*dawno temu, dokładniej to jakieś 14 księżyców temu, początek obfitującej w zwierzynę wiosny*
***
Czuła, wręcz widziała, jak cały jej świat się rozpada. Matka nie wróciła. Przynajmniej nie żywa. Dla Krokus to było niepojęte. Bylica zawsze od zawsze z nimi była, od pierwszych chwil jej życia. Stara czy nie stara, zawsze wydawało się, że będzie żyć wiecznie. Była nieodłącznym elementem, kimś, kogo Krokus idealizowała, jej matką, którą tak mocno kochała, że była na każde skinienie jej pazura, spijała każde słowo. Bycie przy niej i wspieranie jej było dla burej sensem życia.Co ona miała teraz zrobić?! Jak ona miała żyć bez niej, bez prowadzącej ją od zawsze przez życie kocicy?! Bez osoby, dla której robiła praktycznie wszystko, co przyszło jej robić?! Bez osoby, która była centrum jej życia?! Jak ona miała bez niej istnieć, skąd miała wiedzieć, czego matka by chciała, skąd miała wiedzieć, jak ją zadowolić, jak miała ją zadowolić, skoro jej nie było?! JAK?!
Do tego została zamordowana, przynajmniej Krokus tak to interpretowała. Przez Bałwanka. Czy to była jej wina? Za późno dostrzegła, jaki był kocurek? A może to był jej wpływ? Może matka miała do tego stopnia racje, że jej zachowanie wobec niego było aż tak nieodpowiednie, iż kocur stał się agresywny bardziej niż wcześniej?! CZY PRZEZ NIĄ ZGINĘŁA?!
Nie umiała. Nie umiała się z tym pogodzić. Każda sekunda życia bez Bylicy była przepełniona natłokiem myśli i pytań, na które Krokus nie miała odpowiedzi. A gdy przyszło do pogrzebu, dalej nie mogła jakoś w to wszystko uwierzyć, dalej liczyła, łudziła się że to sen, że to nie prawda, że jej się zdaje.
Ciało Bylicy leżało tam, w kręgu kamieni. A ona po prostu się przypatrywała, nie mogąc się z tym pogodzić. Podczas nocy czuwające koty wiele razy podchodziły do ciała. Nikt przecież nie siedział z nosem w futrze staruszki cały czas, choć Krokus bardzo by chciała, a jednocześnie nie chciała, bo wolałaby, by Bylica żyła, by tu dalej była, wolałaby móc wyprzeć świadomość o jej śmierci i poniekąd to robiła. Wtulając się w jej futro starała się sobie wyobrazić, że matka tylko śpi, a ona tuli się do niej jak za kociaka. I tak upłynęła mroczna pora doby, a gdy nastał ranek, ciało matki zostało odłożone na bok poza krąg kamieni, a wokół niego zostały zbudowane małe stosy z podstawą z trzech kamieni oraz czubkiem. Krokus też budowała, jak zresztą wszyscy, w tym Cynamonka. Ale obecnie bura mało zwracała uwagę na otoczenie, pogrążona w myślach, zajęta wypieraniem tego wszystkiego, wypieraniem rzeczywistości. Zbudowała stos z kamieni, które wydawały jej się najbardziej gładkie, najbardziej godne matki, nie myśląc o tym, z czym się wiązało ich budowanie, z jakim faktem. Następnie, po wybudowaniu wszystkich stosików, wykopany został dół wewnątrz okręgu. Krokus pamiętała, co miała robić dalej i niczym robot poszła tam, gdzie Skowronek jej wcześniej iść kazała. Słyszała, jak gdzieś dalej Skowronek wyjmuje drewnianą szkatułkę, którą ukradli dwunogom, a potem zaciąga ją na miejsce ceremonii. Tymczasem Krokus wyjmowała delikatnie, ostrożnie, niczym dopiero co narodzone kocię, pamiątkę Bylicy, przedmiot, który zabierała ze sobą wszędzie, od dawien dawna, nawet przed narodzinami Krokusu. Była to szyszka, która jak Bylica mówiła, została jej podarowana przez babkę, by móc schować między jej łuskami drogocenny skarb zdaniem staruszki – kamień, o który ta walczyła ze swym bratem, Dzikim Gonem, gdy ci byli jeszcze kociakami. Przez głowę burej przepłynęło tyle historii Bylicy o członkach rodziny, których jej dzieci nie miały okazji poznać. Tyle rzeczy, których nie doświadczyły, a błękitna tak.
W końcu przyniosła wieloksiężycowy przedmiot na miejsce ceremonii i ostrożnie włożyła go do przygotowanej szkatułki. Skowronek podeszła do ciała Bylicy, po czym delikatnie zdjęła z szyi staruszki naszyjnik, a serce Krokus ścisnęło się. Poczuła gulę w gardle. Matka rzadko zdejmowała swój naszyjnik. Czynności pogrzebowe, które wykonywali i to, że ta ważna dla srebrnej ozdoba została z niej zdjęta sprawiało, że coraz trudniej było burej wypierać to, co się działo. Tymczasem jej przybrana siostra włożyła naszyjnik do szkatułki. A potem koty, o czym zostały uprzedzone, miały wkładać prezenty dla zmarłej. Wszyscy zebrali się wokół drewnianego wytworu dwunogów. Wkładali to, co chcieli, by błękitna zabrała ze sobą do grobu. Krokus dostrzegła, jak Błotniste Ziele wkłada do szkatułki kwiaty. Każdy coś chciał włożyć do wnętrza szkatułki, również i Cynamonka. Pieszczoszka ostrożnie coś podniosła. Po sekundzie Krokus zorientowała się, iż był to kamyk, ten sam, który Cynamonka tak lubiła. Chyba zdobyła go na pierwszym treningu z Bylicą. Cynamonowa ostrożnie położyła przedmiot na stosie innych podarunków od bliskich Bylicy. Również Krokus zostawiła coś Bylicy. Specjalnie na tą okazję znalazła mały kamień. Taki, który przypominał jej ten, który tak lubiła za dzieciństwa, i który również był prezentem od Bylicy. Gdy już wszyscy złożyli podarki, Skowronek zamknęła szkatułkę. Gardło Krokus ścisnęło się.
Włożyli Bylicę do dołu.
Krokus nie mogła, nawet nie próbowała powstrzymać łez, które zebrały się w jej ślipiach i swobodnie spływały po puszystych polikach. Nie mogła również nie chlipać cicho. Jej matka umarła. Nie, na pewno nie umarła, nie mogła! Prawda? Dlaczego to się działo, dlaczego to ją spotkało? Dlaczego nie ona, Krokus, zginęła zamiast niej, zamiast Bylicy?
Następne słowa Skowronka głucho odpijały się w umyśle burej.
— Bylica... była naszą założycielką. Liderką, która przeprowadzała nas przez wiele przeprowadzek i ciężkich czasów, jak głodówka w starym mieście. Ale nie była tylko oficjalną osobą, która założyła Kamienną Sektę. Była też naszą matką, babką, przyjaciółką. Głową rodziny, która zawsze nas prowadziła przed siebie. Nie każda jej decyzja była dobra. Ale tak musiało być. Nauczyła nas wszystkich jak przetrwać, jak pokonywać naszych wrogów, jak zdobywać to czego pragniemy. Przekazywała nam wiedzę, nawet gdy tego nie wiedzieliśmy swymi nie zawsze zrozumiałymi porównaniami i słowami. Niezliczonymi historiami z całego swego życia. Zawsze zaskakiwała nas tym, że była w stanie znaleźć kolejną opowieść, której nie słyszeliśmy, chodź przy ich liczbie wydawałoby się, iż wyczerpała ich zasób. — Skowronek miała wbite spojrzenie w ziemię, a jeden z jej kącików pyska nieco podniósł się do góry na ostatnio wypowiedziane słowa. — Wiedziała wiele i tą wiedzę nam przekazywała najlepiej jak umiała. Nawet takie duperele jak to, że widziała dziwnie spokojnego zastępcę Klanu Wilka z oddali, czy też to, że po błocie da się zjeżdżać na większych fragmentach kory, niczym młode dwunogów na sankach. — wydała z siebie rozbawione prychnięcie — Naprawdę była rozgadana. I ile nam dzięki temu dała nie jesteśmy w stanie pewnie nawet pojąć, spamiętać. Wymyślała tysiące sposobów na walkę, na to, jak coś zrobić. Tworzyła nowe wymyślne gry dla swych wnucząt. Nie była wstanie, nawet w wieku stu trzydziestu jeden księżyców usiedzieć na dupie w legowisku, tylko musiała łazić po mieście i się narażać. Ciągle musiała coś robić, coś wymyślać. Na przykład pułapki na wrogów z rozbitego szkła. Albo rysowanie planów czy też rozmieszczenia danych miejsc za pomocą pazura na kamieniu. Czy też malowanie przy pomocy barwników pozyskanych ze skał czy roślin. Przeżyła większość swych znajomych, nawet tych młodszych niż ona. Dwójkę swoich dzieci również. — ich rodzeństwo też było już martwe. To, z którymi spędziły pierwsze księżyce. Fiołek i Deszcz nie żyli. Ich śmierć też Krokus głęboko przeżyła. Ale Bylica… jej brak… ona zawsze… ona nie mogła… to nie mogło tak być… — Dlatego dzisiaj oddajemy jej hołd. Jej, jej historiom, jej przeżyciom, jej zwycięstwom jak i przegranym, temu co robiła dobrze, jak i jej błędom, a na ostatek jej mądrości jak i głupocie. — tygrysio pręgowana kotka gwałtownie odwróciła się, podchodząc do ciała swej przybranej matki. Tylko przez to, iż było widać, że łzy moczą srebrne futro spadając z czekoladowo-rudo-białego pyska, było wiadomo, iż kocica płacze. Z zaciśniętego gardła, co było słychać w jej głosie, wydobyły się kolejne słowa — Czas włożyć cię do dołu, matko. Na wieczny spoczynek.
Skowronek przywołała ogonem najstarszą z zebranych. Błotniste Ziele, razem z którą Krokus jak dotąd siedziała łkając, cała mokra od łez podeszła ostrożnie na trzęsących się łapach, nieomal się o własne kończyny potykając. Jasnofutra wzięła wraz ze Skowronek ostrożnie ciało Bylicy, podchodząc do dołu. Krokus zacisnęła oczy i położyła swe wykręcone uszy. Nie, nie, nie… to nie mogło się dziać, to nie była prawda… zaraz się obudzisz Krokus… wszystko będzie dobrze, matka żyje, to tylko zły sen, bardzo zły sen, koszmar…
Nawet nie zwracała już uwagi na lament Jeżyk, nie rejestrowała tego. Miała wszystko gdzieś, byle Bylica wróciła. Byle to rozdzierające jej serce uczucie przestało istnieć. Chciała by było jak dawniej. Jak wtedy, gdy była bardzo, bardzo mała. W piątkę razem żyli sobie, spokojnie, bez problemów, z kochającą matką. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tego od dawna pragnęła, tego spokoju, tego, by matka traktowała ją znowu jak kocię, by stare, przerwane przez porwanie czasy powróciły. Śmieć szturchnął ją, mówiąc jej, by zaczęła zbierać kamienie do grobu Bylicy z tych przyniesionych. Z załzawionymi oczami wzięła niewielkie odłamki skalne i wraz z resztą kotów zaczęła je zrzucać do dołu. Patrzyła na leżące ciało matki. Ona tam leżała. Nie ruszała się. Już się nie ruszy… ale ona tego tak bardzo nie chciała. Nie chciała, by jej matka była martwa. Nienawidziła tej rzeczywistości. Myśli, że już ze starszą nie porozmawia, że już jej nie udowodni, jaka jest porządna, że stare czasy już na pewno nigdy nie wrócą, pozostałe jedynie we wspomnieniach. Fakt, że Bylica zabierała ze sobą coś do grobu, że tuliła do siebie tę szkatułkę, jeszcze bardziej pogarszał sytuację. Ona chciała być tak tulona znów. Chciała by matka się obudziła i ją uspokoiła, powiedziała, że wszystko będzie dobrze, jak za młodu. Nawet nie poczuła momentu, w którym skończyły jej się kamienie pod łapą. Skowronek z ociąganiem wyszła z dołu, tak samo jak Błotniste Ziele. Kotki stanęły nad grobem Bylicy, a Błoto podeszła bliżej reszty zgromadzonych, by następnie odwrócić się, spojrzeć na ciało staruszki i rozbeczeć się jeszcze bardziej.
— Do widzenia, Bylico. Miło było nam cię poznać i gościć w naszym życiu. Nie zostaniesz zapomniana. — Prowadząca ceremonię ledwie była w stanie się wysłowić. Następnie odwróciła łeb i wskazała łapą na dół, dając znak, by kilka kotów podeszło i pomogło zakopać ciało.
Z ich małego zbiorowiska wysunęli się ci, którzy mieli na to najwięcej sił psychicznych. Byli to Śmieć i Sroka. Zaczęli wsypywać do środka wcześniej wykopaną pod dół ziemię.
A w Krokus coś pękło.
Nie mogli zakopać Bylicy…
Nie mogli, nie mogli, nie mogli…
— Nie... — dało się słyszeć najpierw słaby, a potem mocniejszy, płaczliwy głos — NIE! NIE MOŻEMY JEJ ZAKOPAĆ! ONA NIE MOŻE BYĆ MARTWA! NIE! NIE! NIE! NIE! — Krokus przebiegła obok zaskoczonych zakopujących, wskakując do dołu i zaczynając dotykać ciała w nadziei, że matka jakimś cudem się obudzi, zakaszle i na tym się ceremonia skończy — MAMO, DOŚĆ TEGO UDAWANIA! WSTAWAJ! WIEM, ŻE MOŻESZ! MAMO! NIE ZOSTAWIAJ MNIE! MÓWIŁAŚ ŻE MNIE NIE ZOSTAWISZ! MAMO!
To wszystko było dla niej tak absurdalne, tak niemożliwe. To nie było możliwe. NIE BYŁO MOŻLIWE.
Jej umysł nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Dać im to zakończyć. Pogodzić się z tym. Poczuła na sobie łapy reszty kotów. Starali się ją słowami uspokoić, słowami, które praktycznie do niej nie docierały. Jedyne co teraz mogło by do niej dotrzeć, to głos Bylicy. Ale ta się nie odzywała. Bo była martwa. Matka jest…
Martwa.
Umysł Krokus pochłonęła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz