Nachyliła się do przodu, zerkając na roztaczający się z wejścia do żłóbka widok. Obóz tętnił życiem, tak samo jak pogoda. Promienie słońca przyjemnie przygrzewały jej futro, na co zamruczała z zadowolenia i zmrużyła oczy, rozkoszując się coraz bardziej tym ciepłem. Gdyby nie brak puszystego brzuszka Kruchej przy niej, czułaby się, jakby zasypiała wtulona w jej bok.
— Mamo? — odezwała się w końcu, odwracając głową w kierunku kremowej karmicielki. — Jak się mówiło na tę porę? — zapytała spokojnie, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie.
— Pora Nowych Liści — odparła łagodnie, przyglądając się pozostałej trójce kociąt. Mirabelka i Malinka kręcili się po całej kociarni, natomiast Migotka jak zwykle kryła się za ciałem rodzicielki.
Grację zastanawiało, dlaczego imiona jej rodzeństwa brzmią do siebie tak podobnie, a jej odstaje. To znaczy, tak jej się przynajmniej wydawało, że początki i końcówki ich mian wydawały się poniekąd identyczne.
— Dziękuję za odpowiedź, mamusiu — mruknęła, uśmiechając się szeroko z wdzięczności.
Oczywiście pamiętała tę nazwę, ale lubiła dopytywać Kruchą o różne rzeczy. To musiało być przyjemne, znać odpowiedź na każde pytanie świata. Czekoladowej wydawało się, że niezależnie od tematu, jaki poruszała, kremowa zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia.
Ponownie skupiła swój wzrok na bardziej otwartej przestrzeni. Lada moment nadejdzie dzień, w którym odejdą z tego miejsca i rozpoczną swój trening. Wyjątkowo nie czuła przed tym lęku. Była raczej zaintrygowana, co może przynieść jej przyszłość.
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos. Ciemnobrązowej barwy kocur zjawił się w zasięgu jej wzroku. Uśmiechnęła się szeroko i po raz kolejny zwróciła do karmicielki.
— Mamo? Mogę iść do taty? — zapytała. — Widać go nawet stąd, więc będziesz mnie miała cały czas na oku — dodała, jakby miało ją to momentalnie przekonać.
Kotka podeszła bliżej, upewniając się, że mówiła prawdę.
— Cóż, jeśli nie jest zajęty...
— Raczej nie jest. Pójdę tylko na chwilkę! I zaraz wrócę! — obiecała.
W końcu uzyskała aprobatę Kruchej w postaci skinięcia głowy. Z zadowoleniem opuściła żłobek, idąc w miarę żwawym krokiem w kierunku jednego z ojców.
On także ją dostrzegł, bo zatrzymał się. Zerknął ponad jej plecy, najpewniej na kremową, aby upewnić się, że Gracja wcale się nie wymyka, tylko opuszcza żłobek za zgodą. Zresztą, nie powinien nawet podejrzewać jej o coś takiego. Była za grzeczna na jakiekolwiek ucieczki.
— Dzień dobry, panie tato! — miauknęła przyjaźnie.
— Witaj, Gracjo — odparł równie miło co ona. — Nie musisz mówić panie, wystarczy samo tato — westchnął.
Przekrzywiła z lekka łebek, przyglądając mu się w namyśle.
— Skoro jesteś liderem, a to poważna funkcja, to musisz mieć poważną nazwę. "Tato" nie brzmi poważnie, w sumie "panie tato" też... — zawahała się, mrużąc oczy. — O. Będę mówić panie ojcze, dobrze? — mruknęła.
— Wciąż uważam, że samo tato wystarczy... — upierał się kocur.
Ona skinęła głową, chociaż i tak wolała stosować się swojej wersji. Zapatrzyła się na jego futro. Była dosyć podobna do niego, jednak jej sierść dodatkowo zdobiły rude plamy.
— Czy one znikną? — zapytała bez namysłu.
— Co masz na myśli? Co zniknie?
— No ten pomarańczowy kolor na mnie. Ty go nie masz. Czy też się urodziłeś takiej maści jak ja, a potem po prostu wyczekoladowałeś? — zapytała, choć nie była pewna, czy takie słowo w ogóle istnieje.
<Panie Ojcze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz