To był... koszmar. Koszmar, który trwał dalej. Nie wiedział ile jeszcze wytrzyma. Nieprzespane noce, pełne koszmarów i łez odbijały się na jego samopoczuciu. Był drażliwy i niechętnie rozmawiał z innymi. Nieważne gdzie zerknął, wydawało mu się, że słyszy nieprzychylne szepty. W Klanie Burzy było tak dużo rudzielców, a nawet i oni zdawali się trzymać od jego rodziny z daleka.
Piętnowani od narodzin.
Nawet zastępczyni przyznała, gdy był jeszcze kocięciem, że ma przeświadczenie. Głupi instynkt, który wmawiał każdemu, że był złem. A on... Wcale nie chciał być potworem. Coraz bardziej brzydziła go własna sierść. Coraz częściej pragnął jej nie myć, by błoto pokryło ją do cna, zmazując obraz Piaskowej Gwiazdy z jego osoby. Chciało mu się krzyczeć i płakać z bezsilności, która go ogarniała.
Nie był potworem. Nie był. Nie był Piaskową Gwiazdą na Klan Gwiazdy!
— Piaskowa Gwiazdo — przy uchu rozległ się pełen drwiny głos mentora, który wyrósł za nim jakby znikąd.
— Zamknij się — powiedział ze spokojem, czując jak pazury wbijają mu się w ziemię. Nie był nią. Nie był i nie będzie. Czemu mu to wmawiali? Rodzina, a nawet obcy. Dlaczego pragnęli go do tego zmusić? Może i był młody, ale nie głupi. Zdawał sobie sprawę z tego, co się dookoła niego działo. To, że matka pragnęła, aby zaakceptował swój los, stał się silny i nie przejmował się czyimiś szeptami. To, że siostry napierały na niego, aby stał się taki jak one; złe i pozbawione skrupułów do szydzenia z nierudych. To, że Tropiący Szlak świetnie bawił się z jego nieszczęścia, nawet nie zauważając jaki sprawia mu ból.
— Co powiedziałeś? — oburzył się bury, patrząc na niego z góry.
Rzucił mu pełen niezadowolenia wzrok. Nie cierpiał go, nienawidził za to jak go traktował. Jak śmiecia. To przez niego miał kompleksy, to z jego winy czuł się gorszy. To, że rodzina wmawiała mu inaczej, że był wspaniały i dokona wielkich czynów się nie liczyło.
— To co słyszałeś. Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem liderem — miauknął sucho, kierując kroki na trening.
Nie uwolni się od niego i tak. Lepiej mieć to z głowy. Musiał zająć myśli czymś innym. Zapomnieć o swoich problemach, dać upust emocjom, które targały jego wnętrzem.
— Ojoj... No tak. Ktoś taki jak ty na to nie zasługuję. Słyszałem, że śpisz dalej z mamusią — zaśmiał się wrednie, powodując że zamarł.
Lwia Łapa ostrzegała go, że tak będzie. Że w końcu zauważą i zaczną plotkować, i wyśmiewać się z niego za przywiązanie do matki. Zacisnął zęby, ponawiając marsz. Przez głowę znów przetoczyła się fala słów, które mówiła do niego ruda. Postaw się. Pokaż gdzie jest jego miejsce...
Dotarli na rozległe wrzosowiska. Wczorajszej nocy padało, przez co ziemia wydawała się tu grząska i zdradliwa. Czyli idealna do szydzenia sobie z niego, gdy wyrżnie o nią pyskiem.
— Dzisiejszy trening polega na bieganiu w zmiennym tempie. Twoim celem jest Upadły Potwór. — Wojownik wskazał na szczątki wspomnianej istoty, która widoczna była z oddali.
Znowu te myśli, wahanie... Powinien to zrobić. Czemu teraz się opierał? Wilczą Zamieć potraktował okropnie, bo zmusili go do tego bliscy. Czemu jednak nie potrafił bronić własnej godności, gdy ich nie było w pobliżu? Czy lubił być nękany? Wyśmiewany? Może mu się to podobało?
Zaczął biec. Najpierw wolno, by za chwilę zmienić tempo. Parł do przodu niczym wiatr, wysuwając łapy przed siebie w olbrzymich susach.
"Rudzielec... Futro jak nic po Piaskowej Gwieździe. Widzieliście te uszy? Zakręcone jak jej. I te oczy... Tak jak w opowieściach. Wdał się w tego potwora. Zniszczy nas. Będzie taki jak ona, taki jak ona, taki jak ona"
— Zamknijcie się! — krzyknął na własne myśli, nie zwalniając. Łzy spłynęły mu po policzkach, a gardło ścisnęło boleśnie. Czemu się urodził? Dlaczego pisane mu było nosić takie imię i takie futro? Czemu nie mógł być jak Srebrny? Zwykłym kotem, który nie ma wypisanej na pysku przeszłości? Chciał być normalny. Szary. Niewidzialny. Żyć w spokoju, mieć przyjaciół i czuć, że świat jest miejscem pozbawionym okrucieństwa.
Czując, że brakuje mu tchu, nieco zwolnił do truchtu. Ciekawe czy mentor mu się przyglądał z oddali. Czy śledził, czy może usiadł sobie gdzieś w polu, czekając na jego zmaltretowane ciało. A gdyby tak uciec? Wtedy byłby wolny. Nikt przecież nie znał Piaskowej Gwiazdy poza Klanem Burzy. Pokręcił głową. Nie. Nie mógłby tego zrobić rodzinie. Zaczęliby się martwić. Matka wpadłaby w rozpacz. Nie. To dopiero byłoby okrutne.
Znowu przyśpieszył, czując jak łapy mu płoną. Dotarł do Upadłego Potwora, lecz nie zatrzymywał się, biegnąc dalej, przed siebie, aż zabrakło mu tchu.
W końcu zatrzymał się i upadł na ziemię. Żałość wypełniła go całego. Nie miał już pojęcia co było słuszne. Bał się konsekwencji, ale nie chciał dłużej znosić szyderstw skierowanych w jego stronę. Nie zasłużył na to. Nie prosił się o przyjście na świat jako praprawnuk tyranki.
— Piasku? — usłyszał niespodziewanie głos. Uniósł zapłakane ślepia na rudą kocicę, która wyrosła jakby spod ziemi. Co tu robiła? Też trenowała w pobliżu Upadłego Potwora?
Szybko poderwał się na łapy, wiedząc że wyglądał żałośnie. Także tak się czuł. Słaby, pokonany... bez perspektyw na życie.
— Mamo... Mamo, proszę pomóż mi. Ja... Ja nie potrafię. — Zacisnął oczy, przygryzając wargę, by z pyska nie uciekł mu szloch.
— Potrafisz. Pamiętaj kim jesteś — miauknęła, unosząc jego pysk w górę. Spojrzał w jej ślepia, które były trudne do odczytania. Nie miał pojęcia o czym myślała, ale mógł się domyślić, że jego żałosna sylwetka nie była tym czym pragnęła zobaczyć. — Zrób to.
Tak... Musiał zrobić. Musiał. Skinął szybko łbem i pognał z powrotem w kierunku mentora. Kocica zniknęła, najpewniej wracając do swojej mentorki. Ależ pech, że musiał na nią akurat dzisiaj natrafić! Teraz nie mógł jej zawieść. Musiał skonfrontować się z mentorem. Pokazać mu, że się co do niego mylił. Jednak im tak biegł, tym więcej nachodziło go wątpliwości. Pewność siebie, która jeszcze chwile temu w nim była żywa, ulotniła się pozostawiając strach i masę obaw.
— O! Jesteś. Myślałem, że cię coś po drodze zeżarło — odezwał się bury wojownik, który podniósł się, gdy do niego dobiegł, łapiąc oddech.
— Tropiący Szlaku — zwrócił się do niego, prostując się i zadzierając łeb, by spojrzeć w jego oczy. No dalej, zrób to. Nie tchórz. Wykrześ z siebie chociaż odrobinę odwagi. Nie zawiedź matki. Musisz to zrobić, bo inaczej to się nigdy nie skończy. Kocur uniósł brew, oczekując na słowa, które nie chciały wyjść na światło dzienne. Pysk mu zadrżał, a przestraszony wzrok wodził po okolicy, jakby szukając ratunku.
— Tak? — Wojownik naciskał, oczekując na kontynuacje jego myśli.
Nie był w stanie. Łapy zadygotały mu z nadmiaru stresu.
— N-nic... — Zwiesił smętnie łeb, na co mentor prychnął.
— Nie marnuj mojego czasu ofermo — skomentował, krzywiąc nos. — Widać, że nie nadajesz się na wojownika. Jak nic nigdy nie skończysz treningu. Nie potrafisz nic złapać, biegasz gorzej niż kocię, nie mówiąc o tym, że z ciebie tchórz, który chowa się pod łapami mamusi. Nic z ciebie dobrego nie wyrośnie. Żaden wojownik. Może przekaże to zastępczyni... Znajdzie ci inne zajęcie. — Odwrócił się i zaczął kierować się ku obozowi.
C-co. Jak to mentor chciał przekreślić jego szansę na zostanie wojownikiem?! Przecież wcale tak źle nie było! Większość jego wpadek to była sprawka właśnie kocura. To on płoszył mu zwierzynę! To on dekoncentrował! Nie chciał skończyć w starszyźnie! A co jeśli połamią mu łapy? Zostanie kaleką jak ciocia Płonąca Pożoga albo wrzucą go do dziury jak Jeleni Puch!
"Pamiętaj kim jesteś."
Słowa matki zabrzmiały w jego głowie. Kim był? Już nie wiedział. Znał swoje imię, ale nie potrafił już stwierdzić kim naprawdę był. Czy tyranką, czy zwykłym kociakiem. Jak miał pogodzić w sobie te dwie cechy, które wywierało na niego społeczeństwo? Nie był tak odważny jak uczeń z opowieści mamy. Nie miał odwagi by postawić się tak jak dziadek Rozżarzony Płomień. Nie miał w sobie żadnej siły, która byłaby zdolna na obronę jego bliskich.
Był nikim... I to go przerażało.
Jak mógł rozwiązać tą sprawę nie mieszając w to rodziny? Jak powinien się zachować? Czy miał coś do stracenia, skoro mentor uznał go za bezużytecznego? Jeżeli pójdzie do liderki zostanie zdegradowany. Ale... Ale jeżeli go ubiegnie... Może coś na tym zyska. A jak nie? Co jeśli uwierzą Tropiącemu Szlakowi? Przecież to jasne, że wywyższali nierudych. Oni byli biedni, bo niegdyś cierpieli z łap rudzielców. A co z nim? Czemu miał płacić za błędy przodków? Dlaczego uważano, że nie był zdolny być kimś dobrym?
Potwór. Nie zasługujesz na zostanie wojownikiem. Oni się boją. Boją się, że staniesz się taki jak ona.
A co jeśli się mylą? Co jeśli ich zachowanie właśnie doprowadza do tego, że się ich obawy spełnią i stanie się potworem? Co jeśli zacznie gardzić nierudymi za to co mu robili? Co jeśli mają rację.
Zaakceptuj to kim jesteś...
Wziął głęboki oddech, po czym szybko dogonił mentora, który nie śpieszył się z powrotem. Stanął mu na drodze, mierząc go zaciekłym spojrzeniem. Raz kozie śmierć. Musiał zaryzykować. Musiał.
— Nie... Udowodnię ci, że się mylisz — powiedział, na co bury parsknął śmiechem.
— Jakoś w to wątpię. — Wyminął go, ale znów stanął mu na drodze, nie pozwalając kontynuować drogi.
— Nie! Posłuchaj mnie. Naprawdę nie chcę mieć ciebie za wroga, ale mam dość tego jak mnie traktujesz. Jeżeli nie przestaniesz, to ja pójdę do Tygrysiej Gwiazdy i powiem jej o wszystkim. I nie będzie mnie obchodzić to, że jej nakłamiesz, a ona ci uwierzy. Wole już wygnanie niż treningi z tobą! — wypalił na jednym wdechu, łapiąc oddech.
Tropiący Szlak wydawał się zaskoczony tym jego wybuchem. Oczekiwał, że co? Że da sobą tak pomiatać do końca życia? Właśnie nie! Matka miała rację. Nie powinien bać się nierudego. Zrozumiał, że zdrowie i rodzina były ważniejsze od klanu. Jeżeli przyjdzie im pożegnać się z Klanem Burzy to trudno. Powędrują może w rodzinne strony matki, gdzie osiądą na plaży i stworzą własny klan, w którym będą szanowani.
Wojownik przypatrywał mu się chwilę, krzywiąc pysk w wyrazie niezadowolenia. Widział, że myślał, a skoro jeszcze mu nie odpowiedział, to oznaczało, że się wahał. A to wskazywało na jedno... Sam wątpił w to, czy liderka przypadkiem nie weźmie jego strony.
— Upoluj królika. Jeżeli go nie złapiesz, będziesz zajmował się starszyzną przez księżyc — w końcu bury odezwał się, nie kontynuując swojej podróży, która miała na celu jego degradację.
Zamrugał zaskoczony, ponieważ nie spodziewał się tego, że jednak odpuści. Czemu kocur to komplikował? Teraz nie wiedział o co mu chodziło. Czyżby się przejął? Bał? Nie potrafił tego stwierdzić po jego pysku. Ale mimo tego czuł radość, że dano mu szansę, a groźba nie wyszła mu bokiem. Jednakże czemu mentor nie mógł mu pozwolić normalnie się wykazać, bez dodatkowych kar za niepowodzenie? Starszyzny w Klanie Burzy była masa... Opieka nad nimi zajmować mu będzie połowę dnia!
Musiał zaakceptować to kim był. Teraz to wiedział, teraz to czuł. Jeżeli nie weźmie życia w swoje łapy, stoczy się i będzie gryzł ziemię do końca życia. A nie tego chciał. Pragnął spokoju i spełnienia się w roli przyszłego wojownika.
Ruszył w kierunku wrzosowisk, na których znajdowały się króliki, po czym wziął się do pracy. Udowodni sobie, że zasługuję na bycie burzakiem. Tym razem Tropiący Szlak nie będzie mu przeszkadzał. Upoluje swoją pierwszą zwierzynę i pokaże buremu, że się co do niego mylił.
***
Kim był? Piaskową Gwiazdą? Uczniem? Synem? Przyjacielem? Te i wiele łatek nosił przez dość krótki swój żywot. Co go wyróżniało na tle innych? Co sprawiało, że był wyjątkowy? Jego wygląd? Charakter? Mroczna przeszłość, która nie należała do niego?
Teraz to nie było ważne. Z dumą niósł królika, którego własnoręcznie upolował. Tropiący Szlak był w szoku. Nie odezwał się do niego przez całą drogę do obozu.
Pierwsze co zrobił to skierował kroki do matki, by pokazać jej swoją pierwszą zdobycz. Musiał przyznać, że jej uśmiech i dumny wzrok sprawił mu radość. Tak bardzo ją kochał, a ona go, nawet jeśli sprawiał jej przykrość.
— Postawiłeś mu się synu? — zapytała na co z uśmiechem odłożył posiłek u jej łap.
— Zrobiłem tak jak mówiłaś. Zareagował... Cóż... Chyba się wystraszył. Myślałem, że jest pewniejszy siebie, ale chyba zrozumiał, że nie żartowałem. Dziękuję. Bez ciebie by się nie udało. — Otarł się o jej bok, na co kocica zareagowała mruczeniem.
— Mówiłam ci, że ten kto najwięcej kłapie pyskiem, ma najmniej do powiedzenia. Tropiący Szlak wykorzystywał cię do tego, aby podnieść swoją pewność siebie, bo jest słabym i tchórzliwym kotem. Zapamiętaj to Piaskowa Łapo. Słabi zawsze są wykorzystywani, to idealne ofiary dla kogoś kto chcę się dowartościować na krzywdzie innych.
Rzeczywiście. Tak robił Szept i tak robił jego mentor. Być może i wiele, wiele więcej kotów, gdyby mieli z nim jakąś styczność. Nie krył w końcu tego jaki był, chociaż tego od niego wymagano, niestety. Matka wiele razy naprowadzała go na właściwą ścieżkę, ale zawsze kierował się własnym zdaniem i z niej zbaczał. Teraz widział, że jej rady były cenne. Pomogły mu na jakiś czas zażegnać problem z mentorem, chociaż nie wiedział na jak długo.
— Złapałem królika. — Wskazał łapą na piszczkę u łap kocicy.
— Widzę. Jestem z ciebie taka dumna. — Polizała go za uchem.
Radość rozpierała go i od razu poczuł się lepiej. Ten dzień zaczął się fatalnie, ale skończył zdecydowanie wspaniale.
[2137 słów]
[Interwały biegowe]
[Przyznano 45%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz