kilka księżyców temu
Leżała wymęczona po porodzie. Piątka kociaków leżała piszcząc przy jej boku. Ktoś wszedł do lecznicy. Bursztynowy Brzask. Spojrzała na partnera zmęczonym wzrokiem. Ten niepewnie do niej podszedł i zaczął wpatrywać się w kociaki. - Jak... Je nazwiemy?
Mandarynka, która była na skraju zaśnięcia, szybko przesunęła oczami po kociakach. Prawie same czarno-białe. Jeden jakiś niebieski. I jedna kopia jej.
- Laguna... Łuska... - zaczęła, przejeżdżając kolejno wzrokiem po kociakach.
- Łabędź? - zaproponował wojownik, wskazując na jednego z czarno-białych kociaków. Nocniaczka skrzywiła się lekko. Pamiętała, że na wyspie, na której leżała pochowana jej matka, leżała jeszcze jej kuzynka. Łabędź, która urodziła się martwa. Nie chciała narazić się na gniew Tuptającej Gęsi przez zły wybór imienia. Spanikowany kremowy przestąpił z łapy na łapę.
- To może Murena? - zaproponował delikatnie. Srebrna uśmiechnęła się i skinęła głową, po czym wskazała na synka, który jako jedyny wyróżniał się z rodzeństwa. Nie dość, że był niebieski, to jeszcze medyczki uwijały się przy nim z powodu jego krzywej szczęki. Jednak wyglądał na w miarę zdrowego. Wiedziała, że był synem Skowronka. Miał jego pędzelki na uszach. I w ogóle nie wyglądał jak ona, ani Syriusz.
- Szałwik - zdecydowała. Chciała go nazwać od jakiegoś zioła ze względu na rangę jego ojca. Nie znała się za bardzo na roślinach leczniczych. A przecież nie mogła nazwać go kocimiętką.
- Wygląda tak jak ty! Jest taka delikatna... Jak piórko... Nazwijmy ją Piórko! - Świeżo upieczony ojciec zachwycał się ostatnim dzieckiem z miotu. Mandarynka, która już praktycznie spała, nie słuchając go zbytnio, wymruczała ciche "mhm" i zasnęła.
- Ale one pięknie wyglądają! Czy Piórko już ot... - Nie dokończył, bo przerwał mu głośny pisk wspomnianej koteczki. Rodzice szybko podeszli do niej, zaalarmowani tym głośnym wyrazem niezadowolenia. Ukazała im się córeczka z szeroko otwartymi, zielonkawymi oczami, którą najwyraźniej poraziło światło. Bursztynek zaczął skakać z radości, jakie jego kociaki są słodkie. Mandarynka tylko stała tam, wpatrując się w Piórko. Wyglądała zupełnie jak Pierzasty Wdzięk...
- Mamo! Mamo! Pat! Mam pajoka!
No tak. Większość kociaków stety lub niestety, przez udział Bursztynka w ich wychowaniu, przejęła po nim kilka cech. Spojrzała przelotnie na córkę.
- Świetnie - mruknęła tylko.
- Laguna... Łuska... - zaczęła, przejeżdżając kolejno wzrokiem po kociakach.
- Łabędź? - zaproponował wojownik, wskazując na jednego z czarno-białych kociaków. Nocniaczka skrzywiła się lekko. Pamiętała, że na wyspie, na której leżała pochowana jej matka, leżała jeszcze jej kuzynka. Łabędź, która urodziła się martwa. Nie chciała narazić się na gniew Tuptającej Gęsi przez zły wybór imienia. Spanikowany kremowy przestąpił z łapy na łapę.
- To może Murena? - zaproponował delikatnie. Srebrna uśmiechnęła się i skinęła głową, po czym wskazała na synka, który jako jedyny wyróżniał się z rodzeństwa. Nie dość, że był niebieski, to jeszcze medyczki uwijały się przy nim z powodu jego krzywej szczęki. Jednak wyglądał na w miarę zdrowego. Wiedziała, że był synem Skowronka. Miał jego pędzelki na uszach. I w ogóle nie wyglądał jak ona, ani Syriusz.
- Szałwik - zdecydowała. Chciała go nazwać od jakiegoś zioła ze względu na rangę jego ojca. Nie znała się za bardzo na roślinach leczniczych. A przecież nie mogła nazwać go kocimiętką.
- Wygląda tak jak ty! Jest taka delikatna... Jak piórko... Nazwijmy ją Piórko! - Świeżo upieczony ojciec zachwycał się ostatnim dzieckiem z miotu. Mandarynka, która już praktycznie spała, nie słuchając go zbytnio, wymruczała ciche "mhm" i zasnęła.
***
Minęło zaledwie kilka wschodów słońca od tamtego dnia. Jej dzieci zaczęły powoli otwierać oczy. Najstarszy, Laguna, już wpatrywał się w znajdki bawiące się kulką mchu, swoimi błękitnymi oczami. Mandarynka w międzyczasie czuła się świetnie. Pierzasty Wdzięk już w ogóle jej nie nawiedzała. Tylko za każdym razem, jak Bursztynek przychodził do żłobka ze zwierzyną i zachwycał się swoimi adoptowanymi dziećmi, księżniczka Klanu Nocy musiała sobie wmawiać, że Piórko to zupełnie normalne imię i nawet całkiem pasujące. Właśnie teraz brat Zmierzchającej Zatoki wszedł z okoniem do żłobka, by znowu zacząć wypytywać o to, czy kociaki już zaczęły turlać się albo skakać. Kociaki po kolei zaczęły piszczeć i lekko uchylać swoje oczy. Większość z nich nie przyzwyczaiła się jeszcze do światła. - Ale one pięknie wyglądają! Czy Piórko już ot... - Nie dokończył, bo przerwał mu głośny pisk wspomnianej koteczki. Rodzice szybko podeszli do niej, zaalarmowani tym głośnym wyrazem niezadowolenia. Ukazała im się córeczka z szeroko otwartymi, zielonkawymi oczami, którą najwyraźniej poraziło światło. Bursztynek zaczął skakać z radości, jakie jego kociaki są słodkie. Mandarynka tylko stała tam, wpatrując się w Piórko. Wyglądała zupełnie jak Pierzasty Wdzięk...
***
teraz
Kociaki harcowały po legowisku w najlepsze. Już miały dwa księżyce. Szałwik biegał, a raczej koziołkował po legowisku, krzycząc, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Laguna był wylizywany przez Kotewkowy Powiew, co chyba średnio mu się podobało. Murena z Łuską siedzieli przy sobie, wpatrując się w śnieg. Ona zaś sama miała odpoczynek. No tak. Uważny czytelnik mógłby zauważyć, że jednego kociaka tu brakuje. Konkretniej koteczki, która jest praktycznie główną bohaterką tego opowiadania. Piórko podeszła do matki. Na jej głowie siedział pająk. - Mamo! Mamo! Pat! Mam pajoka!
No tak. Większość kociaków stety lub niestety, przez udział Bursztynka w ich wychowaniu, przejęła po nim kilka cech. Spojrzała przelotnie na córkę.
- Świetnie - mruknęła tylko.
<Piórko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz