*jak mlekożłopy były jeszcze małe, a Szakal była dalej zastępczynią*
Tonęła. Tonęła w emocjach, we własnych łzach. Czuła, jakby nie mogła nabrać powietrza. Rodzeństwo podeszło bliżej. Byli rozmazani, nie rozumiała, co mówią. Ale jedno dosłyszała. Słowa Zmierzchu, takie chłodne i bezuczuciowe.
— Pozbądźmy się… — nie usłyszała reszty. Tylko tyle i aż tyle zarejestrował jej roztrzęsiony mózg.
Zmierzch kopnęła ją w bok, a Jutrzenka poczuła ostry ból w klatce piersiowej. Przez moment czuła, jakby w ogóle nie mogła nabrać powietrza. Skuliła się jeszcze bardziej, patrząc na rozmazane postaci z przestrachem w pistacjowych, zapłakanych ślipiach.
Chcieli się jej pozbyć.
Niby to wiedziała, ale teraz naprawdę reszta zaczęła to wprowadzać w życie bardziej realnie.
Usłyszała jakiś syk ze strony, po której stała Świt, po czym kolejny cios padł w jej mizerny bok. Kotka zakwiliła. Rozmazana złota klucha już miała zadać kolejny cios, a Jutrzenka skuliła się, piszcząc, gdy nagle zaprzestała. Coś musiało się stać. Reszta kociąt spojrzała w stronę legowiska Bielik, a bura skuliła się bardziej, chroniąc swoje ciałko przed kolejną dawką bólu, która mogła nadejść w każdej chwili.
W końcu nawet ona usłyszała, że Świt zbudziła Bielik.
— Mamusiu! Mamusiu! Jutrzenka płacze, a my nie wiemy, dlaczego! — pisnęła, siląc się na jak najbardziej spanikowany i zatroskany ton głosu. — Chcemy jej pomóc, a nie umiemy! Mamusiu! — zawołała rozpaczliwie, wybudzając całkowicie królową ze snu.
Kłamała. Potwornie kłamała. Zajęczo pręgowana czuła, jak ból rozrywa jej klatkę piersiową. Jak oczy mokną jeszcze bardziej. Nigdy nie wygra ze Świtem. Siostra zawsze była silniejsza, bardziej odważna, pewniejsza siebie. A do tego umiała przekonywać dorosłych o swoich racjach, jej rodzeństwo z resztą też.
Bielik w końcu rozbudziło kwilenie malucha i wraz ze złotą pałętającą się między jej łapami podeszła do kociaka. Następnie nachyliła swój bury łeb do pochlipującej córki Szakal.
— Co się stało, Jutrzenko? — spytała. Bura nie odpowiedziała, kuląc się jeszcze bardziej, mimo tego, jaki ciepły i zatroskany był głos Bieliczego Pióra. Do tego dalej czuła ten potworny ból w żebrach — Jutrzenko, mi możesz powiedzieć. — miauknęła, po czym wzięła ją między łapy, układając się przy niej.
Nie mogła. Nie mogła zdradzić prawdy, bo siostra ją zje. Zabije. Może i już chciała teraz, ale to się wzmoże jeśli ją wyda. Wiedząc to, że nie uzyska pomocy, że może nawet, tak jak mówiła Świt, nie zasługuje na nią, po prostu popłakała się jeszcze bardziej, zatykając drogi oddechowe śpikami i łzami, które wypełniały nieco jej pyszczek, dając słony posmak do odczucia na jej języku. Tak znajomy i tak uświadamiający, jaką była cholerną niedorajdą. Przez niemiarowe oddechy i brane chausty powietrza jeszcze bardziej bolał ją bok.
— Już, już, spokojnie Jutrzenko. — mówiła Bielik.
— Mamusiu, mamusiu! Co z nią? — spytała niewinnie Świt, podchodząc bliżej. Jutrzenka skuliła się jeszcze mocniej, powodując pisk bólu i chowając łebek pod swoimi łapkami.
— Jutrzenko. Boli cię coś? — spytała Bielik. Zauważyła. Jutrzenka zapiszczała, chowając się jeszcze mocniej. Starsza westchnęła. — Pójdę z nią do medyka. Może coś zaradzi. Ale bądźcie grzeczni — miauknęła, po czym chwyciła Jutrzenkę za kark, a ta znowu zakwiliła. Łzy opadły na mech, a Bielik wyniosła ją ze żłobka.
— Ten bachor ledwo mi daje się obejrzeć. Cholera jasna, nie wierć się tak! — warknął, a ona mocniej się skuliła. Kocur uniósł łapę, po czym przybił ją do ziemi, aż wypuściła chyba wszystko co miała w płucach. Poczuła coś ostrego na grzbiecie — Czy ten mazgaj w ogóle mnie słyszy?
— Proszę, delikatniej, Gęsi Wrzasku, to tylko kocię.
— Ale jakie upierdliwe — prychnął kocur.
Po chwili uznał, że to nic wielkiego i mała się co najwyżej potłukła. Puścił ją, a ona od razu uczepiła się łapy córki Mrocznej Gwiazdy, smarkając w jej futro. Oddychała szybko, pragnąc, aby tlenu więcej jej nie zabrakło.
Starsza kocica podziękowała, po czym wyszła, starając się by wczepiony w nią maluch nie spadł.
Gdy dotarli do żłobka, Jutrzenka dostrzegła swe rodzeństwo. To bawiło się w najlepsze w Klany. Świt była Świtającą Gwiazdą czy czymś tam i razem z Brzaskiem rzucającym kulkami mchu, walczyła z Porankiem i Zmierzchem. Jutrzenka została położona przy posłaniu Bielik, która usiadła sobie na nim, po czym przyciągnęła ją do siebie i zaczęła wylizywać przestraszoną małą. Słyszała ich śmiechy. Uradowane głosy.
Chyba nigdy nie będzie tego częścią. Skuliła się jeszcze bardziej, wtulając nos w Bielik. Teraz chciała tylko nie słyszeć. Nie słyszeć nic. I nic nie widzieć. Zatopić się w kojącą nicość, cichą niczym opuszczona nora.
— Pozbądźmy się… — nie usłyszała reszty. Tylko tyle i aż tyle zarejestrował jej roztrzęsiony mózg.
Zmierzch kopnęła ją w bok, a Jutrzenka poczuła ostry ból w klatce piersiowej. Przez moment czuła, jakby w ogóle nie mogła nabrać powietrza. Skuliła się jeszcze bardziej, patrząc na rozmazane postaci z przestrachem w pistacjowych, zapłakanych ślipiach.
Chcieli się jej pozbyć.
Niby to wiedziała, ale teraz naprawdę reszta zaczęła to wprowadzać w życie bardziej realnie.
Usłyszała jakiś syk ze strony, po której stała Świt, po czym kolejny cios padł w jej mizerny bok. Kotka zakwiliła. Rozmazana złota klucha już miała zadać kolejny cios, a Jutrzenka skuliła się, piszcząc, gdy nagle zaprzestała. Coś musiało się stać. Reszta kociąt spojrzała w stronę legowiska Bielik, a bura skuliła się bardziej, chroniąc swoje ciałko przed kolejną dawką bólu, która mogła nadejść w każdej chwili.
W końcu nawet ona usłyszała, że Świt zbudziła Bielik.
— Mamusiu! Mamusiu! Jutrzenka płacze, a my nie wiemy, dlaczego! — pisnęła, siląc się na jak najbardziej spanikowany i zatroskany ton głosu. — Chcemy jej pomóc, a nie umiemy! Mamusiu! — zawołała rozpaczliwie, wybudzając całkowicie królową ze snu.
Kłamała. Potwornie kłamała. Zajęczo pręgowana czuła, jak ból rozrywa jej klatkę piersiową. Jak oczy mokną jeszcze bardziej. Nigdy nie wygra ze Świtem. Siostra zawsze była silniejsza, bardziej odważna, pewniejsza siebie. A do tego umiała przekonywać dorosłych o swoich racjach, jej rodzeństwo z resztą też.
Bielik w końcu rozbudziło kwilenie malucha i wraz ze złotą pałętającą się między jej łapami podeszła do kociaka. Następnie nachyliła swój bury łeb do pochlipującej córki Szakal.
— Co się stało, Jutrzenko? — spytała. Bura nie odpowiedziała, kuląc się jeszcze bardziej, mimo tego, jaki ciepły i zatroskany był głos Bieliczego Pióra. Do tego dalej czuła ten potworny ból w żebrach — Jutrzenko, mi możesz powiedzieć. — miauknęła, po czym wzięła ją między łapy, układając się przy niej.
Nie mogła. Nie mogła zdradzić prawdy, bo siostra ją zje. Zabije. Może i już chciała teraz, ale to się wzmoże jeśli ją wyda. Wiedząc to, że nie uzyska pomocy, że może nawet, tak jak mówiła Świt, nie zasługuje na nią, po prostu popłakała się jeszcze bardziej, zatykając drogi oddechowe śpikami i łzami, które wypełniały nieco jej pyszczek, dając słony posmak do odczucia na jej języku. Tak znajomy i tak uświadamiający, jaką była cholerną niedorajdą. Przez niemiarowe oddechy i brane chausty powietrza jeszcze bardziej bolał ją bok.
— Już, już, spokojnie Jutrzenko. — mówiła Bielik.
— Mamusiu, mamusiu! Co z nią? — spytała niewinnie Świt, podchodząc bliżej. Jutrzenka skuliła się jeszcze mocniej, powodując pisk bólu i chowając łebek pod swoimi łapkami.
— Jutrzenko. Boli cię coś? — spytała Bielik. Zauważyła. Jutrzenka zapiszczała, chowając się jeszcze mocniej. Starsza westchnęła. — Pójdę z nią do medyka. Może coś zaradzi. Ale bądźcie grzeczni — miauknęła, po czym chwyciła Jutrzenkę za kark, a ta znowu zakwiliła. Łzy opadły na mech, a Bielik wyniosła ją ze żłobka.
***
Poszli. Ale nie do tej całej Kuniej Norki, której tak kultyści nienawidzili. A do tego pana. Strasznego, liliowego pana. Ten zaczął coś burczeć, ale zabrał się do sprawdzenia jej stanu zdrowia.— Ten bachor ledwo mi daje się obejrzeć. Cholera jasna, nie wierć się tak! — warknął, a ona mocniej się skuliła. Kocur uniósł łapę, po czym przybił ją do ziemi, aż wypuściła chyba wszystko co miała w płucach. Poczuła coś ostrego na grzbiecie — Czy ten mazgaj w ogóle mnie słyszy?
— Proszę, delikatniej, Gęsi Wrzasku, to tylko kocię.
— Ale jakie upierdliwe — prychnął kocur.
Po chwili uznał, że to nic wielkiego i mała się co najwyżej potłukła. Puścił ją, a ona od razu uczepiła się łapy córki Mrocznej Gwiazdy, smarkając w jej futro. Oddychała szybko, pragnąc, aby tlenu więcej jej nie zabrakło.
Starsza kocica podziękowała, po czym wyszła, starając się by wczepiony w nią maluch nie spadł.
Gdy dotarli do żłobka, Jutrzenka dostrzegła swe rodzeństwo. To bawiło się w najlepsze w Klany. Świt była Świtającą Gwiazdą czy czymś tam i razem z Brzaskiem rzucającym kulkami mchu, walczyła z Porankiem i Zmierzchem. Jutrzenka została położona przy posłaniu Bielik, która usiadła sobie na nim, po czym przyciągnęła ją do siebie i zaczęła wylizywać przestraszoną małą. Słyszała ich śmiechy. Uradowane głosy.
Chyba nigdy nie będzie tego częścią. Skuliła się jeszcze bardziej, wtulając nos w Bielik. Teraz chciała tylko nie słyszeć. Nie słyszeć nic. I nic nie widzieć. Zatopić się w kojącą nicość, cichą niczym opuszczona nora.
<Świt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz