BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2020

Od Miedzianej Iskry CD Żabiego Skoku

Z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez Żabkę, niebieskie oczy ciężarnej kocicy coraz bardziej napełniały się łzami, a niektóre z nich już zaczęły skapywać na ziemię. Jednak kiedy młodsza nagle wybiegła, postanowiła, że musi wziąć się w garść. Przynajmniej na chwilę obecną. Postanowiła, że najpierw zajmie się Żabim Skokiem, która wtedy wydawała jej się zdecydowanie ważniejsza, a dopiero później pozwoli sobie na potok łez. Najwyżej będzie czekała ją nieprzespana noc, czy dwie, spędzone na ryczeniu w mech.
Powstrzymała więc kolejne łzy i wstała szybko, w celu odnalezienia przyjaciółki. Znalazła ją za kociarnią, widocznie wstrząśniętą.
- Żabko... - zaczęła łagodnie płowa.
Arlekinka pozostawała w tym samym miejscu, odwrócona.
- Żabko, spójrz na mnie proszę - tym razem wojowniczka uraczyła ją spojrzeniem załzawionych ślipi.
Miedź czuła, że zaraz sama się rozpłacze.
Nie teraz, weź się w garść.
Podeszła kilka kroków bliżej.
- Normalnie większość osób powiedziałaby, że wie co czujesz i bardzo ci współczuje. Ale to nie o to chodzi. I pomińmy fakt, że ja naprawdę wiem co przeżywasz. Chcę ci tylko powiedzieć, że musisz dać sobie czas. Dużo czasu. Chociaż... Takie rany nigdy do końca się nie goją, możesz przynajmniej zapobiec zakażeniu. Jeśli wiesz, co mam na myśli. Wiedz, że nie zostawię cię teraz samej i nie pozwolę, abyś miała za dużo czasu na rozmyślanie, gdyż różne rzeczy wtedy mogą przyjść do głowy... - zaśmiała się na wspomnienie swojej próby samobójczej - Chodzi mi o to, że zawsze będę z tobą, Żabko. On też. Nieważne co się stanie.
Wtuliła się mocno w futro młodszej, starając się przelać na nią jak najwięcej pozytywnej energii. To, że sama trzymała się resztkami sił na granicy rozpaczy, nie miało teraz znaczenia.


<Żabko?>

Od Lisiej Gwiazdy CD Łabędziego Plusku

— Będziesz szkolił Szczawika. Nie spieprz tego — mruknął zamiast jakiegokolwiek powitania, spoglądając czekoladowymi ślepiami na Łabędziego Pluska, który zdawał się zaraz zejść na zawał na widok lidera. Point przełknął rybę, której ogon wystawał mu z pyska, po czym skinął niemrawo łbem. Wiatr szarpał ich futro zwiastując burzę, która w czasie suszy byłą istnym wybawieniem. Lis spojrzał w niebo, gdy jedna kropla skapnęła mu na nos, zaś za nią kolejna i kolejna. Wziął głęboki wdech, przymykając ślepia.
— A-ale d-dlaczego j-ja? — miauknął nieśmiało kocur, kładąc po sobie uszy. Odwrócił wzrok w bok, gdy rudzielec, przysiadł, ciesząc się przyjemnym chłodem —J-jeszcze n-nie s-skoń-ńczyłem s-szkolenia B-bagienn-nej Ł-łapy — dodał zaraz, kaszląc głucho. 
Lisia Gwiazda pokręcił łbem, oddychając głęboko, powtarzając sobie ćwiczenie, którego nauczyła go Słodki Język. Ściągnął po sobie uszy, licząc w myślach do dziesięciu, co zdecydowanie podziałało, furia, która w nim rosła powoli opadła. 
— Bo nie chce mi się szukać innego frajera, bo Berberysowa Bryza poprosiła — mruknął znudzony — Poza tym. Przyda ci się kolejny uczeń. Może i trzęsiesz tą kościstą dupą przed nawet szeleszczącym liściem, jednakże szkolisz kolejnych wojowników i skutecznie.
— A-ale... P-pr-rzeciesz B-barwin-nkowy P-podmuch... — szepnął, cofając się o krok, uderzając grzbietem o skałę. 
— Ten kretyn? — uniósł brew ku górze, prychając pogardliwie — A przypominasz sobie, kto go uczył przed tobą? Księżycowy Pył, idioto — warknął, pokazując kły. 

< Łabąd? Wybacz, nie mam weny na Lisa od dłuższego czasu ;; >

Od Fasolki CD. Miedzianej Iskry

Kto by pomyślał, że nadane wtedy imię młodej koteczki tak bardzo będzie w przyszłości pasowało. Młoda koteczka chociaż nie słyszała jeszcze prawie żadnych dźwięków i nic nie widziała, to na grzbiecie poczuła słaby wiaterek, sygnalizujący małej kulce, że coś się poruszyło. Liliowa zmarszczyła delikatnie brewki, spodziewając się, że zaraz zrobi się jeszcze chłodniej, jednak nic takiego się nie stała. Gdy wyciągnęła łapkę do przodu wciąż mogła wyczuć pod nią ciepłe futro karmicielki. Nagle na głowie poczuła miłe, jednak trochę szorstkie i wilgotne coś. O dziwo, młodej koteczce bardzo się spodobało to uczucie i nim liżąca ją kotka zdążyła się obejrzeć, Fasolka domagała się o więcej pieszczot.

***

Po jakimś tygodniu od tamtego dnia, kocięta Iglastej Gwiazdy i Miedzianej Iskry zaczęły otwierać oczy. Dla rodziców pewnie była to bardzo wzruszająca chwila, widząc, jak ich młode po raz pierwszy otwierają wcześniej zamknięte ślepia, jednak dla Fasolki niekoniecznie wiązało się to uczucie ze wzruszeniem czy szczęściem. Dla młodej liliowej koteczki z momentem uchylenia powiek otworzył się nowy świat. Nowy świat przepełniony światłem i kolorami. Do jej źrenicy właśnie wpadały pierwsze promienie światła. Kotka zaczęła widzieć zabarwione, ruszające się plamy. Ciekawe doświadczenie, nie powiem. Mała zaczęła się powoli rozglądać, poznawać te nowe, rozmyte kształty. Szybko nauczyła się, że jej mama ma jasne kolory, głownie biały, a inny kot, który tutaj przychodził i nazywał się "tata" też był jasny, ale nieco ciemniejszy od rodzicielki. Dalej już poszło z górki. Niedługo jej oczy były całkowicie otwarte, rozpoznała już coraz więcej twarzy, słyszała też całkiem nieźle. Powtarzały swoje pierwsze, łatwe słówka zasłyszane od dorosłych... ba, nawet zaczęła powoli stawiać chwiejne "kroczki", które wyglądały bardziej jak czołganie się, ale hej, wciąż się liczy! I okazało się, że w żłobku jest więcej osóbek niż ona, jej dwójka rodzeństwa i mamusia. I to dużo więcej! A Fasolka miała zamiar zwiedzić cały żłobek! Tylko... był jeden taki problem. A mianowicie to, że koteczka często potrzebowała drzemek, żeby naładować swoje jak na razie niewielkie zapasy energii. Mała właśnie była w połowie drogi do swojego celu, gdy powoli zaczęła odczuwać efekty czołgania się od dłuższego czasu. Fasolka chyba potem zaczęła ziewać, a jej już i tak nieporadne ruchy stawały się coraz mniej zgrabne. Przez chwilę młodej przeszło przez myśl, by może zawrócić i ułożyć się wygodnie przy mamie, jednak szybko odrzuciła ten pomysł. Przecież była już tak daleko! Jej rozmyślania przerwał nagle delikatny chwyt za skórę na karku i wtedy całe jej ciałko uniosło się do góry. Fasolka zmarszczyła brwi i pisnęła cicho, próbując okazać swoje niezadowolenie. Przecież potrafiła sama się poruszać, nie potrzebowała pomocy mamusi do tego. Ale z drugiej strony, gdy Miedź ułożyła koteczkę blisko siebie, liliowa pointka chociaż wciąż trochę naburmuszona, wtuliła się w jej delikatną sierść. 
— Ja ce sama nsepnym lazem! — wymruczała, powoli zamykając ślepka. Jej "gniewik" szybko przeszedł, a młoda miała ochotę na którką, regenerującą drzemkę. A co lepiej usypia, niż spokojny, kojący głos mamy?  Liliowa spojrzała na płową karmicielkę i wymruczała proszącym tonem: — Mamusiu, opowies nam coś?

< Miedziana Iskro? >

30 maja 2020

Od Jaskrowej Łapy CD. Wieczornikowej Łapy

— Ja… chyba też — mruknął, opuszczając łeb i podchodząc bliżej brata.
Wieczornikowa Łapa wyglądał, jakby był w naprawdę opłakanym stanie psychicznym. Jego ubłocone i zmoczone futro tylko potęgowały wrażenie, że z kocurem nie jest dobrze. Jaskier zrobił powoli jeszcze kilka kroków w jego stronę, aż jego łapki nieszczęśnie zanurzyły się w błocie. Ostrożnie przysunął się do brata, lekko obawiając się, że może zostać od niego odtrącony. Gdy jednak się tak nie stało, po prostu mocno go przytulił. Czuł, że obydwoje potrzebują teraz siebie nawzajem bardziej, niż kiedykolwiek. Zaginięcie ojca i utrata wiary w jego odnalezienie całkowicie przybiła Jaskrową Łapę, a z Wieczornikiem wyraźnie nie było wcale lepiej. A teraz, gdy jeszcze zrozpaczona matka odeszła do starszyzny a Zawilcowa Łapa, z którą Jaskier tak czy tak nie miał nigdy dobrych kontaktów, wydawała się prawie w ogóle nie opuszczać swego legowiska w rozpaczy, mieli tylko siebie.
— Wracajmy. Zamarzniemy tu… a w deszczu i tak nic już nie znajdziemy — rzucił nieśmiało uczeń, a przez myśli przebiegło "Jeśli w ogóle kiedykolwiek znajdziemy".
— Ta… masz rację. — Brat odwrócił się w jego stronę i mozolnie pokiwał łbem.
Jaskrowa Łapa powoli odsunął się od niego i wstał na cztery łapy, które po drodze nieudolnie próbował oczyścić z błota. Ruszyli przyspieszonym krokiem, bo deszcz nie ustawał, a wręcz przeciwnie, ciął coraz bardziej. Do tego skutecznie ograniczał widoczność i rozeznanie w terenie, do tego stopnia, że w pewnym momentach kocur już nie wiedział, gdzie tak właściwie się znajdują. Czy to w ogóle jeszcze ich terytorium? A może w którymś momencie przypadkiem i nieświadomie przeszli na ziemie wroga?
W końcu, po jakimś czasie mordującej tułaczki gdzieś na horyzoncie uczeń dojrzał niewyraźne kocie sylwetki. Niestety nie miał pojęcia kto to i czy w ogóle należy do Klanu Nocy, co lekko go zniechęciło. Jeśli to wrogi patrol, a oni serio są na nie tym terenie co powinni? Kocur chciał ich ominąć, ale wtem Wieczornik również ujrzał te sylwetki. Delikatnie popchnął brata i ruszył w tamtą stronę, nie pozostawiając wciąż niepewnemu wyboru. Nie zajęło im to dużo, wkrótce postacie stały się bardziej wyraźne i na ich ogromne szczęście okazali się to ich sprzymierzeńcy, współklanowicze. Do tego nie byle jacy, a ci, z którymi wyruszyli na poszukiwania.
— Oh, tu jesteście młodzi. Już, wracamy do obozu. — Na ich widok odezwał się uniesiony głos, który krzykiem próbował przekrzyczeć szalejący wiatr i ulewę.
Jaskrowa Łapa jednak zdołał go usłyszeć i trzymając się kurczowo boku Wieczornikowej Łapy, obydwoje ruszyli za nimi.

***

Dni po bitwie stały się jeszcze bardziej schematyczne i męczące, niż wcześniej. Wstanie, śniadanie, trening, po południu prawdopodobnie patrol lub polowanie i oczywiście wszechobecny stres i plotki związane z nowymi więźniami klanu. Jaskrowa Łapa ani trochę nie popierał działań Pstrągowej Gwiazdy, czuł do niej ogromny żal, a wręcz… nienawiść? W końcu pozbawiła niewinne koty ich domu, rodzin, wszystkiego, co miały tak o, z własnego kaprysu. A on jeszcze w tym uczestniczył i nieco nieświadomie kogoś zabił. Przecież tatuś był znacznie lepszym przywódcą, takim szlachetnym, pokojowym, wyrozumiałym… nie pakował ich w niepotrzebne walki, a kto wie, czy ich obecna liderka zaraz nie wpadnie na iście genialny pomysł podboju kolejnego klanu, tym razem takiego w pełni oficjalnego?
Było popołudnie, jedno z naprawdę niewielu, które uczeń miał okazję spędzić w obozie. Aroniowy Podmuch nie wyznaczył go do udziału w patrolu, nikt nie zaprosił na polowanie czy coś, nie dostał nawet obowiązku zajęcia się starszyzną, karmicielkami lub więźniami. Jaskier sprzed kilku księżyców byłby przeszczęśliwy z takiego stanu rzeczy i wykorzystałby ten czas na spanie, ale nie ten Jaskier. Ten Jaskier wolałby już morderczy wysiłek fizyczny niż zostanie sam na sam ze swoimi mrocznymi, drążącymi w mózgu jak kret w ziemi myślami. Bo w tych właśnie momentach jak ten do jego głowy przychodziły naprawdę zwariowane pomysły i teorie. Jak ta, że może Deszczowa Gwiazda wcale nie został porwany, a z premedytacją zabity i ukryty przez Pstrągową Gwiazdę. Przecież kocica była żądna władzy, nieprzewidywalna, nie lubiła ich poprzedniego przywódcy a do tego już dawno zaprzestała poszukiwań. Po takim czasie bezowocności owych poszukiwań było to logiczne działanie, ale w oczach zagubionego ucznia świadczyło jedynie o świadomości, że i tak nigdy go nie znajdą. Co gorsza Jaskrowa Łapa dusił te myśli w sobie, sprawiając, że tylko bezsensownie rosły.
— Hej, Jaskier. — Uniósł łeb, ku niewyobrażalnej uldze widząc, że to tylko jego braciszek.
 — Oh, hej — miauknął rozluźnionym tonem. I wtedy w głowie kocurka pojawił się niezwykle ryzykowny pomysł podzielenia się z Wieczornikiem drażniącymi go myślami. — Jak już tu jesteś, to… bo ja ostatnio tak myślałem, ale nie miałem z kim się podzielić — zaczął, zniżając ton głosu do szeptu. — Wiem, że już tyle czasu minęło i nie powinniśmy tego odkopywać, ale… co, jeśli Deszczowa Gwiazda wcale nie został porwany? Jeśli… jeśli to Pstrągowa Gwiazda zabiła go dla władzy?

<Wieczorniku?>

29 maja 2020

Od Leszczynowej Łapy (Leszczynowej Bryzy) CD Nagietkowej Pręgi

Szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w bliżej nieokreślony punkt. Kocurek co jakiś czas spoglądał na swoje łapy, wzdychając cicho. Nie miał zielonego pojęcia czego Nagietkowa Pręga mógłby od niego chcieć. Wszak nie rozmawiali ze sobą często. Byli bardziej na "cześć" aniżeli "siema byku, co tam u ciebie?", dlaczego więc teraz zawracał mu głowę? Nie mógł powiedzieć czy tam spytać o tym w obozie? Leszczynek czuł, jak jego tętno przyśpiesza. Czyżby kocur widział, jak spotykał się ze swoim przyjacielem Malinkiem? N-nie... to nie było możliwe. Młodzik pokręcił łbem, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli.
— Leszczynowa Łapo, widziałem cię dzisiaj na granicy z Klanem Nocy — miauknął krótko, nie zważając jednak na wąskie źrenice syna Iglastej Gwiazdy kontynuował. Leszczynek miał wrażenie, że za chwilę zejdzie na zawał. Totalnie nie wiedział co odpowiedź. Serce biło jak mu oszalałe... Wziął jeden wdech, później drugi, trzeci i czwarty z lekka się uspokajając — Chciałem tylko spytać, czy kolegujesz się z Malinową Łapą. Nie martw się, nikomu nie powiem.
Uczeń poruszył niespokojnie ogonem, kładąc po sobie uszy. Dlaczego Nagietek wtrącał się w jego sprawy z Malinkiem? Byli tylko przyjaciółmi, nic więcej. Zmarszczył brwi, zaciskając szczęki.
— D-dzięk-kuję z-za t-t-roskę, N-nagietkowa Pręgo, j-jednak t-to moja s-s-sprawa. M-malinek t-t-to tylko k-kolega. N-nie p-powinieneś s-się w-wtrącać w-w nie-e sw-woje sp-prawy — odparł drżącym głosem. Miał wrażenie, że za chwilę zejdzie na zawał przez nadmiar stresu. Odwrócił się więc szybko i na sztywnych łapach ruszył w stronę obozu. Nie potrzebował litości, czy też współczucia. Tym bardziej trzęsienia się nad nim jak na jajkiem. Może i nie był wielgachny czy przerażający, chociażby jak wujek, aczkolwiek nie oznaczało to, że w jakiś sposób trzeba było go kontrolować. Szczególnie teraz, gdy był o krok od mianowania.
* * *
Od tamtego zdarzenia minęło już sporo czasu i Leszczynowa Łapa zdążył już zostać mianowany. Aktualnie spędzał czas ze Skowronkiem oraz Wróbelkiem, w których opiekę został wciągnięty siłą rzeczy przez Cętkowany Liść, która to przez nieobecność ojca kociąt, który aktualnie najpewniej polował, musiała znaleźć jakiegoś frajera, bo jak twierdziła - przecież nie zostawi sama dwójki kociąt, gdy pójdzie z Borsukiem do medyka. Cóż... Leszczynowa Bryza ani trochę nie przepadał za burą córką swojego wujka. Wydawała mu się niesamowicie przerażająca, do tego była, oczywiście nigdy nie powiedział tego na głos, małym potworkiem. Na szczęście jej pozostała dwójka rodzeństwa nie była taka zła i z przyjemnością opowiadał im historię o wyzwoleniu klanu wilka spod rządów przebrzydłych klifiaków. Oczywiście pomijał wszelakie krwawe fragmenty, nie chcąc przestraszyć maluchów, które w jego mniemaniu i tak były już wystarczająco odważne.

< Nagietku? Wróbelku? >

Od Mokrej Gwiazdy CD Ruty

Idąc na samotny trening (nawet nie będąc uczniem można szkolić swoje umiejętności, czyż nie?) usłyszałem pisk. Właściwie to wręcz zawodzenie nad własnym losem jakiejś koteczki. Gdy podszedłem, dostrzegłem jej jasne futro, teraz zabrudzone i posklejane.
Postanowiłem przerwać to gwiazdorzenie o niczym, chcąc dowiedzieć się, skąd to to przyszło.
- No już, uspokój się - miauknąłem najbardziej potulnie jak umiałem.
Kotka pisnęła, odwracając się. Po chwili w jej przerażonych błękitnych oczach dostrzegłem jak strach zamienia się w niepewną odwagę.
-  A ty coś za jeden? Nie podchodź! Ma-mam pazury i nie zawaham się ich użyć. Tak! Spiorę ci tyłek, zo-zobaczysz. Dlatego nie próbuj mnie krzywdzić... Proszę..? – Piszczała, trzęsąc się.
Zamrugałem parę razy, przyswajając jej słowa. Były jednocześnie zabawne, wypowiedziane przez malutką kotkę, jak i warte pochwały. Nie często spotykam takie odważne kociaki.
- Skąd jesteś? - Zapytałem spokojnie, robiąc krok w jej kierunku.
Kotka jak na zawołanie pisnęła, zabierając łapy za pas. Po kilku chwiejnych susach zanurkowała pyszczkiem w błotnistej ziemi. Deszcz stworzył wokół niej kałużę, kiedy podniosła głowę, z niesmakiem wypluwając błoto.
- N-nie podchodź! - Zasyczała uroczo, na co zaśmiałem się cicho.
- Nic ci nie zrobię. - Oznajmiłem, ale nie wydawała się przekonana, próbując wyjść z mokrego dołka. - Obiecuję na Klan Gwiazd.
Wzmianka o gwiazdach musiała zaciekawić młodą, bo w jej oczach na chwilę ukazały się iskierki. Szybko jednak spoważniała i z ociekającym błotem stanęła na równe, chociaż nadal trzęsące się łapki.
- Pójdziesz ze mną? - Zapytałem, okrążając ją.
Widocznie była zmęczona, zmarznięta, zdezorientowana i zapewne zła na swój los. Mimo to pokręciła noskiem.
- Nie!
- A jeśli dam ci jeść i kąt do spania? - Ponowiłem próbę wiedząc, co mogłoby ją przekonać.
- Jeść? - Zapytała cicho, zachowując rezerwę. - I cieplutkie miejsce do spania?
Pomyślałem chwilę o warunkach w żłobku. Ciepło tam było jako tako, chociaż byłem pewien, że jeśli ładnie poproszę którąś z kotek, na pewno użyczy jej swojego futra. Z drugiej strony sama pointka może tego nie chcieć, patrząc na jej charakterek.
Przez chwilę pomyślałem też, że nie wygląda na kocię. Zapewne była bliższa uczniowskiego wieku, dlatego mógłbym od razu skierować ją do ich legowiska.
Po dłuższym przyglądaniu się młodej postanowiłem najpierw oddać ją w łapy medyków. Tak na wszelki wypadek.
- Postaram się, żeby było jak najcieplej. - Odparłem, a kotka posłała mi podejrzliwe spojrzenie.
- Okej. - Mruknęła zmęczona.
Na chwiejnych łapach ruszyła przed siebie, pokazując, że się mnie nie boi. Z ogonem dumnie uniesionym zrobiła kilka kroków, przysiadając po chwili. Krople deszczu moczyły nasze futra.
- Zmęczona jestem. - Rzuciła. - Nieś mnie!
Przewróciłem oczami, wierząc, że jej rządzenie się to kwestia zmęczenia.
- Jak sobie królowa życzy. - Burknąłem, biorąc ją w pysk za skórę na karku.
- A-ale nie tak mocno! Królową to boli! - Pisnęła, jednak puściłem to mimo uszu.
Po długiej drodze pełnej wierzgania się, piszczenia, drapania, w końcu dotarłem do obozu. Kotka w międzyczasie przysnęła, a deszcz przestał na razie padać.
Skierowałem łapy do legowiska medyków, ignorując ciekawskie spojrzenia.
- Ooo, a kogo ja tu widzę! - Głos Zajęczej Stopy rozbrzmiał w mojej głowie. Ugh, a gdzie Jeżowa Ścieżka??
- Dobry. - Przywitałem się, po położeniu delikatnie kotki na ziemię.
- Co tam niesiesz? Czyżby twoja? - Miauknęła zaskoczona, nie widząc żadnego podobieństwa między nami.
Omal się nie wywróciłem na jej słowa, szybko zaprzeczając.
- Nie! Znalazłem to to - wskazałem ogonem na budzącą się pointkę - w lesie. Poza tym ja nie mam czasu na dzieci.
- No dobrze, zajmę się nią. - Mruknęła szylkretka, podchodząc bliżej.
Dostrzegłem, jak młoda otwiera oczy, a w nich pojawia się chęć do kłótni.

<Ruta? ^^>

Od Jesionowego Wichru cd Jaskrowej Łapy

Przyglądał się ruchom ucznia, który był dzisiaj mocno rozkojarzony. Może rzeczywiście źle zrobił, że nie dał mu więcej czasu na odpoczynek? Tylko co by to dało? Jaskrowa Łapa mógł zatracić się w wspomnieniu bitwy, a to pogorszyłoby tylko ten stan. Trening zawsze pozwalał zapomnieć na chwilę o troskach i zmartwieniach. Najwyraźniej jednak, kocurek tak do tego nie podchodził. Chwila nieuwagi sprawiła, że kociak wpadł do rzeki, zbyt chaotycznie machając łapami, jak na kogoś kto powinien już umieć, sprawnie poruszać się w wodzie.
- M-me-mentorze?!
Nie czekał. To był impuls. Wskoczył do wody i szybko znalazł się przy uczniu. Zanurkował po czym wynurzył głowę z drugiej strony, sprawiając tym sposobem, że kociak mógł oprzeć się na jego grzbiecie. Czuł jak serce arlekina bije oszalałe, powoli się uspokajając. Wyszedł z nim na brzeg, pomagając mu zejść z jego grzbietu. 
- W porządku? - zapytał obserwując kocurka. 
- Tak... Przepraszam. - Usłyszał tylko.
Westchnął. Może powinien dać mu na razie spokój.
***
Dał Jaskrowej Łapie odpocząć przez kilka dni, sam wybierając się na polowania w towarzystwie Brzoskwiniowej Łapy i jej mentora. Idąc wraz z nimi czuł się ponownie jak uczeń, który dopiero co poznaję życie ucznia. Niestety nie mogło to trwać wiecznie. W końcu nadszedł ten czas, aby nauczyć Jaskrową Łapę całej reszty. Miał nadzieję, że może tym razem, uczeń coś zapamięta z ich lekcji. 
Przez kilka dni, trenował Jaskra niestrudzenie. Łapanie ryb, przeplatał z nauką walki. Widział, że podczas tych treningów, uczniowi zbytnio to się nie podobało, ponieważ rozdrapywało wcześniejsze rany, ale nie mogli czekać. Skoro Pstrągowa Gwiazda była tak wojownicza, to wystarczy chwila, aby znów rozkazała na kogoś napaść. Dlatego bardzo skupił się na doskonaleniu umiejętności arlekina. 
Po księżycu starań, mógł ogłosić małe zwycięstwo. Widział przemianę jaka w nim zaszła, odkąd dostał go pod swoje skrzydła. Był w lepszej kondycji fizycznej, pływał też znakomicie; po tym feralnym wypadku, chodzili pływać codziennie, aż nie miał pewności, że tym razem nie wystraszy się nagłego upadku. Do tego celu wykorzystywał atak z zaskoczenia, który sprawiał, że kociak lądował w rzece. 
- Czujność to podstawa - mówił wtedy do Jaskrowej Łapy, kiedy ten spanikowany młócił wodę łapami. 
Ale to już przeszłość. Dzisiaj miała odbyć się ostatnia ich lekcja wspinaczki. Obserwował ruchy ucznia, który sprawnie wchodził i schodził z drzew. Kiedy karzełek stanął przed nim czuł, że jest gotowy. Może i nie nauczył go walki rybą, ale przecież to nie jest aż tak ważna umiejętność. Ważne, że potrafił walczyć własnymi łapami. Może gdy poczuję ten sam instynkt, który wtedy wyczuł Jesionowy Wicher, podczas walki z klifiakiem, sam zrozumie co należy zrobić. 
- Jesteś gotowy - powiedział z dumą. 
Jego uczeń... Właśnie dorósł. 
- Powiem Pstrągowej Gwieździe o twoich wynikach. Zobaczymy co powie. 
***
- Jaskrowa Łapo, możesz podejść? - zawołał ucznia, który zbierał się z posłania. Własnie wrócił z rozmowy z przywódczynią. Była to dla niego nieco ciężka sytuacja, ponieważ zbytnio jej nie lubił, ani nie popierał, ale musiał tam iść, aby ogłosić, że Jaskier jest już gotowy na mianowanie. 
- Co... Co powiedziała? 
Widział jak nieco się stresuję. Sam również dobrze pamiętał moment, kiedy Biały Kieł ogłaszał mu wieści. 
- Przygotuj się na mianowanie. Gratulację - Uśmiechnął się do niego. - Rany... Jestem taki z ciebie dumny! - Przytulił go. - Będziesz wspaniałym wojownikiem Jaskrowa Łapo, tylko zapamiętaj. Więcej odwagi. 

<Jaskrowa Łapo?>

Od Konwaliowego Serca cd. Orlikowego Szeptu

- Zerwałaś to... u Dwunożnych? - zapytał się biały.
- Tak, to całkiem normalne, nie bój się - odpowiedziała asystentka medyk. - Och, nigdy tam nie byłeś, prawda?
- No, póki co nie miałem okazji, za to możesz mi opowiedzieć coś, fajnie by było z twojej strony.
- Jasne, miło powspominać stare czasy... No cóż trochę księżyców minęło. - Zaśmiała się lepko pod nosem, przeciągając się jak by to już była starą kotką. - Mieszkałam jako kociak w gnieździe dwunożnych. Każdy Bez-futrzaści jest trochę inny. Na przykład taki jeden Łysy nie lubił jak się miziało jego dolne łapo-pazury i nie głaskał.
- Miziało jego dolne łapo-pazury? Co to znaczy? Obrzydliwe... - jęknął wojownik.
- To całkiem normalne dla Pieszczochów – tłumaczyła – Często w takich sytuacjach Dwunóg się cieszy. A jak się cieszy to może na przykład dać smaczniejsze jedzenie.
- Czyli te kocie bobki?
- No tak… Czasem lepsze czasem gorsze. Dwunożni tak naprawdę nie są tacy źli, dają pić i jeść bawią się oraz mają swoje zachowania, a może nawet jakieś uczucia.
- Hm?
- Tak, właśnie tak jak mówię. Miejsca gdzie mieszkają są naprawdę dziwne i czasem straszne. Maja pełno świateł i świecących pudeł. Mech, ale nie mech. To jest miękkie i nazywa się… poduszka! Heh, poduszka. Oni pod tym śpią i mają różne rzeczy z drzew oraz takie malutkie roślinki w okrągłych pudełkach.

<Orlikowy Szept?>

Od Kolca

Kocurek przeciągnął się. Spojrzał na słońce, a po chwili na chmurki. Nowy dzień. Zamyślenia wyrwał go głos kociaka:
- Hej! Co robis? Oglodas chmurki?
- Hm…? – Kolec spojrzał na kulkę.
Któż to? Kto jest tak bezczelny i mały by przerywać mi zamyślenia – oburzył się w myślach Kocurek.
- Jestem Fa… Fasolka!
- A ja Kolec – mruknął pod nosem Kocur.
- Patrzyłes się kiedys na niebo i dopasowywałeś chmurki do rósnych kstałtów? – zasepleniła.
Za krzaków wyjrzała jakaś płowa i dorosła Kocica.
- Och, kochanie! Chodź na jedzonko później pobawisz się z Kolegą, pomóc ci dojść czy jakoś inaczej? – zwołała matka kocięcia.
- Nie! Poradzę sobie sama i zaraz przyjdę! Umiem chodzić! – prychnęła zaczerwieniona ze wstydu Fasolka.
Kolec cicho zaśmiał się pod nosem, na szczęście niebieskooka tego nie zauważyła.
- Ta chmurka przypomina ciebie – mruknął Kolec pokazując łapą dużą chmurkę.
Obłoczek był zakręcony i malutki. Wyglądał całkiem śmiesznie no i może nawet przypominał kociaka.
- A ta ciebie! – Fasolka pokazała największą i najbardziej rozciągniętą biała plamę na niebie.
Kocurek tupnął nogą.
Miarka się przebrała, co za mała i bezczelna glista – powiedział w myślach.
- Ożeż ty! – miauknął liliowy i ugryzł kotkę w ogon.
Fasolka pisnęła i ugryzła Kolca w nogę. Po chwili przeturlała się (bo nie można tego było za liczyć za bieg czy chód) i szyderczo się zaśmiała:
- Nie złapiesz mnie!
- Ach, tak? Zobaczymy! – krzyknął Kolec.
Nie długo potem liliowy złapał kotkę za ogon.
- No i co? Mam cię! – zaśmiał się.

<Fasolko?>

Od Rzeki (Rzecznej łapy)

Rzeka siedziała w centrum wraz ze swoim rodzeństwem. Z błyszczącymi determinacją oczami, wpatrywała się w skałę, na której spodziewała się dziś Pstrągowej Gwiazdy.
To był wielki dzień dla niej, jak i dla Łososia i Plusk.
Kociaki właśnie wygładzały swoje futro... Nie licząc liliowej kotki. Ta zawsze wyglądała, jakby była najeżona.
Śledziowe Futro, matka kociąt, czekała wraz z nimi, zapewne szczęśliwa, że w końcu pozbędzie się takich robaków jak oni ze żłobka... Tak naprawdę to były tylko wyobrażenia liliowej szylkretki. Ich matka była bardzo dumna z tego, że zostają uczniami i są gotowi do rozpoczęcia swego treningu.
Śledziowe Futro zerknęła na Rzekę.
- Rzeczko, podejdź - powiedziała szylkretowa.
Kotka nie wiedząc, co ją czeka, podeszła zaciekawiona do matki.
Ta od razu zaczęła wykazywać jej futro na głowie. Przyszła uczennica odskoczyła, od starszej.
- Co ty robisz!? - prychnęła do matki
- Musisz wyglądać dobrze na swoim mianowaniu - odpowiedziała - Nie jak jeż
Rzeka machnęła ogonem podenerwowana
- To mój normalny wygląd, ale niech będzie - wróciła na swoje miejsce przy rodzeństwie i sama zaczęła wylizywać swe futro.
Kiedy już każdy włosek z jej futra przylegał do jej sierści, wystarczyła chwila, aby przez jeden włos, który ustał, całe futro ponownie się najeżyło.
- Cała praca na marne - prychnęła Rzeka.
Łosoś zaczął się śmiać ze swojej siostry, przez co oberwał łapą w pysk, na szczęście niecałą swoją siłą. Otrzymała od Klanu Gwiazdy dużą siłę w swoich małych łapach, ale niestety, coś za coś, nie była bardzo szybka, a co można powiedzieć o jej zwinności oraz skoczności.
Siadając z powrotem, spojrzała na miejsce urodzenia zebrań.
- No gdzie jest ta Pyskowa Gwiazda - zapytała poirytowana.
- Rzeko, nie przekręcaj imienia przywódczyni - miauknela do niej matka.
W tej chwili, z legowiska przywódców wyszła bura masywna kotka, o której była mowa. Zgrabnie wskoczyła na skałę i przemówiła
- Niech wszystkie koty zdolne do samodzielnego polowania, zbiorą się na zebranie Klanu Nocy!.
Podekscytowana Rzeka od razu poszła zająć miejsce przy zebranych kotach. Po chwili koło niej usiadła Plusk, a zaraz po chwili Łosoś, oraz ich matka.
- Zebraliśmy się tu, aby mianować na nowych uczniów, trójkę kociąt - zaczęła przemawiać po chwili - Łososiu, Rzeko, Plusku, wystąpcie - powiedziała, przerzucając na nich wzrok.
Podekscytowana trójka przyszłych uczniów, od razu wstała i udała się pod skałę.
- Jesteście w Klanie Nocy już od sześciu księżyców - przemawiała dalej - Jesteście gotowi, aby otrzymać swoje nowe imiona oraz rozpocząć trening - spojrzała każdemu z trzech kotów prosto w oczy. Kiedy wzrok Rzeki, spotkał się ze wzrokiem przywódczyni, kotką mało widocznie zadrżała... Na szczęście przez jej wiecznie nastroszone futro nie było widać zmiany.
- Od dziś do przyjęcia imion wojowników, będziecie zwać się Pluskającą Łapą, Łososiową Łapą oraz Rzeczną Łapą - przerwała na chwilę.
- Owcze Futerko, wystąp - przywódczyni skierowała wzrok na wstającą, srebrzystą kotkę, która po chwili ustała przed grupą zebranych. - Jesteś gotowa, aby wytrenować kolejnego kota. Zostaniesz mentorką Rzecznej Łapy.
Szylkretowa wzdrygnęła się. Trafiła jej się ta... Dziwna, puchata kotka, która do wszystkich dziwacznie mówi. Przestając słuchać już słów przywódczyni, podeszła do swej nowej mentorki i zetknęła się z nią nosami. Siadając przy niej, zaczęła zastanawiać się, jak będą wyglądały jej treningi i które posłanie w legowisku uczniów wybierze. Wyobraziła sobie prawie puste legowisko, z dużymi ciepłymi posłankami z mchu...
Nie mogła się już doczekać, aż tam zajrzy!
----
Kotka wykrakała. Legowisko było zapełnione uczniami po górę. Nawet dostanie się do środka, było lada wyzwaniem. Rzeczna Łapa po dłuższej chwili w końcu dostała się do legowiska, przy okazji depcząc komuś po drodze ogon. Warknęła coś pod nosem, jak jeden z uczniów, któremu wdepnęła na ogon, zaczął się bulwersować. Rozejrzała się. Na szczęście, dostrzegła puste posłanie. Od razu do niego podeszła. Wtedy zorientowała się, przy kim musi mieć legowisko.
Jej największy wróg, kot, którego wręcz nienawidziła.
Szczurzy cap.
Znaczy się, Iskrząca Łapa.
Rzeczna Łapa położyła się na swym nowym legowisku, modląc się do Klanu Gwiazd o to, aby szczurzy cap jej nie zaczepił. Niestety przeliczyła się. Kocurek zerknął na nią po czym lekko uśmiechnął się.
- Cześć Rzeczna Łapo - przywitał się.
Kotka jedynie spiorunowała go wzrokiem, po czym odwróciła się na drugi bok.
Czas się wyspać, zwiedziła już dziś całe terytorium Klanu Nocy, a jak mentorka mówiła, rano zacznie się jej prawdziwy trening.

Od Barwinkowego Podmuchu CD Szczawika

Liliowy zaczął wylizywać swoje futro, jakby to teraz było najważniejsze. No co z tego, że uniknął ledwo śmierci, a ta ruda kupa sierści nadal gdzieś się kręci.
- Umiesz przywołać borsuka? - rzucił nagle Szczawik, przenosząc się do pozycji siedzącej. - Bo ten lis był częścią misji, taaak?
Barwinka na to zdanie aż zatkało. Absurdalność tego pytania jak i fakt, z czyich ust padło tylko go dobiło. Uderzył się z łapy w czoło, kręcąc głową.
- Borsuk przychodzi, kiedy takie kociaki jak ty się nie słuchają. - Powiedział po chwili.
- A po co? - Miauknął Szczawik.
- Jak to po co? Żeby was zjeść. - Barwinek swobodnie straszył kociaka.
- Ja go zjem! - Rzucił odważnie liliowy. - Najpierw go zabiję, a potem zjem!
Czarny przewrócił oczami. Przed młodym jeszcze długa droga, nim w ogóle będzie mógł myśleć o polowaniu na borsuka.
- Wracamy do obozu. - Oznajmił po chwili, ku zaskoczeniu młodego.
- Na głowę upadłeś?! - Rzucił zdenerwowany kociak.
- Musisz wrócić do swojego stada - miauknął czarny, już czując pazury Berberys na swoim pięknym ciele.
Szczawik całym sobą pokazywał, że mu się to nie podoba. Rzucał w Barwinka różnymi epitetami, jednak wojownik go ignorował. Obmyślał skuteczną próbę ucieczki przed rodzicielką liliowego. Czy w obozie znajdzie wystarczająco bezpieczną kryjówkę?
Raczej w to wątpił, patrząc na umiejscowienie ich obozu.
Westchnął ciężko, zerkając na Szczawika. Szedł za nim, cały naburmuszony.
- O co ci chodzi znowu? - Miauknął do młodego.
- No zgadnij! - Prychnął.
- Ile ty już masz księżyców? - Zapytał, nie oczekując odpowiedzi. - Niedługo powinieneś dostać mentora. On cię zabierze na sto takich wypraw!
To chyba nie przekonało liliowego. Co prawda nie narzekał już tyle, ale wciąż pokazywał swoje niezadowolenie.
Gdy w końcu dotarli do obozu, Barwinek na wstępie ogarnął, czy nie ma na horyzoncie Berberys. Odetchnął, gdy jej nie dostrzegł. Pewnie i tak wyskoczy na niego z jakiś krzaczorów.
- Dobra - szepnął do małego. - idź do rodzeństwa. Wiesz gdzie jest żłobek.
- A ty?
- Ja idę się schować przed twoją matką. - Odparł, popychając młodego przed siebie.
Szczawik po kilku chwilach narzekania skierował swoje łapy w stronę żłobka. Nie obyło się bez zaczepiania innych wojowników, ale cóż, taki już ma charakter.
Barwinek z kolei, odwrócił się, by zwiać, jednak widok szylkretowego pyska przyprawił go o zawał na miejscu.

Reszty się pewnie domyślacie, drodzy klanowicze. Barwinek dostał opieprz stulecia, paręnaście siniaków i o zgrozo, oby nie miał złamanych kości.

<Szczawiczku? Możesz zrobić skip do po mianowaniu :3 >

Od Miedzianej Iskry

- To... Jak je nazwiemy? Myślałaś już nad czymś? - miauknął kocur, wzroku nie odrywając od wijących się przy brzuchu kotki kuleczek.
- Tak. Zobacz, ona wygląda zupełnie jak fasolka - wskazała na małą koteczkę.
Igła posłał jej większy uśmiech.
- Zatem Fasolka.
Liliowy zamyślił się na dłuższą chwilę. Miedź wpatrywała się w jego śliczne oczy, z tym samym zachwytem co zawsze. Cierpliwie czekała, aż ten coś wymyśli.
- Kaczuszka - rzucił w końcu, jakby po bitwie myśli wskazując na drugą z ich córek.
- Dlaczego akurat Kaczuszka? - miauknęła rozbawiona.
Kocue posłał jej spojrzenie typu "no weź mnie nie załamuj".
- Nie wiem, tak po prostu. Pasuje - bronił swojego wyboru.
- No dobrze, dobrze. Będzie Kaczuszka. A on? - miała na myśli jedynego synka z miotu - niech to będzie coś... Wyjątkowego.
Spojrzeli sobie w oczy.
- Może...
- Albo...
- Uh...
- Lub...
Przerywali sobie, ale żadne imie jak dotąd nie wypłynęło jako słowo z ich pysków. Wszystkie imiona, które przychodziły do głowy odchodziły z niej jeszcze szybciej, niż się pojawiały. Nic nie wydawało się odpowiednią opcją. Potrząsnęła gwałtownie głową, a jej turkawie piórka wplątane za uchem odbiły się miękko od jej głowy.
- Piórko - miauknęli jednocześnie.
Miedziana Iskra zachichotała cicho.
Było idealne. Wiązało się z przeszłością ich obydwóch, jednak w tym momencie nadali jej nowego sensu. Nowego życia. Powinni zastąpić złe wspomnienia nowymi. Przypomniało jej się, jak Turkawka odwiedziła ją we śnie. Mówiła wtedy, że jeszcze wszystko się ułoży. Miała rację...
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, zawierająca w sobie zarówno ból jak i szczęście.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Igły.
- A nie za babskie?
Trzepnęła go ogonem po głowie.
- Nieee! Nie psuj chwili! Jest śliczne. Zostaje Piórko i koniec kropka, nie masz nic do gadania - udała oburzenie, ale po chwili wtuliła się w kocura.
Niedługo potem musiał już iść.
- Igła? - zatrzymała go, gdy wychodził - jeszcze jedno. Mógłbyś gdzieś schować te piórka? Pod moim legowiskiem, albo twoim, nie wiem. Są dla mnie bardzo cenne, a nie chcę żeby urwisy je uszkodziły - mówiąc to, wyplątała piórka z sierści i wręczyła kocurowi.
Wiedziała, że na razie te maluchy są zbyt nieporadne aby zrobić cokolwiek, ale w mgnieniu oka to się zmieni. Kiedy dorosną, wtedy im je pokaże.
Lider kiwnął łbem i zniknął za wejściem żłobka.
- No, to zostaliśmy sami - miauknęła, liżąc po kolei każde z kociąt po głowie. Gwar w żłobku, który wywoływały inne dzieciaki zdawał się nie istnieć.


<Dzieciaczki? Wsm jakiś skip by się przydał, bo takimi to niewiele pisać można, ale...>

Od Miedzianej Iskry CD Potrójnej Łapy

Nie mogła ukryć promiennego uśmiechu, który powoli wkradał się na jej kolorowy pyszczek.
- Wydaje mi się, że ciężarnym kotkom wręcz zaleca się spożywanie większych porcji - miauknęła, rozbawiona.
Widziała, jak Potrójna Łapa otwiera szerzej oczy.
- No tak, głuptasie, jestem w ciąży! - zaśmiała się perliście.
- Oh, to wspaniale - mruknął uczeń, jakby w końcu znajdując odpowiednie słowa.
Przyszła matka zamruczła cicho, wciąż z promiennym uśmiechem na pyszczku. Spojrzała na kupkę nieposortowanych ziół leżących bez ładu gdzieś w kącie legowiska medyczek, czekających aż ktoś nareszcie się nimi zajmie.
- To jak, pomóc ci z tym? - ogonem wskazała na wspomnianą wcześniej stertę medykamentów.


***


Siedziała właśnie na wygodnym posłaniu z mchu, razem z Igłą, w kącie kociarni. Wzajemne czułości stały się tak rutynową codziennością, że teraz nie mogła wyobrazić sobie życia bez chociaż jednego przytulasa czy liźnięcia w policzek. Spojrzała ukradkiem na swój brzuch. Był już wielki, a kociaki kopały bardzo często, mocno i śmiało. Powoli zaczynała mieć tego dość.
Iglasta Gwiazda najwyraźniej zauważył jej grymas i również powędrował wzrokiem na bebech.
- Myślisz, że długo jeszcze będą tam siedzieć? - zapytał, z troską w głosie.
Nadeszły w tamtej chwili skurcz był dużo silniejszy niż zwykle. A potem kolejny. I jeszcze jeden, jeszcze mocniejszy. Kotka wzięła kilka gwałtownych wdechów, wysuwając pazury.
- Ch-chyba chcą już wyjść - miauknęła pomiędzy spazmami bólu i urywanymi wdechami, a w między czasie z jej gardła wydobył się stłumiony krzyk.
Igła jak z rakietą w dupie, w jednym uderzeniu serca, spanikowany pobiegł po medyków. Potem wszystko... Jakoś tak samo poszło.
Leżała wykończona po porodzie, a przy jej brzuchu popiskiwały trzy maleńkie, żywe kuleczki. W końcu jej partner także mógł wejść, po takim czasie nerwowego łażenia w tę i z powrotem przed wejściem. Podszedł do niej i na powitanie liznął delikatnie po głowie, a potem ułożył się obok niej. Posłała mu zmęczony uśmiech. Podniosła głowę, aby spojrzeć na te małe kluseczki. Czuła się taka... Szczęśliwa. Szczęśliwa do granic możliwości. Oparła łeb o jego bark, a po jej policzkach spłynęły łzy, jednak chyba pierwszy raz od bardzo dawna były to łzy nie smutku, a szczęścia.


*kilka dni później*


Zobaczyła wchodzącego do żłobka Trójkę, niosącego jakieś zioła, których z daleka nie umiała rozpoznać.
- Znowu zielsko? - żachnęła się - zdecydowanie bardziej wolę zbierać albo sortować zioła, niż je zjadać - zaśmiała się cicho.


<Trójko?>

Od Wichury cd. Czermienia

*przed atakiem Klanu Nocy*

 — Ej! — Zmarszczyła nosek. — Ne jestem mysim bobkiem! Po za tym, Galąz jest ode mnie tylko tloche więksa, a z nią se bawiles. 
Widząc jednak nieprzychylny wzrok kocura, Wichura postanowiła na razie odpuścić. Zresztą, była zbyt dobra okazja do wydobycia jeszcze kilku informacji od żółtookiego.
  — A z cyjej smieci najbaldzej bys se cieszyl? — Przękręciła główkę na bok gotowa, by zapamiętać każdy szczegół jego wypowiedzi. Czermień spojrzał na nią z dozą nieufności, jednak po chwili odparł:
  — Ze śmierci Szkarłata.
Łaciata kotka nie była zaskoczona odpowiedzią, wiele razy widziała jak bracia obrzucają się wrogimi spojrzeniami. Ciekawe dlaczego tak bardzo się nienawidzili…
  — A cemu? — zapytała.
  — Bo jest wronią strawą i złodziejem — syknął.
  — No, ale dlacego? — zawzięcie drążyła temat.
  — Nie wiem, zapytaj się go — warknął i wbił pazury w ziemię. Cętkowana kulka zrobiła krzywą minę, nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Nie chciała odpuścić i już miała ponownie zadać swoje pytanie, ale ugryzła się w język. Musiała dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy, a kocur i tak wydawał się być już na granicy wytrzymałości.
  — Skolo tak baldzo ucesylbys se z jego smielci, to… Cemu go ne zabijes? — Wlepiła w niego zafascynowane spojrzenie.
  — Chciałabyś, żebym go zabił? — żółtooki przez moment wydawał się zaskoczony.
  — No ne, to by bylo słe, ale… dlacego? Nektózy by sie ne zastanawiali i zlobiliby to od lazu — stwierdziła. Gdy zauważyła, że Czermień nie ma ochoty odpowiadać na jej pytanie i zaraz wybuchnie, westchnęła. Musi zmienić taktykę zanim obedrze ją ze skóry.
  — Jesli mi powies to sobie pójde — przyrzekła. Starała się mówić słodkim głosem i zrobić uroczą minkę, mając złudną nadzieję, że to odrobinę pomoże w złagodzeniu gniewu kocura. — I pzez tzy wschody słonca ne będe ci zadawac zadnych pytan — przekonywała.

<Czermień? Mam nadzieję, że nic nie zepsułam. Na razie kończymy czy robisz skip time? Jeśli wybierzesz tę drugą opcję, to ostrzegam, że po bitwie stosunek Wichury do Czermienia zmieni się praktycznie o 180°>

Od Ruty

Gorąc dawał o sobie znać, a kotka marzyła aby znaleźć się koło jednego z tych wytwarzających wiatr, dziwnych urządzeń dwunogów. Oprócz tego miała też kilka innych marzeń, zdających się teraz tak odległych. Chciała chociażby, aby miękka szczotka wyczesała jej futro. Chciała sięgnąć pyszczkiem do miseczki z zimną wodą i poczuć orzeźwiający chłodek. Chciała, aby w jej pyszczku znalazł się jakiś dobry, tłusty smakołyk, którym będzie mogła delektować się jak dama (co znaczyło tyle, że wciągnie go na raz ledwo gryząc, ale przecież dama nie musi się do tego przyznawać). Chciała powrócić do życia, które było jej codziennością jeszcze dwa wschody słońca temu. Teraz jednak to wszystko wydawało się tak odległe, jakby minęły całe księżyce. Z tą różnicą, że kiedy te upłyną, ona najpewniej wyzionie już ducha. Słyszała, że niektórzy przedstawiciele jej gatunku robią coś takiego, jak "polowanie", jednak zupełnie nie wiedziała, jak się za to zabrać. No bo, gdzie polować? I na co polować? Co w ogóle da się zjeść? Rucie przez myśl nie przeszło, że zwierzęta, które mijała już kilkukroć mogłyby być jedzeniem. U dwunogów jedzenie pluła ta dziwna, martwa paczuszka plastiku. Nigdy nie wykonywało ono żadnych ruchów, a zdobycie go było żadnym wysiłkiem. Wystarczyło być uroczym, a Ruta była przecież nieziemsko urocza. Teraz jednak... Cóż powinna zrobić? 
Chodziła po dziwnie pachnącym terenie ze spuszczoną głową, rozmyślając nad swoim marnym losem, gdy nad nią rozległ się przeraźliwy trzask. Słyszała to już. Dwunogi nazywały to "piorunem", a gdy było tego więcej, to trwała "burza". Rucie w gnieździe wydawało się to straszne, a co dopiero teraz, poza nim. Z nieba lunęły krople wody, a koteczka pisnęła, podkulając ogon. Zimny deszcz sprawił, że trzęsła się z zimna, a grunt pod jej łapkami zaczynał robić się lepki, przez co te brudziły się. 
– Czemuuu... – burknęła w nicość. – Czemu ja, co? Na świecie błąka się tyle innych kotów, ale oczywiście, to musiałam być ja. Co ja takiego zrobiłam? No dobra, może nie przychodziłam, jak mnie wołali i stłukłam im parę tych ich ozdóbek, ale bez przesady. Na pewno są gorsze rzeczy od tego. Ale nieee, ukażmy Rutę. Niech zginie. Sa-sama, głodna, mokra i brudna. Świetny pomysł, naprawdę. Bo przecież nie może być fajnie, no nie mo-- –jęczała i jęczała, gdy nagle jakiś głos śmiał jej przerwać.
– No już, uspokój się. – Ruta pisnęła, odwracając się gwałtownie. Zobaczyła niebieskiego kocura, na oko o wiele starszego, niż ona. Jego bystrą sylwetkę pokrywało kilka blizn, przez co wydał się kotce przerażający. Pisnęła cicho, jednak zaraz znalazła w sobie brawurę, z jakiej słynęła.
– A ty coś za jeden? Nie podchodź! Ma-mam pazury i nie zawaham się ich użyć. Tak! Spiorę ci tyłek, zo-zobaczysz. Dlatego nie próbuj mnie krzywdzić... Proszę..? – Ostatnie słowo wymsknęło jej się z ust, gdy wróciło do niej przerażenie. Kocur był większy i wydawał się na doświadczonego w boju, a ona była pewna, że walka z nim to ostatnie, co w życiu zrobi. Była gotowa, aby lada moment wziąć nogi za pas i uciekać jak najdalej, jednak nie była pewna, czy starczy jej sił. W końcu, od dawna nie jadła.

<Mokra Gwiazdo? :3>

Ruta! (Samotniczka)


Ruta | Samotniczka

Od Fiołka CD Myszka

Widząc że kotka sprawia wrażenie zakłopotanej, zrobiłem jak mówił Myszek i przestałem zadawać kotce pytania. Delikatnie szturchając Rumianka w bok żeby również posłuchała brata. Bardzo zależało mi żeby mieć ze wszystkimi w klanie dobre relacje. Zaciekawiła mnie jedna rzecz. Czy mama też była lub jest mentorką. Tak bardzo skupiłem się na tym że nie zauważyłem jak reszta mojego rodzeństwa zaczęła się bawić. Szybko wstałem i zacząłem iść w kierunku rodzeństwa lecz przerwał mi to głos mamy mówiący że czas już wracać do kociarni. Szybko więc podbiegłem do mamy, przy której była już Dalia. Po mnie przybiegła reszta rodzeństwa. Pożegnałem się ze wszystkimi kotami i poszedłem za Berberysową Bryzą. Patrząc jak idzie przede mną zapytałem się jej.
– Mamo, a ty miałaś kiedyś jakiś uczn – w końcówce mojej wypowiedzi dotarliśmy do kociarni i Szczawik rozpoczął zabawę ciągnąc mnie delikatnie za ucho. Oczywiście pobiegłem za nim zapominając że chciałem zapytać się o coś mamy. Wpadając w szał dobrej zabawy z rodzeństwem wpadłem do błota lekko się przy tym brudząc. Wiedziałem że jak Berberys zobaczy mnie ubrudzonego błotem to się zdenerwuje, ponieważ przed wyjściem mnie myła. Wpadłem na szalony pomysł wysuszenia błota w piasku, a potem strzepnięcia go w siebie jak normalnego piasku. Pomysł był dobry, lecz się nie udał. Gdy kotka mnie zobaczyła była trochę zdenerwowana i od razu zaczęła mnie myć. To będzie dobra okazja żeby powtórzyć pytanie.
– Mamo, a ty miałaś kiedyś jakiś uczniów jak tata?

<miał, mamusiu?>

Od Nostalgii CD. Szkarłatu

Mały rudzielec budził w niej jakąś irytację. Zdecydowanie zbyt się rządził, jak na paro-księżycowe kocie. Nostalgia westchnęła, wbijając wzrok w Szkarłat. Dobrze, że nie miała takiego siana we łbie jak siostra, by się rozmnażać.
— Może jakieś "proszę"? — burknęła na malca. 
Szkarłat przewrócił oczami. 
— Proszę — mruknął jak obelgę. 
Szylkretka usiadła obok zniecierpliwionego malca. 
— Podobno miał romans z rybojadem — mruknęła cicho. — Nawet jednego gówniaka tu sprowadził, ale już nie żyje — dodała.
Mówiąc to, jej ogon drgnął podekscytowany. 
— Czyżby zabij ją, by ta go nie wydała? — zapytała samą siebie. 
Niebieskie ślipia siostrzeńca spojrzały na nią niejednoznacznie. Trudno było stwierdzić co lisi bobek zrobi z tymi informacjami, ale miała nadzieję, że nie zacznie paplać jak głupi. Horyzontowi mogłoby się nie spodobać, że niemiłe plotki na jego temat pochodzą od jednego z jego wojowników. Przeniosła wzrok na malca. Tylko on mógł ją wkopać. 
— Zapomnij o czym gadaliśmy, lisi bobku — poleciła Szkarłatowi, który słysząc to uśmiechnął się. 
Nostalgii za cholerę nie podobał się ten uśmiech. 
— A co będę z tego miał? — mruknął niby niewinnie kociak, przyglądając się ciotce. 
Zirytowana wojowniczka położyła uszy. Coraz bardziej zastanawiała się co takiego odwaliła Muszelkę z Bursztynem, że los zesłał im takie potwory, a nie kocięta. 
— Chyba nie chcesz mieć wspólnego mentora z bratem i siostrą, co? — miauknęła szylkretka, unosząc się dumnie. 
Szkarłat przyglądał się jej uważnie, jakby zastanawiał się, czy ta faktycznie ma takie wpływy. Nostalgii nie podobało się to. Lekko zirytowana w końcu rzuciła bezmyślnie. 
— Jak myślisz skąd tyle wiem? Mnie i Horyzonta łączy więcej niż forma... — urwała, widząc w wejściu do kociarni Puch. 
Zastępczyni stała z szeroko otwartym pyskiem wpatrując się w nią.

<Szkarłacie?>

Od Zbożowej Łapy CD Pigwowego Kła

Ok. Tego Zboże w całym swoim krótkim życiu się nie spodziewała. Nie zmieniało to faktu, że nawet po tym całym zdarzeniu nie była jednak zdziwiona tak niskim i żałosnym zagraniem Truskawkowej Łapy. Serio nie potrafił kretyn wymyślić nic lepszego niż to? Wow, wrzucenie do rzeki. Bengalka chaotycznie machając łapami jakimś cudem wypełzła na brzeg, otrzepując się z nadmiaru wody. Zabije go. Zemści się. Tylko jeszcze musiała dokładnie przemyśleć co i jak, bowiem miała w planie zamienić życie tego farfocla w prawdziwe piekło. Uśmiechnęła się wilczo, obserwując z kamiennym wyrazem pyska jak Pigwowa Łapa wypełza na brzeg. Cóż... spodziewała się, że czarno-biały uczeń ma w sobie więcej taktu aniżeli jego zidiociały brat, jednakże genów nie da się oszukać. Ta dwójka zdecydowanie była braćmi.
— TEGO ZASRANEGO RYBISZCZA TO CI W DUPĘ WSADZĘ, AŻ CI GARDŁEM WYJDZIE! — zawołała w stronę ucznia medyczki, jeżąc zmoczoną do granic możliwości sierść na grzbiecie, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę obozu. Oj, odegra się. Jeszcze ją ten kretyn popamięta.

* * *

Minęło trochę czasu i Zboże stała się Zbożową Łapą, zaś Pigwowa Łapa został Pigwowym Kłem. Młoda kotka otrzymała byłego mentora czarno-białego kocura do nauki z czego... nie była ani trochę zadowolona. Owszem, wiedziała, że nie ma co liczyć na Jesionowy Wicher, ponieważ on uczył już Jaskra, aczkolwiek nawet nie zamierzała porzucać nadziei, że dostanie chociaż kogoś, to normalnie wstaje a nie stacza się z własnego legowiska. 
Co prawda poniekąd taki stan rzeczy jej pasował, bowiem mogła spokojnie obmyślać plan zemsty na Truskawkum no ale mimo wszystko wolała treningi, szczególnie teraz, gdy chciała zostać wojownikiem jak najszybciej.
— Ach, melodia dla mych uszu... — zamruczała wesolutko, wsłuchując się we wrzaski kremowego ucznia, któremu to właśnie spuściła na łeb gniazdo wściekłych os. Zachichotała pod nosem, zakrywając mordkę łapką, obserwując jak ten upośledzony pacan próbuje uciec. W końcu jednak jej się to znudziło i zwyczajnie zeskoczyła z drzewa, kierując się w stronę wodnych głazów, gdzie dostrzegła Pigwowego Kła siedzącego samotnie.
— Hej, ty! — zawołała w stronę syna Aroniowego Podmuchu. Kocur drgnął nieznacznie, chyba udając, że jej nie widzi, jednakże Bengalce to nie przeszkadzało ani trochę.  Spokojnym truchtem ruszyła w jego stronę. Jej mordka pokazywała tylko lekkie rozbawienie, nic więcej, jednakże w głowie Zboże zapaliła się kolejna lampka z pomysłem.
— Co ty na to, żebym zrobiła z ciebie faceta? — zaproponowała bez najmniejszych ogródek, siadając obok współklanowicza, który aktualnie wpatrywał się we własne odbicie w tafli wody. 
— C-co? — miauknął zdziwiony, jakby nie rozumiejąc intencji kotki. Ta westchnęła jednak tylko ostentacyjnie, wywracając ślepiami.
— No słuchaj. Sprawa jest prosta. Truskawkowa Łapa to kretyn a ja nie pozwolę, żeby wykorzystywał kogoś do sowich planów. Musisz mu się postawić, bo będzie cię traktował jak szmacianą lalkę. No a ja... cóż... lubię cię, Pigwusiu, jesteś okej tylko szkoda, że ten kretyn ma na ciebie negatywny wpływ — oznajmiła po krótce, siadając obok kocurka.

< Pigwo? >

28 maja 2020

Od Zbożowej Łapy CD Wieczonikowej Łapy

*gdzieś przed wojną*

Od akcji z Muchą minęło trochę czasu i nawet bengalka zdążyła zostać mianowana na uczennicę, o zgrozo, otrzymując ten spasiony wór sadła za mentora. Kotka nadal nie rozumiała dlaczego Pstrągowa Gwiazda trzyma tego kretyna jako wojownika, jednak nie zamierzała w to wnikać. Wystarczyło, że popatrzyła na ryj liderki i już wiedziała, że ta nie jest zbyt bystra. Czego więc mogła wymagać od tak głupiej jednostki? No właściwie niczego. Miała jednak cel na tyle prosty, że choćby musiała latać jak głupia po innych wojownikach i prosić o treningi, to z pewnością da z siebie wszystko by ukończyć go w wieku dziesięciu księżyców. No i utrzeć nosa tej krótkołapej szmuli jaką była Zwilec, jednakże to była tylko wisienka na torcie tego wszystkiego.
Po prostu… chciałą udowodnić, że jest genialna w tym co robi i tyle. Nic wielkiego, prawda?
— Zboże cholero jedna, puszczaj! — zawołał Wieczornik, gdy bengalka przydusiła go do ziemi. Uśmiechnęła się wesoło, zawadiacko poruszając końcówką ogona.
— A co ja poradzę, że lamus jesteś? — wytknęła mu język, chichocząc głupkowato — No dalej Wieczorniku, nie bądź baba! — wykrzyknęła łapiąc za ogon kocura i zaczynając go ciągnąć.
— Nie jestem lamusem! — podniósł głos, wstając na czterech łapach, gotów do walki o swą męską dumę. Zbożowa Łapa przysiadła na ziemi, zakrywając psyk. Uwielbiała tego rudzielca i spędzanie z nim czasu było jednym z jej ulubionych zajęć.
— Hej, wy tam. Macie znaleźć Jaskrową Łapę i udać się na patrol — fuknął Borsuczy Warkot, pojawiając się totalnie znikąd i tak samo znikając. Młodzi uczniowie spojrzeli na siebie, po czym wzruszyli jedynie barkami, ruszając po brata srebrnego.
— Kumpel ferajna znowu razem! — rozbawiona kotka wyprzedziła syna Oszronionego Płatka, śmiejąc się donośnie — Berek, no dalej! — zachęciła go skinieniem głowy, czym prędzej kierując się do legowiska uczniów po arlekina.

< Wieczorniku? Wybacz, że takie krótkie ;-; >

Od Zbożowej Łapy CD Konopiowej Łapy

Nigdy nie sądziła, że jedząc rybę zacznie się dławić niczym ostatnia idiotka. Ba! Nawet przez myśl nie przeszło jej, że kiedykolwiek będzie błagać Wieczornika o pomoc. Rudy kocurek walnął ją w grzbiet swoją łapą z całej siły; dopiero wtedy ta była zdolna jakkolwiek oddychać. Wypluła z siebie kawałek ryby, który był winowajcą tego całego zajścia. Z obrzydzeniem zlizała strużkę śliny, która spływała po jej dolnej szczęce, po czym niedbale przeciągnęła językiem po jej nastrosoznym ogonem.
— A tobie co? — miauknął zdziwiony Wieczornikowa Łapa, unosząc jedną brew ku górze. Zboże posłała mu tylko niezadowolone prychnięcie. Odetchnęła jednak zaraz głęboko, kątem oka widząc jak Jaskier posyła jej z lekka zaciekawione, jednakże nadal zmęczone spojrzenie.
— To popatrz — mówiąc to, złapała za pysk przyjaciela i nakierowała jego łeb na sylwetkę prześlicznej szylkretki o oklapniętych uszach, która akurat rozmawiała z inną, białą kotką oraz kocurem. Córkę Pliszkowego Kroku przeszedł przyjemny dreszcz po kręgosłupie i aż przymknęła ślepia, uśmiechając się rozmarzona.
— No i? — miauknął rudzielec, jednak widząc zażenowane spojrzenie przyjaciółki, które mu właśnie posyłała, szybko się zrehabilitował. Kaszlnął głucho, poruszył niespiesznie łapami, po czym otworzył pyszczek — Nie mów, że podoba ci się…
— Ta typiara z klanu lisa — wtrącił Jaskier, podchodząc do nich i przesiadając. Co jakiś czas rozglądał się dookoła, z pewnością wypatrując swojego mentora - Jesionowego Wichru. Zbożowa Łapa poruszyła się niespokojnie, nadal wpatrując się oczarowana w koteczkę.
— Może? — odparła zdawkowo, widząc jednak jak Biegnący Potok kieruje się w ich stronę, poruszyła wąsami, zaś jej uszy postawiły się na sztorc — Muszęiśćpa! — wykrzyknęła na jednym wdechu i już jej nie było. Czym prędzej podbiegła do kotek, akurat wcinając się burej w zdanie.
— Hej, mogę dołączyć? — mruknęła wesoło, rzucając ukradkiem rozradowane spojrzenie uczennicy — Wiesz, że nie mam co liczyć na tą kupę tłuszczu — dodała przeciągle, wskazując na spasionego Bobrzą Kłodę, który znowu toczył się w stronę stosu z żarciem.  Bengalka wytknęła język, wydając z siebie niezadowolone “bleh”. Jeśli kiedykolwiek tak się spasie to zdecydowanie poprosi Wieczornika i Jesionka żeby zrobili jej ultra szybki trening na spalenie sadła.
— Ja nie mam nic przeciwko — odparła vanka, uśmiechając się pociesznie. No tak, zapewne nadal miała w głowie ich ulubioną zabawę w ratowanie ukochanej. — Zbożowa Łapo, poznaj moją uczennicę Konopiową Łapę.
 — Hej. Dziwną masz sierść, wiesz? — miauknęła, przejeżdżając ogonem po grzbiecie kotki, na co uczennica zjeżyła delikatnie sierść, zaś jej brwi uniosły się w niezadowolonym grymasie.
— Jak ci się nie podoba... — zaczęła ostro, gotowa spuścić tej nowej łomot. Śliczna czy nie, wciry się należą za obrażanie cudownego futerka, które odziedziczyła po mamusi i tacie.
— Nie chodziło mi o to — wyjaśniła zaraz, widząc bulwers młodszej — Jest śliczna — sprostowała.
— C-cóż… Dziękuję… T-ty też jesteś śliczna, Konopio — dodała, spuszczając po sobie uszy. Cóż… z pewnością gdyby koty mogły się rumienić, córka Pliszki już dawno spaliłaby potwornie wielkiego buraka. Słysząc jednak ostentacyjne kaszlnięcie wojowniczki, zmarszczyła brwi, zwracając się ku niej — A co mnie obchodzą zasady Pstrągini? Jest śmierdzącym worem mięcha — oburzyła się, machając ogonem na boki. Cóż… w tej chwili kotka miała zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Były już daleko za obozem, więc z pewnością nikt nie mógł usłyszeć tego, jak łamie jedną z nowych zasad.
— Będę ją nazywać Konopią i kropka — fuknęła, strosząc futerko na całym ciele.
— Aj… Zboże, skarbie, kiedyś wpakujesz się w kłopoty, narwańcu jeden — mimo powagi sytuacji, buraska uniosła kącik mordki ku górze, rozpoczynając trening.

< Konopio? >

Od Kolca cd. Dzierzby

Kolec był dumny. Powtarzał w myślach tekst, który przekazała mu mama, co prawda nie za bardzo go rozumiał, ale nauczył się go na pamięć. Przytulił się do cynamonowego futerka.

*teraźniejszość*

Węszył. Czuł inny zapach niż w norze. Był gdzie indziej i gdzie jest mama. Spojrzał na istoty koło niego. Nieznane, inne i takie różnorodne.
- Kolec! Chodź baw się z nami! – zapiszczał jakiś kociak, najprawdopodobniej jego brat.
- Zostaw mnie! – syknął przeciągając się. – Mam ważniejsze sprawy na głowie.
Przypomniał sobie, że obiecał mamie powiedzieć jakiemuś kotu to co ona mu powiedziała.
Poszedł kilka kroków przed siebie. Naglę natknął się na czyiś ogon. Chrząknął z zakłopotaniem.
- Przepraszam, ale mogła by się Pan przesunąć? – zapytał.
- A ty, gdzie się wybierasz, Kolec? – miauknął Kocur, zagradzając kociakowi drogę ogonem.
- Puscaj! Mam bardzo ważną rzecz do zrobienia.
- Czyżby?
- Daj mi spo... - Dopiero po chwili zorientowała się, że stroi przed nim kot z opisu matki. - Em... Znaczy przepraszam. Jesteś... Wil... Wilcze... coś tam?
- Wilcze Serce. - poprawił kociaka.
- Bo ja znaczy... Ten... Witaj, Wilcze Serce!  Mam na imię Kolec! - Maluch chciał od razu przekazać wiadomość od Dzierzby, ale zauważył, że to trochę głupio tak od razu. Najpierw musi złapać nić porozumienia z dorosłym. - Ładna pogoda, co nie? I dużo kotów... Opowie Pan mi jakąś historię? Jak mama mi opowiadała to Pan też może coś opowiedzieć. A właśnie... Wiesz gdzie moja mamusia? Albo później mi powiedz pewnie wyszła coś smacznego dla nas upolować jak przedtem kiedy tu nie byliśmy.  Hm...  No to... Znasz jakąś historię? Na pewno Pan zna, ja bardzo lubię różne historie. Wiesz, że można wymyślić? Bardzo jest to fajne, proszę opowiedz mi jakąś historię. Może ja przyniosę panu coś by ruszyć wyobraźnię. Moja mama lubiła pokazywać mi różne rzeczy i opowiadać, to było bardzo przyjemne. To opowie mi Pan?
Liliowy owinął swój mały ogon w ogół łap czekając na pierwsze zdanie wypowiedziane z ust Wilczego Serca.
Dorosły kot zaśmiał się lekko pod nosem i westchnął.

<Wilcze Serce? :3 >

Od Wichury

*przed atakiem Klanu Nocy*

Wichura ostrożnie przemierzała polanę. Nie miała zamiaru, by ktokolwiek ją zauważył. Kilkaset uderzeń serca temu bawiła się z Klonkiem. Zapewne teraz kontynuowałaby szarpaninę z bratem, gdyby nie fakt, że dzisiaj nie dowiedziała się niczego szczególnie ciekawego. W końcu dzień bez poznania nowych, fascynujących faktów był dniem zmarnowanym. Już dawno zdążyła zajrzeć w każdy zakamarek obozu, dlatego tym razem postanowiła wreszcie odkryć świat poza nim. Kiedy wyszła na zewnątrz, ujrzała przed sobą bagniste tereny, kilka lisich skoków dalej widniał rozpościerający się las. Wiatr mierzwił cętkowane futro kotki, przynosząc jej ulgę. Ostatnie dni były okropnie gorące, a jej długa sierść zdecydowanie nie zniosła tego dobrze. W tym momencie czuła się tak… lekko, swobodnie. Była wolna! Zachwycona pięknem otoczenia, susami pobiegła w stronę kniei. Jej nozdrza wciągnęły rześki zapach lasu. „Cudownie” — pomyślała delektując się chwilą. Wtem usłyszała wysoki świergot ptaka. Instynktownie przybrała pozycję myśliwską i zaczęła powoli skradać się w kierunku głosu. Ostrożnie stawiała kroki rozglądając się za stworzeniem.
  — Mam cie — szepnęła, gdy wreszcie dostrzegła istotę. Znajdowała się ona na gałęzi drzewa, które stało kilka długości myszy przed Wichurą. Pióra ptaka miały kremowo-brązowe barwy, a na głowie zwierzęcia tworzyły charakterystyczny, dość śmieszny czubek. Córka Horyzonta nie mogła się powstrzymać i puściła się pędem, aby obejrzeć stworzenie z bliska. Nagle jej tylna łapa zahaczyła o coś miękkiego powodując, że łaciata kulka uderzyła pyskiem prosto w ziemię.
  — Wszystko ok? — usłyszała głos Szyszki. Wichura zmarszczyła nos, podniosła się i wymieniła zdziwione spojrzenie z czarną kotką. W oku cętkowanej kulki zaczęły się zbierać łzy. Znowu musiało jej się coś nie udać! Przecież tak bardzo pragnęła poznać świat poza obozem! Szybko jednak powstrzymała malutkie kropelki widząc, że wojowniczka nie jest zdenerwowana.
  — Tak — odpowiedziała w końcu i spuściła głowę. Ciekawe czy żółtooka wyznaczy jej jakąś karę. Zasmuciła się jeszcze bardziej na myśli, że być może zabroni jej wychodzenia ze żłobka przez kilkanaście wschodów słońca. Po chwili, jednak w jej oku pojawił się błysk nadziei.
  — Widzałam jak uczyłas Szkalłata polowac. — Wichura podniosła głowę, a jej uszy nie były już oklapnięte ze smutku. — Mnie tez nauczys?


<Szyszko? Wiem, że trochę bez sensu jest zaczynanie nowych wątków przed bitwą, ale miałam to już napisane. Jak coś, planuję taki rozkład: Ja (to opko) › Ty › Ja › Ty › Ja (koniec wątku). A i proszę nie opisuj sposobu w jaki Wichura poluje, mam już na to pomysł.>

Od Czermieniowej Łapy

Siedział przed mentorem czekając, aż z łaski swojej, przestanie oglądać gałąź, poruszaną przez wiatr. Nie miał pojęcia w jaki sposób został wojownikiem. Jego mentor musiał się chyba mocno postarać, aby cokolwiek go nauczyć. Co nasuwa wniosek, że Czermień musi również jakoś go zmotywować. Jak na razie gryzienie w ogon pomagało, ale tylko na chwilę, ponieważ Wężowy Pysk zaraz dostrzegał coś ciekawszego od własnego ucznia.
- Zaraz cię utopię w tej rzece! - warknął, czując wzbierający w nim gniew. 
Oczywiście nie uzyskał odpowiedzi. Trudno było mu się przyzwyczaić do tak jawnego ignorowania. Zwłaszcza, że chciał czegoś się w końcu nauczyć! Poderwał się na łapy i rzucił się na grzbiet kocura. Wojownik strzepnął go niezadowolony, że przeszkadzał mu w obserwacji. Czarny czuł, że kocur mógł przesiedzieć tak całe swoje życie, wpatrzony w jedno miejsce. 
- Ucz mnie polować! - warknął opadając na łapy. 
Nocniak westchnął i w końcu zmusił się do jakichkolwiek słów, na które tak bardzo czekał kociak.
- Musisz o tak. - Pokazał pozycję. - Skradać się. I atak. 
Skrzywił się. No świetnie. Wspaniałe wytłumaczenie! Westchnął i odszedł od mentora, który znów zapatrzył się w niebo. Będzie musiał sam rozkminić jak się poluje. Skupił się na otoczeniu, próbując wychwycić dźwięki, wydawane przez ofiarę. Jego uszy ruszały się w różnych kierunkach, aż w końcu zarejestrowały ciche piski. Mysz. Wciągnął powietrze, rzeczywiście wyczuwając zwierzynę. Opadł na ziemię i zaczął się skradać. Tym razem dopadnie zdobycz. Według Wężowego Pyska wtedy zbyt blisko podszedł do ofiary. Czyli tym razem, musi szybciej rzucić się na zdobycz i wbić w nią kły. Łapa za łapą, zbliżał się. Zapach stawał się silniejszy. Teraz! Wyskoczył z ukrycia, jednak i tym razem, mysz okazała się sprytniejsza i umknęła spod jego łap.
- No nie! Co za głupi trening! Głupi mentor! Zdechnijcie oboje! 
Usiadł na ziemi, mając gdzieś czy zaraz natknie się na patrol, który zamknie go w jamie za próbę ucieczki. No bo jak wytłumaczyć brak mentora? Co miałby powiedzieć, że to debil, który woli oglądać kwiatki? Usłyszał po swojej prawej szmer. Czyli jednak. Przyszli. Już po nim. Skierował wzrok w tamtym kierunku i dostrzegł mentora, który szedł do niego, trzymając w pysku jego mysz. Co. Jak. Rozdziawił pysk w wyrazie szoku. Jak? Jak?! Obserwował jak kocur zakopuje zwierzynę w ziemi. 
- Aby inne drapieżniki jej nie znalazły. - wyjaśnił. - Polujmy dalej - Wskazał ogonem kierunek, w którym miał zamiar podążyć. 
- Jestem głodny mogę ją zjeść? - zapytał czując ssanie w żołądku.
Wężowy Pysk złapał go za kark i poniósł z dala od myszy. Zaczął się wyrywać i prychać. No co za gość! Puścił go dopiero, kiedy znacznie oddalili się od miejsca schowania zdobyczy.
- Wojownik nie je podczas polowań. Klan jest ważniejszy - powiedział tylko, poganiając go ogonem. 
Klan ważniejszy? Czyli miał polować nie dla siebie, tylko dla jakichś obcych mu kotów, którzy siedzieli całe dnie w obozie i nic nie robili? Musiał marnować swoje siły dla innych? Szyszka chyba by się cieszyła, ale on nie. W parszywym nastroju ruszył za mentorem. Może tym razem coś złapie... i zje. 

Od Jaskrowej Łapy CD. Jesionowego Wichru

Jaskrowa Łapa stanął nad brzegiem, czekając na instrukcje od mentora. Szczerze wolał mieć ten trening już za sobą, popływa i będzie miał spokój. Wciąż był zmęczony i obolały, a okropne obrazy zakrwawionych i martwych ciał ciągle wracały, nie chcąc mu odpuścić.
— Nie. Dziś nie będzie pływania. Udowodniłeś już, że umiesz chodzić w wodzie. Teraz czas na łowienie ryb! — Oznajmił Jesionowy Wicher. — To wymaga dużo cierpliwości. Ja przed połowem, dużo biegam, aby się zmęczyć, bo inaczej nie mogę usiedzieć w miejscu. — Uśmiechnął się lekko. — Łapanie ryb! — Wojownik przysiadł na brzegu wpatrując się w taflę i zachęcił ucznia do tego samego. — Zasada jest taka, że musisz usiąść tak, aby cień nie padał na wodę — wyjaśnił, siadając we wspomniany sposób. — Widzisz? Cień nie jest na wodzie, dzięki czemu ryba nie wie, że ktoś na nią poluję. Musisz siedzieć nieruchomo i obserwować tafle. Kiedy zobaczysz rybę, należy szybkim ruchem łapy, wyrzucić ją na brzeg. Uważaj, bo są śliskie i strasznie skaczą. Kiedy ci się to uda, skaczesz na nią, przygniatając całym ciałem i wgryzasz się... no... wiadomo.
Pokiwał łbem. Przez cały ten czas starał się jak najbardziej skupić na słowach Jesionowego Wichru, ale nie szło mu to najlepiej przez roztargnienie. Jedna myśl goniła drugą, popychała ją w głąb umysłu, ale zaraz nadchodziła kolejna. I tak bez końca. Uczeń był zszargany bólem, wspomnieniami, poczuciem winy i przerażeniem, które zdawało się zaciskać mu swoje szczęki na gardle. Nie był w stanie trzeźwo myśleć o treningu, ale cóż, chciał się chociaż starać. To, że to staranie się miało marny skutek, to już inna sprawa.
Usadowił się we wskazanej pozycji, tak, by jego cień ominął wodę i go nie zdradził. Mentor nie spuszczał z niego wzroku z delikatnym uśmiechem malującym się na pysku, co zamiast dodać uczniowi odwagi i otuchy, bo pewnie to miało na celu, tylko bardziej go zestresowało. Nie skomentował jednak, tylko pół świadomy wciąż obserwował taflę, oczekując ryb. Czuł, że i tak dzisiaj nic nie złowi, był w zbyt beznadziejnym stanie psychicznym. Fizycznie właściwie również nie było z nim najlepiej, rany zadane przez niebieskiego wojownika niemiłosiernie go piekły. Od samego początku nie uważał tego treningu za pomysł, który miałby być dobry z którejkolwiek strony, ale nie chciał sprzeciwiać się autorytetowi wojownika.
— Ekhem, Jaskrowa Łapo, jesteś tam?
Kocur gwałtownie pokiwał łbem. Fakt faktem, zamyślił się aż za bardzo.
— No jestem — wydukał. — Po prostu ciągle obserwuję rzekę, żeby wypatrzeć te ryby.
— Tak? No to jedna właśnie ci uciekła — stwierdził Jesionowy Wicher.
— Przepraszam… skupię się bardziej i naprawdę coś upoluję — mruknął niemrawo, prawdopodobnie chcąc bardziej przekonać do tego samego siebie, niż mentora.
Tym razem postarał się przenieść całe skupienie na rzekę i jej wartki nurt. Wytężył wzrok, licząc, że nagle pojawi się cień ryby i na spokojnie ją złowi. Jak na złość, nic się nie zjawiło. A może to on był na tyle nieprzytomny, że nie potrafił dostrzec zwinnego cienia przecinającego taflę? W końcu jednak coś mu mignęło. W końcu! Nie myśląc zbyt wiele, zamachnął się energicznie łapą, mając nadzieję, że trafi w szybko przemieszczający się punkt. Tu jednak od razu pojawił się problem. Przykrótka łapa nie była w stanie dosięgnąć ofiary z tej pozycji, więc Jaskrowa Łapa naprędce się przysunął. Za szybko i zbyt nieuważnie. Kocur potknął się o własne łapy, z bolesnym krzykiem i donośnym pluskiem lądując w rzecznej toni. Szybko wybił się na powierzchnię, ale przez gigantyczny strach nie był w stanie należycie machać łapami.
— M-me-mentorze?!

<Jesion?>

Od Pigwowej Łapy (Pigwowego Kła) CD. Jesionowego Wichru

*przed wojną*

Szybko przebierając łapami, uciekał jak najdalej mógł. Łeb rozglądał się bacznie w nadziei, że nie wyłapie czekoladowego futra. Łapy uderzały o zimne kamienie, by po chwili znów wbić się w powietrze. Musiał wymknąć się drugim wyjściem. Wiedział, że ucieczka przez Jesionkiem to nie lada wyzwanie. W końcu już raz go znalazł. Teraz musiał być od niego mądrzejszy...
— Tylko jak, on jest wojownikiem, a ja nic nie umiejącym uczniem — zapytał sam siebie, wpatrując się w wyspę. 
Ruszył pędem w stronę lasu. Sam nie wiedział czemu uciekł. Nie powinien, rzucał tak na siebie jedynie kolejne podejrzenia. Jednak coś głęboki w nim kazało mu uciekać jak najdalej się da. Porzucić klan i wszystko co zna dla podróży w nieznane. Nic go nie trzymało w tym klanie. Matka nie żyła, ojciec go nie kochał. Nie miał przyjaciół, sam odrzucił wszystkich. Więc czemu nadal zamieszkiwał Klan Nocy? 
Nagły ćwierkot wyrwał go z zamyśleń. Ptak o nieznanym imieniu usiadł na zimowym dębie. Spoglądał na niego z obojętnością. Jakby zupełnie nie bał się swojego naturalnego wroga. Pigwa mógł przyrzec ze w spojrzeniu ptaka dostrzegł pogardę. Zaskoczony wycofał się. Futro automatycznie zjeżyło się na karku. 
— Tu jesteś — mruknął zmęczony ganianiem za nim Jesionowy Wicher. 
Pigwowa Łapa zdawał się nie zauważać wojownika. Wpatrzony w ptaka zastanawiał się czy to nie jest znak od Gwiezdnych. Znak jego klęski. 
— Ale straszne ptaszysko — stwierdził wojownik. — A sio! Sio! — krzyknął na niezlęknionego ptaka. 
Ten przechylił łeb, posyłając Pigwie ostatnie spojrzenie po czym odleciał. Zdezorientowany kocurek spojrzał z wyrzutem na Jesionowy Wicher. 
— C-czemu to zrobiłeś? — zapytał, starając się ukryć smutek w głosie.
Jego szansa porozumienia się z przodkami została przegnana przez Jesionka. 
— Co? — mruknął zdziwiony wojownik. — To był tylko ptak, Pigwowa Łapo — miauknął, obserwując dawnego przyjaciela. 
Pod bacznym wzrokiem niebieskich ślip Pigwa położył uszy. 
— Może przed rozmową z Deszczową Gwiazdą powinna obejrzeć cię Słodki Język — stwierdził Jesionowy Wicher.
Uczeń nie protestował. Parę ziaren maku jeszcze nigdy mu nie zaszkodziło. 

* * *

Po epizodzie z Deszczową Gwiazdą Pigwowy Kieł nadal był na baczności. Wiedział, że Jesionowy Wicher nie jest głupi i że fakt, iż Pigwa był przy obu tajemniczych śmierciach nie był mu obojętny. Przynajmniej tak wmawiał sobie młody wojownik. Pomimo że miał świadomość, że Jesionek nic na niego nie ma, podobnie jak pozostali, i tak w głębi ducha panikował.
— Pigwowy Kle — rozległ się głos za nim.
Przestraszony aż podskoczył. Czując za sobą kota, odwrócił się speszony. Jeden z synów Deszczowej Gwiazdy przyglądał się mu. Kocur mimowolnie zadrżał. Widział w nim byłego lidera pomimo kurduplowatego wzrostu ucznia Jesionowego Wichru.
— T-tak? — miauknął.
Bycie nachodzonym przez ucznia pana wspaniałego nie wróżyło nic dobrego.
— Zaraz się potkniesz o tą gałąź — poinformował go biało-rudy.
Zdezorientowany tą informacją, wojownik spojrzał przed siebie. Uczeń miał rację. Zaskoczony spojrzał na niego. Czemu postanowił mu pomóc? Czyżby to była nowa taktyka Jesionowego Wichru? Kazał biało-rudemu zaprzyjaźnić się z nim, by móc później szantażem emocjonalnym wyciągnąć z niego informacje? Albo liczył, że na widok syna zmarłego Pigwa się złamie?
— D-dzięki — wymamrotał cicho, stawiając krok do tyłu.
Co powinien teraz zrobić? Pozwolić myśleć Jesionkowi, że nie rozgryzł jego taktyki?
— J-jestem Pigwowy Kieł — przedstawił się uczniowi, unosząc przyjaźnie ogon.
Ten uniósł zdziwiony brwi.
— Przecież to wiem — miauknął, przyglądając się mu kocurek.
Pigwa upuścił speszony uszy. Nawet przed uczniem potrafił się zbłaźnić.
— O tu jesteś Jaskrowa Łapo — mruknął Jesionowy Wicher, podchodząc do nich. — Musimy iść na patrol.
Widząc stojącego obok Pigwę na jego pysku pojawiła się nieodgadniona emocja.
Czyżby coś nie szło z jego planem?
Dziwna radość wypełniła Pigwowego Kła.
— M-mogę d-dołączyć do was? — zapytał zadziwiając sam siebie.

<Jesionku?>

Od Miedzianej Iskry CD Wilczego Serca

- Oh... No, dobrze - miauknęła, jednak nadal nie była do końca przekonana, czy kocur mówi jej prawdę.
Zrobiło jej się troszkę przykro, że nie ufa jej tak, jak wcześniej myślała. Myślała, że nie muszą mieć przed sobą tajemnic. Przecież, nieważne, co by jej powiedział, dla Miedzi dalej byłby tym samym Wilczym Sercem. Przyjacielem. Nieważne, co by zrobił. Po prostu... Nie umiałaby się od niego tak nagle odwrócić. W końcu są sobie bliscy, prawda? A może już nie aż tak, jak kiedyś...?
Nagle wyrwała się z zamyślenia.
- Ah, zapomniałam, że miałam iść na polowanie! - miauknęła szczerze, przerywając tym samym nastałą między nimi ciszę - to pa - na pożegnanie otarła się o tego wyłysiały bok.
Z każdym dniem po zniknięciu tej dziwnej cynamonki czuła, jak Wilcze Serce oddala się. Widziała, że starał się zachowywać tak, jakby nic się nie stało. Jednak rozmawiał z nią rzadziej, a jeśli już, w jego głosie słyszała dobrze skrywany ból. Na szczęście od zmartwień odciągały go dzieci i partnerka. Teraz to oni zajmowali większość jego czasu. I dobrze, bo pointka wie, jak to jest gdy ma się za dużo czasu na rozmyślanie...
W końcu Miedź sama również wylądowała w kociarni i, chcąc nie chcąc, znowu często spotykała się z Wilczym Sercem. No bo wręcz wypadało zamienić ze sobą chociaż parę zdań, jeśli przesiadywało się większość dnia w jednym legowisku. I to i tak już przepełnionym. Przynajmniej nigdy im się nie nudziło.
Wszystkich zdziwiło przyprowadzenie do klanu trójki małych kociaków przez zastępcę. Plotki rozeszły się tak szybko, jak w czasie w którym zdążylibyście powiedzieć "mysz". Na szczęście do Miedzi nie docierały one tak szybko, gdyż odwiedzający żłobek woleli nie rozmawiać na temat kociaków przy samych kociakach. Sprawy nie ułatwiał fakt, że jeden z nich był łudząco podobny do Wilka.
Miedziana Iskra sama główkowała nad logicznym wytłumaczeniem całego tego zamieszania. Kim one były? Czy miały jakiś związek z Pójdźką? Jeśli nie, to...
Nagle przypomniały jej się z pozoru zupełnie nieważne rozmowy z dzieciństwa. Kiedy to było... O czym to ona myślała? Ah, tak. Kiedyś z jej mamą rozwodziły się nad tym, dlaczego ona ma sierść delikatnie ciemniejszą tylko na pysku, ogonie i łapach, podczas gdy oboje z jej rodziców (przynajmiej według jej opowieści o ojcu) byli cynamonowi. Rodzicielka powiedziała jej wtedy, że to po dziadkach, i że często dziedziczy się w ten właśnie sposób różne cechy. Po dziadkach.
Po dziadkach...
Otworzyła szerzej oczy.
Czy to możliwe, że Wilcze Serce był dziadkiem tych kociąt? W takim razie Pójdźka musiałaby być...
Niee. To pewnie tylko zbieg okoliczności. Przecież często zdarzają się podobne do siebie koty, mimo żadnego pokrewieństwa między nimi.
Odgoniła od siebie wszystkie myśli, kiedy do żłobka zawitał zastępca.
Na razie jednak nie będzie go o nic pytać. Może potrzebuje czasu, a w końcu, jeśli nie będzie natrętna, sam jej powie? Szczerze sama w to wątpiła, ale nić nadziei zawsze musi być.


<Wilczy? Miedź-detektyw się rozpędziła>

Od Żabiego Skoku CD. Wróbelka

jeszcze przed śmiercią Chudzielca

Kotka wstrzymała oddech. Maluch był już tak blisko. Mogła przyjrzeć się uważniej jego ślicznej sierści, pełnego dziecięcej ciekawości spojrzeniu, oraz malutkim łapką. Był taki uroczy! Uśmiechnęła się promiennie. Chyba pierwszy raz poczuła do jakiegoś kociaka taką sympatię, a nawet nie zamieniła z  nim ani jednego słowa. Żabi Skok wbrew pozorom, lubiła kocięta, jednak wolała obserwować je z oddali, zamienić kilka słów, bo każdy widok szczęśliwych, kochających królowych, był dla niej bolesny. I tak już miała całą masę koszmarów, których zapewne nigdy się nie pozbędzie. 
Żabka poruszyła z zaskoczeniem wąsami. Wróbelek zanim zdołał podejść jeszcze bliżej, padł prosto na pyszczek. Zaniepokojona arlekinka postawiła krok przed siebie. Położyła się, by znajdować się na wysokości malucha. 
— Wszystko dobrze?
Spodziewała się wybuchu płaczu i pobiegnięcia do matki. Kocurek zaskoczył ją jednak. Podniósł się nierówno, otrzepał futerko i znowu wydawał się pełny radości. Miły kocurek trafił się Cętce i Wilczemu.
— Tak, proszę pani. — miauknął, uważnie jej się przyglądając.
Żabi Skok trochę skrępowana, podniosła się do siadu. Owinęła ogon wokół łap, jedną z nich od razu szurając po podłożu.
— J-jestem Żabi Skok. — przedstawiła się krótko, żeby syn Wilczego Serca wiedział, że nie jest aż taka nieznajoma. W przyszłości mogą wyjść przecież na wspólny patrol, są z jednego klanu i lepiej, żeby mieli dobrą relację. Czas zleci otóż szybciej, niż mogłoby się wydawać. — Nie bawisz się z siostrami?
Spojrzała w stronę dwóch kotek, mówiących coś podniesionymi głosami do Cętkowego Liścia. Zastrzygła uszami z ciekawością. Co mogło się takiego stać, że małe są takie zdenerwowane? A przynajmniej jedna z nich. Westchnęła cicho.
— M-mogę jakoś pomóc? — miauknęła cicho, z lekką niepewnością.


<Wróbelku?> 

Od Żabiego Skoku CD. Miedzianej Iskry

Żabi Skok ostrożnie otuliła ogonem Miedzianą Iskrę. Nie czuła się aż tak pewnie w pocieszaniu innych, może dlatego, że rzadko ktokolwiek jej się wyżalał. Chciała jednak ze wszystkich sił pomóc wojowniczce, którą bardzo szanowała i patrzenie na jej smutek, było dla niej bolesne.
— Co ja bym dała, żeby jeszcze raz ją zobaczyć.
Wtuliła pyszczek w sierść wojowniczki, żeby ją jakkolwiek pocieszyć. Miedziana Iskra wylewała z siebie potok łez. Jej smutek był prawdziwy i Żabka zdecydowała, że nigdy więcej nie da cierpieć tej niewinnej kotce. A przynajmniej się postara, nie złamać danego sobie słowa.
— B-byłaby z c-ciebie dumna. I teraz pewnie obserwuję cię z u-uśmiechem. — miauknęła kotka. Jej myśli odbiegły do Pszenicy. Czy on także nad nią czuwał i był dumny widząc, że jego przyjaciółka z lat kocięcych, w miarę sobie radzi?
Otarła się pyszczkiem o wojowniczkę. Trwały w tej ciszy wiele uderzeń serca. Każda w swojej tęsknocie, nawzajem się wspierać, w tym smutku. Zaczęło robić się coraz zimniej. Arlekinka drgnęła, czując kolejny chłodny wiatr, ocierający się o jej futerko.
— Wracajmy już do obozu. — miauknęła Miedź.
Żabka posłusznie pokiwała głową. Obie kotki zeszły z drzewa, następnie niespiesznie kierując się w stronę obozu Klanu Wilka. Jutro czekały  je przecież obowiązki.

po śmierci Chudzielca

Ciągnąc ogon po ziemi, ze spuszczoną głową, Żabi Skok wróciła do obozu. Po wczorajszym czuwaniu, ciało Chuderlawego Skowytu zostało wyniesione z obozu, żeby je pochować. Arlekinka sama wybrała miejsce. Skrawek ziemi, obok martwej już Chłodnego Wiatru. Uznała, że będzie mu tutaj najlepiej. A gdy tylko zaczną rosnąć kwiaty, osobiście dopilnuje, by najpiękniejsze urosły właśnie w tym miejscu.
Nie miała sił zawiadomić któregoś z członków Klanu Burzy, o śmierci ich pobratymca. Na szczęście Iglasta Gwiazda wysłał kogoś innego. Jedyna ulga. Po śmierci jej przyjaciela, czuła jednak ogromny ból, którego za nic nie zamierzała się pozbywać. Kolejny łzy cisnęły się do jej błękitnych oczu, ale nie pozwoliła im spaść na ziemię. Nie teraz. Gdy zostanie sama, skuli się w legowisku, olewając wszelkie obowiązki, pozwalając sobie na rozpacz. Wyrzuty sumienia i smutek gryzły ją okropnie. Przed oczami dalej miała ciało liliowego kocura, oraz psa, odbierającego mu ostatnie chwile życia. Miała ochotę zwymiotować. Wysunęła pazury. Jej biedny Chudzielec. Nie zasłużył, by zginąć tak okrutnie. Miał jeszcze całe życie przed sobą, którym mogli cieszyć się razem.
Stanęła przed żłobkiem. Dowiedziała się, że Miedziana Iskra spodziewa się kociąt i nareszcie postanowiła zadomowić się w kociarni. Dobrze, że chociaż ona była szczęśliwa i mogła zostać matką. Żabi Skok wzięła głęboki wdech, wchodząc do ciepłego, spokojnego miejsca. Rozejrzała się w poszukiwaniu królowej. Miała jej wiadomość do przekazania. Zamierzała dotrzymać słowa.
Bez trudu odnalazła śpiącą na swoim posłaniu Miedzianą Iskrę. Podeszła do niej, dalej z wysuniętymi pazurami. Trąciła ją łapą, siadając zaraz naprzeciwko niej, gdy tylko kocica otworzyła oczy, wlepiając je w nią. Zapewne nie spodziewała się jej wizyty. Iglasta Gwiazda pewnie nie powiedział jej, kogo pogrzeb miał miejsce. Nie chciał martwić partnerki.
— Cześć, Żabko.
Wojowniczka zmrużyła oczy. Wzrokiem bez emocji, zlustrowała ciało Miedzi.
— Gratuluję potomstwa. Pewnie sprawdzisz się w roli matki. Nie to co moja. Wstrętna, okrutna, a wiesz jaki popełniła błąd? Wydała mnie na świat. — mruknęła kotka z dziwną obojętnością w głosie. — Gdybym się nie urodziła, Chuderlawy Skowyt dalej by żył.
Widziała jak płowa otwiera szerzej oczy. Odbiło się w nich niedowierzanie i chyba mignęły pierwsze łzy. Otworzyła pysk, zamierzając coś powiedzieć, ale Żabka przerwała jej syknięciem.
— Nie żyje, rozumiesz? Rozszarpał go pies. Bestia.  Bez litości go zagryzła, bawiąc się nim, jakby był jakąś zwierzyną. Widziałam jego zakrwawione ciało. Widziałam jak bestia go zabija. Dopadnę ją. — wybuchła histerycznym, sztucznym i wymuszonym śmiechem. — Hah, widziałaś kiedyś martwe ciało? Oczy bez życia? Rozerwane prawie na strzępy? Zakrwawione? K r e w!  Śmierć, Miedziana Iskro, wszędzie dopadnie, nawet niewinnego wojownika.
Śmiała się dalej, chociaż kryło się w tym tyle rozpaczy. Wkrótce oczy kotki zapełniły się łzami. Znowu płakała, czując się coraz bardziej osłabiona. Powinna być odważniejsza, tak jak chciał Chudzielec, ale nie potrafiła. Za bardzo rozpaczała. Czuła, że już nie ma żadnego powodu, który trzymałby ją przy życiu.
— To był Pszenica. — przestała się śmiać. Spojrzała w oczy pobratymki. — K-kazał ci przekazać, że nigdy cię nie zapomni.
Wstała na równe łapy. Tej nocy zamierzała oglądać gwiazdy, doszukując się tej najjaśniejszej. Jak to robiła za każdym razem, gdy bardzo za nim tęskniła. Poza tym czuła, że dłużej nie wytrzyma.
— Miłego dnia. — rzuciła do Miedzi, zanim wybiegła że żłobka.
Schowała się za kociarnią i zwymiotowała.


<Miedziana Iskro?>

27 maja 2020

Od Żabiego Skoku CD. Chuderlawego Skowytu

Czas był okrutnym rywalem, w walce o najmniejszy oddech i chwilę ucieczki. Jeszcze zaledwie kilkanaście uderzeń serca temu, była najszczęśliwszą kotką na całym świecie. Czuła się silna i pewna, pierwszy raz od bardzo dawna. Nie myślała o nieszczęśliwej rodzinie, ani o odpowiedzialności, którą jako wojowniczka nosiła na swoim barku. Nie czuła żalu, smutku, niepewności, a jedynie spokój i cudowne uczucie, przechodzące przez całe jej ciało. Bardzo dobrze czuła się będąc sam na sam z Chuderlawym Skowytem, ocierając się swoją sierścią o tą jego, rozmawiając i chłonąc wonie, przynoszone z wiatrem. Szczęśliwa arlekinka nie sądziła, że w jednej chwili wszystko runie. Teraz kotka czuła paraliżujący strach. Spoglądała wielkimi z przerażenia oczami, na scenę rozgrywającą się na samym dole. Z bezpiecznej drewnianej konstrukcji, w którą wbiła mocno ostre pazury. Krzyknęła. Pies nie wahał się. Nawet nie puścił wojownika Klanu Burzy. Zaciskając  na nim szczękę, bawił się nim jak zabawką. Widok cieknącej krwi, sprawił, że drgnęła zaniepokojona. Bestia sprawiła, że jej przyjaciel cierpiał, odbierała mu z każdą chwilą coraz więcej sił. Siostra Szybującej Mewy zjeżyła sierść i syknęła głośno jakby to miało przestraszyć psa. Na nic się zdało. Zwierz długo bawił się jej towarzyszem, nim upuścił go na twardą ziemię. Uniósł łeb i szczeknął w stronę kotki. Chciał więcej cierpienia.
Żabi Skok poczekała, aż oddali się, zanim zeszła z konstrukcji. Pobiegła do leżącego bezruchu kocura. Przypadła do ziemi, znajdując się blisko niego. Oczy miał zamknięte, a ze świeżych ran ciekła krew. Obolałe, ranne, niemal rozerwane ciało, przywiodło jej na myśl tylko jedno - śmierć. Jej zapach jakby unosił się wokół. Wtuliła nos w martwe ciało liliowego kocura. Jej kocura. Wtulała się w jego futro, szukając tam pocieszenia. Nie było już tak miękkie jak wtedy, gdy ją okrył ogonem. Gdyby tylko potrafił się wspinać. Gdyby w ogóle nie przyszli tutaj!  Mogliby teraz razem obserwować gwiazdy, wspominać i marzyć. Cieszyć się sobą. Wyrzuty sumienia stały się ogromne.
— Chuderlawy Skowycie? — pisnęła, wtulona w jego sierść. Straciła resztki czujności. — C-chudzielcu?
I wszystko runęło. Nie potrafiła i nie chciała tłumić emocji. Wybuchła płaczem.Wtulała się coraz głębiej w jego futro. Pozwoliła łzą spływać po swoich policzkach, zanosiła się głośnym szlochem, drżąc na całym ciele.
— Nie umieraj, proszę. Dasz radę, w-wystarczy, ż-że wrócimy do obozu. S-sosny Zagajnik się t-tobą z-zajmie. — miauczała z rozpaczą i ogromnym smutkiem w oczach. — W-wtedy c-cię j-już nie opuszczę, s-słyszysz? B-będę przy t-tobie d-do samego k-końca.
Zaczęła trącać nosem jego bok. Coraz mocniej, coraz bardziej rozpaczliwie, licząc, że jednak odzyska siły i znowu będą bezpieczni. Marzyła, by usłyszeć jego głos i zapewnienie, że będzie dobrze, znowu spotkać się na Zgromadzeniu, granicy, albo wtulić się w liliowe futro. Mimo trącania, kocur się nie poruszył. Dalej leżał w tej samej pozycji. Dlaczego on? Tak szybko?  Żabka poczuła ukucie w sercu. Kolejna bliska osoba ją zostawiła. I to wszystko była jej wina. To przez nią to wszystko, gdyby się nie spotkali, Chuderlawy Skowyt teraz by żył. Nie wiedziała, czy również czuł do niej do ciepłe, przyjemne uczucie, które motywowało kotkę i dawało jej szczęście, ale Żabi Skok czuła, że było prawdziwe. Ich relacja szła w dobrym kierunku. To nie był tylko wojownik Klanu Burzy. Był jej Pszenicą, przyjacielem, którego utraciła za czasów kociaka. Wrócił, żeby znowu odejść, tym razem już bezpowrotnie. Teraz trącała go łapką. Musiał żyć. Błagała Klan Gwiazdy, żeby dali mu jeszcze jedną szanse.
— Pszenico. C-chudzielcu. Wstań, proszę. — szeptała, zalewając się coraz bardziej łzami. Całym zamglonym obrazem, widziała dalej nieruchome ciało przyjaciela. Przestała go trącać, wtulając znowu pyszczek w jego sierść. Było coraz zimniej. Bolesne było uświadomienie sobie, że teraz liliowy poluje z Klanem Gwiazdy i swoją matką, zamiast być przy niej. Ten ostatni raz. Znowu czuła się samotna i nieszczęśliwa. Tęskniła, rozpaczała, odczuwała tak wiele uczuć, wszystkich prowadzących do niezrozumienia okrutności losu.
— P-przepraszam. — wyszeptała. — N-nie nadaję się na w-wojowniczkę, n-nie mogłam n-nawet o-ochronić o-osoby, k-którą k-kocham.
Zamknęła oczy, ale to nie powstrzymało łez. Kotka znieruchomiała, wtulona jedynie w liliowego tak długo, że straciła poczucie czasu. Z transu wybudziło ją czyjeś trącanie w bark. Nie podniosła się. Nie upewniła, jaka teraz panuje pora, ani, czy to może być wróg. Ten dzień stał się najgorszym w jej całym życiu. Jej Chudzielec nie żył. Najodważniejszy, najlepszy wojownik i przyjaciel zginął z łap tego, co kiedyś uważał za swój gatunek. Wbiła pazury w ziemię. Pragnęła zemsty. Na tym, kto odebrał życie niewinnemu kotu.
— Żabi Skoku, co się stało? Szukaliśmy cię cały dzień. Kto to jest?
Nie rozpoznała głosu. Jedynie zapach zdradził jakiegoś wilczaka. Kotka polizała po policzku liliowego pana psa, zanim przeniosła puste spojrzenie na Grzmiącgo Potoka i dwójkę innych pobratymców. Koniuszek jej ogona lekko się poruszył.
— Twój syn. Pszenica. Z-zabity p-przez... — nie potrafiła stłumić kolejnej fali płaczu. Straciła go. Poczuła się tak, jakby spadała w przepaść.

[*]

Od Tańczącej Pieśni CD Łabędziego Plusku

Uśmiechnęła się delikatnie, ale niekoniecznie przyjaźnie pod nosem. Zabawny z niego kocur.
- No dobrze, skoro musisz... - miauknęła, wstając z nie do końca wygodnej pozycji - postaram się przyzwyczaić.
Strzepnęła krople wody osiadłe na futrze jej białej łapy. Odchodząc od strumienia, musnęła ogonem bok pointa.
- No chodź, na co czekasz - mruknęła, gdy Łabędzi Plusk dalej się nie poruszył.
Dopiero po jej uwadze podążył za kotką. Musieli wrócić do reszty patrolu, pewnie został im jeszcze kawał granicy do odnowienia.
Stawiali szybkie kroki w ciszy. Chyba wojownik nie polubił jej zbytnio. No dobra, może nie pokazała się w najlepszym świetle przez swoje bezczelne i bezpośrednie uwagi, ale co z tego? Najwyżej zamiast kolegi narobi sobie wroga. Nic straconego, gdyż wnioskowała, że ten kocur nie byłby w stanie jakoś mocniej jej zaszkodzić. Jego strata.
Wrócili do obozu bez żadnych niespodzianek. Kolejny zwykły patrol który nie wniósł nic do jej życia do kolekcji. Odeszła do legowiska wojowników, na swoim posłaniu rozpoczynając rutynową toaletę. Co jak co, lubiła być czysta, nawet jeśli sama nie widziała efektów swojej mozolnej pracy. Nagle przypomniało jej się, że od jakiegoś czasu ma uczennicę. No tak! Jak mogła zapomnieć o treningu, i zamiast tego lenić się i wylizywać? Wstała z powrotem na równe nogi, wydając z siebie westchnienie wyrażające cały zawód samą sobą. Złapała Jarzębinową Łapę gdzieś przed legowiskiem uczniów.
- Ej no już, idziemy na trening! To, że dałam ci dzisiaj pospać nie znaczy, że będą jakieś fory. Szybko, szybko - poganiała młodszą kotkę.
Trening na szczęście przeszedł bez większych kłótni. Dzisiaj Tańcząca nawet za bardzo nie musiała krzyczeć na Jarzębinkę, żeby starała się bardziej. W dobrym humorze oddała się w objęcia Morfeusza.
Pozytywny nastrój został aż do nastepnego wschodu słońca. Przeciągnęła się leniwie, wyciągając łapki na ciepłe i jak na razie przyjemne promienie słoneczne. Ziewnęła krótko. Udała się prosto do stosu ze zwierzyną, po jakieś przyzwoite śniadanie. Zastała tam też Łabędziego Pluska. Ooo, na pewno ucieszy się na jej widok! Czyżby też lubił wstawać wcześnie?
- Oh czeeeść Łabędziu - miauknęła przeciągle.
Wybrała sobie ze stosu świeżą nornicę. Ciekawe, czy dzisiaj lynx będzie bardziej chętny do rozmowy. Pewnie nie. Ale, czyż nie warto chociaż spróbować?
Zauważyła, że jak już uczepi się jakiejś osoby, to nie odpuści sobie zbyt łatwo. Zaśmiała się krótko na tę myśl.


<Łabąd?>