– No... to co chcesz robić. – zadał malcowi pytanie, gdy został poproszony przez Szantę o zabawę z młodszym kolegom. Szybko znienawidził owy pomysł. O ile z kotami w swoim wieku lubił się bawić, a ze starszymi to wręcz ubóstwiał, bo w końcu starsi są fajni i mądrzejsi i cool i w ogóle, tak jeśli chodziło o zabawę z młodszymi, nie miał pojęcia co zrobić. Bo co, jeśli go zgniecie? Albo tamten nagle się rozpłacze i wina spadnie na Księżyca? Z resztą, nie mógł wiedzieć co w głowie takiego dzieciaka siedzi, mimo, że sam był jeszcze dzieckiem. Kątem ucha wyłapał, że mama rozmawiała z Jagodowym Marzeniem i sądził, że szybko się ta rozmowa nie skończy.
Kociak zamrugał nie wiedząc co powiedzieć.
– Nie wiem... – mruknął wymijająco – Co można robić w dwójkę?
– Mam jeszcze resztę barwników... – zaproponował starszy, chociaż widać było, że nie za bardzo wiedział co robić. Tamten nie wiedział, ten niby miał pole do wyboru, ale UH. Co można zrobić z dzieckiem? Nie pobawią się w krwawą wojnę bo jeszcze mu zarzucą, że go demoralizuje. Bo wiadomo, Księżyc był już o wiele bardziej dorosły, czy jakoś tak. – Więc jak chcesz możemy sobie poodbijać łapy w żłobku. Albo... pokopać doły, wrzucić do dołu mech i potem na niego skakać.
Przez chwilę słychać było jedynie ciszę świadczącą o tym, że kociak zastanawia się nad propozycją.
– A co ty wolisz?
– ... Eh... nie wiem, wybierz coś, dla mnie wszystko jedno – odpowiedział na to nieco zmieszany, prawdę prawiąc. Zawsze mogą się przecież pobawić w jedno i drugie a teraz się go pytają co on chce, kiedy on nie wiedział co chciał.
– Ja też nie wiem... – nie wiedział co powiedzieć starszemu, więc leciutko się od niego odsunął – Możemy pogryźć kości... – powiedział cicho.
– Kości? Masz jakieś? Babcia mówi, że trzeba być ostrożnym bo się możesz taką kością udławić. – Zjadacz kości, ciekawe. Nigdy nie słyszał o takim zwyczaju ale też mało o tym myślał, zwyczajnie akceptując.
– Nie mam... ale możemy je wykopać i gryźć. – nieśmiało grzebał łapką w ziemi – Nie musimy ich jeść, tylko gryźć.
– Ale wtedy będą całe z ziemi... – mruknął niechętnie. Wizja piasku między zębami mu jakoś nie leżała – Ale może jakiś wojownik przyniósł zająca i będzie miał jakieś? No i chyba w obozie nie ma zakopanych... nie wiem.
Nastąpiła cisza.
– Czyli... chcesz spytać jakiegoś wojownika...? – dopytał po chwili, nie wiedząc jak zareagować. Nie dostał od Berberysa żadnej odpowiedzi. Zniknął? Czy niemowa? Nie mógł bowiem widzieć, jak młodszy kiwa głową na znak zgody, więc uznał, że po prostu odpowiedzi nie dostał i szczerze powiedziawszy poczuł się jeszcze gorzej. O rany, chciał już sobie iść.
– Po co mam się pytać?
– No bo sami królika nie zjemy żeby wyciągnąć kość i... czy ty możesz już jeść coś innego niż mleko? –spytał, wciąż zmieszany
– Nie ale mogę gryźć... – poruszył się nerwowo.
– Ale ja mówię o króliku... – odklejka, mózg przestaje pracować. Jego uszy poruszyły się nerwowo, chcąc zlokalizować mniej więcej rodzicielkę. Oba kociaki nie znajdowały się w komfortowej sytuacji i Księżyca tylko utwierdziło to w przekonaniu, że zabawa z dziećmi to jednak nie jego bajka. Może Kołysanek by się w tym odnalazł, Wróżka na pewno, jednak on sam nie widział w tym żadnej zabawy.
– Dobra, to weź ten barwnik i poodbijajmy te łapki na ścianie legowiska... – powiedział zestresowany.
Używanie słów ,,ten" i ,,te" w zdaniu, wcale się Księżycowi nie podobały. Brzmiały jak wymuszenie i jak coś czego kociak wcale nie chciał robić. I chociaż srebrny powinien się cieszyć, to teraz jego zapał zbladł i zmarkotniał.
– Nie ważne. Poczekaj tu – wymamrotał, po czym poczłapał w stronę mamy, kilka razy się zataczając, by spytać o te kości. – Mamo... – zaczął markotnie, kiedy już dotarł do rodzicielskiej łapy i upewnił się, że to ona. Na krótkie, pytające mruknięcie, wyciągnął łapkę żeby dać znać, żeby się schyliła. A gdy to zrobiła, a Księżyc wybadał, gdzie jest ucho, zaraz najciszej jak umiał zadał pytanie, kiedy może sobie iść, zaraz później głośniej dodając to, po co tu tak naprawdę przyszedł.
– Berberys chce jakieś kości ale my nie mamy kości – wyjaśnił w skrócie – Czy mamy jakieś kości?
– Może spytaj któregoś z wojowników... – czyli tak jak myślał. Odechciało mu się, ale już miał odwrotnego focha, więc poszedł. Poszedł, podszedł, załatwił co miał, przyszedł... kładąc na ziemi jakąś kość pewnie z królika, która zdawała się być całkiem nowa. Uh.
– Proszę – mruknął siadając, po odstawieniu kości na ziemię. Był ciekaw, co w tym zabawnego.
<Berberys? Ta końcówka pisana była na oparach>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz