Bezpośrednia kontynuacja poprzedniego opowiadania Ćmy
Medyczka unikała wzroku kocura. Była jej tak... głupio. Wiedziała, że jest jego jedyną nadzieją, a nic nie może zrobić, niczego nie jest pewna.
"Co za koszmar..." — pomyślała, ale prędko zbeształa się w myślach; sytuacja nie była zła dla niej... zwłaszcza jeśli ma porównać się bezpośrednio do Piórolotkowego Trzepotu. To kocur był ofiarą. Ona nie mogła narzekać.
— Nie wiem... Nie wiem, o co im chodzi... — powiedziała cicho. Bolała ją od tego wszystkiego głowa. Nikt jej do tego nie przygotował. Co to w ogóle było za zadanie?! Co to za przedziwne wykorzystanie jej połączenia z Przodkami?! Ale skoro pokazał jej się kot z Klanu Gwiazdy, to znaczy, że faktycznie jest ono na jej barkach, że jest odpowiednim kotem, aby pomóc. Nie wierzyła w przypadki; nie w tak... dziwnych sytuacjach. To, że to ona napotkała zabłąkaną duszę, musi być zaplanowane, zapisane na nocnym niebie. — Mamy chodzić i pytać? Pytać, czy można go opętać... Cho-chore... — Żaden kot nie powinien być zmuszony do oddania swojej powłoki... Kocur skrzywił się nieco, patrząc na nią jakoś niewyraźnie.
— Ugh... Cóż, na pewno nie pomoże to w uciszeniu pysków niektórych kotów — mruknął — Z resztą, teraz tak myślę, co dokładnie da mi opętanie innego kota? Czy to się zalicza do znalezienia ciała, znaczy... co wtedy? Mam żyć czyimś życiem, czy przedstawić się jako duch, który zabrał ciało czyjegoś ojca, partnera i syna i czekam do czasu, aż umrze. Nie wiem, gwiazdkowa pani, to mi się jakoś nie, znaczy... hm. — Potarł łapą policzek, patrząc gdzieś w bok. Ćmi Księżyc czuła szczerą... litość. Kocur nie był jedynym, który miał takie obawy. Przymknęła ślepia; musiała się skupić, musiała coś wymyślić; była przecież jedyną nadzieją Lotka... Nikt inny go nie widział, nie mógł mu pomóc... Był zdany tylko na nią.
— Niezbadane są wyroki Klanu Gwiazdy — wyszeptała. W końcu otworzyła ślepia i zerknęła na świetlistą łunę. — Mo-może... To ciało samo... No wiesz... musi ci pozwolić?
Milczał dłuższą chwilę. Nie odpowiedział na pierwszą część, jednak po jego pysku widać było, że nie spodobało mu się zdanie o Klanie Gwiazdy.
— Nie bardzo rozumiem. Jak ciało ma mi pozwolić skoro ciało to tylko mięso z kośćmi. Bez umysłu to trochę trudno.
Westchnęła i machnęła łapą. Zaczynała budzić się w niej frustracja; na tym etapie potrafiła ją jeszcze jednak jako tako ukryć.
— Kot. Kot musi ci pozwolić..? — zapytała, chociaż oboje byli tak samo zagubieni w całej sytuacji. Miała wrażenie, jakby Piórolotek zapominał, że to też jej pierwszy raz, kiedy musi użerać się z zagubionymi duszami... — Przodkowie nie kazaliby ci... opętać kogoś...
— Nie można porozmawiać z nimi jeszcze raz? Ale tym razem z kimś, kto może jasno i prosto powiedzieć, o co chodzi? — Spytał, jakby lekko poirytowany. Medyczka poczuła, jak żyłka w głowie zaczyna jej pulsować. Wzięła głęboki wdech, ale coraz ciężej było jej ukrywać narastające emocje. Nie była cudotwórczynią.
— To nie jest proste — powiedziała twardo i sucho; może zbyt głośno... Teraz nie myślała o tym, co może sobie pomyśleć jej siostra, która dalej szperała głęboko w składziku. — To tak... nie działa. — Westchnęła smutno i chwile siedziała w ciszy. Czuła, jak jej mordka kilka razy jeszcze powtarza ostatnie słowa bezdźwięcznie.
— Dobrze? — burknął cynicznie, jakby dotknięty. — Czyli hej, w najlepszej opcji po prostu będę się włóczyć po... gdziekolwiek jestem, aż nie zniknę czy coś, nie wiem, rozpłynę się, zrobię PUF jak purchawka. Ewentualnie zostaje wieczna egzystencja, przecież hej, niektórzy o niej marzą prawda? Wieczność, o, bardzo ładne słowo. — Jego paplanina ze zdenerwowanego tonu zmieniała się w zwykłe i bezbarwne wypluwanie słów z pyska, które cichło, gdy dusza odlatywała powoli z zasięgu słuchu kotki. Ta za to nie próbowała wytężać słuchu; jeśli Piórolotek chciałby, żeby coś słyszała, nie obrażałby się na nią. Nie miała zamiaru za nim gonić.
"To on jest na mojej łasce, nie odwrotnie" — fuknęła w myślach, ale szybko musiała się zbesztać. To było okrutne; nie powinna myśleć w ten sposób...
Szybko, na szczęście, pojawiło się coś innego, na czym mogła w pełni się skupić i nie przejmować oburzonym, urażonym nieumarłym.
— Dzień dobry Szanowna Pani! Czy nie przeszkadzamy? — zapytał głośno Złota Droga (Złotku....... Mój Złotku, tęsknie......), wchodząc do legowiska medyczek. — Przyrzekam na swoją dumę i honor, że gdyby sprawa dotyczyła mojej osoby, mogłaby jak najbardziej poczekać. Nie zawracałbym Szanownej Medyczce głowy, jeśli nie miałaby czasu, ale... Chodzi o moją Małą Panienkę. — Wskazał na Zmierzchnicową Łapę, która stała kilka kroków za nim. — Gardełko ją boli. Chociaż muszę przyznać, że ledwom co się dowiedział, taka z niej milcząca myszka... Czy możemy być tak nachalni i poprosić o pomoc?
Asystentka machnęła ogonem, aby dać im znać, że mają wejść do środka. Wtedy też pojawiła się Delikatna Bryza i Drzemiąca Łapa. Szylkretowa kocica nie chciała wchodzić całkowicie do lecznicy; miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Nawet ślepa Ćma. Bengal i jego uczennica usiedli na jednym z legowisk, czekając cierpliwie, aż srebrna się nimi zajmie. W międzyczasie wysłuchiwała słów rudego młodziaka.
— Sparzyłem się o pokrzywy... No i-
— Wpadł po sam nos — dodała jego mentorka.
— No tak. — Odwrócił wzrok; najpewniej ze wstydu. Prędko, niczym z przyzwyczajenia, pojawiła się druga medyczka.
— Słuchałam, przyniosłam miód i aksamitkę — powiedziała, kładąc kwiatki przed Drzemiącą Łapą, a lepki plaster niosąc na grubym liściu w kierunku dwójki dawnych samotników.
— Nie musiałaś... — rzuciła do niej młodsza.
— I tak byłam w składziku; mało tam miejsca na dwa koty, więc i tak musiałabym ci je podać. — Machnęła ogonem, muskając bark siostry. Ćma wzięła do pyska aksamitkę i zaczęła przeżuwać ją na gładką papkę, aby potem nałożyć ją na nos kocurka. Słyszała, jak kremowy wojownik zachęcą Zmierzchnicową Łapę do polizania miodu.
Przed południem lecznica całkowicie opustoszała.
Wyleczeni: Zmierzchnicowa Łapa, Drzemiąca Łapa
— Nie można porozmawiać z nimi jeszcze raz? Ale tym razem z kimś, kto może jasno i prosto powiedzieć, o co chodzi? — Spytał, jakby lekko poirytowany. Medyczka poczuła, jak żyłka w głowie zaczyna jej pulsować. Wzięła głęboki wdech, ale coraz ciężej było jej ukrywać narastające emocje. Nie była cudotwórczynią.
— To nie jest proste — powiedziała twardo i sucho; może zbyt głośno... Teraz nie myślała o tym, co może sobie pomyśleć jej siostra, która dalej szperała głęboko w składziku. — To tak... nie działa. — Westchnęła smutno i chwile siedziała w ciszy. Czuła, jak jej mordka kilka razy jeszcze powtarza ostatnie słowa bezdźwięcznie.
— Dobrze? — burknął cynicznie, jakby dotknięty. — Czyli hej, w najlepszej opcji po prostu będę się włóczyć po... gdziekolwiek jestem, aż nie zniknę czy coś, nie wiem, rozpłynę się, zrobię PUF jak purchawka. Ewentualnie zostaje wieczna egzystencja, przecież hej, niektórzy o niej marzą prawda? Wieczność, o, bardzo ładne słowo. — Jego paplanina ze zdenerwowanego tonu zmieniała się w zwykłe i bezbarwne wypluwanie słów z pyska, które cichło, gdy dusza odlatywała powoli z zasięgu słuchu kotki. Ta za to nie próbowała wytężać słuchu; jeśli Piórolotek chciałby, żeby coś słyszała, nie obrażałby się na nią. Nie miała zamiaru za nim gonić.
"To on jest na mojej łasce, nie odwrotnie" — fuknęła w myślach, ale szybko musiała się zbesztać. To było okrutne; nie powinna myśleć w ten sposób...
Szybko, na szczęście, pojawiło się coś innego, na czym mogła w pełni się skupić i nie przejmować oburzonym, urażonym nieumarłym.
— Dzień dobry Szanowna Pani! Czy nie przeszkadzamy? — zapytał głośno Złota Droga (Złotku....... Mój Złotku, tęsknie......), wchodząc do legowiska medyczek. — Przyrzekam na swoją dumę i honor, że gdyby sprawa dotyczyła mojej osoby, mogłaby jak najbardziej poczekać. Nie zawracałbym Szanownej Medyczce głowy, jeśli nie miałaby czasu, ale... Chodzi o moją Małą Panienkę. — Wskazał na Zmierzchnicową Łapę, która stała kilka kroków za nim. — Gardełko ją boli. Chociaż muszę przyznać, że ledwom co się dowiedział, taka z niej milcząca myszka... Czy możemy być tak nachalni i poprosić o pomoc?
Asystentka machnęła ogonem, aby dać im znać, że mają wejść do środka. Wtedy też pojawiła się Delikatna Bryza i Drzemiąca Łapa. Szylkretowa kocica nie chciała wchodzić całkowicie do lecznicy; miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Nawet ślepa Ćma. Bengal i jego uczennica usiedli na jednym z legowisk, czekając cierpliwie, aż srebrna się nimi zajmie. W międzyczasie wysłuchiwała słów rudego młodziaka.
— Sparzyłem się o pokrzywy... No i-
— Wpadł po sam nos — dodała jego mentorka.
— No tak. — Odwrócił wzrok; najpewniej ze wstydu. Prędko, niczym z przyzwyczajenia, pojawiła się druga medyczka.
— Słuchałam, przyniosłam miód i aksamitkę — powiedziała, kładąc kwiatki przed Drzemiącą Łapą, a lepki plaster niosąc na grubym liściu w kierunku dwójki dawnych samotników.
— Nie musiałaś... — rzuciła do niej młodsza.
— I tak byłam w składziku; mało tam miejsca na dwa koty, więc i tak musiałabym ci je podać. — Machnęła ogonem, muskając bark siostry. Ćma wzięła do pyska aksamitkę i zaczęła przeżuwać ją na gładką papkę, aby potem nałożyć ją na nos kocurka. Słyszała, jak kremowy wojownik zachęcą Zmierzchnicową Łapę do polizania miodu.
Przed południem lecznica całkowicie opustoszała.
Wyleczeni: Zmierzchnicowa Łapa, Drzemiąca Łapa