BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

02 sierpnia 2025

Od Ćmiego Księżyca

Bezpośrednia kontynuacja poprzedniego opowiadania Ćmy

— Ciało — powtórzył, wpatrując się w kotkę intensywnie — Przecież nie mogę nikogo opętać, już próbowałem. Może potrzebna jest zgoda opętywanego, ale to i tak... znaczy, to chyba nie o to chodziło gwiezdnym, prawda?
Medyczka unikała wzroku kocura. Była jej tak... głupio. Wiedziała, że jest jego jedyną nadzieją, a nic nie może zrobić, niczego nie jest pewna. 
"Co za koszmar..." — pomyślała, ale prędko zbeształa się w myślach; sytuacja nie była zła dla niej... zwłaszcza jeśli ma porównać się bezpośrednio do Piórolotkowego Trzepotu. To kocur był ofiarą. Ona nie mogła narzekać. 
— Nie wiem... Nie wiem, o co im chodzi... — powiedziała cicho. Bolała ją od tego wszystkiego głowa. Nikt jej do tego nie przygotował. Co to w ogóle było za zadanie?! Co to za przedziwne wykorzystanie jej połączenia z Przodkami?! Ale skoro pokazał jej się kot z Klanu Gwiazdy, to znaczy, że faktycznie jest ono na jej barkach, że jest odpowiednim kotem, aby pomóc. Nie wierzyła w przypadki; nie w tak... dziwnych sytuacjach. To, że to ona napotkała zabłąkaną duszę, musi być zaplanowane, zapisane na nocnym niebie. — Mamy chodzić i pytać? Pytać, czy można go opętać... Cho-chore... — Żaden kot nie powinien być zmuszony do oddania swojej powłoki... Kocur skrzywił się nieco, patrząc na nią jakoś niewyraźnie. 
— Ugh... Cóż, na pewno nie pomoże to w uciszeniu pysków niektórych kotów — mruknął — Z resztą, teraz tak myślę, co dokładnie da mi opętanie innego kota? Czy to się zalicza do znalezienia ciała, znaczy... co wtedy? Mam żyć czyimś życiem, czy przedstawić się jako duch, który zabrał ciało czyjegoś ojca, partnera i syna i czekam do czasu, aż umrze. Nie wiem, gwiazdkowa pani, to mi się jakoś nie, znaczy... hm. — Potarł łapą policzek, patrząc gdzieś w bok. Ćmi Księżyc czuła szczerą... litość. Kocur nie był jedynym, który miał takie obawy. Przymknęła ślepia; musiała się skupić, musiała coś wymyślić; była przecież jedyną nadzieją Lotka... Nikt inny go nie widział, nie mógł mu pomóc... Był zdany tylko na nią.
— Niezbadane są wyroki Klanu Gwiazdy — wyszeptała. W końcu otworzyła ślepia i zerknęła na świetlistą łunę. — Mo-może... To ciało samo... No wiesz... musi ci pozwolić?
Milczał dłuższą chwilę. Nie odpowiedział na pierwszą część, jednak po jego pysku widać było, że nie spodobało mu się zdanie o Klanie Gwiazdy. 
 — Nie bardzo rozumiem. Jak ciało ma mi pozwolić skoro ciało to tylko mięso z kośćmi. Bez umysłu to trochę trudno.
Westchnęła i machnęła łapą. Zaczynała budzić się w niej frustracja; na tym etapie potrafiła ją jeszcze jednak jako tako ukryć. 
— Kot. Kot musi ci pozwolić..? — zapytała, chociaż oboje byli tak samo zagubieni w całej sytuacji. Miała wrażenie, jakby Piórolotek zapominał, że to też jej pierwszy raz, kiedy musi użerać się z zagubionymi duszami... — Przodkowie nie kazaliby ci... opętać kogoś...
— Nie można porozmawiać z nimi jeszcze raz? Ale tym razem z kimś, kto może jasno i prosto powiedzieć, o co chodzi? — Spytał, jakby lekko poirytowany. Medyczka poczuła, jak żyłka w głowie zaczyna jej pulsować. Wzięła głęboki wdech, ale coraz ciężej było jej ukrywać narastające emocje. Nie była cudotwórczynią.
— To nie jest proste — powiedziała twardo i sucho; może zbyt głośno... Teraz nie myślała o tym, co może sobie pomyśleć jej siostra, która dalej szperała głęboko w składziku. — To tak... nie działa. — Westchnęła smutno i chwile siedziała w ciszy. Czuła, jak jej mordka kilka razy jeszcze powtarza ostatnie słowa bezdźwięcznie. 
— Dobrze? — burknął cynicznie, jakby dotknięty. — Czyli hej, w najlepszej opcji po prostu będę się włóczyć po... gdziekolwiek jestem, aż nie zniknę czy coś, nie wiem, rozpłynę się, zrobię PUF jak purchawka. Ewentualnie zostaje wieczna egzystencja, przecież hej, niektórzy o niej marzą prawda? Wieczność, o, bardzo ładne słowo. — Jego paplanina ze zdenerwowanego tonu zmieniała się w zwykłe i bezbarwne wypluwanie słów z pyska, które cichło, gdy dusza odlatywała powoli z zasięgu słuchu kotki. Ta za to nie próbowała wytężać słuchu; jeśli Piórolotek chciałby, żeby coś słyszała, nie obrażałby się na nią. Nie miała zamiaru za nim gonić. 
"To on jest na mojej łasce, nie odwrotnie" — fuknęła w myślach, ale szybko musiała się zbesztać. To było okrutne; nie powinna myśleć w ten sposób... 
Szybko, na szczęście, pojawiło się coś innego, na czym mogła w pełni się skupić i nie przejmować oburzonym, urażonym nieumarłym. 
— Dzień dobry Szanowna Pani! Czy nie przeszkadzamy? — zapytał głośno Złota Droga (Złotku....... Mój Złotku, tęsknie......), wchodząc do legowiska medyczek. — Przyrzekam na swoją dumę i honor, że gdyby sprawa dotyczyła mojej osoby, mogłaby jak najbardziej poczekać. Nie zawracałbym Szanownej Medyczce głowy, jeśli nie miałaby czasu, ale... Chodzi o moją Małą Panienkę. — Wskazał na Zmierzchnicową Łapę, która stała kilka kroków za nim. — Gardełko ją boli. Chociaż muszę przyznać, że ledwom co się dowiedział, taka z niej milcząca myszka... Czy możemy być tak nachalni i poprosić o pomoc? 
Asystentka machnęła ogonem, aby dać im znać, że mają wejść do środka. Wtedy też pojawiła się Delikatna Bryza i Drzemiąca Łapa. Szylkretowa kocica nie chciała wchodzić całkowicie do lecznicy; miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Nawet ślepa Ćma. Bengal i jego uczennica usiedli na jednym z legowisk, czekając cierpliwie, aż srebrna się nimi zajmie. W międzyczasie wysłuchiwała słów rudego młodziaka. 
— Sparzyłem się o pokrzywy... No i- 
— Wpadł po sam nos — dodała jego mentorka. 
— No tak. — Odwrócił wzrok; najpewniej ze wstydu. Prędko, niczym z przyzwyczajenia, pojawiła się druga medyczka. 
— Słuchałam, przyniosłam miód i aksamitkę — powiedziała, kładąc kwiatki przed Drzemiącą Łapą, a lepki plaster niosąc na grubym liściu w kierunku dwójki dawnych samotników. 
— Nie musiałaś... — rzuciła do niej młodsza. 
— I tak byłam w składziku; mało tam miejsca na dwa koty, więc i tak musiałabym ci je podać. — Machnęła ogonem, muskając bark siostry. Ćma wzięła do pyska aksamitkę i zaczęła przeżuwać ją na gładką papkę, aby potem nałożyć ją na nos kocurka. Słyszała, jak kremowy wojownik zachęcą Zmierzchnicową Łapę do polizania miodu. 
Przed południem lecznica całkowicie opustoszała.

Wyleczeni: Zmierzchnicowa Łapa, Drzemiąca Łapa

Od Aster (Astrowej Łapy) Do Judaszowcowego Pocałunku (Judaszowcowej Gwiazdy)

Kiedy Aster miała niecałe 2 księżyce

— Niedawno nauczyły się chodzić! — miauknął tatuś, dumnie wypinając pierś do jakiejś ładnej pani.
— Widzę. Macie przepiękne kocięta, będą świetnymi zadatkami dla Klanu Klifu! — odpowiedziała bura, uśmiechając się najpierw do Jeżynka, a potem do mnie.
Podtuptałam do kocicy, a ta przykucnęła przede mną.
— Dzień dobry, jestem Liściasta Gwiazda.
Swoimi wielkimi oczkami obejrzałam ją od góry do dołu, a następnie słodko się uśmiechnęłam.
— Dzien Dobly, Pani Liscasta Kfiasto! Ja jestem Astel, a to jest Jesynek! — mruknęłam, swoimi błękitnymi ślepkami wpatrując się w szylkretkę.
Liderka zaśmiała się i pogłaskała mnie ogonem po pysku, na co ja zachichotałam.
Za dobrze zbudowaną kocicą w pewnym momencie stanął jakiś kocur. Na pewno był od niej młodszy. Może nie wyglądał na jakiegoś bardzo miłego, ponieważ chyba próbował wywiercić we mnie dziurę samym wzrokiem, jednak nie wyglądał na takiego, co bez powodu mnie zje, prawda? Może nie wyglądał jak bandyta, ale bardziej jak taki niby miły niby niemiły śmieszny pan. A zresztą. Nie ważne, jak by wyglądał i jak by się na mnie patrzył, moja kocięca ciekawość wygrywa. ZAWSZE. Podreptałam do niego, raz po raz, prawie się przewracając o różne kulki mchu, piórka, gałązki, a czasem nawet i własne łapki. W końcu stanęłam przed jego obliczem, cała zdyszana, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej nie wykonywałam takich dystansów i to jeszcze w takim czasie!
— A jak Pan się nasyfa?!
— Judaszowcowy Pocałunek — powiedział czekoladowy, patrząc na mnie z góry.
Może i nie był jakiś bardzo wysoki, bo jego wzrost dorównywał temu mojej mamusi, jednak dla mnie nadal był bardzo wysoki. Podniósł jedną łapę i pod światłem zaczął oglądać swoje pazury.
— Pan Jusa… Pan Jusasofcofofy Pocalfunec? — wyseplenilam, wpatrując się w niego słodkimi, niewinnymi oczkami.
Na to kocur przewrócił oczami i z niesmakiem przeliterował swoje imię.
— JU-DA-SZO-WCO-WY PO-CA-ŁU-NEK.
— P-pseplasam… — mruknęłam cichutko, spuszczając wzrok na swoje łapki.
Czekot zwrócił na mnie swój wzrok i wpatrywał się tak we mnie, z łapą na wpół wiszącą w powietrzu, kiedy ja raz po raz zaciągałam łaciatym noskiem, szlochając z poczucia winy.
Po chwili Judaszowiec odchrząknął, kładąc łapę obok całej reszty. Siedział przede mną, a ja podniosłam na niego smutne, lodowato-błękitne oczka, szurając jedną z przednich łap po podłożu.
W pewnym momencie podniosłam się i ruszyłam do jednego z "kątów" żłobka.
— Abh, co… Co Ty? Eh… — wybełkotał zastępca, ostatecznie chyba mając to gdzieś.
Złapałam jednego z moich pięknych kwiatuszków z kolekcji w ząbki, a następnie udałam się z nim w stronę Judasza. Potem (jak to typowy kociak, czyli bez pytania) zaczęłam się wdrapywać po boku zdezorientowanego kocura, aby umieścić kwiatek za jego uchem.
— C-co Ty na wielki Klan Gwiazdy wyprawiasz?! — syknął, jednak zignorowałam to.
Umieściłam astra, a następnie szybko zeszłam z łapy czekota, z uśmiechem na pyszczku.
— To kfiatusek dla Pana, zeby pseplosic!
Zaczęłam iść, aby usiąść naprzeciwko syna Pani Listek, jednak przewróciłam się. Mimo to nie sprawiło to, że przestałam. Wręcz przeciwnie. Podniosłam się i po kilku długich krokach, usiadłam naprzeciwko niego.
— A opowie mi Pan o tym Klanie Kfiasty? Mamusia mófiła mi tylko tloske o Baknie, ale nie wie nic o Klanie Kfiasty… Wiec opowie mi Pan?! Plooose!!

< Panie Jusasofcofofy Pocalfuncu!? >

Od Lotosu CD. Ognika

Lotos czuł, jak każda najmniejsza cząsteczka w jego ciele płonęła żywym ogniem. Miał ochotę rzucić się na środek legowisko i wpaść w histerię, drapiąc, gryząc i wrzeszcząc na każdego, kto chciałby zbliżyć się do niego choćby na długość ogona. Jego powieka zadrgała niebezpiecznie, gdy przypatrywał się, jak ten rudy pomiot gadał z jego matką. Nie miał innych kompanów do zabawy? Serio musiał ciągnąć akurat jego? Wspaniałego, cudownego, jedynego w swoim rodzaju? Wybrańca? A przede wszystkim — niemalże oseska!
W sumie, gdy zastanowił się na tym nieco dłużej, to nawet mu się to sklejało. Nie sądził, aby jego przymusowy kompan był szczególnie rozchwytywany wśród reszty klanowiczów. Ze swoim przeciętnej urody pyskiem, nieznośną osobowością i irytującym głosem — większość zapewne omijała go szerokim łukiem! Może dlatego tak się zachowywał? Niczym żółw, krył się za grubą skorupą z kpiny i durnych uśmieszków, a w rzeczywistości był zwyczajnie... zazdrosny. Zazdrosny tak bardzo, że aż z tego wszystkiego zzieleniał. Tak, na pewno tak właśnie było! Lotos nie był w stanie wymyśleć bardziej wiarygodniej (swym skromnym zdaniem) wersji. Taka zawiść, taki... brak wiary w dobrą wolę — to musiało się z czegoś brać, i mogło jedynie z tego.
Dzięki takiej pomysłowej racjonalizacji, nie wściekał się już na nieco starszego gnojka. Ani trochę. Czuł wyłącznie... pożałowanie. Litość. Tak, jak powinien dobry prorok. Miał prowadzić swoje stado, nawet wtedy, gdy popełniało błędy. Byli wszakże jedynie głupimi duszkami, prostakami, o ograniczonej wiedzy i umiejętnościach — mylenie się więc, cóż... leżało w ich naturze.
Albinos uśmiechnął się tryumfalnie, czując kojące uczucie zwycięstwa, rozlewające się pod jego futerkiem. Cóż za rozkosz! Och, jak on uwielbiał mieć rację — nawet wtedy, gdy wygrywana kłótnia odbywała się wyłącznie w przytulnych zakamarkach jego nieco niespokojnego umysłu. Właściwie to... zwłaszcza wtedy, gdy strona opozycyjna nie mogła przerwać jego genialnego monologu swoimi nonsensownymi wynurzeniami. Hmpf!
— Lotos — Usłyszał zmęczony głos mamy. Zastrzygł uszami. — Pójdź pobaw się z Ognikiem. Dobrze ci to zrobi... Nie możecie siedzieć cały czas odizolowani od reszty świata, źle to na was wpływa...
Druga część wypowiedzi została wypowiedziana ściszonym tonem, jak gdyby kocica mówiła to do siebie. Nie do końca rozumiał, co dokładnie miała na myśli — ale nieszczególnie go to obchodziło.
Usiadł obok swojego towarzysza, trzepiąc uroczo rzęsami grzecznie kiwając główką, gdy Leszczynowa Gałązka skończyła mówić. Przywdział najbardziej łagodny, anielski wyraz pyszczka, na jaki mógł się zdobyć, po czym wstał i podreptał na drugą stronę kociarni, muskając drugiego kocura ogonem w bezczelnym geście, chcąc go pośpieszyć. Słyszał, jak ten fuknął cicho na jego działanie. Miód na jego uszy!
Opadł na podłoże, fioletowymi ślepiami wpatrując się w Ognika z wyczekiwaniem.
— A więc? Jaką zabawę masz na myśli? — zapytał niewinnym tonem, bawiąc się spoczywającym obok jego łapki kamyczkiem, jakby od niechcenia. Otworzył szeroko oczka, chcąc oddać swoją rzekomą ciekawość.
W rzeczywistości nie interesowały go żadne nudne igraszki. Ale kocur... skłamałby mówiąc, że nie zaintrygował go tą swoją prostolinijną głupotą. Na początku wydawał się irytujący, jak latający po legowisku komar, robal, którego najchętniej wyłącznie by zgniótł — ale teraz? Wzbudził w nim pewne zainteresowanie. Prawdopodobnie ze względu na to, jak zabawny był w swoich niedorzecznych przekonaniach. Lotos doskonale wyobrażał sobie, co musiało kłębić się w głowie jego rówieśnika. Zapewne uważał, że go pokonał. Że był lepszy. Mądrzejszy. A obserwowanie tego było cudowną rozrywką, niemal jak zabawa z myszą, która znalazła się w śmiertelnej pułapce, wciąż walcząc jednak o życie i starając się wydostać.
Rzecz jasna, w swej nieposkromionej arogancji Lotos nie dostrzegał istotnych błędów w swym toku rozumowania. I raczej nie zamierzał ich dostrzec w najbliższej przyszłości.

<Ognik?>


Od Rysiego Tropu Do Kosaćcowej Grzywy

Poranek był ciepły, ale nie duszny. Powietrze pachniało wilgocią i liśćmi, ziemia pod łapami uginała się lekko, miękka po nocnym deszczu. Rysi Trop szła spokojnie przez las, trzymając się nisko zawieszonych gałęzi i gęstszych fragmentów krzewów, choć pora nie była jeszcze zaawansowana, a większość zwierząt wciąż spała lub dopiero zaczynała się poruszać. Słońce przesączało się przez liście i układało na jej grzbiecie cienkie, blade pasma światła, ale kotka nie zwracała na to uwagi. Skupiała się na terenie – sprawdzała ścieżki, nasłuchiwała, co dzieje się w podszyciu, uważnie stawiając łapy. Nie lubiła polować w pośpiechu. Nawet kiedy była głodna, wolała dać o czas. Dobrze znała te okolice – niezbyt odległe od obozu, ale mało uczęszczane, z nieco bardziej stromym terenem, gdzie z biegiem sezonów powstały naturalne ścieżki. Pomiędzy dwoma większymi dębami rosły kępy jeżyn i paproci, a niżej, w zagłębieniu terenu, rósł gęsty zagajnik leszczyny, w którym często pojawiały się myszy. Zdarzało jej się tu przesiadywać nawet wtedy, gdy nie miała obowiązku niczego upolować – to miejsce było ciche, wystarczająco oddalone od codziennych spraw. Zeszła ostrożnie niżej, między zarośla, i przykucnęła, gdy poczuła znajomy zapach. Zatrzymała się, by go wyłapać dokładnie – był słaby, ale jednoznaczny. Mysz. Prawdopodobnie nie dalej niż kilkanaście ogonów stąd, pod korzeniami jednego z drzew lub w trawie. Napięła mięśnie i przesunęła się bliżej, nisko przy ziemi, w pełnym skupieniu. Żaden z jej ruchów nie był gwałtowny, ale każdy precyzyjny. Tylko czubek ogona poruszył się nieznacznie, kiedy ustawiła ciało w pozycji do skoku. Zwierzę wyszło z ukrycia w chwili, w której szylkretka już się ruszała. Szybki skok, jedno uderzenie łapy, krótkie szarpnięcie zębami. Cisza wróciła natychmiast. Mysz nie zdążyła wydać żadnego dźwięku. Ryś uniosła głowę i przez chwilę nasłuchiwała – czy ktoś z klanu poluje w pobliżu, czy może jeszcze jedno zwierzę skusi się na tę samą ścieżkę? Ale nic się nie działo. Tylko wiatr poruszał liśćmi i od czasu do czasu z góry spadała kropla wody z jakiegoś wyżej położonego konaru. Zakopała zdobycz pod jedną z paproci i ruszyła dalej, ostrożnie, ale bez zbędnego napięcia. Nie czuła presji, by wrócić natychmiast – wiedziała, że może jeszcze przez jakiś czas przeszukiwać teren. Zeszła niżej, w stronę strumienia. Woda płynęła leniwie i była płytka, ledwie przykrywająca kamienie. Piła z niej wiele razy, ale dziś zatrzymała się tylko na chwilę, by zorientować się, czy jakieś zwierzę nie podeszło do brzegu. Ślady w błocie sugerowały, że wcześniej przeszła tędy łasica albo inny drapieżnik, więc nie było sensu liczyć, że znajdzie tu ofiarę. Przeszła więc kawałek wzdłuż nurtu, po drugiej stronie, gdzie teren był bardziej pofałdowany. Tam, pomiędzy głazami porośniętymi mchem, czasem dało się spotkać ptaki – drozdy albo kosy, jeśli szukały owadów. Tym razem jej uwagę przykuł inny dźwięk – cichy trzask w gałęziach, prawdopodobnie od podskoku. Kotka zastygła i spojrzała w stronę źródła odgłosu. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem w zaroślach coś poruszyło się znów. Tym razem dokładniej. Niewielki ptak – najpewniej kos – wybierał coś z ziemi. Wojowniczka podeszła bardzo powoli, trzymając się krawędzi krzewu. Tym razem nie skoczyła od razu – czekała, aż ptak znajdzie się w bardziej odsłoniętym miejscu. Nie musiała długo czekać. Drugi skok był równie celny, jak pierwszy. Zdobycz nie była duża, ale czuła, że dziś nie chodzi tylko o ilość. To było jedno z tych polowań, które uspokajały głowę – nie musiała z nikim rozmawiać, nie musiała się tłumaczyć, ani śpieszyć. Robiła to, co umiała najlepiej, w swoim tempie, w miejscu, które dobrze znała. Przynajmniej tu wszystko było zrozumiałe. Zakopała ptaka tuż obok kamienia, którego narożnik wystawał z ziemi jak ząb. Kiedy spojrzała na niebo, zauważyła, że słońce przesunęło się wyżej. Dzień zaczął się na dobre, a z nim poruszyły się inne zwierzęta. Ze wzgórza dało się już usłyszeć głosy ptaków, a w krzakach coś chrobotało. Mogła polować dalej, ale nie czuła takiej potrzeby. Złapała dwie zdobycze – wystarczająco, by wzmocnić stos i nie wracać z pustymi łapami. Zresztą zaczynało jej się robić ciepło, futro przy karku było lekko wilgotne od wilgoci i ruchu. Zdecydowała się wrócić. Zabrała najpierw mysz, potem ptaka, i ruszyła z powrotem w stronę obozu, idąc inną ścieżką niż wcześniej – bardziej osłoniętą, przez teren porośnięty wiązami. Nie myślała o niczym konkretnym, jedynie odtwarzała w głowie kolejne zakręty terenu i analizowała, gdzie warto będzie zajrzeć jutro. Ten las się nie zmieniał gwałtownie, ale trzeba było go stale obserwować, jeśli chciało się znać go dobrze. Do obozu dotarła około południa, niepostrzeżenie. Złożyła zdobycze na stosie i bez słowa skierowała się w stronę legowiska wojowników. Usiadła w cieniu, przeciągnęła się i zaczęła powoli czyścić sierść. Nie była zmęczona, a raczej spokojna. Nie potrzebowała dzisiaj niczego więcej. Trening z Warczącą Łapą zrobiła o świcie, więc nie musiała się martwić. Kiedy skończyła się myć, przetarła łapą pysk jeszcze raz, dokładnie, aż futro na policzku ułożyło się znów w równą, lekko falistą linię. W cieniu krzewów panował przyjemny chłód. Nieco dalej jakiś młody kocur – prawdopodobnie Wilcza Łapa – opowiadał coś towarzyszowi, mówiąc zbyt głośno jak na tę porę dnia. Rysi Trop spojrzała w ich stronę tylko przez chwilę, nie zniecierpliwiona, ale raczej oderwana od tej rozmowy tak, jakby dzieliła ich nie odległość, a zupełnie inny tryb myślenia. Lubiła niektórych z młodych, ale nie szukała ich towarzystwa. Zresztą oni rzadko zwracali się do niej z czymś więcej niż pytaniem o patrol lub wskazówkę, jak się zachować. Mieli do niej respekt, choć nigdy nie zabiegała o taką pozycję. Przeciągnęła się raz jeszcze, wolno podnosząc jedną łapę, potem drugą. Mięśnie lekko zadrżały, ale czuła się dobrze – poranne polowanie nie było forsujące. Lubiła, gdy dzień zaczynał się od czegoś prostego, poukładanego. Bez rozmów o granicach, bez zadań z góry ustalonych, bez pośpiechu. Tylko ona, teren i to, co akurat można w nim znaleźć. Zanim zdążyła wstać, zbliżyła się do niej Dyniowa Skórka – cicha, nieco młodsza kotka, z którą zdarzało jej się czasem rozmawiać, głównie wtedy, gdy któraś z nich wracała z samotnego patrolu. Ryś nie ruszyła się, tylko uniosła wzrok w jej stronę. Dynia zatrzymała się na chwilę, jakby się wahała, a potem odezwała się półgłosem:– Patrol z Bladym Licem był świetny! Szukałam tam świeżych zapachów kuny, ale trafiłam na nory. Myślałam, że dasz znać, jeśli się tam wybierzesz jutro – wymruczała. Rysi Trop skinęła lekko głową, bez pośpiechu. Nie miała w zwyczaju wiele mówić, ale to, co powiedziała, zawsze było konkretne.
– Zajrzę tam rano. Nie idź sama, jeśli kuny wciąż zostawiają ślady – powiedziała.
– Nie zostawiły świeżych – odpowiedziała spokojnie Dyniowa Skórka. – Ale coś tam krążyło parę dni temu. Może tylko nocą. Tak czy inaczej, warto mieć to na oku.
– Dobrze. Dzięki. – Ruda kotka nic już nie dodała – pokiwała głową i odeszła bez dalszych pytań. To była jedna z rzeczy, które Rysi Trop ceniła u nielicznych kotów w klanie – ta umiejętność rozumienia, że nie każde spotkanie musi być wypełnione rozmową. Niektórzy czuli potrzebę mówienia ciągle, jakby milczenie było równoznaczne z obojętnością. Ale nie ona. I nie Dynia. Później musiała komuś to zgłosić, nie chciała iść tam w niewiedzy, chociażby Makowego Nowiu. Zastępczyni zganiła, by ją, że nie zgłosiła jej tego. Wstała, przeciągnęła się raz jeszcze i powoli ruszyła w stronę skraju obozu. Nie planowała iść nigdzie daleko – chciała tylko sprawdzić okolice skały na północ od jałowca, gdzie czasem dało się znaleźć porzucone pióra lub znaki obecności ptaków drapieżnych. Nie, żeby jej to było potrzebne, po prostu lubiła wiedzieć, co dzieje się na obrzeżach. Po drodze minęła Roztargnionego Koperka, który kopał coś przy stosie ziół. Skinął jej głową, ale nie zaczepił – znał ją zbyt dobrze, by próbować wdawać się w rozmowy bez potrzeby. Rysi Trop odpowiedziała równie oszczędnie i poszła dalej. Kiedy zatrzymała się przy głazie, nie znalazła nic szczególnego. Teren był suchy, ziemia nosiła ślady dwóch różnych kotów, prawdopodobnie wracających z porannego patrolu. W powietrzu unosił się zapach sosny i starego liścia. Nie wydarzyło się tu nic wartego zapamiętania – i właśnie to uznała za dobry znak. Nie każda chwila musiała być znacząca. Nie każda miała nieść coś większego. Niektóre po prostu były – ciche, uporządkowane, własne. Takie, w których wszystko miało swoje miejsce. Nagle podszedł do niej duży, biały wojownik. Był spięty, ale starał wyglądać się na wyluzowanego. Kosaćcowa Grzywa poruszył nerwowo ogonem i skierował głowę w stronę wojowniczki. Szylkretka uniosła lekko jedną brew, mrużąc oczy w szparki. Ostatni raz gadała z nim na treningu, kiedy ją zdegradowano. "Dopiero co była wojna z Klanem Klifu, czego on może ode mnie chcieć…"

<Kosaciec?>

Od Trzcinki (Trzcinowej Łapy)

Przed potopem

Wtedy Trzcinowa Łapa była jeszcze kocięciem.

Wspomnienie o Krzyczącej Makreli

Trzcinka została zaprowadzona razem z siostrą, przez Kotewkowy Powiew do legowiska starszyzny. Miały wysłuchać opowieści od Zimorodkowego Życzenia. Bardzo lubiła starszą kotkę, dlatego w poskokach podążała grzecznie za piastunką.
– Cześć Zimorodkowe Życzenie! – zapiszczały, wbiegając do środka.
Im oczom ukazała się starsza, jednak na posłaniu obok przesiadywał pewien kocur, którego obie jeszcze nie miały okazji poznać. Trzcinka zakłopotana stanęła jak wryta, obserwując uważnie czarnego srebrnego kocura o pręgowaniu tygrysim bicolor. Jego futerko było bardziej zmierzwione na plecach oraz ogonie, a jego zielone oczy mierzyły młode kotki wyczekującym spojrzeniem.
– Dzień dobry… yyy – zaczęła Trzcinka, czując się coraz bardziej niezręcznie.
– Dzień dobry Krzycząca Makrelo! – zawołała zaraz za nimi Borówkowa Łapa. – Mam dla ciebie trochę smakowitego okonia.
Biała uczennica obeszła ich obie, pogładziła je swoim białym ogonem po główkach i przyjacielsko zamrugała.
– Dzień dobry, Krzycząca Makrelo! – stwierdziła, że powtórzy, po czym podeszła do kocura.
Dała Różyczce czas, by mogła zagadać na śmierć Zimorodkowe Życzenie. Ona za to wolała poznać starszego, który właśnie rozmawiał z uczennicą. Kiedy tylko podeszła do niego bliżej, ten się uśmiechnął i przeniósł swój wzrok na nią.
– No i jak tam Trzcinko? Myślałem, że będziesz wiedziała, jak się nazywa, jeden ze starszych twojego klanu.
– Przepraszam cię, jednak nie wiedziałam, jak masz na imię… – Podrapała łapką w ziemi. – Za to, skąd ty znasz moje imię?
– Po klanie bardzo szybko rozchodzą się pogłoski, Trzcinko. Już wiedziałem, jak was matka nazwała, zanim same to zrozumiałyście. – Założył łapę na łapę i nachylił się w jej stronę. – Co sprowadza was do legowiska starszyzny?
– Kotewkowy Powiew nas tu zaprowadziła. Miałyśmy posłuchać opowiadań. Na przykład, jak powstały koty…
– Powiedz mi, po co słuchać takich gniotów, jak można wysłuchać tego w śpiewie?
– Umiesz śpiewać?
Starszy wyprostował się, dumnie unosząc głowę. Jedną łapą złapał się za klatkę piersiową, a drugą przejechał po głowie, odgarniając swoją półdługą sierść.
– Oczywiście, że umiem! Stąd nazwano mnie Krzycząca Makrela!
Rzeczywiście miało to wielki sens. Nawet kocur mówi głośno. Bardzo możliwe, że był trochę przygłuchy. Koteczka całkowicie straciła zainteresowanie Zimorodkowym Życzeniem, a jej siostra, dołączyła do niej i w podskokach znalazła się obok Krzyczącej Makreli, który szykował swoje gardło, do kolejnego występu. Borówkowa Łapa rozsiadła się niedaleko nich, ewidentnie czekając na mały koncert starszego. W końcu kocur donośnym i pięknym głosem zaczął śpiewać balladę o Klanie Gwiazdy. W legowisku starszych zrobiło się całkowicie żywo. Wojownicy z polany odwracali głowy w stronę dźwięku. Borówkowa Łapa klaskała w rytm melodii, a Zimorodkowe Życzenie ciszej nuciła piosenkę śpiewaną przez kocura, przy tym kołysząc się leciutko na boki. Trzcinka zafascynowana wpatrywała się w nich wszystkich. Głos Krzyczącej Makreli zrobił na niej wielkie wrażenie, nie spodziewała się, że starszy będzie miał tyle tchu, by zacząć koncertować, we własnym legowisku. Szylkretka stwierdziła, że przyłączy się do nich i zaczęła podskakiwać w rytm piosenki, tworząc jakiś dziwny taniec, którym zaraziła jeszcze Różyczkę.

***
Wspomnienie o Perlistej Łzie

Trzcinka grzecznie bawiła się w kąciku zabaw, wrzucając kamyczki do wody i patrząc jak toną na płyciźnie. Czekała cierpliwie na obiad, kiedy to do kociarni przychodzi Dryfująca Bulwa. Co jakiś czas wpatrywała się w wyjście z obozu, sprawdzając, czy nie zmierza w jej kierunku kochany ojciec. Zamiast czarnej dziko pręgowanej sierści z akcentami ojca, przykuł jej uwagę liliowy szylkret. Rozpoznała kota, była to właśnie Perlista Łza, która wychodziła z obozu.
“Pewnie wzywa ją polowanie.” – pomyślała Trzcinka, chcąc wrócić do zabawy.
Jednak nie zrobiła tego, gdyż kilka uderzeń serca po tym, jak jej siostra opuściła obóz, za nią wybiegły chichoczące dziko Wężynowa Łapa oraz Rozpędzona Łapa. Trzcince się to nie podobało. Zawsze, gdy znajdowała się gdzieś Wężynowa Łapa, tam były problemy i pomówienia.
“Jeszcze dobierają mi się do starszej siostry!” – wściekle prychnęła i popędziła w stronę kociarni.
Weszła do środka legowiska, zaczaiła się zaraz przy wyjściu, tak by mieć idealny widok na tunel i pozostało jej czekanie. Słońce zaczęło przesuwać się po nieboskłonie coraz niżej, Różyczka starała się ją oderwać od obserwacji, a kiedy przyszedł ojciec z rybą, Trzcinka odmówiła. W końcu wejście do obozu się poruszyło i wpadły do środka dwie uczennice. Ich oczy błyszczały z podekscytowania, a parszywe uśmieszki nie znikały im z pyszczków. Nie zwracały uwagi na koty, w które o mało nie wbiegały. Od razu, udarowane, skierowały się do legowiska uczniów. Koteczka wystartowała, by pobiec za nimi, gdy przytrzymała ja za ogonek Baśniowa Stokrotka.
– Nie idziesz do Wężynowej Łapy i jej przyjaciółeczek – odpowiedziała.
Pewnie kremowa była tak zaciekawiona zachowaniem Trzcinki, że również obserwowała, na czym mała skupia swoje oczy.
– Puść mnie! – wrzasnęła Trzcinka, próbując się uwolnić.
– Trzcinko, nie krzycz. Nie wolno ci się z nimi bawić. Są starsze od ciebie, nie znajdziecie wspólnego języka.
“Tak, bo ja chcę się bawić z tymi pokrakami.” – Przewróciła oczyma, ciągle spazmatycznie wijąc się, aby uwolnić swój ogon.
– Chcę wyjść! Puść mnie! – pisnęła.
Matka w końcu pozwoliła jej wyjść, tylko pod jednym warunkiem, który brzmiał “Nie zbliżać się do dzieci Wężyny”. Trzcinka miała zamiar się zbliżyć, ale nie tak jak sobie wyobrażała jej mama. Wybiegła ze żłobka, jakby się palił i podbiegła do legowiska uczniów. Jak myszka przycisnęła się do ziemi i podeszła cichutko do wejścia legowiska. Wystawiła kawałek mordki, tak że jednym oczkiem widziała wnętrze pomieszczenia. Uczniowie grzecznie siedzieli na posłaniach, a w centrum znajdowały się Wężynowa Łapa oraz Rozpędzona Łapa, które opowiadały, co zauważyły na granicy z Klanem Burzy. Nie kryły, o kogo chodziło, rozmawiały głośno między sobą, a inni zdziwieni uczniowie czerpali z ich rozmowy wszystkie znakomite smaczki. Zadawali co jakiś czas dwóm kotkom pytania, a te ochoczo dolewały oliwy do ognia, sugerując, by to Perlista Łza spotykała się z jakimś rudym kocurem z Klanu Burzy na granicach. W środku Trzcinki się coś gotowało. Była wściekła na Wężynową Łapę oraz Rozpędzoną Łapę. Niech tylko je dorwie, jak stanie się uczennicą i będą siedziały w jednym legowisku. Nagle jej brzuszek zaburczał. Nie jadła przecież obiadu razem z rodziną! W jej stronę odwrócił się Żmijowcowa Łapa razem z bratem Lulkową Łapą.
– “Zauważyli mnie!” – Poczuła jak oprócz złości, to z odkrycia jej podsłuchującej plotek, pali się jej sierść.
Nie zdążyli nawet zareagować. Pobiegła w przeciwnym kierunku od legowiska uczniów. Nie wiedziała, gdzie chciała uciec. Po prostu biegła, aż natrafiła na zdezorientowaną Perlistą Łzę.
– Trzcinko, nic ci nie jest? – Wzięła ją za kark, by pomóc jej stanąć na cztery łapy. – Czemu niektórzy wojownicy mnie ignorują?
Zmartwione oczy Perlistej Łzy ściskały serce Trzcince. Widziała, że jej siostra zaczyna panikować, gdyż jej ogon smagał powietrze niczym bicz. Ta przytuliła się do jej nogi.
– Przecież nie rozmawiałaś z rudym wojownikiem na granicy! Perlista Łzo, przecież, to nie prawda co mówią!
Starsza siostra nic nie odpowiedziała. Trzcinka miała wrażenie, że tamta zaczęła się cała trząść. Chcąc ją uspokoić, mocniej ścisnęła ją w swym uścisku. Kątem oka zauważyła, jak starsza Wężynowa Łapa podchodzi do Mandarynkowego Pióra i coś jej szepta na ucho. Kotki wbiły w nie spojrzenie, które wwiercało się nawet w futerko Trzcinki, a siostra nadal nic nie mówiła.

***
Wspomnienie o Różyczce

Trzcinka wybiegła ze żłobka wściekła. Uszy oraz skóra szczypały ją, jakby zajęły się ogniem. Usiadła na skraju kącika zabaw, chcąc się wyciszyć.
“Gdzie jest to cholerne kumkanie żab, akurat, kiedy potrzebuję się uspokoić!” – pomyślała rozgniewana.
Złapała kamień w łapkę, po czym z całej siły cisnęła nim w wodę, przez przypadek trafiła w jedyną żabę, która czyhała na płyciźnie. Płaz wraz z kamieniem zeszli na dno. Szylkretka głośno westchnęła. Dość, że nie udało jej się uspokoić, to jeszcze ucierpiało na tym zwierze. Za nią zaszeleściły liście wejścia do kociarni i po chwili obok niej znalazła się jej siostra.
– Czego chcesz? Nie wystarcza ci zabawa z Ćmą? Myślałam, że nie jestem wam potrzebna! – warknęła do Różyczki, nawet się na nią nie patrząc. – Przecież jesteś taka super. Wszystko umiesz i wszystko wiesz, nie wystarcza ci to?
– Chciałam z tobą porozmawiać. Nie powinnaś się obrażać, tylko dlatego, że w zabawie nie grasz głównej roli. Tak samo rzucanie mchem i uciekanie nie jest fajne.
– Och, doprawdy? – Spojrzała na Różyczkę z wyrzutem. Łapkę oparła o swoją pierś, a jej brązowe oczka się zaszkliły z negatywnych emocji. – To doprawdy, super zabawa udawanie zaczarowanego drzewa! Za to wy jesteście wojownikami odkrywcami! Nawet moją rangę, którą mi przydzieliłaś, odebrałaś i dałaś sobie oraz Ćmie!
– Nic ci nie odebrałam, a to tylko zabawa…
– Jakbyś była prawdziwą siostrą, to Ćma udawałaby magiczne drzewo, czy coś innego, a nie ja!
– Trzcinko wiesz co, to niemiłe być zazdrosnym. Ćma nas bardzo lubi…
Koteczka nie dała jej dokończyć, tylko pchnęła Różyczkę. Jej sierść się podniosła, a z oczu poleciało kilka łez, których nie zdołała zatrzymać, z powodu buzujących w niej emocji.
– Nie jestem zazdrosna o Ćmę! – krzyknęła w furii. – To ty odpychasz mnie, a wszystko wcześniej robiłyśmy razem! Zaczynasz się wymądrzać, co nie jest fajne! Nie ma z tobą frajdy, a gdy chce się z tobą bawić, a ty znajdujesz chwilę dla wszystkich, ale nie dla mnie!
Tupnęła łapką, chcąc podkreślić wagę swoich słów. Mina Różyczki zrzedła, wyglądała na bardzo poruszoną wybuchem Trzcinki. Starała się położyć łapkę, na jej barku, by ją uspokoić, ale ta się odsunęła.
“Idź sobie! Sama się baw! Nie chcę być najgorsza! Nie pozwalam!”
– Idź ode mnie! Nie chcę się z tobą bawić! – Trzcinka odsunęła się na bok.
Różyczka starała się do niej jeszcze podejść, ale ta złapała kamyczek w łapkę i rzuciła w stronę przemądrzałej siostry. Na szczęście nie trafiła, a Różyczka z napięciem stała w miejscu, analizując, co właśnie się stało.
– Idź stąd! Chcę zostać sama! – Machnęła do niej łapą, przy tym się odwracając.
Nie chciała się dzisiaj już bawić. Odeszła blisko trzcin i zwinęła się tam w kuleczkę. Będąc do tamtej tyłem, nie widziała jej miny, jedynie usłyszała westchnięcie oraz oddalające się delikatne kroki. Trzcinka była bardzo zła na siostrę, która raczej nie zamierzała się zmienić, co tylko podsycało napięcie między nimi. Szczerze miała bardzo wielki żal do kotki, że tamta tak po prostu odstawiła ją na bok. Czuła, że ich ścieżki się rozchodzą, tylko nie była pewna do jakiego stopnia. Teraz wydawało się jej, że są dla siebie obce, a nawet nie ukończyły sześć księżyców. Później może być jeszcze gorzej.

***
Wspomnienie o Bursztynowym Brzasku

Trzcinka została wysłana przez Baśniową Stokrotkę po zwierzynę. Musiała przynieść im jakąś piszczkę na śniadanie. Wyszła na polanę, a koty dopiero zaczęły się budzić. Wojownicy zbierali się przy pniaku, na którym była sterta zwierzyny. Trzcinka spięła się, nie chciała się pchać przez te wygłodniałe koty.
“Ugh… dobra… Trzeba coś wybrać.” – pomyślała i ruszyła do sterty.
Grzecznie poczekała w kolejce, aż w końcu miała przed sobą stertę. Widać było, że Klanu Nocy powodziło się i rzeka była obfita, gdyż praktycznie były tutaj same ryby. Nie miała ochotę na nic rybiego, a matka prosiła ją o piszczkę, dlatego zaczęła obwąchiwać zwierzynę w celu znalezienia jakiejś myszki bądź nornicy. W końcu coś wyłapałam. Brązowe futerko było przykryte pomiędzy okoniami a uklejką.
“Tam jest!”
Problem był tylko jeden, piszczka była poza zasięgiem łap Trzcinki! Znajdowała się prawie że na szczycie sterty, a matka zakazała im wspinać się po pniaku, gdyż stąd koty biorą jedzenie. Czując presję ze strony kotów, które czekały w kolejce za nią, postanowiła wspiąć się, by zdobyć upragnione śniadanie dla matki. Wskoczyła na pniak i miała już dosięgnąć piszczki, gdy nagle złapał ją za kark kremowy pręgowany dziko kocur.
– Puść mnie! – prychnęła zła. Była, prawie że wąs od wyjęcia myszki ze sterty.
– Matka cię nie nauczyła, że nie powinno się wchodzić na pniak? Koty stąd biorą jedzenie. Nikt nie będzie jadł ryby w piasku tylko dlatego, że chciałaś wyjąć sobie coś z wierzchu! – odpowiedział jej równie złym głosem.
Postawił ją na ziemi i zmierzył czujnie swoimi żółtymi oczyma. Zirytowało to kicię. Jakby była starsza i wyższa to wyjęłaby, co chce ze sterty i nie musiałaby się truć z takim starym durniem. Wszystko dlatego, że była głupim kociakiem.
“Klanie Gwiazdy, ile jeszcze będę musiała się męczyć?” – Przewróciła oczyma.
– To chociaż pomóż mi wyjąć tamtą piszczkę z góry! O tamto brązowe futerko, bo mnie Baśniowa Stokrotka prosiła – mruknęła, zastawiając drogę, by ten nie mógł dojść do pniaka.
Nie chciała, by wojownik po prostu wypchnął ją poza kolejkę. Też się nastała i miała takie samo prawo, do wzięcia sobie tego, czego chce, jak i inni. Kocur miał coś odpowiedzieć, kiedy z tyłu rozległo się ponaglające miauknięcia niezadowolenia i zniecierpliwienia.
– Bursztynowy Brzasku, pomóż Trzcince. To kociak, nie dosięgnie tego, co chce – odezwał się Kolcolistne Kwiecie, który stał zaraz za kremowym wojownikiem.
Trzcinka zanotowała sobie w pamięci imię tego jakże pomocnego wojownika, który miał zamiar ją pouczać chłodno, jak to nie wolno się wspinać po jedzeniu. Bursztynowy Brzask bez żadnego zająknięcia pokiwał głową na znak zgody z Kolcolistnym Kwieciem, po czym sięgnął po jej wybraną mysz oraz po swoją płoć. Wręczył jej śniadanie, na co skinęła głową z wdzięcznością.
– Obyś szybko urosła Trzcinko, nie chciałbym cię drugi raz zdejmować z pniaka na zwierzynę – odpowiedział kocur, już z mniejszym chłodem.
Kotce wydawało się, że Bursztynowy Brzask po prostu jest gburem, a ta odpowiedź w jego pysku zabrzmiała bardziej, jak życzenie jej wszystkiego dobrego. Może taki kocur był? Odmachała mu ogonem na pożegnanie, po czym popędziła do kociarni, gdzie z niecierpliwością czekały na nią Baśniowa Stokrotka i Różyczka.

***
Czuwanie

Było już ciemno, minęło dużo czasu od momentu, kiedy zatrzymali się w prowizorycznym obozie Klanu Nocy, który teraz znajdował się, z dala od wody. Koty porobiły sobie szybkie posłania, tak by każdy miał gdzie nocować. Sama miała wrażenie, że teraz nie było podziałów na legowiska, koty były zmęczone i starały się złapać zwierzynę, by nie chodzić głodnym. Przychodziła pora czuwania, a koty zbierały się przy ciałach bliskich, którzy polegli w potopie. Trzcinka usiadła razem z rodziną bliżej namaszczonych zmarłych przez Gąbczastą Łapę i Różaną Woń. Medyczki wraz z pomocą ogrodników, zdołali zdobyć zioła, które zamaskowały zapach śmierci. Trzcinka czuła jak przeszywa ją chłód. Nie umiała oderwać wzroku od poległych. Siedziała tak, przesuwając wzrok po ich futrach. Niektórych znała lepiej, a innych gorzej. Byli tacy, za którymi mniej przepadała oraz tacy, dla których mogła zrobić wszystko. Była jedna, którą najbardziej żałowała i chciałaby być dla niej lepsza za czasów, kiedy żyła.
“Gdybym tylko mogła cofnąć czas… Mogłam być dla ciebie lepszą siostrą Różyczko…” – pomyślała.

***
Po mianowaniu na ucznia

Trzcinowa Łapa właśnie biegła przez las z kwiatem w pyszczku. Oddaliła się od patrolu na dosłownie chwileczkę, by odwiedzić groby. Pewnie Mandarynkowe Pióro, kiedy się zorientuje, będzie wściekła i da jej karę, jednak bycie uczniem było o wiele lepsze od ciągłego siedzenia w kociarni. Była w stanie przetrwać każdą karę, była zauroczona życiem ucznia i nikt nie potrafił zniszczyć jej nowego ducha. Stanęła nad grobem Różyczki oraz Perlistej Łzy. Położyła na nich kwiaty, które amatorsko zebrała po drodze.
– Jak Lulkowe Ziele mnie oprowadzi po fajnych zakątkach terenu Klanu Nocy, to będę wam dawać same najładniejsze kwiaty – obiecała siostrom. – Sama też zacznę ozdabiać swoje posłanie. Zobaczycie.
Uśmiechnęła się, chciała, żeby kotki żyły, mogłaby wtedy z nimi rozmawiać o najróżniejszych sprawach.
– Trzcinowa Łapo! – Rozległo się nawoływanie Mandarynkowego Pióra.
– Ups! Muszę już lecieć! Powiem, że goniłam jakiegoś królika, czy inną jakąś piszczkę. To na razie siostrzyczki!
Odbiegła w stronę nawoływania swojej mentorki.

[2476 słów]

Od Psotki CD. Pchełkowej Łapy

Ledwie co poranek wstał, a Foczka odstawiała swoje cuda. Psotka pokręciła lekko łebkiem. Oczywiście, sama lubiła psocić. Jednak był to dopiero ranek i jak na jej standardy wciąż było zbyt wcześnie. Wolałaby sobie jeszcze pospać, ale przez zamieszanie spowodowane wybrykiem siostry już nie mogła. Zamiast tego postanowiła wykorzystać moment i podeszła niezdarnym, kocięcym kroczkiem do starszej kotki. Wlepiła w nią niebieskie oczka i spytała o plotki. Oczywiście po kocięcemu, więc nie od razu była zrozumiana. Zmarszczyła brewki i tupnęła cicho łapką. Wyraźnie traciła cierpliwość. Przecież mówiła wyraźnie!
— Tjak — miauknęła rozpromieniona, kiedy uczennica odgadła, o co chodziło. Usiadła sobie na zadku, czekając na odpowiedź. Była starsza, to z pewnością musiała coś wiedzieć. Jej zapał i oczekiwanie zmieniło się na zawiedzenie. Drzewa były wysokie? To nawet plotką nie można było nazwać! Czy ona naprawdę sądziła, że Psotka jest tak głupia? Owszem, była młodsza, ale bez przesady. Takie podstawy wiedziała. Wszak już o tym słyszała.
— Niech pani ze mnje nie kjpi — fuknęła cicho. Zdecydowanie Mysi Postrach był najlepszy, bo zawsze, gdy przychodził, to coś ciekawego mówił. Tutaj natomiast chyba miała wygórowane oczekiwania.
— Djewa od zawsje takie były! Napjawdę nie zna pani nic innego? — spytała, a widząc minę zielonookiej, położyła uszka po sobie. Odwróciła się do niej zadkiem wyraźnie obruszona. Jej dobry humorek w kilka chwil uległ zmianie, a czarnulka wpatrzyła się w punkt przed sobą. Leżała tak przez chwilę, aż przed nią nie pojawił się inny kształt. Foczka.
— Cjo chcjesz? — mruknęła do siostry. Niebieska się nad nią nachyliła i wyszeptała coś do uszka Psotki, spoglądając na Pchełkową Łapę. Czarnulka zaśmiała się cicho na komentarz Foczki.

<Pchełkowa Łapo?>

Od Pchełkowej Łapy CD. Mirtowego Lśnienia

Była skończonym tchórzem. Powinna się nazywać Nerwowa Łapa albo Tchórzliwa Łapa. Nie nadawała się na wojownika. Co jej po umiejętnościach, jeśli brakło ducha walki? Klan Klifu zmierzył się z Klanem Wilka. Pchełka została w obozie, matka ją odesłała. Pewnie Jastrząb czuła, że jej córka będzie tylko zawadzać albo że da się łatwo zabić.Szylkretka będąc w bezpiecznym obozie leżała skulona na kępce mchu w uczniowskim legowisku. Płakała, wciągając gila nosem, dławiąc się łzami i wyrzutami sumienia. Nie pomogła, nie poszła na wojnę, zbyt się bała. Lękała się śmierci, odniesienia ran, stracić łapę… mogła próbować usprawiedliwiać swoje czyny. Nie ukończyła nadal szkolenia, więc teoretycznie i tak na nic by się nie przydała. Umiała jednak walczyć, znała dużo chwytów, była zwinna i czujna. A mimo to… dwójka z uczniów poszła, Gołębia Łapa oraz Astrowa Łapa. W odróżnieniu od niej były odważne, nie bały się śmierci za klan, honorowej i wspaniałej. Każdy wojownik marzył, by zginąć, broniąc tego, co kocha. Pchełka w głębi serduszka podziwiała kotki zdecydowanie za poświęcenie, jakim się wykazały. Powinny zostać mianowane albo dostać jakieś przywileje. W końcu reszta uczniów nie zdecydowała się pójść. Wybrali życie, bezpieczeństwo własne ponad klanu.
Klifiaki przegrały, utraciwszy teren Czarnych Gniazd. Pchełkowa Łapa, dowiedziawszy się o tym, wcale się nie zmartwiła. To tylko kawałek terenu… zawsze przecież mogli stracić wszystko i zostać ich jeńcami.
Zmarła Liściasta Gwiazda ich liderka, wzór do naśladowania, nawet jeśli niektórzy wątpili w jej umiejętności. Koty pochowawszy kotkę, pod nosami wymawiały własne modlitwy, być może ostatnie słowa ku czci poległej. Pozostałe koty, które zmarły wskutek walk, również zostały pogrzebane według tradycji. Bliscy ich opłakiwali, Klan będzie o nich pamiętał oraz ich poświęceniu.
Pchełkowa Łapa pomagała przy pogrzebach. Kopać dół, później przysypać. Miała wyrzuty sumienia i z nadzieją, że odpokutuje, bardzo przykładała się do tego zadania. Następnie pomagała nosić medykom zioła od rannego do rannego.
Kiedy jednak przez próg obozu weszła jej matka, cała we krwi, a właściwie została wniesiona, zamarła. Jakby łapy odmówiły jej posłuszeństwa, przewróciła się, klapiąc tyłkiem o zimną skałę. Kotka była nieprzytomna, bardzo poraniona. Jej sprawna przednia łapa pełna była łysych miejsc po wyrwanej sierści, krwi, oblepionej pajęczynami. Robiła się sina, jakby miała zaraz odpaść. Koteczka widząc obraz nędzy i rozpaczy powracających kotów, nie mogła wytrzymać i poszła zwymiotować na bok. Jastrzębi Zew była w opłakanym stanie tak jak Źródlana Łuna i pozostałe koty. Pchełce serce się krajało, a wyrzuty sumienia powróciły ze zdwojoną siłą.
Kiedy troszkę ochłonęła, a łzy wyschły, ruszyła do nory medyków. Jastrząb leżała pod ścianą, wyglądała na martwą, jednak jej klatka piersiowa powoli unosiła się, oraz opadała. Pchełka podeszła cicho, powoli, a nowa porcja łez zakręciła się w zielonych oczach.
– M-Mamo… – szepnęła. – P-Przepraszam…
Położyła się obok szylkretki, dotykając pyszczkiem jej boku. Jastrząb wzdrygnęła się.
– O-Odejdź stąd – szepnęła słabo. – Chcę być sama.
Pchełka mogła przysiąc, że słyszała, jak jej serce łamie się wpół. Chociaż powinna zrozumieć matkę, która mogła obwiniać się za porażkę Klanu Klifu, jej wciąż dziecięcy umysł pomyślał, że kotka ją odtrącała. Wstała więc chwiejnie i z płaczem odeszła. Kierując łapy ku legowiskom uczniów, minęła się z Pikującą Jaskółką, która, Pchełka mogłaby przysiąc, uśmiechnęła się do niej bardzo, bardzo brzydko. Jakby bezgłośnie mówiła do niej: “Wygrałam ten wyścig”, a w jej oczach był triumf. Górowała nad kotką i bezgłośnie śmiała jej się w twarz.

~*~

Siedziała w swoim legowisku do następnego ranka. Nie ruszyła się nawet o krok. Nie zjadła kolacji, nie wyczyściła futra. Leżała na mchu, patrząc się w ścianę. Pewnie spędziłaby tak resztę życia, gdyby nie spokojny, beznamiętny głos, który rozległ się w uczniowskim legowisku.
– Cześć, Pchełkowa Łapo. Zwą mnie Mirtowe Lśnienie. To ja przejmę Twoje szkolenie.
Spojrzała się na niego jak spłoszona zwierzyna. Mirtowe Lśnienie…? Czyż nie był on synem Judaszowcowego Pocałunku? Chwila… teraz już Judaszowcowej Gwiazdy. Uczennica spięła się na samą myśl, że będzie ją uczyć ktoś tak ważny. Syn lidera, pewnie jego zaufany kot, od którego opinii na jej temat będzie zależała przyszłość Pchełki w klanie. Przełknęła ślinę.
Kocur na pewno poznał po niej piętno, jakie odcisnęła wojna i jej niesprawna matka. Po chwili ciszy, gdy wydusiła z siebie przywitanie, kocur kontynuował:
– Mam nadzieję, że nasz wspólny trening przyniesie ci coś dobrego – powiedział spokojnie, po czym chrząknął cicho. – Ale najpierw… opowiedz mi, co już potrafisz. Co sprawia ci trudność? Od tego zaczniemy, dobrze?
"Wszystko. Ja sprawiam trudność." Były to pierwsze myśli, jakie pojawiły się w jej głowie po słowach kocura. Podwinęła łapy pod siebie, odwracając wzrok. Rzadko rozmawiała z innymi kotami, nie była w tym wprawiona. Nie potrafiła ukryć własnych uczuć czy trosk, by sprawiać wrażenie kogoś, kim nie była.
Długą ciszę przerywały ich oddechy i głosy innych kotów w tle, które krzątały się po obozie. Pchełka miała w głowie plątaninę myśli. Co ona potrafiła? Kopać groby? Czyścić legowiska? Przynosić starszym posiłek?
– O-och… um… – szepnęła, a jej głos był chrapliwy od długiego milczenia. Odchrząknęła. – Um-miem otwierać kraby…i t-trochę walczyć, a-ale nie jestem… N-Nie jestem…s-silna – wydukała.
– Ach – mruknął. – W takim razie powinniśmy przećwiczyć walkę. Co ty na to?
Poruszyła wąsami.
– O-okej – odpowiedziała cicho.
Rudy odwrócił się i ruszył ku wyjściu, a gdy nie usłyszał za sobą kroków, spojrzał przez ramię.
– Chodź – powiedział cicho. – Znajdziemy miejsce, gdzie będzie spokojnie.
Pchełka dźwignęła się z posłania na polecenie kocura. Nowa rzeczywistość to i nowa rutyna. Mirtowe Lśnienie został jej mentorem, a Pchełce pozostawało się z tym pogodzić. Część jej była ciekawa, jaki kocur był, jak się będzie zachowywał na treningach, czy będzie tak wymagający, jak Jastrząb i surowy?
Szła kawałek za nim, patrząc na puchatą rudą kitę. Obejrzała się na swój krótki ogonek. Też by chciała mieć taki długi ładny ogon...
Dotarli na plażę, a szum morza uspokajał nawet najbardziej skołatane myśli. Pchełka wciągnęła słone powietrze w płuca. Spojrzała na nowego mentora, nie wiedząc, co ma robić. Nie znała go i nie chciała go niczym przypadkiem wyprowadzić z równowagi.
– Pamiętaj – zaczął spokojnie – nie walczysz ze mną. Uczysz się. Jeśli się przewrócisz, nie oznacza to porażki. To tylko kolejny ruch w drodze do zrozumienia własnej siły.
Pchełkowa Łapa zamrugała zaskoczona. Ton kocura był spokojny, zrównoważony i kojący jak szumiące morze. Nie wyczuła w jego poleceniach ani odrobiny surowości, jaką znała do tej pory.
– Pierwsze ćwiczenie. Spróbuj mnie przewrócić. Użyj wszystkiego, co znasz – ruchu, wagi, zaskoczenia. Tylko bez pazurów, mhm? – Mrugnął do niej lekko, próbując, choć na moment rozluźnić odczuwalne napięcie.
Poruszyła wąsami, widząc, jak kocur puszcza jej oczko, co to było? Czemu to zrobił? Pogrzebała łapą w piasku, zastanawiając się nad strategią. Był od niej większy i bardziej doświadczony, ale może...
– Mhm. – Skinęła głową, rozumiejąc polecenie.
Nie chciała używać pazurów, nigdy tego nie robiła. Jastrząb kilka razy wytykała jej, że ją lekceważy i nie bierze treningów na poważnie.
Wzięła wdech i zaczęła krążyć wokół kocura. Teren nie pozwalał jej za bardzo się ukryć, tak więc pozostawał atak od frontu lub boku.
Napięła mięśnie i ruszyła szybko na bok kocura. Niestety, na jej drodze wyrósł kamień, o który się potknęła i przewróciła. Wzniecał obłoczek piaskowego pyłu. Mirtowe Lśnienie podszedł do niej, zatrzymując się dwie długości ogona od niej. Kotka wypluła piach z pyska.
– Nic Ci nie jest? – zapytał po chwili ciszy kocur.
Pchełka chciała zapaść się pod ziemię. Zniknąć, uciec stąd najlepiej by okryć się kocem wstydu. Pierwszy trening i taka gapa…
Podniosła się z ziemi i otrzepała sierść, unikając patrzenia na mentora. Gdyby była krabem, to by zakopała się w piachu po wsze czasy.
– Nie... – mruknęła, oglądając swoje łapy. – Nie wyszło mi.
– Każdy się potyka – powiedział łagodnie, siadając naprzeciw niej. – Różnica między wojownikiem a resztą polega na tym, że wojownik wstaje… i próbuje znowu. Tyle razy, ile trzeba.
Przerwał, by móc przejechać językiem po zmierzwionym futrze na karku.
– Po prostu spróbuj ponownie. I nie poddawaj się za szybko.
Kotka słuchała go uważnie. Był taki inny od Jastrząb. Przypominał jej trochę Pietruszkę, która też traktowała ją z taką łagodnością.
Ciężko jej było uwierzyć, że każdy się potyka. Przecież widziała w obozie koty idealne, które z gracją wykonywały swoje obowiązki i nic nie wypadało im z łapek. Żadne źdźbła trawy nie odważyły się wejść im do nosa czy kleszcz ugryźć i napić się krwi.
Nie skomentowała jego wypowiedzi. Przyjęła ją do siebie, biorąc głęboki wdech. Skoro miała spróbować ponownie, to się bardziej postara.
Podniosła się szybko z piachu na równe cztery łapy, chcąc wykorzystać różnicę w ich położeniu. Kocur siedział, ona wstała, a mimo to był dwie długości ogona dalej. Napięła ponownie mięśnie, skacząc na niego najszybciej, jak umiała, uważając na ewentualne nowe kamyki po drodze. Chciała go przewrócić, zmusić do uskoku, cokolwiek co pozwoli jej zdobyć przewagę.
Mirtowe Lśnienie nie zdążył się nawet poruszyć, nim Pchełkowa Łapa zareagowała — błyskawicznie, niemal odruchowo. Jej ciało wzbiło się z piasku jak sprężyna, jakby wstyd i upadek dodały jej nowej siły.
Mentor, zamiast uskoczyć — jak mu podpowiadał instynkt — wybrał inny ruch. Obrócił się w ostatniej chwili bokiem, nisko przyciskając się do ziemi i pozwalając, by siła jej skoku zderzyła się nie z pełnym oporem, ale z kontrolowaną rotacją. Ich ciała otarły się o siebie, piach wzbił się lekko, a ona przetoczyła się za jego plecami, lądując znów na nogach – nieco rozkołysana, ale wciąż na łapach.
– Dobrze! – powiedział wojownik z uznaniem, obracając się szybko, ale bez poczucia pośpiechu. – Zaskoczyłaś mnie. Gdybyś miała nieco więcej siły w tylnych łapach, naprawdę mogłabyś mnie przewrócić. Masz chęć spróbować jeszcze raz?
Pchełka utrzymała równowagę, nie przewracając się. Sama sobie pogratulowała, bo rzadko zdarzało jej się wylądować na czterech łapach.
Słysząc pochwałę, poczuła, jak jej serce wali młotem. Tak po prostu, nawet go nie dosięgnęła, a mimo to on ją pochwalił? Dlaczego to zrobił?
Odwróciła zmieszana głowę. Udawała, że bardzo ciekawi ją spieniona woda na brzegu plaży.
– S-Spróbuję – odpowiedziała, a jej głos trochę się wahał.
Ponownie zaczęła krążyć wokół kocura, ostrożnie stawiając łapy i ważąc każdy krok. Słaby punkt, słaby punkt...
Widziała jak baczne spojrzenie kocura śledzi ją w jej staraniach. Postanowiła spróbować ponownie tego samego ruchu, uderzyć w bok kocura.
Wzięła rozbieg, udając, że biegnie od frontu, jednak długość zająca przed kocurem uskoczyła w bok, by go zaatakować. Niestety, poślizgnęła się na piachu i zamiast za bok, złapała zębami jego piękny, puszysty ogon.
Pchełkowa Łapa leżała na piachu, z pyskiem zaciśniętym na jego ogonie niczym młoda lisica.
Z pyska kocura wydobyło się głośne syknięcie, przesycone uczuciem parzącego bólu, po chwili jednak uspokoił się, by parsknąć cicho, jak gdyby prostota oraz skuteczność tego ruchu nagle stały się bardziej oczywiste, jakby były na wyciągnięcie łapy.
– Cóż – mruknął w końcu – to zdecydowanie nowa taktyka.
Kiedy w końcu uczennica wypuściła jego ogon i spuściła wzrok w piach, pokręcił łbem z lekkością.
– Wiesz, większość kotów potrzebuje sezonów, żeby wpaść na coś nieprzewidywalnego. Ty zrobiłaś to… przypadkiem. – W jego głosie tliła się nuta dumy. – A to znaczy, że potrafisz zaryzykować. Nieźle.
I znowu gapa! Tylko tym razem zrobiła mu krzywdę! Obśliniła tą piękną rudą kitę. Położyła po sobie uszy, kiedy puściła jego ogon. Pierwszy dzień i spaliła chyba każde możliwe pierwsze wrażenie. Czuła jak palą ją końcówki uszu. Kiedy dotarło do niej, że mentor ją pochwalił – znowu – jeszcze bardziej ją zapiekły.
Wstała z piachu, z którym już dzisiaj przytuliła się wystarczająco dużo razy. Spojrzała na mentora ze skruchą. Naprawdę było jej przykro.
– Ale j-ja zrobiłam Ci krzywdę – wydukała. – P-Przepraszam, Mirtowe Lśnienie.
Spuściła znowu wzrok. Pogrzebała łapą w piachu. To jest ten potencjał, o którym mówiła jej matka? Wszystko, co potrafiła to potykać się i atakować przypadkiem? Beznadzieja... miała cichą nadzieję, że Mirtowe Lśnienie nie odrzuci jej jako uczennicy i nie powie nic swojemu ojcu, nowemu Liderowi.
Mirtowe Lśnienie westchnął cicho, niemal bezgłośnie, i zbliżył się do niej, stając tuż obok, lecz nie za blisko. Spojrzał na jej opuszczony łeb, na drżące wąsy, na łapę rozgrzebującą piach jakby chciała wykopać w nim dół i zniknąć.
– Hej… – powiedział miękko, a jego głos, choć nadal głęboki, miał w sobie ciepło. – Spójrz na mnie, Pchełkowa Łapo.
Czekał. Nie wymuszał. Ale gdy w końcu uniosła wzrok, zobaczył w jej oczach cały ten kłębek emocji: lęk, wstyd, nadzieję, poczucie winy, wszystko, co kotłowało się w małym serduszku.
– Nic mi nie zrobiłaś – powiedział spokojnie. – Ledwo mnie zabolało. A nawet gdyby… to nie byłoby to nic, czego bym się nie spodziewał. Uczysz się. A kiedy się uczysz, nie zawsze trafiasz dokładnie tam, gdzie trzeba.
Nigdy jeszcze w swoim krótkim życiu nie spotkała się z takim traktowaniem. Czuła, jakby nie zasługiwała na takiego mentora, pomimo że było to ich pierwsze spotkanie. Mirtowe Lśnienie przykładał się, by przekazać jej wiedzę jak najlepiej, a zarazem delikatnie. Tak jakby wciąż była kociakiem, a nie prawie dorosłą kotką. Zresztą... pewnie było mu jej żal, stąd ta troska.
Kiedy jednak spojrzała mu w oczy po jego poleceniu, nie dostrzegła w nich ani grama litości. Bardziej kręcące się ciepło, subtelne wsparcie, tak jakby bardzo chciał, by mu zaufała i uwierzyła.
Na wzmiankę o tym, że go wcale nie bolało, pozwoliła sobie parsknąć pod nosem. No tak, nie miała tyle siły, by go nawet drasnąć.
Czuła obecność kocura, widziała, że nie naruszał jej przestrzeni osobistej. Nigdy nie spotkała tak wyrafinowanego kota. Widocznie dobre wychowanie zrobiło swoje. Mentor był obeznany w kocich sprawach, umiał obracać się w towarzystwie i do tego przekazywać wiedzę. Normalnie kot idealny, w odróżnieniu do niej. Jakby byli burzową chmurą i taką puszystą, zwiastującą piękny dzień.
– Dziękuję – szepnęła. - N-nie znasz mnie, a j-jesteś dla mnie taki dobry. To m-miła...odmiana.
Mówiła cicho, jakby gdzieś za rogiem miała czaić się Jastrząb, gotowa wyskoczyć i skrzyczeć córkę za tego typu aluzje.
Spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem.
– Cieszę się, że widzisz we mnie dobrego nauczyciela – miauknął. – Myślę, że zaraz możemy wracać do obozowiska, byś nabrała nieco sił. Ale za nim to zrobimy, moglibyśmy udać się na krótkie polowanie. Co ty na to?
Jej ogonek bezwiednie powędrował do góry w radosnym geście. Wyglądał jak u królika.
Pchełka kiwnęła głową, na znak zgody z mentorem. Poczekała, aż kocur wyznaczy kierunek marszu, by pójść za nim. Dotarli na tereny łowieckie, a uczennica wciągnęła głęboko powietrze. Wyczuła wróble, wiewiórki i chyba to były krety, które wyściubiały co jakiś czas nosa spod ziemi. Widziała, jak kocur się rozgląda.
– Czy ja też będę p-polować? – zapytała, zaglądając kocurowi przez ramię.

<Mirtowe Lśnienie? 💛>
Liczba słów: 2338

Od Mniszkowego Nektaru

[Dzień śmierci Etera]

Mgła unosiła się nisko nad trawą, leniwie muskając końcówki traw i grzbiety kamieni. Świt przyszedł cicho, bez odgłosów dobiegających ze Złotych Kłosów. Brzęczenie i trąbienie ich maszyn było uciążliwe, koty i samotnicy żyli w strachu. Niestety taki był ich los, musieli żyć w przekonaniu, że zaraz może nadejść ich czas śmierci. Dawno tego zdarzenia doświadczyła jego siostra – Jeżówkowe Serce. Nie był świadkiem jej śmierci, ale tęsknił za nią cały czas. Teraz jednak trzeba wrócić do tego, co działo się na treningu uczennicy, Kukułczej Łapy. Mniszkowy Nektar szedł pierwszy – stąpał miękko, niemal niezauważalnie, jakby nie chciał dotykać ziemi, którą kochał. Chociaż czuł, że daleko za złocistymi kłosami zbóż czy zgarbionymi pagórkami, był Betonowy Świat. To tam się wychował, a pozostawienie tego miejsca czasami bolało. Za nim szła Kukułcza Łapa, drobna, jeszcze niepewna, ale z zapałem, który błyszczał spod sierści jak żywica w rozszczepionym drzewie. Nie mówili wiele. On nie był mistrzem słów – znał ich wagę, lecz ufał ciszy. Ona była z natury czujna i rozkapryszona. Ich milczenie układało się w rytm wspólnego oddechu. Zatrzymał się pod jałowcem. Chwilę stał bez ruchu, aż Kukułcza Łapa dołączyła do niego. Wskazał ogonem niewielki pagórek. Rósł tam krzew tarniny, liście drżały od porannej rosy.
– Za nim ukryłem liść – powiedział cicho. – Znajdziesz go, jeśli będziesz patrzeć. Nie zapytała, jaki liść. Po prostu skinęła głową i ruszyła przed siebie, ostrożnie, jakby każdy krok mógł coś zdradzić. Mniszek obserwował. Jej łapy były lekkie, ale niepewne – zbyt równe, zbyt wyuczone. Nie słuchała ziemi, jeszcze nie. Drobna gałązka chrupnęła pod jej pazurem, a on skrzywił się nieznacznie. Wiatr mógł zdradzić wszystko.
– Zatrzymaj się – powiedział. – Zamknij oczy. Powiedz mi, gdzie wiatr się nasila – dokończył.
Zrobiła to, od razu. Zmarszczyła nos, podniosła głowę. Była młoda, ale miała zmysł. Czuł to od pierwszego spotkania. Nosiła w sobie spokój czekający na wezwanie.
– Z zachodu – szepnęła. – Pachnie dymem i kwiatem ślazu.
– Więc nie podchodź pod wiatr – mruknął. – Tarnina nie usłyszy cię, ale zwierzyna już tak.
Poprawiła tor, przesunęła się niżej, bliżej wilgotnego dołu. Mniszek uśmiechnął się lekko. Liść był tam od wczoraj, przyciśnięty kamieniem, blady i już kruchy. Kiedy go znalazła, nic nie powiedziała. Po prostu podniosła go zębami i podeszła z powrotem, niosąc jak trofeum.
– W porządku – powiedział. – Teraz naucz się go bronić. Zaskoczyła ją ta zmiana. Liść zadrżał w jej pysku.
– Przeciwnik chce ci go zabrać. Co zrobisz? – zapytał. Odsunęła się nieco, łapą zasłaniając skarb. W oczach miała pytanie, ale on nie odpowiedział. Ruszył ku niej nagle, nie za szybko, ale zdecydowanie. Odbiła się w bok, za nisko. Pazurami sięgnął jej barku – nie drasnął, nie zranił, tylko dotknął. Zamarła.
– Zbyt wolno. Chcesz uciec, zamiast bronić – skrzywił się. Kukułcza Łapa odłożyła liść. Spojrzała na niego z cieniem złości, która czasem towarzyszyła uczniom.
– To był liść – powiedziała. – Nie chciałam go zgubić.
– Jeśli nie potrafisz bronić liścia, jak obronisz życie w potrzebie? – wymruczał. Kotka zamilkła. Trwała w tej ciszy, po czym podniosła go znowu, mocniej. Ustawiła się szerzej, łapy w ryzach. Oczy znów były czujne. Mniszek skinął głową.
– Spróbuj mnie zatrzymać – Tym razem nie pozwoliła się zaskoczyć. Kiedy zbliżył się z lewej strony, uderzyła łapą w jego brzuch, odbijając go nieco. Cios był niedokładny, ale z serca. Pochwalił ją tylko spojrzeniem – uniesieniem wąsa, krótkim błyskiem w oku. Trenowali długo. Gdy rosa zaczęła znikać, a trawę ogrzewało słońce, Kukułcza Łapa dyszała ciężko, futro miała przyklejone do ciała. Mniszek był spokojny jak zawsze, choć na jego ramieniu widać było kilka świeżych odcisków pazurów.
– Co zrobisz, jeśli twój przeciwnik nie walczy? – wychrypiał. Zamyśliła się. Usiedli obok siebie pod brzozą, której liście brzęczały delikatnie na wietrze.
– Zapytam, czego chce – odpowiedziała.
– A jeśli milczy? – powiedział.
– Wtedy... wtedy będę czekać – burknęła. Uśmiechnął się znów, tym razem wyraźniej. Była inna. Nie rwała się do krwi. Jej dusza mówiła przez gesty i ciszę.
– Czasem to wystarczy – powiedział. Popołudnie nadeszło znienacka. Wrócili do obozu przez skalisty brzeg strumienia. Po drodze zbierała żołędzie i układała je w kształty. Liliowy wojownik nie pytał dlaczego. Znał wagę gestów. Kiedy kocur stanął w progu obozu, szylkretka pobiegła do Płomiennej Łapy i Przepiórczej Łapy, chwaląc się jej znaleziskami. Kocur odetchnął z ulgą, że już koniec tej męczarni i treningu. Wtedy zauważył liderkę – Liściasta Gwiazda siedziała pod mównicą. Oczy miała zmrużone w szparki, a ogon sztywny. Wojownik postanowił do niej pójść, bo coś od dawna siedziało mu w głowie.
– Liściasta Gwiazdo, mógłbym cię o coś zapytać? – zapytał. Liderka pokiwała głową.
– Koty zaczynają robić się podejrzane, dziwne od śmierci Zagubionego Obuwika. Tak samo, jak dziwna była ucieczka Przyczajonej Kani z klanu… Może ktoś mu groził, może mój dziadek wiedział, kto zabił Srokoszową Gwiazdę, dlatego uciekł. Myślisz, że to prawda? – wydukał. Liściasta Gwiazda westchnęła.
– Nigdy nie rozumiałam, czemu Przyczajona Kania wybrał akurat mnie na zastępczynię. Zapytałam go, zanim uciekł, ale niewiele mi to rozjaśniło. Powiedział mi, że "nie dała mu wielkiego wyboru" i powiedział, żebym nie udawała, bo "na pewno wiem, co planują". Nie wydawał się przestraszony, bardziej... zamyślony. Jakby coś planował. Może ktoś przemówił mu do rozsądku? Przecież gdyby doszedł do władzy, byłby kontynuacją władzy Srokoszowej Gwiazdy. Musiał czuć, że to moralnie złe. Może wcale nikt nie musiał mu grozić, by odszedł?
– Masz rację… – wydukał. Nie miał pojęcia, co mógł myśleć jego dziadek, to nawet nie była jego sprawa! Nagle kocur rozejrzał się po obozowisku, a w nim… Czegoś mu brakowało, nie wiedział, co to było. Wtedy usłyszał słowa Kukułczej Łapy:
– Gdzie jest Potrójna Łapa? Chciałam mu powiedzieć, co dziś znalazłam…
Wtedy Mniszek spojrzał na Liściastą Gwiazdę i zmienił temat.
– Tak poza tym… Widziałaś Etera? – zapytał. Kotka pokręciła głową.
– Wyszedł na trening z Potrójną Łapą – odpowiedziała. Liliowy kocur pokiwał głową, pożegnał się z liderką i spojrzał na wejście do obozu. Świat zdawał się nieruchomy, jakby świt zawisł w powietrzu i nie chciał opaść. Mgła podnosiła się powoli, ścieląc się cienkimi nitkami nad kamieniami i spaloną ziemią. Mniszkowy Nektar stał na krawędzi obozu, nie wiedząc, co teraz miał zrobić. Jego ogon drgał nieznacznie, niemal niezauważalnie. Gdyby nie chłód w łapach i nagła cisza — pomyślałby, że wszystko jest w porządku. Ale Potrójnej Łapy nie było. Ani Etera. A słońce było już wysoko. Stąpał po skałach jak cień — jego łapy znały każdą nierówność, każdy odprysk. Trzymał głowę nisko. Nie chciał jeszcze mówić nikomu. Najpierw musiał zobaczyć. Pogorzelisko było ciche. Czernią się wżarła w trawę, przypominając stare, niewypowiedziane winy. Nad zgliszczami unosił się lekki zapach sadzy, już dawno przesiąkły ziemię. Mniszkowy Nektar zwolnił. Dotknął łapą popiołu — był chłodny. Dym już nie wracał, ale echo ognia wciąż tam było, uwięzione między wypalonymi korzeniami. Zatrzymał się pod Ciemnym Drzewem. Spod powalonego pnia wystawały szczątki dawnego gniazda – być może lisa, być może borsuka. Nie ważne. Cisza była tu gęsta, ciężka jak mgła. Ruszył dalej. Mniszek zadarł nos do góry i zawołał krótko, sucho:
– Czy ktoś widział Etera? – zapytał nagle. Odpowiedziała mu cisza i wiatr. Tylko tyle. Zacisnął szczęki. Ruszył szybciej, ostrzej. Schodził w dół, ku rzece, a każde uderzenie łapy stawało się pewniejsze, cięższe. Myśli miał rozbite na dwa: jedno szukało ucznia, drugie Etera. Oba biły zbyt szybko. Gdy dotarł do rzeki, zatrzymał się na krótką chwilę. Woda szturchała między kamieniami. Jej głos był chłodny, prosty, nie kłamał. Znał tę przeprawę. Kamienie były śliskie, ale nie niebezpieczne. Przeskoczył na pierwszy, potem drugi. Powietrze pachniało miętą i błotem. Na drugim brzegu znów stanął. Nasłuchiwał. To tam. Czuł to. Czuł coś więcej. Wchodził teraz w gęstszy cień. Granica z Klanem Wilka była blisko – pachniała żywicą, sosną, nieznajomym spokojem. I czymś jeszcze – czymś znajomym i ostrym jak zadra. Pazury wysunęły się same. Przed nim leżała ścieżka wąska, przetarta łapami. Usłyszał głosy. Dwa. Jedno znajome – zbyt znajome. Drugie kobiece. Niski szept, jakby ziemia sama mówiła. Zatrzymał się. Zza paproci dostrzegł dwie sylwetki. Eter. Stał przodem do samotniczki – brudnej, umykającej wzrokiem. Między nimi — Potrójna Łapa. Drżał, lecz nie płakał. Samotniczka wyciągała do niego ogon. Eter coś mówił, ale nie mógł tego usłyszeć. Mniszkowy Nektar zamarł. Wtedy Potrójna Łapa spojrzał w jego stronę. Na moment ich spojrzenia się spotkały. W oczach ucznia było coś zranionego. Coś, czego nie rozumiał. Z krzaków wyszedł bez słowa.
– Co ty robisz? – głos Mniszka był twardy jak kora. Nie krzyczał. Ale w słowach była cisza przed burzą. Eter uniósł głowę. Nie zdziwił się. Odpowiedział powoli:
– Robię to, co powinienem był zrobić dawno temu.
– Oddajesz ucznia? Samotniczce? – warknął. Eter milczał. Potrójna Łapa cofnął się. Samotniczka warknęła cicho. Ale to Eter wyszedł pierwszy przed nich. Stanął naprzeciwko Mniszka, jakby chciał zasłonić tamtych.
– Nie zrozumiesz – powiedział. – To nie twoja sprawa – fuknął. Wtedy wszystko się urwało. Mniszkowy Nektar rzucił się na niego — nie z wściekłości, nie ze strachu, tylko z bólu. Ich ciała zderzyły się, uderzenie ciche, ale mocne. Pazury zarysowały ziemię. Eter próbował się wycofać, ale Mniszek był szybszy. Cios padł w bok — nie śmiertelny, nie od razu. Eter cofnął się, ale nie upadł. Zamiast tego rzucił się z powrotem. Uderzyli się znów, tym razem mocniej. Samotniczka krzyknęła. Potrójna Łapa cofnął się w krzaki. Mniszkowy Nektar czuł, że wszystko dzieje się poza nim. Jakby ciało walczyło, ale dusza pozostała gdzieś na rzece. Cios, szarpnięcie, oddech i ból. Liliowy nie rozglądał się dookoła, miał nadzieję, że Potrójna Łapa gdzieś się schował albo uciekł. Teraz musiał się skupić na tym, żeby dać zdrajcy nauczkę. Czarny karzełkowaty kocur szarpnął Mniszka, ale ten, stojąc twardo na łapach, nie ugiął się. Uderzył go łapą i przejechał po jego barku pazurami. Ten z furią w oczach rzucił się na kocura, przy tym przygniażdzył go do ziemi. Mimo wielu prób nie mógł go z siebie zdjąć, dlatego próbował upaść na plecy. Nawet przy wielkim obciążeniu plan się udał, a wojownik leżał na Eterze. Wtedy ten wyślizgnął się spod jego pleców i pociągnął go za ogon. Wtedy Mniszek wstał i rzucił się na niego, syknął coś pod nosem i ugryzł zdrajcę w gardło. Jego białe kły przebiły się przez skórę, a już po chwili krew trysnęła; rozlewając się po trawie jak rozszalały strumień wody. Liliowy puścił kocura, bo w tej chwili walka się skończyła. Czarny kocur upadł na ziemię, powoli zamykając swoje żółte ślipka. Nie zamierzał go opłakiwać, bo nawet zdrajcy nie zasługują na błogosławieństwo. Polizał się po wardze i rozejrzał się.
– Gdzie jesteś Potrójna Łapo? – zapytał. Powąchał powietrze, niestety zapach urwał się za terenem Klanu Wilka. Zapach ucznia mieszał się z zapachem granicy Klanu Wilka. Wojownik już wiedział, że nie ma szans na uratowanie biednego ucznia. Może gdyby bardziej się postarał, powstrzymałby Etera. Niestety na to pytanie nie znał odpowiedzi. Przymrużył swoje zielone oczy, mijając martwe ciało czarnego. Nie pozostało mu nic jak wrócenie do obozu.

Nowi członkowie Klanu Gwiazdy, Pustki i Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd

ŻELAZNA ZOŚKA
Powód odejścia: Decyzja administracji:
Przyczyna śmierci: Zabicie na wojnie przez Mniszkowy Nektar

Odeszła do Pustki!

TERPSYCHORA
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Uduszenie przez Judaszowcowy Pocałunek
Zasłużenie: Odrzucenie zasad Klanu Gwiazdy, zabójstwo, zbeszczeszczenie zwłok, celowe wywołanie wojny

Odeszła do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!




ZŁOTA DROGA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabity na wojnie przez Makowy Nów


Odszedł do Pustki!





JERZYKOWA WERWA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabity na wojnie przez Żelazną Zośkę


Odszedł do Pustki!


MIEDZIANY KIEŁ
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabita na wojnie przez Wilczą Łapę i Miodową Korę


Odeszła do Klanu Gwiazdy!



LIŚCIASTA GWIAZDA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Rany odniesione w walce z Nikłą Gwiazdą


Odeszła do Klanu Gwiazdy!



01 sierpnia 2025

Od Szałwiowego Serca

Słońce wzeszło nad las, przenikając przez półnagie gałęzie drzew wprost w oczy leniwie budzących się kotów. Kolejny świt; kolejny dzień pełen pracy.
Otworzył ślepia i bez zbędnych przeciągań i kabaretów zwlókł się z posłania. Zanim mieli pójść zajmować się odbudową obozu, zgarnął na szybko mysz z prowizorycznego stosu ze zwierzyną i wrzucił ją na ząb. Nieprzyjemnie pracowało się na pusty żołądek. Kątem oka zerkał na okolicznych wojowników, którzy wychodzili z prowizorycznych legowisk, by oddać się posiłkom, toalecie czy patrolom. Pomimo względnej normalności, jaka nastała od dnia tragedii, to miejsce wciąż zdawało się... Dziwne. Nienaturalne. Jakby to nie w tym miejscu powinni się budzić każdego ranka. Jakby nie powinno ich tam być.
Naprawdę musieli odbudować ten obóz...
Nawet nie zauważył, że zebrał się z miejsca jako pierwszy. Zwykle szedł z obstawą innych wojowników. Może to dlatego, że wolał zajmować się problemami wyższej wagi, jak przenoszenie gałęzi. W pojedynkę było to problematyczne. Wskoczył do wody i przepłynął rzekę, szybko znajdując się na drugim brzegu.
Obejrzał się wokół. Dopiero wtedy spostrzegł, że nie był sam, a szedł z inną wojowniczką... I znów była to Wężynowy Splot. Na Klan Gwiazdy, od powodzi ciągle na nią wpadał. Dziwne zrządzenie losu.
— Cześć, Wężynowy Splocie — rzucił. Nieuprzejmym byłoby się z nią nie przywitać, szczególnie gdy możliwym było, że skończą pracując razem. Kotka wzdrygnęła się. Też sprawiała wrażenie, jakby go wcześniej nie zauważyła.
— Witaj — Skinęła mu łbem —Jak samopoczucie?
— Cóż. Bez szaleństw. Trochę się nie wyspałem — zaśmiał się delikatnie. — Ale to mniejsza...
Urwał, gdy zagłębili się w obóz. Wszystko wyglądało tak, jak gdy to zostawił wczorajszego dnia, a jednak coś było inne. Jakby obce. Mimo, że nie mógł nic dojrzeć, narastał w nim niepokój.
— Ostatnie dnie nie były zbyt przyjemne to fakt — zachichotała cicho, po czym znieruchomiała. Podniosła głowę, jakby próbowała coś wypatrzeć. Odchyliła do tyłu uszy. — Co to? — Szturchnęła Szałwiowe Serce. 
— Chciałbym wiedzieć... — odpowiedział jedynie, wypatrując nadchodzącego zagrożenia. Coś się na nich czaiło. Czuł to pod skórą.
Wystarczył jeszcze jeden postawiony do przodu krok, by niebezpieczeństwo ujawniło się samo. Ogromna opierzona postać zleciała z drzewa na ziemię, skrzecząc w niebogłosy. Przysiadła przed nimi na ziemi, nie chowając rozpostartych skrzydeł i patrzyła na nich z czystą nienawiścią. Jakby weszli na teren, który należał do niej.
Ich stare obozowisko próbowała przejąć... Mewa? Na Klan Gwiazdy, naprawdę?! Najadł się strachu, jakby to miał być jakiś orzeł! Chociaż, patrząc na jej przekrwione oczy i błyskającą w nim wrogość, może orła byłoby przegonić łatwiej niż tego wielkoluda...
Napuszył się i syknął głośno, próbując odstraszyć delikwenta. Może stwierdzi, że bitwa nie jest tego warta i zostawi ich w spokoju?
Naiwniak...
Nie zdążył uciec przed atakiem ptaka. Poczuł, jak jej dziób wbija mu się w skórę równie boleśnie (a może nawet i bardziej) niż kocie zęby. Towarzyszył temu akompaniament krzyku Wężynowego Splotu. Pisnął raz z bólu, mrucząc różne wyzwiska, gdy próbował ją odgonić. Mewa była jednak wyjątkowo cięta. W końcu udało mu się wypalić do góry i zadrapać ją pazurami. Co za diabelski stwór?! — myślał, przeklinając ją w duszy. 
Odpuściła. A może bardziej została do tego zmuszona, gdy skok i silne łapy Wężyny przyszpilyły ją do ziemi. Poprawiała swój cios ostrymi pazurami. Ptak skrzeczał, uderzając kocicę na oślep skrzydłami, nie mogąc jej dosięgnąć w żaden inny sposób. Zwierzę w panice spróbowało wzbić się w przestworza, jednak jej pazury chwyciły jego ogon i pociągnęły z całej siły w dół.
Nie czekając na ruch Wężynowego Splotu, wojownik wyparował do przodu, by zatopić zęby w próbującej uciec mewie. Może i była silna, ale też naprawdę spora i, co najważniejsze, jadalna. Jak przyniosą ją do obozu to z pewnością wykarmi parę gęb. 
— Udało się! — westchnęła wojowniczka, lekko dysząc, gdy mewa zwiotczała. Podeszła bliżej, już prawie wzięła ją w zęby, by pozbyć się jej ciała, gdy oboje dostrzegli jej unoszący się bok. Ledwo. Szałwiowe Serce nie wierzył. — Ona jeszcze żyje! — pisnęła, powtarzając pytanie, które właśnie pojawiło mu się w głowie. Głupia. Czekał, aż Wężynowy Splot weźmie ją za szyję i zabije, lecz w tamtej chwili w oku kotki pojawił się błysk. Bardzo niepokojący błysk... — Może ją oswoimy? — miauknęła i nie czekając na odpowiedź kocura chwyciła mewę w szczęki. 
Spojrzał na nią tak, jakby wyrosła jej trzecia głowa.
— Co..? — wymruczał, nie wierząc własnym uszom. Natychmiast pobiegł za nią. — Pająki zasnuły ci mózg?! Jak to OSWOIMY?
— Oswoimy! Żaden inny kot nie ma swojego zwierzaka, ta mewa wydaje się być dobrym materiałem na nocniaka! Też je ryby. — Przyspieszyła kroku, jakby nie chciała zostać złapana.
— Czy ty jesteś poważna w tym momencie? — zawołał, próbując dogonić wojowniczkę. — Dawaj mi to! Przecież to jest latające zagrożenie!
W odpowiedzi dostał tylko zirytowany syk.
O nie, on na to nie mógł pozwolić! Czy naprawdę myślała, że zdoła wychować mewę? Cholerną mewę?! Przecież jak ją weźmie do obozu to nie dość, że wszyscy na nią nakrzyczą tak jak on, to jeszcze doprowadzi do jakiejś tragedii. Dla takiego ptaka kociak czy czyjeś oko było na jeden chaps!
Podbiegł bliżej i wycelował w łeb ptaka, chcąc zakończyć sprawę raz na zawsze, gdy nagle pod zębami znalazła się nie opierzona szyja, a futro... Zacisnął szczęki na łapie Wężynowego Splotu, dopiero w tej chwili zdając sobie sprawę, że kotka go obroniła. Naprawdę ochroniła waloną, niebezpieczną mewę od jego uderzenia. Na Klan Gwiazdy, czy ona oszalała?!
Bestia jakby mu zawtórowała. Ostatkiem sił wycelowała w poduszki łap swojej "wybawicielki, powodując z jej strony kolejny bolesny pisk.
— Halo! Mewo, co ty robisz! — warknęła.
Z całych sił potrząsnęła stworzeniem, zaciskając kły jeszcze mocniej.
— Głupi ptaszor! — Łapą uderzyła mewę w łeb, (nareszcie!) kończąc jej paskudny żywot. Ptak opadł na ziemię, przynajmniej pozornie martwy.
— Mówiłem ci, że jest niebezpieczna, a ty ciągle swoje — fuknął.
— Oh, no co, boisz się mewy, hm? — warknęła podnosząc obrażoną łeb — Łee ta mewa jest groźna, Łeee — zaczęła przedrzeźniać kocura.
Ostatecznie kiedy ten nie patrzył, kotka wytknęła mu język.
Spojrzał na wojowniczkę z odrazą i choć go świerzbiło, to nie zamierzał się z nią wyzywać jak dwójka kociąt. 
— Nie boję się mewy. Boję się tylko cudzej głupoty — mruknął i odszedł w stronę gałęzi drzew. Normalnie by jakoś to przedyskutował z Wężynowym Splotem, że muszą razem poszukać, czy może ten ptaszor się tu nie zalęgł i nie złożył jaj. Skoro jednak zamierzała się zachowywać jak dzieciak, to on nie chciał z nią współpracować. Niech się zajmie resuscytacją tego potworka, jeśli tak bardzo pragnie zwierzaka. 
Wskoczył na pień drzewa i wdrapał się na niego. Pamiętał, że zleciała z niego. Jeśli gdzieś miało być jej gniazdo, to chyba tylko tutaj. Szybko zauważył coś, co nie pasowało do scenerii. Zagłębił się w gałęzie sumaka, zmierzając do białej, zwiniętej kulki. Nie miała jednak twardej skorupki, a... Futro. Bok stworzenia unosił się miarowo, wolno, jakby spało.
To... Nie wyglądało jak jajko. 
— Na Klan Gwiazdy... — wymruczał do siebie pod nosem, czym prędzej łapiąc kocię delikatnie za kark. Musieli go zanieść do obozu! Wyglądał tak wątło... Może Różana Woń i Gąbczasta Łapa będą w stanie mu pomóc.
Minął swoją towarzyszkę wciąż rozpaczającą nad tą głupią mewą, niosąc w pysku dzieciaka. Nic jej nie powiedział. Po prostu popędził w stronę wyjścia, do ich tymczasowego obozu z nadzieją, że zdołają uratować to niemal zjedzone kocię.

Wykonane zadanie:
— Przegonienie ???

Od Pustułkowego Szponu Do Snu

Dni powoli mijały, a coraz większymi krokami zbliżała się Pora Nagich Drzew i wraz z początkiem tej pory pewne kociaki w Klanie Wilka miały przejść test na ucznia. Czekoladowy kocur chyba w podobnej porze roku miał test, lecz wtedy pogoda nie była kapryśna, a śniegu raczej nie było. Tym razem nie wiedział jak będzie, lecz z pewnością będzie chciał jakkolwiek wziąć w tym udział. Może Makowy Nów i Nikła Gwiazda zgodzą się, by Pustułkowy Szpon odprowadził jednego kociaka do lasu. Już się pogodził z tym, że nie będzie na razie mentorem żadnej ze znajdek, choć ta świadomość nadal była bolesna.
“Gdybym tylko nie szedł wtedy, a został w obozie…” – pomyślał smętnie, zwijając się jeszcze bardziej na posłaniu. Po chwili pojawił się uczeń, wojownik jedynie zastrzygł uchem. Już nie wiedział, ile czasu minęło, a on za każdym razem nie dawał sobie zmienić mchu, jakby to było jedyne, co mu pozostało z dawnego siebie.
Tym razem jednak było inaczej, zamiast dźwięku kroków jednego kota usłyszał jeszcze jedne, do tego dotarł do jego nozdrzy zapach pewnego kocura. W ostatnich dniach z całych sił starał się unikać Poziomkowej Łapy, by ten nie widział go w obecnym stanie.
– Pustułkowy Szponie – zaczął nieco młodszy od niego. – Może zjemy razem? – zaproponował, stojąc przy wejściu do legowiska. Kocur doskonale wiedział, o co chodzi, inny uczeń poprosił Poziomka, by wyciągnąć go z posłania i zająć czymś, by nie wrócił prędko. Jak widać, chyba większość kotów w obozie zauważyła, że czekoladowy i kremowy mają coś ku sobie.
– Nie jestem głodny – odpowiedział zachrypniętym głosem. Tak rzadko go teraz używał, że sam wręcz go nie poznawał, stał się taki obcy, depresyjny. Kocur bardziej się zwinął na wyleżanym mchu. Po chwili usłyszał kroki, które ucichły tuż obok niego.
– Pustułko, proszę. Odkąd wygraliśmy z Klanem Klifu, ciągle tu siedzisz.
– Najwidoczniej mam powód – mruknął, przysłaniając prawą stronę pyska ogonem. Głos Poziomkowej Łapy był zdecydowanie za blisko. Na słowa wojownika jedynie cicho westchnął, a po chwili jego kroki się oddaliły. Jak widać nie chciał męczyć przyjaciela, skoro ten nie chce nawet z nim wyjść. Później kocur już tylko słyszał kroki dwóch oddalających się kotów.
“Przepraszam Poziomku, ale nie możesz mnie widzieć w tym stanie…” – pomyślał, podnosząc głowę, by sprawdzić, czy faktycznie został sam ze swoimi myślami i głosami.

***

Następnego dnia miał się stawić któryś raz znowu u medyczki, by zmienić opatrunek i sprawdzić stan jego oczodołu. Nie wiedząc, jaka jest pora dnia, zwlekał się niechętnie z posłania. Nawet nie silił się na otrzepanie z mchu, który przyczepił się do jego zaniedbanej sierści. Odkąd wrócili z wojny, to chyba ani razu nie przejechał językiem po swojej czekoladowej szacie, co było widać – tłusta, potargana, a w niektórych miejscach nawet posklejana ze sobą.
Powoli opuścił legowisko, od razu szukając cienia, gdzie mógłby się skryć i niezauważony dotrzeć do Cisowego Tchnienia.
– Pustułkowy Szponie! – Nagle usłyszał wołanie, niosące ze sobą tak znajomy głos. Mroczna Wizja właśnie zauważyła syna i szybkim krokiem podeszła do niego. Z matczyną czułością otarła się o jego bok. – Tak się martwiłam o ciebie wtedy, jednak dałeś radę. Lecz… widzę, że wygrana nie ma dla ciebie znaczenia w takich okolicznościach.
– Matko… Możemy porozmawiać kiedy indziej? Właśnie idę do Cisowego Tchnienia.
– Pójdę z tobą – zadeklarowała od razu, na co kocur spojrzał na nią z politowaniem. – No dobrze, ale masz ze mną później porozmawiać! – zażądała łagodnym głosem. Przejechała na szybko językiem po głowie Pustułki, między jego uszami, by następnie oddalić się, zostawiając go w spokoju, przynajmniej na obecny moment.
Czekoladowy cicho westchnął, wznawiając powłóczysty marsz do legowiska medyka, gdzie zastał dwie kotki bez Roztargnionego Koperka w pobliżu.
– Witaj Cisowe Tchnienie, Jarzębinowy Żarze – przywitał się na wstępie, kiwając głową z szacunkiem w stronę obu kocic.
– Witaj Pustułkowy Szponie, jak się dziś czujesz? – zagaiła asystentka, zdejmując powoli opatrunek na pysku kocura. W międzyczasie starsza szylkretka przygotowała nowy kompres, który po chwili znalazł się w miejscu tego starego. Wcześniej jeszcze Cisowe Tchnienie obejrzała gojący się oczodół, stwierdzając, że na razie nie ma infekcji, jednak jeśli kocur nadal będzie zaniedbywać higienę to różnie z tym może być.
– Jak na kalekę przystało – mruknął w odpowiedzi młodej calico.
– Nie bądź zgryźliwy!
Na tę krótką wymianę słów między dwójką, medyczka przewróciła oczami, podsuwając młodszemu parę ziaren maku. Była to mniejsza porcja niż ostatnio, na co kocur zmarszczył brwi, lecz nic nie mówił.
– Przyjdź za siedem wschodów, rana dobrze się goi, niedługo nie będziesz potrzebował opatrunku – poinformowała Cisowe Tchnienie.
– Dobrze i dziękuję wam – miauknął, po chwili opuszczając medyczki, w głowie zapamiętując, by następnym razem przynieść coś dla kotek w ramach podziękowań.
Wychodząc z lecznicy, skierował się od razu w stronę legowiska wojowników, lecz tuż przy wejściu zawahał się i spojrzał w stronę żłobka. Odkąd został wojownikiem, nie zjawił się tam chyba ani razu. Trzepnął końcówką ogona, zawracając, by pójść do kociąt. Po drodze jeszcze szybko przemknął do stosu zwierzyny i wziął dwie piszczki dla Lodowej Sałaty oraz Barczatki.
Kocur powłóczystym krokiem wszedł do środka, siląc się na niewielki uśmiech dla kociaków. W końcu starczyło to, że przychodzi z opatrunkiem na pół pyska. Odłożył nornice przy królowych, by po chwili podejść bliżej małych pociech. Tak bardzo, by chciał jakąś przygarnąć jako swojego ucznia.
– Hej maluchy, jak tam u was? – spytał, siadając przed bawiącymi się kociakami.
– Pustułkowa Łapa! – zawołała szylkretka z krótkim ogonem.
– No prawie, teraz już Pustułkowy Szpon, Gwiazdnico – poprawił małą.
– Widzieliśmy twoją walkę! – oznajmiła ruda kotka.
– Powinniście być w żłobku, a nie patrzeć na takie rzeczy.
– Wrotyczowa Szrama nam pozwoliła – wybroniła rodzeństwo Horyzont.
– Co ci się stało w pysk? – Nagle do rozmowy dołączył się czarny kocurek, którego skrycia Pustułka chciałby wziąć pod swoje skrzydła i zostać jego mentorem.
– Na pewno chcecie tego słuchać? To raczej nie jest opowieść dla kociąt o słabych nerwach. – Na te słowa Horyzont odciągnęła siostrę na zewnątrz, wraz z dziećmi Sałaty, proponując zabawę. Na doczepkę dołączyła jeszcze Trop.
– Opowiesz mi później braciszku – rzuciła ruda kotka do Snu, który pozostał w żłobku. W międzyczasie dwie królowe wyszły tuż za pociechami, chcąc mieć je na oku.


<Śnie, wygląda na to, że zostaliśmy sami>