*bitwa pod Czarnymi Gwiazdami*
Nieprzytomna biegła za ogonami wojowników. Źdźbła traw uderzały ją boleśnie w pysk, zaczepiając się w futrze. Jakby próbowały ją zatrzymać. Wiatr jednak był gorszy. Targał biegnącymi kotami, czekając tylko na czyjś błąd. Wciąż pachniał morzem. Nawet tutaj.
Na czele prowadziła Pikująca Jaskółka. Kremowa kotka gnała. Nikt nie wiedział co się dzieje dokładnie. Chaos i dezinformacja zasiały paniczny lęk wśród wszystkich kotów. Gołębia Łapa czuła jak drętwieją jej łapy. Panika także nią zawładnęła. Całym małym czarnym ciałem. W głowie pojawiały się nieustanne pytania dlaczego to się dzieje. Pamiętała wzrok matki. Jak próbowała ją zatrzymać w obozowisku. I chłodne spojrzenie wuja, które kazało ruszać.
Czy na pewno była odpowiednia? Czy nie będzie im zawadzać? Czy nie obciąży ich tylko?
Nie mogła płakać. Nie na oczach tylu wojowników. Krzyki roznosiły się po okolicy. Wiatr niósł ze sobą zapach krwi. Poczuła jak robi się jej niedobrze. Szła na śmierć. Wszyscy umrą.
— Gołębia Łapo, nie czas na to.
Oszołomiona spojrzała na mentora. W jego ślepiach także lśnił strach. Ledwo zauważalny.
— Zaraz będziemy na miejscu. Nie musisz rzucać się do walki. Zabezpieczenie rannych to też ważne zadanie. Może komuś uratować życie. — miauknął z powagą.
Kotka niepewnie kiwnęła łbem, czując jak powoli ugina się pod spojrzeniem liliowego. Zbliżali się. Cisza. Niepokojąca, przedłużająca się. A po niej niewyraźny głos. Coś się działo. Coś dziwnego. Wojownicy wymienili po sobie spojrzenia. Ich krok nie zwolnił. Wciąż pełni napięcia i niepokoju podążali za Pikującą Jaskółką. Aż metaliczny odór zalał ich nozdrza. Kremowa uniosła ogon ku górze.
— Nie wiem co ma tam teraz miejsce. Wchodzimy tam, ale i obserwujemy sytuację.
Padł rozkaz. Koty spoglądały po sobie. Czyjś głos stawał się wyraźniejszy. Bardziej złowrogi. Gołębia Łapa dostrzegła czekoladowe futro zastępcy. Obok była jedna z tych samotniczek. Tych co mieszkały w szopie. Czarna nic z tego nie rozumiała. Gdyby tamta banda postanowiła wesprzeć ich w walce, ta dwójka nie stałaby naprzeciwko siebie taka zjeżona.
— Hm... Wiesz, mój drogi... Myślę, że odpowiedź jest po prostu zbyt blisko ciebie... Tak blisko, że jej nie dostrzegasz. My, w głównej mierze, w tej sprawie łapeczek nie taplałyśmy... Chociaż, może troszkę kłamie... Ale dopóki serduszko jej biło, my nic nie zrobiłyśmy. Potem dopiero... Wiesz, jak to mówią Judaszowcu... Stare znajomości nigdy do końca nie umierają, trzeba sobie pomagać... — kotka spojrzała na coś pod nią. — Chodź, podejdź... Przyjrzyj się dokładnie temu futerku, które tak się wciąż dzielnie trzyma.
Straciła toczącą się przed nią scenę z oczu. Ogon jej mentora zasłonił jej ślepia. Nic z tego nie rozumiała. Zestresowana i nic nie rozumiejąc, próbowała pozbyć się liliowej kity z pyska.
— Och tak! Spójrz bliżej! Futerko tak ci znane, tak ci bliskie, chociaż... No nie do końca tobie... twojej siostrze na pewno! Czarne jak smoła! Specjalnie je zachowałyśmy, żeby mieć pewność, że umowa zostanie uszanowana. Z wami nigdy nie wiadomo... Wszystko byłoby okej, ale... Proste zadanie przerosło biedną Zielone Wzgórze, a miała tylko jedno... Miała trzymać kogokolwiek, kto stanie między mną, a moim Pokrzywkiem, moją rodziną, daleko! Miała nie pozwolić, aby ktokolwiek się wtrącał! Aby jakiekolwiek zaszczane łajno nie pałętało się wokół niego, nie smuciło go, ani nie sprawiało kłopotów! A ona nawet z tym sobie nie poradziła! Nawet zabicie tej głupiej, szurającej po trawie brzuszyskiem, pchły ją przerosło! Nawet tego nie mogła zrobić dobrze!
Serce Gołębiej Łapy zabiło szybciej. Jej umysł nie nadążał nad tym co słyszał. Wizja uśmiechniętej i miłej Zielonego Wzgórza, zalewała się słowami wypowiedzianymi przez szaloną samotniczkę. Poczuła gulę w gardle. Była tak tym wszystkim przerażona. A nawet z nikim nie walczyła. To wszystko wydawało się zbyt brutalne i okropne by było prawdziwe.
Krew ponownie zalała leśne runo. Koty złączone w śmiercionośnym tańcu zdawały się tak nierealnym obrazem. A jednocześnie tak bliskim. Futro wirowało niesione przez silne podmuchy wiatru. Strzępki sierści tańczyły na iglastych gałęziach. Nieświadome terroru, który dział się pod nimi.
— Gołębia Łapo! — mentor sprowadził ją na ziemię. — Pamiętaj moje słowa. I uważaj na siebie.
Pokiwała łebkiem, rozglądając się wśród walczących kotów. Tyle krwi było na ziemi. Smród był okropny. Kolorowe futra migały jej przed ślepiami. Niektóre znajome, inne zupełnie obce. Wszystko działo się tak szybko, chaotycznie, nieprzewidywalnie. Nie była wstanie pojąć tego wszystkiego umysłem. Powtarzała sobie słowa wujka, próbując ogarnąć brutalną przemoc dziejąca się na jej oczach. Zęby zatapiające się w miękkiej tkance. Pazury rozcinające skórę.
Komu miała pomóc skoro wszyscy zdawali się być tutaj ranni?
Starając się nie wejść pomiędzy walczące koty, ostrożnym krokiem przemierzała pole walki. Pisnęła, czując nieprzyjemny ból. Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć w czyjeś ślepia. Obce. Panika uderzyła jej do głowy. Czyjeś pazury przeorały jej ogon. Potężne łapska przyciskały krwawiącą kończynę do lepkiej ziemi. Nie pozwalali jej odejść. To było jej pierwsze tak bliskie spotkanie z Wilczakiem. Na dodatek tak okropne. Próbowała daremnie się wyrwać spod uwięzi wroga. Im jednak bardziej się rwała tym większy ból przeszywał jej ciało.
— Już uciekasz? Dopiero tutaj dotarłaś...
Zapłakana wciąż się rwała. Dlaczego jej to robiono. Przecież widać było, że nie chciała walczyć. Była zbyt młoda i niedoświadczona by ta walka była sprawiedliwa.
— Gdzie ty się wybierasz?
Poczuła kucie na czubku głowy. Uniosła spojrzenie do góry, by ujrzeć jak bura łapa ryje w jej czarnym futrze. Coś ciepłego zaczęło zalewać jej pysk. Piszczała. Próbowała się wydostać z pułapki, lecz panika jaka zapanowała w jej sercu niezbyt tu pomagała. Rozpaczliwie próbowała się wydostać, jednak nic nie przynosiło efektu. Nawet zapłakane spojrzenia jakie wysyłała walczącym Klifiakom. Została przyparta do ziemi. Wręcz w nią wgnieciona.
— Gardzę takimi jak ty. Nawet nie próbujesz walczyć. — usłyszała syk nad uchem.
Potem już nastał ból. Okropny. Pulsujący. Zalewający całe jej ciało. Nacisk ustał. Ktoś zrzucił z niej wrogą wojowniczkę. Czarna nie oglądając się za siebie, rzuciła się do ucieczki. Wpadła w pierwsze lepszą kryjówkę i dysząc, próbowała złapać powietrze.
— Gołębia Łapo...? — powitał ją znajomy głos.
Przerażona powędrowała wzrokiem ku właścicielu. Szylkretowa wojowniczka leżała na ziemi. Wyglądała źle. Poczuła, jak ją mdli.
— Poszukaj Zaćmienia... Niech cię opatrzy i tu przyjdzie... — jęknęła obolała kotka.
Gołębia Łapa poczuła, jak robi jej się słabo na myśl ponownego pojawienia się na polu bitwy. Serce wciąż biło jej oszalałe. Lęk wcale jej nie opuścił. Cały czas czuła na sobie dotyk burego Wilczaka. Lecz czy mogła odmówić rannej wojowniczce?
— Dobrze. — miauknęła z trudem, nabierając powietrza.
"Druga mama" nie była na szczęście tak trudna do odnalezienia. Wyróżniała się w tłumie. Zupełnie jak jej siostry. Próbując unikać walczących, a tym bardziej wrogiego klanu, biegła w stronę tak dobrze znanego jej futra. Dopiero przy jej boku poczuła się trochę bezpieczniej. Mniej narażona na terror jaki rozgrywał się wokół nich.
— Gołębia Łapo! Co ci się stało? — medyczka niemal krzyczała, czarna bała się ujrzeć emocje malujące się na jej pysku. — Pietruszka chyba zejdzie, jak cię zobaczy.
Gołąbek nie odpowiadała, dała sobie nałożyć opatrunek, czekając aż kotka skończy. Musiała jeszcze ją poinformować o czekającej na nią Jastrząb.
— Gotowe. Powiedzmy. — poinformowała ją.
Widząc jak uczennica próbuje coś z siebie wykrztusić, westchnęła głośno.
— Ani słowa. Wracasz do obozowiska w tej chwili. Bitwa dla ciebie się skończyła. — przegoniła ją medyczka.
Czarna odeszła na parę kroków, nerwowo oglądając się za siebie. Miała nadzieję, że Wieczne Zaćmienie sama odnajdzie ranną wojowniczkę.
Na czele prowadziła Pikująca Jaskółka. Kremowa kotka gnała. Nikt nie wiedział co się dzieje dokładnie. Chaos i dezinformacja zasiały paniczny lęk wśród wszystkich kotów. Gołębia Łapa czuła jak drętwieją jej łapy. Panika także nią zawładnęła. Całym małym czarnym ciałem. W głowie pojawiały się nieustanne pytania dlaczego to się dzieje. Pamiętała wzrok matki. Jak próbowała ją zatrzymać w obozowisku. I chłodne spojrzenie wuja, które kazało ruszać.
Czy na pewno była odpowiednia? Czy nie będzie im zawadzać? Czy nie obciąży ich tylko?
Nie mogła płakać. Nie na oczach tylu wojowników. Krzyki roznosiły się po okolicy. Wiatr niósł ze sobą zapach krwi. Poczuła jak robi się jej niedobrze. Szła na śmierć. Wszyscy umrą.
— Gołębia Łapo, nie czas na to.
Oszołomiona spojrzała na mentora. W jego ślepiach także lśnił strach. Ledwo zauważalny.
— Zaraz będziemy na miejscu. Nie musisz rzucać się do walki. Zabezpieczenie rannych to też ważne zadanie. Może komuś uratować życie. — miauknął z powagą.
Kotka niepewnie kiwnęła łbem, czując jak powoli ugina się pod spojrzeniem liliowego. Zbliżali się. Cisza. Niepokojąca, przedłużająca się. A po niej niewyraźny głos. Coś się działo. Coś dziwnego. Wojownicy wymienili po sobie spojrzenia. Ich krok nie zwolnił. Wciąż pełni napięcia i niepokoju podążali za Pikującą Jaskółką. Aż metaliczny odór zalał ich nozdrza. Kremowa uniosła ogon ku górze.
— Nie wiem co ma tam teraz miejsce. Wchodzimy tam, ale i obserwujemy sytuację.
Padł rozkaz. Koty spoglądały po sobie. Czyjś głos stawał się wyraźniejszy. Bardziej złowrogi. Gołębia Łapa dostrzegła czekoladowe futro zastępcy. Obok była jedna z tych samotniczek. Tych co mieszkały w szopie. Czarna nic z tego nie rozumiała. Gdyby tamta banda postanowiła wesprzeć ich w walce, ta dwójka nie stałaby naprzeciwko siebie taka zjeżona.
— Hm... Wiesz, mój drogi... Myślę, że odpowiedź jest po prostu zbyt blisko ciebie... Tak blisko, że jej nie dostrzegasz. My, w głównej mierze, w tej sprawie łapeczek nie taplałyśmy... Chociaż, może troszkę kłamie... Ale dopóki serduszko jej biło, my nic nie zrobiłyśmy. Potem dopiero... Wiesz, jak to mówią Judaszowcu... Stare znajomości nigdy do końca nie umierają, trzeba sobie pomagać... — kotka spojrzała na coś pod nią. — Chodź, podejdź... Przyjrzyj się dokładnie temu futerku, które tak się wciąż dzielnie trzyma.
Straciła toczącą się przed nią scenę z oczu. Ogon jej mentora zasłonił jej ślepia. Nic z tego nie rozumiała. Zestresowana i nic nie rozumiejąc, próbowała pozbyć się liliowej kity z pyska.
— Och tak! Spójrz bliżej! Futerko tak ci znane, tak ci bliskie, chociaż... No nie do końca tobie... twojej siostrze na pewno! Czarne jak smoła! Specjalnie je zachowałyśmy, żeby mieć pewność, że umowa zostanie uszanowana. Z wami nigdy nie wiadomo... Wszystko byłoby okej, ale... Proste zadanie przerosło biedną Zielone Wzgórze, a miała tylko jedno... Miała trzymać kogokolwiek, kto stanie między mną, a moim Pokrzywkiem, moją rodziną, daleko! Miała nie pozwolić, aby ktokolwiek się wtrącał! Aby jakiekolwiek zaszczane łajno nie pałętało się wokół niego, nie smuciło go, ani nie sprawiało kłopotów! A ona nawet z tym sobie nie poradziła! Nawet zabicie tej głupiej, szurającej po trawie brzuszyskiem, pchły ją przerosło! Nawet tego nie mogła zrobić dobrze!
Serce Gołębiej Łapy zabiło szybciej. Jej umysł nie nadążał nad tym co słyszał. Wizja uśmiechniętej i miłej Zielonego Wzgórza, zalewała się słowami wypowiedzianymi przez szaloną samotniczkę. Poczuła gulę w gardle. Była tak tym wszystkim przerażona. A nawet z nikim nie walczyła. To wszystko wydawało się zbyt brutalne i okropne by było prawdziwe.
Krew ponownie zalała leśne runo. Koty złączone w śmiercionośnym tańcu zdawały się tak nierealnym obrazem. A jednocześnie tak bliskim. Futro wirowało niesione przez silne podmuchy wiatru. Strzępki sierści tańczyły na iglastych gałęziach. Nieświadome terroru, który dział się pod nimi.
— Gołębia Łapo! — mentor sprowadził ją na ziemię. — Pamiętaj moje słowa. I uważaj na siebie.
Pokiwała łebkiem, rozglądając się wśród walczących kotów. Tyle krwi było na ziemi. Smród był okropny. Kolorowe futra migały jej przed ślepiami. Niektóre znajome, inne zupełnie obce. Wszystko działo się tak szybko, chaotycznie, nieprzewidywalnie. Nie była wstanie pojąć tego wszystkiego umysłem. Powtarzała sobie słowa wujka, próbując ogarnąć brutalną przemoc dziejąca się na jej oczach. Zęby zatapiające się w miękkiej tkance. Pazury rozcinające skórę.
Komu miała pomóc skoro wszyscy zdawali się być tutaj ranni?
Starając się nie wejść pomiędzy walczące koty, ostrożnym krokiem przemierzała pole walki. Pisnęła, czując nieprzyjemny ból. Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć w czyjeś ślepia. Obce. Panika uderzyła jej do głowy. Czyjeś pazury przeorały jej ogon. Potężne łapska przyciskały krwawiącą kończynę do lepkiej ziemi. Nie pozwalali jej odejść. To było jej pierwsze tak bliskie spotkanie z Wilczakiem. Na dodatek tak okropne. Próbowała daremnie się wyrwać spod uwięzi wroga. Im jednak bardziej się rwała tym większy ból przeszywał jej ciało.
— Już uciekasz? Dopiero tutaj dotarłaś...
Zapłakana wciąż się rwała. Dlaczego jej to robiono. Przecież widać było, że nie chciała walczyć. Była zbyt młoda i niedoświadczona by ta walka była sprawiedliwa.
— Gdzie ty się wybierasz?
Poczuła kucie na czubku głowy. Uniosła spojrzenie do góry, by ujrzeć jak bura łapa ryje w jej czarnym futrze. Coś ciepłego zaczęło zalewać jej pysk. Piszczała. Próbowała się wydostać z pułapki, lecz panika jaka zapanowała w jej sercu niezbyt tu pomagała. Rozpaczliwie próbowała się wydostać, jednak nic nie przynosiło efektu. Nawet zapłakane spojrzenia jakie wysyłała walczącym Klifiakom. Została przyparta do ziemi. Wręcz w nią wgnieciona.
— Gardzę takimi jak ty. Nawet nie próbujesz walczyć. — usłyszała syk nad uchem.
Potem już nastał ból. Okropny. Pulsujący. Zalewający całe jej ciało. Nacisk ustał. Ktoś zrzucił z niej wrogą wojowniczkę. Czarna nie oglądając się za siebie, rzuciła się do ucieczki. Wpadła w pierwsze lepszą kryjówkę i dysząc, próbowała złapać powietrze.
— Gołębia Łapo...? — powitał ją znajomy głos.
Przerażona powędrowała wzrokiem ku właścicielu. Szylkretowa wojowniczka leżała na ziemi. Wyglądała źle. Poczuła, jak ją mdli.
— Poszukaj Zaćmienia... Niech cię opatrzy i tu przyjdzie... — jęknęła obolała kotka.
Gołębia Łapa poczuła, jak robi jej się słabo na myśl ponownego pojawienia się na polu bitwy. Serce wciąż biło jej oszalałe. Lęk wcale jej nie opuścił. Cały czas czuła na sobie dotyk burego Wilczaka. Lecz czy mogła odmówić rannej wojowniczce?
— Dobrze. — miauknęła z trudem, nabierając powietrza.
"Druga mama" nie była na szczęście tak trudna do odnalezienia. Wyróżniała się w tłumie. Zupełnie jak jej siostry. Próbując unikać walczących, a tym bardziej wrogiego klanu, biegła w stronę tak dobrze znanego jej futra. Dopiero przy jej boku poczuła się trochę bezpieczniej. Mniej narażona na terror jaki rozgrywał się wokół nich.
— Gołębia Łapo! Co ci się stało? — medyczka niemal krzyczała, czarna bała się ujrzeć emocje malujące się na jej pysku. — Pietruszka chyba zejdzie, jak cię zobaczy.
Gołąbek nie odpowiadała, dała sobie nałożyć opatrunek, czekając aż kotka skończy. Musiała jeszcze ją poinformować o czekającej na nią Jastrząb.
— Gotowe. Powiedzmy. — poinformowała ją.
Widząc jak uczennica próbuje coś z siebie wykrztusić, westchnęła głośno.
— Ani słowa. Wracasz do obozowiska w tej chwili. Bitwa dla ciebie się skończyła. — przegoniła ją medyczka.
Czarna odeszła na parę kroków, nerwowo oglądając się za siebie. Miała nadzieję, że Wieczne Zaćmienie sama odnajdzie ranną wojowniczkę.
[ilość słow 1162]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz