— Hej, halo! Wracaj tu, jeszcze nie skończyłem mówić! — zawołał Tiramisu, zatrzymując się przed wejściem w ciasny zaułek. W półmroku dostrzegł kawałek brązowawego futra – to musiał być Kiełbasa. Czego on tam szukał?
Tiramisu przełknął ślinę i zrobił krok w przód. Dreszcz przeszedł mu po grzbiecie, gdy łapa dotknęła chłodnego bruku.
— Kiełbasa...? — mruknął cicho, stawiając kolejny krok. Gdy nie dostał odpowiedzi, uniósł ogon i ostrożnie ruszył dalej w głąb uliczki. Mrok otaczał go z każdej strony, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny i śmieci. Idąc przed siebie, niemal wlazł w rozbitą butelkę. W ostatniej chwili zdołał ją ominąć, wciąż podążając tropem mentora.
W końcu zatrzymał się obok masywnej sylwetki Kiełbasy. Samotnik stał nieruchomo i wpatrywał się w coś przed sobą, jakby skamieniał. Nie mrugał, nie poruszał się, wyglądał, jakby nawet nie oddychał.
Srebrny zadrżał i, kierując się jego wzrokiem, spojrzał w stronę śmietnika. Z ciemności wyłoniła się para złotych oczu.
— O co cho-
Nie dokończył. Kiełbasa gwałtownie się odwrócił i chwycił go za kark. Tiramisu gwałtownie szarpnął się i zdołał się wyślizgnąć z jego uścisku.
— Na kamienie! Co ty wyprawiasz, psycholu! Chcesz mnie zabić!? — warknął, cały nastroszony. W tym samym momencie Kiełbasa zniknął gdzieś w blasku słońca. Za sobą Tiramisu usłyszał głośny brzęk, jakby pazury uderzyły o metal. Zamarł, nie potrafiąc nawet spojrzeć się za siebie, by dowiedzieć się, czy obcy nie pełzł w jego stronę.
Gdy usłyszał kroki, jak postrzelony, zaczął biec przed siebie. Czuł bicie swojego serca, a także fałdki na brzuchu, które podskakiwały przy każdym susie. Z każdym krokiem oddychało mu się coraz ciężej. Cóż, nie był najbardziej wysportowanym kotem, jakiego znał.
W popłochu zapomniał o rozbitej butelce. Tym razem nie miał tyle szczęścia i wpadł prosto na jej odłamki. Jeden boleśnie wbił mu się w poduszkę. Tiramisu chciał krzyknąć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Czuł za sobą czyjś oddech, a strach nie pozwalał mu się zatrzymać.
Wypadł z uliczki, wciągając gwałtownie powietrze, po czym rozejrzał się w panice. Kiełbasy nigdzie nie było. Kierowany impulsem, skręcił w przypadkową stronę i biegł dalej, nie oglądając się za siebie.
Łapy piekły go tak, jakby były traktowane żywym ogniem, ale wola życia była silniejsza. Dopiero gdy schował się między krzewami, zatrzymał się i padł na ziemię, dysząc ciężko.
— Co się właśnie stało...? — wysapał do siebie. Głos miał urywany, ledwie zrozumiały. Wokół panowała cisza. Ani Kiełbasy, ani tamtego potwora z żółtymi oczami nie było w pobliżu.
Wysunął pazury i wbił je w ziemię, ale zaraz poczuł przeszywający ból w łapie. Spod jego poduszki sączyła się krew. Wydał z siebie cichy pisk i uniósł łapę. Odłamek szkła sprawiał kocurowi ból, w dodatku pod jego skórę wchodził coraz głębiej przy każdym dotknięciu ziemi.
Zanim srebrny zdążył zrozumieć, na jak straconej jest pozycji, usłyszał kroki. Uszy postawił wysoko, nasłuchując. Zaczął obserwować miejsce, z którego przyszedł, lecz wróg okazał się być… tuż za nim! Tak, podszedł go od tyłu! Nim zdążył się odwrócić, poczuł, jak czyjaś silna łapa zaciska się na jego szyi. Zadarł głowę, warcząc coś niezrozumiałego. Nie czuł jednak pazurów, tylko nacisk. Czy ten ktoś chciał go udusić!?
“Świetnie. Ten głupi Trójoki Zając nie nauczył mnie nawet, jak się bronić” – przemknęło mu przez myśl. “Jak zginę, to będzie jego wina!”.
Nagle uścisk się rozluźnił. Tiramisu gwałtownie się obrócił i wnet go sparaliżowało. Przed nim stał Kiełbasa. Nie myśląc, zamachnął się chorą łapą i zdzielił go w pysk.
— Ty! — warknął, cały nastroszony. Już miał go zwyzywać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i kilka razy polizał futro na piersi, próbując uspokoić oddech. — Jesteś okropnie nieodpowiedzialny. To, co zrobiłeś, jest wbrew wszelkim zasadom.
— Tak? A niby jakim zasadom? — prychnął Kiełbasa, odwracając się i wymachując ogonem na boki.
— Moim zasadom — odparł szorstko Tiramisu, odwracając wzrok jak obrażone kocię.
— Nieważne. Wracajmy już — burknął samotnik i ruszył przed siebie. — Choć muszę przyznać, że ten kawałek szkła w twojej łapie wygląda paskudnie. Dasz radę iść o własnych siłach? — rzucił, zerkając przez ramię.
— A jak myślisz? — parsknął srebrny.
— Myślę, że nie dasz — odparł spokojnie Kiełbasa. Tiramisu spojrzał na niego z takim gniewem, jakby samym wzrokiem chciał go zabić, ale nic nie powiedział. “Szkoda marnować ślinę na takiego ignoranta” – pomyślał, kuśtykając w stronę mentora, podczas gdy Kiełbasa obserwował jego żałosny chód z lekkim uśmiechem.
— Jesteś pewny, że nie chcesz, żebym ci pomógł? — zapytał, doganiając go.
— Nie potrzebuję pomocy. Zwłaszcza nie od ciebie — fuknął urażony Tiramisu, nawet nie zerkając w jego stronę.
***
Srebrnemu z trudem udało się dotrzeć do miejsca, w którym Kiełbasa trzymał wszystkie zioła. Natychmiast ciężko usiadł, unosząc zranioną łapę. Jego mentor przeszedł obok, tylko rzucając krótkie spojrzenie na ranę.
— Co? Chcesz, żebym ci ją polizał, żeby nie bolało? — rzucił sarkastycznie. Pomarańczowooki burknął coś pod nosem, po czym warknął:
— Nie. Chcę, żebyś wyjął mi z łapy ten kawałek szkła i ją opatrzył! To chyba oczywiste.
Był zły, a może bardziej zirytowany. Kiełbasa zachowywał się jak kompletny dupek! Aż trudno było uwierzyć, że taki stary kocur może być tak niepoważny. Tiramisu miał nadzieję, że ktoś taki jak on będzie chociaż w połowie godny miana autorytetu. A tu proszę, tylko się rozczarował!
— Czego tylko sobie życzysz — mruknął brązowawy kocur, zaglądając do swojego składzika. Wyciągnął z niego dobrze znane Tiramisu zioło, a także drugie – zupełnie obce młodszemu. Położył oba przed nim.
— Jedno z nich to…
— Ususzone liście dębu — wtrącił dumnie srebrny, zadzierając brodę. Samotnik przytaknął.
— Tak, masz rację. Drugie to natomiast trybula. Zwykle rośnie w lasach i przy drogach. Znalazłem ją podczas jednej z moich wypraw po zioła. Wyszedłem wtedy z miasta i szukałem wszystkiego, co tylko mogło się przydać.
Zanim Tiramisu zdążył odpowiedzieć, Kiełbasa nagle chwycił jego łapę i jednym, sprawnym ruchem wyrwał z niej kawałek szkła. Srebrny syknął z bólu. Wiedział, że samotnik wcześniej analizował położenie odłamka, obserwował go wtedy jak sęp czekający, aż ofiara padnie z wyczerpania. Kiełbasa wypluł odłamek gdzieś na bok, po czym zaczął przeżuwać zioła. Tiramisu odwrócił łapę, pozwalając mu nałożyć papkę na ranę. Starszy kocur obwiązał ją pajęczyną i cofnął się o krok.
— Gotowe. Do końca treningu się zagoi — mruknął żartobliwie. Przez moment Tiramisu miał ochotę mu podziękować, ale się powstrzymał. Kiełbasa nie zasługiwał na wdzięczność – nie po tym, jak przez niego wbiło mu się to nieszczęsne szkło w łapę! Gdyby nie te jego dziwne wyprawy po zaułkach, nic by się nie stało.
— A tak właściwie… do czego służy ta trybula? — zapytał po chwili, unosząc jedną brew. — Może powiesz mi o niej coś więcej, skoro już masz mnie uczyć o ziołach?
Brązowofutry na moment zamarł, po czym spojrzał na młodszego.
— Trybula pomaga chronić przed infekcjami ran, a także łagodzi ból brzucha — wyjaśnił. — Jeśli chodzi o te infekcje, to pomaga też aksamitka, czosnek, łopian… — zaczął wymieniać kolejne zioła. Srebrny nie do końca rozumiał, o czym mówił jego mentor, te nazwy niewiele mu mówiły, a większości z tych roślin pewnie i tak nigdy nie widział. Ale przynajmniej Kiełbasa próbował go nauczyć czegoś nowego, a to już było coś. Może następnym razem, gdy pójdą do lasu, samotnik pokaże mu te zioła na żywo. Ostatnio, kiedy byli poza miastem, nie znaleźli niczego ciekawego. No, oprócz tych głupich liści dębu, które Tiramisu widział już chyba na każdym kroku.
[1294 słów do treningu medyka]
[przyznano 26%]
Wyleczeni: Tiramisu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz