Świtająca Łapa podrapała się za uchem, wsłuchując w słowa mentorów, którzy odwalali im kazanie na temat wchodzenia na drzewa. Oczywiście musieli się zgadać z mentorką Ryczącej Łapy, więc ta lebiega też z nimi polazła. Złota uczennica nawet nie miała zamiaru kryć swojego niezadowolenia, że to coś siedziało zaledwie o zajęczy skok od niej.
W teorii wspinanie się na drzewa brzmiało jako coś… prostego, podchodzisz, łapiesz się pazurami i leziesz w górę… No cała filozofia a ci robili z tego wielkie halo. Żałosne, pewnie cackają się tak nad nimi, bo ta niedojda mogła se kark skręcić czy coś.
— Kto chce spróbować pierwszy? — miauknął Wroni Trans, lustrując uczniów bystrym wzrokiem. Chyba liczył, że jego podopieczna wykaże się inicjatywą oraz odwagą i pierwsza się zgłosi do tego jakże wspaniałego i trudnego zadania. Poranna Łapa milczała jednak, niczym zaklęta, nawet nie myśląc, by się czasem ruszyć.
Kocur westchnął, chyba zrozumiawszy, że nic z tego nie wyjdzie. Świt nie do końca pojmowała decyzję matki pod względem niektórych mentorów. No bo… chociażby taka Jadowita Żmija czy też Ostra Kostrzewa, one nie były miękkie, wręcz przeciwnie, obie ostre, wymagające i tak, jak przystało na prawdziwe wilczaki - groźne. Natomiast taki Wroni Trans? On był po prostu pipą, miękką fają, która kuliła ogon, gdy tylko ktoś wydał z siebie głośniejszy dźwięk. Czy tak się zachowuje kot, który ma szkolić następne pokolenie? No chyba nie.
Wierzyła jednak, że Szakala Gwiazda, jej matka, ma w tym jakiś plan, cel… nie wiem no, jakieś osiągnięcie chce zdobyć, czy tam dać kocurowi szansę. Wszak młoda uważała, że jej matula się nigdy nie myli… chyba. Od rozmowy z Pierzastą Łapą zaczęła trochę powątpiewać w to, że racja jest zawsze jej złotej matki. Nikomu jednak o tym nie mówiła, wolała zachować te myśli dla siebie, szczególnie że kocur nie patrzył na nią jak na nierozumnego bachora a na stworzenie, które umiało samo myśleć.
Nie chciała więc robić mu problemów, chociaż gryzło się to z tym, co robiła i czego była nauczona.
Świtająca Łapa kiwnęła bratu głową. Ten już bardzo dobrze wiedział, co ma robić. Kocur wypchnął Jutrzenkową Łapę przed szereg z paskudnym uśmiechem na pysku. Ślepia mentorów wbiły się w burą, niczym wygłodniałe zwierzę szukające ofiary. Miała przerąbane, szczególnie widząc minę jej nauczycielki.
Sądząc po jej zirytowaniu, które wkradło się na pysk, nie była zbyt rada, że jej podopieczna idzie jako pierwsza.
— Chyba Jutrzenkowa Łapa się zgłasza — mruknął Brzask. Świt uśmiechnęła się paskudnie, liczyła, wręcz czekała, aż ta spadnie z tego cholernego drzewa i skręci sobie kark albo pysk rozwali. Była zakałą rodziny i nie zasługiwała, żeby być nawet członkiem klanu wilka.
Krzywiąc się, obserwowała, jak podróbka siostry podchodzi do dębu i… wymięka. Bo drzewo było pewnie za strome, ha! Pewnie tak, albo zbyt wysokie i bjedna jutrzenkusia się przestraszyła, ojej.
Ślepia Świt błysnęły, gdy tylko nadarzyła się okazja, by zabłysnąć. Miała już kilka treningów z Jadowitą Żmiją, gdzie uczyła się wchodzić, a także i schodzić z wszelkich dostępnych w lesie drzew.
Podeszła więc do pnia, uderzając z barku burą, niemal ją przewracając.
— Szkoda, że cię nie zeżarło w tym lesie — prychnęła w jej kierunku, przeciągając ogonem po ranach młodszej.
Uśmiechnęła się wyzywająco, wysuwając pazury. Upatrzyła miejsce, którego miała zamiar się uczepić. Napięła więc mięśnie, skacząc. Ostre jak brzytwa pazury wczepiły się w korę, uniemożliwiając złotej upadek. Ta wyciągnęła łapę przed siebie, nim ponownie zahaczyła o pień pazurami, podciągając się wyżej.
Uścisk miała mocny, poruszała się też tak, jak została wyuczona, lecz nadal mimo wszystko, bała się upadku.
Spojrzała w dół, upewniając się, że wszyscy obserwują jej poczynania.
— Dobra robota, Świtająca Łapo! — miauknął Pajęczy Splot, uśmiechając się łagodnie. Nie potrzebowała jednak jego aprobaty, młodej wystarczyło, że czarna wojowniczka skinęła łbem. Tyle i aż tyle wystarczyło, żeby wiedziała, iż zadanie wykonała wręcz wzorowo. Była z tego niesamowicie zadowolona, Jadowita Żmija nie chwaliła często, wręcz zdarzało się to raz na wieki, leczy gdy to robiła - Świtająca Łapa była wręcz wniebowzięta. Miała świadomość, że jej nauczycielka jest wymagająca i zdecydowanie nie zaleje ją słodkim potokiem słów, lecz nie potrzebowała tego do szczęścia. Wręcz przeciwnie, częstotliwość pochwał sprawiała, że starała się jeszcze bardziej, byleby tylko ją doceniono.
Zeszła więc na ziemię, praktycznie z taką samą łatwością, jak tam weszła. Dumna uniosła wysoko ogon, prężąc się. Cały czas rzucała wyzywające spojrzenie Jutrzence.
Niech wie, że jest niczym.
[trening wojownika; wspinaczka na drzewa; 707 słów]
[Przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz