Gdy była kociakiem
Słota ziewnęła przeciągle, obracając się na drugi bok. Promienie słońca wpadały do jamy, oświetlając ją delikatnie. Zamrugała parę razy, próbując przyzwyczaić się do światła. Co mogłaby dzisiaj porobić? Może porozmawiałaby znowu z Korą? Albo odszukała Cienia i zapytała, czy może nie zechciałby jej posłuchać chociaż chwilę? Pokręciła główką. Po co miałaby iść akurat do niego skoro Pomrok leżała tuż obok? Szylkretka zaczęła bawić się wystającym kosmykiem, gryząc go i próbując jakoś wyjąć, byleby miała jakąś zabawkę. Mogłaby poprosić Zalotkę o to, by coś jeszcze im opowiedziała, jednak czuła, że gdyby to zrobiła, możliwe, że zepsułaby sobie wieczór. Bo właśnie starsza zazwyczaj opowiadała im na dobranoc, brązowooka bardzo lubiła ten moment, praktycznie zawsze nie mogła się go doczekać.
Znudzona, wstała nagle na cztery łapy, pusząc sierść wokół kręgosłupa. Po rozchodzeniu jej przysiadła przy wyjściu z legowiska – lubiła to robić, wtedy wszystko lepiej słyszała i była w stanie dużo więcej zobaczyć. Początkowo nie działo się nic ciekawego. Parę wilczaków dzieliło się językami, inni brali sobie śniadanie albo może raczej obiad ze sterty, konsumując go samotnie lub u boku kogoś im bliskiego. Ich rozmowy nie wydawały się jakoś nazbyt ciekawe dla malutkiej… w dodatku ciężko było skupić się na tylko jednej.
Do obozu wróciła Gąbczasta Łapa wraz z Tygrysią Łapą. Kocię nie miało nawet pojęcia, że wyszli, jednak było to dość łatwe do zgadnięcia. Uczniowie wiecznie gdzieś chodzili, mieli tak mało czasu, praktycznie żaden z nich ich nie odwiedzał!
Prychnęła pod nosem, przecinając małym ogonkiem powietrze. Polizała się niezgrabnie parę razy po piersi, chcąc jakoś ukryć zażenowanie. Gdyby tylko znaleźli chociaż chwilę, może jej dni byłyby ciekawsze. Ciekawe czy Pomrok też czuła się w podobny sposób? Oczywiście do żłobka przychodziły koty od czasu do czasu, jednak szylkretka i tak czuła swego rodzaju niedosyt. Widząc, jak w dobrym humorze są uczniowie, poczuła ukłucie w żołądku. Z pewnością musieli świetnie się bawić podczas tych swoich treningów. Mogli zwiedzać całe tereny Klanu Wilka, polować, a nawet siłować się, by pokazać, które z nich jest lepsze. I to na oczach mentorów! Mogli nawet patrolować granice czy chodzić na zgromadzenia. Miauknięcie dymnej kotki dotarło do małych uszu. Pręguska nadstawiła uszu, wstrzymując oddech z najeżoną z nerwów sierścią. Zmusiła się do przygładzenia jej w obawie, że Tygrysia Łapa na nią spojrzy. Obserwowała, jak się śmieją i wymieniają zdaniami między sobą. Jak żartują, jednak nie miała pojęcia o czym. Wyglądali tak beztrosko! Byli tacy odprężeni i szczęśliwi.
Słota wysunęła małe pazurki, przejeżdżając nimi po cieniutkim patyku, który akurat wystawał zza krzewu. Paseczki kory zjeżdżały z niego, inne wystawały, dalej się trzymając. Parę listków spadło naokoło niej, jeden wylądował na jej nosie. Zdjęła go łapką, nie mogąc oderwać wzroku od dwóch kotów. Co, jeśli to z niej się śmiali? Że jeszcze nie mogła opuścić żłobka? Może śmiali się z tego ostatniego zdarzenia, które miało miejsce? Może Gąbczasta Łapa rozpowiedziała to każdemu i teraz wilczaki mieli ją za pośmiewisko?
Podrapała się łapą za uchem, nie chcąc skupiać się na tej myśli ani chwili dłużej. Też chciałaby tak porozmawiać z Tygrysią Łapą! Odkąd został uczniem, nie mogli już się tak dużo bawić, ponieważ miał obowiązki, których musiał się trzymać. Słota odnosiła wrażenie, jakby stał się też innym kotem w momencie, gdy go mianowano. A to wszystko przez to, że do niej nie przychodził codziennie, a co jakiś czas. Bała się, że kocur o niej zapomni i już nigdy nie pomyśli o tym, by jeszcze do niej zajrzeć. Że mu nagadają czegoś strasznego o niej, co wcale nie było prawdą, a ona nie będzie mogła w żaden sposób się wybronić, bo nawet nie będzie miała pojęcia o zaistniałej sytuacji.
Przygryzała małe wargi z nerwów. Rudy zerknął na łapę uczennicy – kocię nie było pewne dlaczego. Czyżby się zraniła? Może sprawdzali, kto bardziej o siebie dba? Nagle zielonooki zmarszczył brwi – coś mu się nie spodobało. Między nimi zapadła chwila ciszy, lecz już po paru uderzeniach serca Tygrysia Łapa ponownie zagadnął do kotki z tą swoją typową energią. Słota miała ochotę wybiec tam do nich i sprawić, by Tygrysek spędził resztę dnia z nią, a nie z dymną. Jednak zaraz po tym przypomniała sobie, że nie wolno jej było wychodzić ze żłobka samej. A nie chciała ciągnąć Zalotki, na pewno była zmęczona.
Gąbczasta Łapa zaczęła się rozglądać. Jej wzrok zatrzymał się na wejściu do żłobka, w którym prędko dostrzegła małą Słotę. Gdy tylko nawiązały kontakt wzrokowy, malutka czmychnęła z powrotem do wnętrza, z najeżonym ogonkiem gnając w kierunku jakiegokolwiek schronu. Co, jeśli zaraz tu przyjdzie? Znowu będą się bawić i stanie się całkowitym pośmiewiskiem? Usłyszała narastające kroki. Uczennica musiała już tu być. Słota, schowana między gałęziami, nie mogła jej dostrzec. Miała tylko nadzieję, że dymna jej nie znajdzie tak szybko.
Nie miała jednak pojęcia, że jej łapki wystają zza liści, a jako że ma tak intensywne kolory, wyłapanie jej wzrokiem nie było wcale takie trudne.
Na pyszczku Gąbczastej Łapy rozkwitł szeroki uśmiech, gdy to dostrzegła. Podeszła trochę bliżej. Znalazłszy się wystarczająco blisko, mruknęła do młodszej.
— Słoto! Witaj — przywitała się.
Słota, usłyszawszy te słowa, podskoczyła zdziwiona, jeżąc sierść wzdłuż kręgosłupa. Cała się napuszyła, a malutkie pazurki już wbijała w podłoże.
— Co u ciebie? — zapytała dymna jeszcze, nie dając jej spokoju.
Słota rozejrzała się szybko, myśląc, co mogłaby odpowiedzieć. Zazwyczaj by się nie zastanawiała i wypaliła cokolwiek, jednak teraz poczuła się niczym kocię okrążone przez wygłodniałe lisy, kłapiące jej tuż koło uszu.
— Idź sobie! — syknęła, nie wynurzając nawet główki zza krzaka. Zamachnęła się łapą, przecinając powietrze malutkimi niczym igły pazurami. Gąbczasta Łapa odsunęła się na parę uderzeń serca, jakby ten ruch ją zniechęcił do starań. Po jakimś czasie, gdy uznała, że szylkretka się uspokoiła, przestawiła gałąź łapą, uśmiechając się do młodej.
— No już, nie denerwuj się już na mnie — próbowała ją uspokoić. — Chcesz może się nauczyć czegoś nowego? — zagadnęła, skupiając całą uwagę kociaka na sobie. Gąbka, zauważywszy to, uśmiechnęła się szeroko. Może to sprawi, że mała szylkretka jej szybciej wybaczy. Może wcale nie potrzebowała żadnych błyskotek w ramach rekompensaty za ostatnie zdarzenie. Może wystarczyła po prostu dobra zabawa i zajęcie młodej czymś.
Słota nie odpowiedziała, jednak nie wyglądała już na tak sceptycznie nastawioną, jak jeszcze chwilkę temu. Była ciekawa, czego mogłaby ją nauczyć uczennica. Może byłoby to coś ciekawego, coś, czym mogłaby się pochwalić reszcie, a w szczególności Pomrok? Powoli pokiwała główką, jakby czekając na to, aż dymna się popisze, a także jakby próbowała się jakoś przekonać do tego pomysłu.
— W takim razie… chodź, wyjdź z tych krzaków — zawołała, ogonem zgarniając kupkę liści i przenosząc ją obok. — Nauczę cię specjalnego chwytu, który może ci się kiedyś przydać — dopowiedziała jeszcze.
Kocię, usłyszawszy to, poczuło nagły przypływ energii. Z zaciekawieniem spojrzała na Gąbczastą Łapę.
— Od czego mam zacząć? — zapytała dość spokojnie, co było dziwne jak na nią. Zazwyczaj wypowiadała się dużo głośniej i bardziej chaotycznie, oczywiście wychwalając siebie i swoją mamę po drodze. Teraz była w pełni skupiona i zaciekawiona. Zupełnie tak, jakby ktoś ją podmienił na jakiegoś innego kota.
Gąbczasta Łapa zatrzymała się na moment jakby zdziwiona zachowaniem młodej. Nie zastanawiając się nad tym długo, zgięła łapy i napięła mięśnie, gotowa do skoku. Nagle wyskoczyła najwyżej, jak mogła, łapą przecinając powietrze. Mała pręguska wyobraziła sobie dorosłego wojownika, który wyskoczył po to, by wgryźć się uczennicy w gardło. Zamiast tego, spotkał się z rozoranym bokiem, z którego tryskała obficie krew. Zauważywszy to, odwrócił się, spoglądając na dymną z ogniem szaleństwa w oczach. Rzucił się ponownie do ataku, warcząc niczym wściekły pies. Gąbczasta Łapa zanurkowała pod wyimaginowanym kocurem, podcinając mu łapy. Runął na ziemię z hukiem.
— Dobij go! — wrzasnęła Słota, patrząc na towarzyszkę.
Brązowooka spojrzała na nią z jeszcze większym zdziwieniem.
— Kogo takiego? — zapytała, rozglądając się, jakby coś jej umknęło.
— No tego wojownika! Szybko! — odpowiedziała szybko Słota. Podbiegła w podskokach do starszej, siadając u jej boku. — Wyobraziłam sobie, jak walczysz z wojownikiem. W powietrzu przejechałaś mu pazurami po boku, a potem, gdy wylądował i już miał się zamachnąć na ciebie, zanurkowałaś mu pod brzuchem i podcięłaś łapę, by go powalić. Teraz zostało tylko pokonanie go — wyjaśniła, patrząc na starszą z determinacją, ale też i tak, jakby to była największa oczywistość.
Gąbczasta Łapa pokręciła głową.
— Nie, nie możesz go zabić. Koty w takim momencie zazwyczaj się wycofują. Jeśli je zabijesz, możesz wtedy mieć duuuże kłopoty — odpowiedziała dymna, patrząc jeszcze przez chwilę na koteczkę. — Chcesz spróbować też tak zaatakować? — zapytała.
Słota nie odpowiedziała od razu. Czy rzeczywiście zabicie drugiego kota jest złe? Co by jej zrobili, gdyby jednak się nie mogła powstrzymać i dokończyłaby go? A gdyby to był samotnik, który mógł zagrażać jej pobratymcom? Czy w takim razie jego też nie powinna ruszać? Zmarszczyła brew, poruszając ogonkiem na boki. Gdy usłyszała propozycję, jej kufa się rozjaśniła na nowo. Oczywiście, że chciała!
— Tak! Najlepiej teraz! — dodała energicznie, zginając przednie łapki. Gdyby była psem, merdałaby ogonkiem z niecierpliwości, ale i ekscytacji.
— W takim razie rób to, co ja! — odparła Gąbka, ponownie napinając mięśnie.
Gdy Słota spróbowała tak samo, uczennica wstała, by sprawdzić, czy młoda robi to odpowiednio. Wyszło jej to dość niezgrabnie. Ogon miała wysoko w górze, jedną przednią łapę nieco bardziej wysuniętą niż drugą, a wzrok skupiony nie przed sobą, na niewidzialnym celu, a na starszej.
— Nie, popatrz, musisz to zrobić w ten sposób — powiedziała, poprawiając jej postawę delikatnie. Ruchem ogona podniosła lekko jej klatkę piersiową, futrem na niej zamiatała podłoże pod sobą. Gąbczasta Łapa kiwnęła głową, gdy wszystko było już w porządku. Poleciła Wilczaczce, by wyskoczyła do przodu i spróbowała również użyć jednej z łap, by zaorać niewidzialny bok wyimaginowanego wojownika. Słota wydała z siebie okrzyk bojowy, wysuwając pazurki i mimo że skoczyła dość nisko, to udało jej się wylądować na czterech łapach bez większego urazu.
— Świetnie! — pochwaliła ją kotka. — To teraz spróbujmy z nurkowaniem. Spróbuj zrobić to, co widziałaś u mnie chwilkę temu — poleciła, mając nadzieję, że ruda pamięta.
Słota kiwnęła głową. Zanurkowała pod kotką, pacając jedną z jej łap dość mocno. Gdyby była większa, może udałoby jej się ją powalić, jednak teraz ten cios mógł być porównywalny do zaledwie delikatnego puknięcia. Gąbczasta Łapa w odpowiedzi wydała z siebie cichy jęk i upadła teatralnie. Gdy tylko podniosła łeb, zaśmiała się radośnie. Słota, zauważywszy to, także wyszczerzyła ząbki. Udało jej się! Wreszcie jej się udało! Może wcale nie była taka nieporadna podczas zabaw z dymną! Nie pomyślała o tym, że może starsza zrobiła to specjalnie, by nie było jej przykro. Jak do tej pory bawiła się prześwietnie i tylko to się liczyło. Czyli jednak dało się bawić z Gąbką.
***
Teraźniejszość
Słotna Łapa była świeżo upieczoną uczennicą. Pomyślnie przeszła test, którego nie znała aż tak dobrze – w nocy, w lesie mogło pójść tak wiele rzeczy nie tak. Jednak ufała, że nic jej się nie stanie. W zasadzie przez cały ten czas myślała o swoich bliskich. Była pewna, że sobie poradzi. A gdy tylko przyjdzie jej czas na zostanie uczennicą, będzie bardzo się przykładać do każdego treningu, by Zalotna Krasopani była z niej dumna.
Zamruczała pod nosem. W legowisku uczniów już nie było nikogo, a ona była po kolejnym treningu z matką. Czuła ogromne zmęczenie, jednak czuła też swego rodzaju niedosyt. Dlaczego jak była kociakiem, to uczniowie wydawali się tacy ciekawsi? Dlaczego chodzili na wspólne treningi, a ona jeszcze nie miała nawet takiej okazji? Znaczy, nie miała okazji, by pójść z kimś, z kim by chciała. Cały czas uczyła się sama pod czujnym okiem szylkretki. Nie, żeby jej to przeszkadzało – po prostu miała wrażenie, że gdyby był przy niej ktoś jeszcze, to może i on by wyniósł coś nowego z nauk wojowniczki. Zamyśliła się na moment. Rozejrzawszy się po obozie, jej oczy napotkały drugą parę brązowych ślepi. Podbiegła w paru susach do Gąbczastej Łapy, witając się z nią szybciutko.
— Gąbczasta Łapo! Pójdźmy na wspólny trening, proszę! — wypaliła, mimo że na jej pysku malowało się widoczne zmęczenie.
— Co? A czy ty właśnie nie wróciłaś z jednego…? — zapytała, przyglądając się młodszej. — Nie jesteś zmęczona? Nie wiem… może byśmy mogły, tylko musisz się zapytać Zalotnej Krasopani, a ja Gąsiorkowego Trzepotu — powiedziała niepewnie. — No, ale skoro tak bardzo nalegasz, to dobrze, zapytam — pokiwała głową, zanim odeszła w kierunku legowiska wojowników.
Słotna Łapa postawiła nagle uszy, zapomniała, no przecież!
— Zabierz jeszcze Tygrysią Łapę! — zawołała za nią szybko, mając nadzieję, że doleciało to do niej.
Weszła pospiesznie za Zalotką, zastanawiając się, czy zechciałaby ją wziąć może na jeszcze jeden trening. Odnalazłszy ją wzrokiem, podbiegła do niej szybko. — Mamo, czy pójdziemy jeszcze potrenować? — poprosiła, patrząc na nią z nadzieją.
Zalotna Krasopani spojrzała na Słotną Łapę z delikatnym zdziwieniem. Było to pozytywne, czy negatywne zdziwienie?
— Chciałabym, byśmy potrenowały razem z Tygrysią Łapą i Gąbczastą Łapą — dodała, nie rezygnując ze swojej determinacji.
Wojowniczka w odpowiedzi pokiwała głową.
— Hmmm, Gąsiorkowy Trzepot, no dobrze. W zasadzie chciałam z nią porozmawiać. Niech ci będzie, dziecko — miauknęła, przesuwając ogonem wzdłuż grzbietu córki. Słotna Łapa, usłyszawszy te słowa, miała ochotę podskoczyć z emocji. Wyparowała z legowiska, czekając już na samiutkim środku. Miała tylko nadzieję, że dymna rzeczywiście dotrzyma słowa i przyjdą lada moment. Chociaż… w zasadzie czemu miałaby postąpić inaczej, niż powiedziała?
Nie musiała czekać długo – z legowiska uczniów wyłoniła się dwójka, a nieopodal szła liliowa van wojowniczka. Z uśmiechem na pyszczku gawędziła z Tygrysią Łapą, który chyba niedawno wstał, bo przecierał sobie łapą oczy. Mimo to poszedł razem z brązowooką, ciekawe czy trudno było go przekonać. Zalotna Krasopani zjawiła się tuż obok, czekając na resztę. Słotna Łapa uniosła przyjaźnie ogon do góry, następnie podeszła pewnie do Tygrysiej Łapy i dotknęła pyskiem jego policzka na przywitanie. Kocur spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Słotna Łapo…! Witaj — mruknął do niej, mrugając parę razy. Wydawało się, że już oprzytomniał po drzemce. Może nie spodziewał się takiego ruchu z jej strony? Zazwyczaj nie witali się w ten sposób. Jednak szylkretka nie przejmowała się tym aż tak. Zrobiła to, co uznała w danej chwili za słuszne.
Posłała mu szeroki uśmiech, wracając powolutku do Zalotki. Za chwilę wyjdą poza obóz i będą mogli zwiedzać, we trójkę! Nareszcie.
***
Słotna Łapa szła teraz obok Tygrysiej Łapy, co jakiś czas spoglądając na kocura. Patrzył sporo na Gąbczastą Łapę, widać było, że podtrzymanie rozmowy z tak wieloma kotami było dość trudne… może nawet momentami lekko uciążliwe? Szczególnie wtedy, kiedy zależało danemu kotu, by nikt nie poczuł się pokrzywdzony i otrzymał swoją odpowiedź.
— Tygrysia Łapo, czego ostatnio się nauczyłeś? — zagadnęła wreszcie Słotna Łapa, spoglądając na kocura. Gąsiorkowy Trzepot szła z przodu, rozmawiając z Zalotną Krasopanią.
Zielonooki zamyślił się na chwilkę, jakby była tylko jedna dobra odpowiedź na to pytanie.
— Ostatnio udało mi się upolować dość pulchnego gołębia, złapanie go nie było wcale takie łatwe! Wiesz, jak wysoko potrafią latać? Mimo że są grube, to czasami reagują dość szybko. Gdybym skoczył na niego chwilę później, to by z pewnością odleciał i byśmy nie mogli go skosztować — miauknął, nie rezygnując z tego swojego typowego rozpromienienia. — A był przepyszny! Tak się cieszę, że mi się udało! — zaczął mruczeć z zadowoleniem. Z kim on go w ogóle zjadł?
— Och, to świetnie! — odparła Gąbczasta Łapa ze szczerym entuzjazmem. — Tak, naprawdę był wspaniały. Ja ostatnio nauczyłam się nowych chwytów bitewnych — dodała od siebie, uśmiechnąwszy się do pręgusa chytrze, a potem patrząc na niebo. Chmury przesuwały się po nim leniwie, przypominając różne kształty. Korony drzew zasłaniały je odrobinę, uniemożliwiając dostrzeżenie całego jego błękitnego oblicza.
Słotna Łapa zaczęła przebierać łapami troszkę szybciej, nerwowo. Entuzjazm dymnej ją irytował, nie mogła zrozumieć dlaczego. Też chciałaby spróbować tamtego gołębia, ale już za późno. Zauważywszy swoje zagalopowanie, zwolniła kroku, czując, jak sierść delikatnie jeży jej się na karku. Czuła się… dziwnie. Czy źle zrobiła, prosząc dymną o wspólny trening? Może wcale nie chciała iść z nią, a tylko z Tygrysią Łapą? Przymrużyła na chwilkę oczy, otwierając je na nowo.
— Ja… ostatnio też zrobiłam sporo! Dzisiaj też polowałam, chociaż nie był to gołąb a nornica. W zasadzie ze dwie! — pochwaliła się Słotna Łapa, wypinając dumnie pierś do przodu. Wyprostowała się, stawiając łapy pewnie. Nornica była dużo mniejsza od takiego gołębia, ale to nadal był swego rodzaju sukces. Nie wspomniała o tym, że Zalotna Krasopani dużo jej pomogła, w końcu jeszcze nie opanowała łowienia tak świetnie, jak starsi uczniowie. — Ciekawe co będziemy robić dzisiaj, jeszcze nie miałam okazji z wami tak pójść — powiedziała, czując lekkie ukłucie w piersi. Nikt jej nie pochwalił ani nie zareagował w żaden szczególny sposób na to, co powiedziała. Czy Tygrysia Łapa w ogóle słuchał, co mówiła? Każde spojrzenie na Gąbczastą Łapę sprawiało, że nie była tego wcale taka pewna. Może jej się wydawało? Może rzeczywiście słuchał ich jednakowo, a ona po prostu… przesadzała?
Kita zaczęła machać jej na boki nerwowo, a spojrzenie uciekało cały czas w stronę rudej sierści. Z jakiegoś powodu Słotna Łapa nie czuła się przy przyjacielu aż tak swobodnie, jak jeszcze dotychczas. Sama nie była pewna, co o tym myśleć i, czy w ogóle powinna się zastanawiać nad czymś takim. Było to co najmniej niewygodne.
Uszy Słotnej Łapy zatrzęsły się z gniewu, gdy usłyszała śmiech dwójki idącej tuż obok niej. Musiała tak odpłynąć, że nawet nie zorientowała się, że rozmowa ciągnęła się dalej, już bez niej.
Szylkretka zmarszczyła brew, nie mogąc się połapać, o czym rozmawiali. Miała ochotę wycofać się z powrotem do obozu. Czuła, jak skóra piecze ją ze zdenerwowania. Uczucie, jakie kotłowało się w jej piersi, stawało się powoli nie do zniesienia, a nie mogła przecież wybuchnąć tuż przed Tygrysią Łapą! Może gdyby go nie było, to wtedy potoczyłoby się to zupełnie inaczej.
— Zaraz do was wrócę — miauknęła w kierunku Gąbczastej Łapy, wyrównując krok z mamą. Jej barki rozluźniły się, a ogon nie dygotał już tak nerwowo. Łapy też stawiała już jakoś tak… spokojniej.
Przez resztę drogi wcale do nich nie wróciła, zamiast tego rozmawiała co nieco z mamą i poznała odrobinę Gąsiorkowy Trzepot. Czuła się spokojniej, chociaż każdy chichot, który słyszała od dwójki za sobą, podnosił jej futro na karku.
Koniec sesji
[2916 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz