Wilcza Tajga była naiwna. Treningi, które miały na celu sprawdzić jego umiejętności zamieniali na tajne schadzki. Ileż to razy szeptał jej do ucha słowa, namawiające do odpuszczenia treningu, a zrobienia czegoś złego. I tak przekraczali granicę, zwiedzali tereny, wracając oczywiście z czymś złapanym na ząb. Umiał w końcu polować, to nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania. Walkę zaprezentował podczas swego przybycia w te strony, więc tak naprawdę uczniem był tylko dla zasady. I chociaż Wilcza Tajga próbowała mu wyłożyć historie tego miejsca, ich kulturę i zasady, uciszał ją swoimi pocałunkami, które odbierały jej zmysły. Nie żeby nic nie wiedział o Klanie Wilka. Kotka często opowiadała o ich sile i zaciętości, gdy jeszcze był samotnikiem. Na dodatek zabawnie było obserwować te ptaszki, które uwięzione były w klatce... Miał na myśli jej rodziców. Jeszcze nie uciekli... Jeszcze przy niej trwali. Nie porzucą w końcu ukochanej córeczki... A on... On postarał się, aby Wilcza Tajga była tylko jego.
— Pamiętasz kodeks wojownika? — zapytała któregoś dnia dymna, kiedy spacerowali po otoczeniu.
— Oczywiście. Obiecałem ci przecież się go nauczyć, by zostać już mianowanym — zamruczał, ocierając się o jej bok.
Wojowniczka zarumieniła się, przytulając łbem do jego piersi i mogliby tak trwać wieczność, gdyby nie to, że kotka poprosiła go o wyrecytowanie zasad. Zaprezentował jej ładnie swoją wiedzę, którą uważał za śmieszną i bezsensowną. Zasady były dla głupców i słabeuszy, ale musiał zgrywać pozory kogoś takiego, by móc cieszyć się swoją wygraną. Jeszcze nie spełnił swojego celu, bowiem wrogowie żyli, ale cóż to był za widok ich cierpienia, gdy oglądali jak zabawiał się z ich córką.
— Powiem Szakalej Gwieździe, że jesteś gotów — wymruczała, kierując swoje kroki w kierunku obozu.
Ruszył tuż za nią, ponieważ chętnie przeniósłby się do legowiska wojowników. Wtedy mógłby mieć kotkę bardziej na własność i częściej obserwować miny jej rodziców.
***
Z racji tego, że zaprezentował swoje umiejętności i nieźle dał popalić Chłodnemu Omenowi, samobójstwem byłoby go posyłać na dzieci. Nie skrzywdziłby też swojej partnerki, nawet jeśli była jego mentorem. A zresztą... Gdy jej rodzice usłyszeli, że miała się z nim zmierzyć, zaczęli głośno protestować, co nie spodobało się Szakalej Gwieździe. Dlatego też jego przeciwnikiem był ktoś kogo się nie spodziewał. Skoro Mętny Zawilec tak dużo gdakał, to on został wytypowany na jego przeciwnika. Ależ szczęście się do niego uśmiechnęło. Chęć rozerwania kocura na strzępy wzrosła. Mógłby go zabić, mógłby rozszarpać, zważywszy na fakt, że nie było podczas pojedynku żadnych zasad. Jedyne co go powstrzymało od zatopienia kłów w jego gardle była Wilcza Tajga. Kocica jak nic znienawidziłaby go za to i straciłby swoją szansę na słodką zemstę. Co oznaczało, że musiał się wstrzymać. A był przecież cierpliwy... Jeszcze nadarzy się okazja.
Gdy ogłoszono start, spletli się w morderczym uścisku. Mętny Zawilec chciał go zabić, tu nie było mowy o pomyłce. Jego rozszalałe kły za często kłapały mu przy gardle. Potrafił jednak sobie radzić z tym typem kotów. Wystarczyło uderzyć niespodziewanie w jego łapy, by pozbawić go równowagi i przycisnąć do ziemi. Ale łatwo mówić, trudniej zrobić. Dlatego też kąsali się i drapali naprzemiennie, aż nie dojrzał tego krótkiego momentu zawahania. Złapał go za futro na szyi i pociągnął ku ziemi, unieruchamiając. I tak oto wygrał, nie zabijając tego śmiecia. Musiał przyznać, że polepszył się w walce. Teraz nie był biednym, małym kociakiem, który został przez nich brutalnie zamordowany.
Kiedy uznano jego zwycięstwo, liderka wskazała ogonem, aby podszedł.
— Ja, Szakala Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Biała Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
Miał nadzieję, że Stokrotkowa Polana nim zdegradowała przekazała jego wole swojej córce. Nie rozmawiał o tym z liderką. Był zbyt zajęty treningami z ukochaną, ponieważ to ona była dla niego najważniejsza. Ale imię... Imię to mimo wszystko było jego jestestwo. I tak ciężko mu się żyło jako Biała Łapa. Tracił poczucie tego kim był. Liczył więc na to, że nie zawiedzie się na złotej w tej sprawie.
— Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Biała Łapo, od tej pory będziesz znany jako Biała Śmierć. Klan ceni twoją siłę i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Koty zaczęły skandować jego imię, lecz nie wszystkie. Dwójka z nich wydawała się zszokowana i zła jednocześnie, a na pysku Wilczej Tajgi malowało się niezadowolenie i tak olbrzymi szok, że łatwo domyślił się, że rodzice opowiadali jej o Śmierci. Dlatego też podszedł do niej, uśmiechając się lekko. Musiał sprawić, by to imię kojarzyło jej się tylko dobrze.
— Kochanie w porządku? — zapytał zatroskanym głosem.
— Śmierć... Źle mi się kojarzy. Liczyłam na coś... innego — wyznała, krzywiąc nos.
— Och, myszko. Dla ciebie zawsze pozostanę rysiem... — Otulił ją swoim ogonem.
— Tak... — rzekła niepewnie.
— Pomyśl. Teraz będziemy spać razem w legowisku wojowników i wymykać się na nasze randki znacznie częściej — wyszeptał jej do ucha, zmieniając temat.
— Mam obowiązki, rysiu — przypomniała mu o tym fakcie. Ah, racja. Te całe patrole, szkolenie wojowników i polowania. Ale wierzył, że znalazłaby dla niego czas. Przecież nie mogła mu się oprzeć. Wiedział o tym doskonale.
— Oh... no nie daj się prosić. Tylko jedna schadzka. Obowiązki poczekają. Pomogę ci je po wszystkim wypełnić — obiecał, kusząc ją obietnicami wspaniałej zabawy. Znał ją już na tyle, aby wiedzieć, że pragnęła przygód, zwiedzania świata, a on mógł jej to podarować podczas ich niewinnych spacerków.
— Uhh, no dobra — zgodziła się. — Ale ostatni raz.
— Oczywiście myszko. Nie pożałujesz. — Pocałował ją, nie kryjąc się z tym przed jej rodzicami, którzy zrobili jeszcze bardziej przerażoną minę niż przedtem. Teraz zauważył, że na jego białym futrze zalśniły czerwone plamy spowodowane przez pazury Mętnego Zawilca. Będzie musiał wybrać się do medyka po opatrunek i coś przeczuwał, że nie uda się tam sam. Jego przeciwnik też musiał podreperować swoje ciało.
— Lepiej chodźmy do Gęsiego Wrzasku — zasugerowała mu odwiedziny u medyka dymna.
Skierował tam też z partnerką kroki. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz