– Skrzelowy Szepcie. – Karasiowa Ławica znikąd pojawiła się pewnego zimowego dnia obok swojego brata z poważną miną, strasząc go całkowicie, co doprowadziło do cichego, ale całkowicie niemęskiego pisku. Nie przejęła się tym jednak zbytnio, myśląc o tym co planowała powiedzieć. – Chciałam ci zaproponować pewną wyprawę… Poza granice Klanu Nocy.
Byli sami i nie ryzykowała, że ktokolwiek ich usłyszy. Skrzelik, który najwidoczniej już się trochę uspokoił po niedoszłym zawale, spojrzał na nią zdziwiony:
– Ale przecież tam są lisy, nie można tam chodzić polować!
– Nie mam na myśli wyprawy łowieckiej, a terytorium lisów można ominąć, chociażby idąc blisko morza… Mówię o wyprawie dużo dalej, zdala od Klanu Nocy, Sroczej Gwiazdy, Tuptającej Gęsi i wszystkich Róż czy Mandarynek. Prawdopodobnie takiej bez powrotu – zamilkła na chwilę. – Klan Nocy już od dawna nie jest przyjaznym miejscem do życia, chciałabym znaleźć jakieś lepsze, w którym będziemy bezpieczni, spokojni i będzie nam się lepiej żyło. Rozmawiałam już o tym z ojcem, mówił, że jeśli zdecydujemy się na odejście, postara się wytłumaczyć Ryjówkowemu Urokowi dlaczego to zrobiliśmy. I że będzie życzył nam jak najlepiej, mimo że na pewno będzie mu nas brakować…
Tylko częściowo mówiła prawdę. Tak, Krzycząca Makrela wspomniał, że chce dla nich jak najlepiej, ale był dość mocno przeciwny decyzji o odejściu. Nie chciał rozstawać się z dziećmi i próbował przekonać Karaś, że są inne wyjścia, że przekona Ryjówkowy Urok, żeby się pogodzili… Już od dawna widać było, że przytłacza go ten rozpad rodziny, a teraz wyraźnie przestraszył się możliwością tak naprawdę utraty dwójki ze swoich kociąt. Ale Karaś nie widziała sensu w zostawaniu i robieniu za sługi rodziny królewskiej. "Plebs", jak to kiedyś Różana Woń uwielbiała rzucać. Wręcz przeciwnie, łapy świerzbiły ją ze świadomości jak wiele czasu już zmarnowała.
– Chc-cesz odejść…? – Wyjąkał w końcu Skrzelowy Szept, który do tej pory wpatrywał się w siostrę z wytrzeszczonymi z niedowierzania oczu.
Widać było jak się waha, jak ciężko mu pojąć, że jego zawsze uparta i odważna siostra postanowiła się ostatecznie poddać. Patrzyli na siebie, a Karaś nie była pewna ile jest w stanie z niej wyczytać. Czy widzi w jej oczach zdecydowanie czy desperację, czy tchórzostwo czy odwagę na zmianę swojego życia? Po chwili jednak Skrzelik westchnął ciężko i pochylił głowę.
– Czy to z powodu tej kotki? – spytał, a jego głos pozbawiony tym razem jąkania zabrzmiał dość nisko, nieco chropowato. – Tej z Klanu Klifu?
Karaś zaskoczona spojrzała na brata. Nie tego pytania się spodziewała. Nawet nie była świadoma, że Skrzelik wie o jej relacji z Północą. Chociaż, biorąc pod uwagę to, jak dobrym był od zawsze obserwatorem… Powinna być bardziej zdumiona, gdyby mu to umknęło.
– Masz na myśli Północ? – upewniła się. – Nie myślałam o tym aż tak… Ale wiesz, gdyby się udało, gdyby nas tam przyjęli… Północ opowiadała mi trochę o ich klanie, zawsze była podekscytowana wspominając swoich przyjaciół w klanie i ich tereny… Podobno widok z tych wysokich skał nad morzem, które czasem widać z naszej granicy jest piękny… No i wiesz, tam nikt nie obraża nikogo za kolor sierści, nie mają władzy dziedzicznej ani żadnych innych takich wymysłów.
Kocur zastanawiał się dłuższą chwilę nad odpowiedzią, z rozwagą machając końcówką ogona.
– To duża rzecz. J-jeżeli stąd odejdziemy... nie będzie powrotu – mruknął jakby nieco już bardziej przekonany co do pomysłu..
– Jesteś tu szczęśliwy? – Pytanie, które zadała, było dość proste, ale wyraźnie zbiło z tropu czekoladowego.
– C-czy to naprawdę t-tak ważne? Od-d-d-d... ekhm... od-dejście byłoby zdradą...
– Powiem Sroczej Gwieździe, żeby zwolniła nas z przysięgi wojownika – przekonywała. – Ona sama dodaje zasady do kodeksu, których przecież wcześniej nie było, czy to nie jest samo w sobie złe w oczach gwiezdnych? Myślę, że by nam wybaczyli – przerwała na sekundę. – W końcu było już w historii sporo kotów, które zmieniły klan. Ale nie chcę cię zmuszać, możesz to przemyśleć na spokojnie i dać mi znać co postanowisz – uśmiechnęła się tak uspokajająco, jak tylko potrafiła.
Kocurek znowu zamilkł, najwyrażniej tocząc wewnętrzną walkę. Karaś mimo wszystko to rozumiała. To byłby duży krok w nieznane. Skrzelik wolał unikać konfrontacji, ale może to był właśnie ten pierwszy moment, kiedy się postawi. Miała nadzieję, że zdecyduje się w końcu postawić na swoje szczęście.
– J-ja pójdę z tobą. Chce się tylko p-pożegnać z Algową Strugą... Zawsze b-była dobrą p-pp-przyjaciółką.
Patrzyła na brata jeszcze chwilę niepewnie, a dopiero później na jej pyszczku wykwitł szczery uśmiech.
– Dobrze, rozumiem to. Zadbam o to, żeby nic nam się nie stało w drodze – miauknęła Karaś. – Ile czasu potrzebujesz?
Czuła jak rodzi się w niej już od dłuższego czasu nieobecna ekscytacja i nadzieja. Odchodzą! Zobaczą nieznane krainy! Żadna Tuptająca Gęś nie będzie jej mówić co ma robić! A na końcu uda im się dotrzeć do Klanu Klifu i znaleźć spokój…
– J-jak dużo czasu mamy? – Spytał kocurek, z lekką obawą.
Jego siostra westchnęła, rozważając odpowiedź.
– Pora Nagich Drzew już w pełni, możemy iść teraz, licząc, że pozostanie delikatna, albo będziemy tu musieli zostać aż do Pory Nowych Liści…
Kocurek mruknął jedynie potwierdzając. Prawdą było, że przeżyli już dużo gorsze i mroźniejsze pory, kiedy to wyrąbywali przeręble w rzece, żeby móc polować, ale w przypadku gdyby inny klan ich nie przyjął, przetrwanie jedynie w dwójkę wciąż stawało się nie lada wyzwaniem. Pora Nagich Drzew zwykle była naznaczona chłodem i głodem, w każdej chwilii aktualna spokojna pogoda mogła się zmienić. Karaś wciąż pamiętała widok matki Nimfiego Zwierciadła, wychudzonej, rannej kotki, gotowej oddać jedyne dziecko. Ale nie zamierzała zostawać w Klanie Nocy tylko dlatego, że tak było wygodniej.
***
Przekładali wyjście z różnych powodów: Karaś obawiała się o zdrowie Piórolotka i chciała choć minimalnie go jeszcze wesprzeć przed odejściem, Skrzelik zbyt długo odkładał pożegnanie z Algową Strugą… Ale też wyruszenie Porą Nowych Liści zdawało się po prostu bezpieczniejsze. W klanie nie odezwały się żadne plotki, które mogłyby świadczyć o tym, że ich plany dotarły do uszu Sroczej Gwiazdy czy innych chcących im zaszkodzić kotów, ale Karaś i tak wolała być ostrożna. Dlatego ukrywała swój na nowo obudzony entuzjazm, dużo rzadziej też szukała na granicy Północy. Już niedługo – myślała sobie. – Zobaczysz mnie u siebie w klanie i wszystkie te nieobecności ci wynagrodzę, będziesz w szoku, mówię ci.No i przyszedł w końcu dzień, kiedy wychodząc na poranny patrol, Karaś mogła zaobserwować delikatnie przebijające się przez śnieg zielone łodyżki – niezaprzeczalny znak początku Pory Nowych Liści. Najwyższy czas.
Wszystko już mieli ze Skrzelikiem dogadane. Nie chciała narażać go na stres publicznego sprzeciwu wobec Sroczej Gwiazdy, dlatego umówili się, że dołączy do niej w nocy. Na wszelki wypadek ustalili aż dwa miejsca spotkania na granicy klanu. Powtarzała je sobie w myślach, gdy patrol dobiegał już końca i powoli wracali do obozu. Ciągnęła za sobą tylko jedną piszczkę, ale jak sobie mówiła – to już i tak nie było ważne. Klan miał tylu członków, że w obliczu nadchodzącego ocieplenia na spokojnie wykarmią starszyznę i kociaki, których znów w żłobku było pełno. Już bez jej pomocy. Cieszyła się tą myślą, a to ją tylko upewniało w dawno podjętej decyzji. Stres zagłuszała jej radość z wolności, która miała nadejść. Weszła do obozu pewna siebie, pewna siebie odłożyła na stos zwierzyny piszczkę, pewna siebie machnęła ogonem na powitanie Dryfującej Bulwie, który stał w pobliżu i równie pewna siebie ruszyła w stronę Sroczej Gwiazdy, która pogrążona była luźną pogawędką ze Spienionym Nurtem. Na widok zbliżającej się młodszej kotki liderka przerwała jednak i wstała, tak jakby spodziewała się już problemów.
– Proszę o zwolnienie z przysięgi wojownika – oznajmiła Karaś zwyczajnie, tak jak ogłasza się powrót patrolu, który przebiegł w najbardziej nudny i spokojny sposób, w jaki patrol może przebiec.
Srocza Gwiazda machnęła ogonem, patrząc na wojowniczkę z odrobiną niezrozumienia.
– Chcę odejść z Klanu Nocy – kontynuowała Karasiowa Ławica. – Już od dawna nie czuję się tu jak w domu. Nie zgadzam się z decyzjami, które podejmujesz, nie zgadzam się z atmosferą jaka tu panuje i wszystkimi podejrzeniami, wyzwiskami kierowanymi w stronę niektórych kotów. Nie chcę być tego częścią, brzydzę się tym klanem.
Umilkła, wpatrując się w liderkę poważnie. Była dumna z tego, jak stabilny był jej głos, że nie było po niej widać żalu, który czuła i tego konkretnego smutku, który czują osoby, które zdecydowały się coś dawniej ważnego porzucić.
Srocza Gwiazda nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo z drugiego krańca obozu dobiegł do nich Krzycząca Makrela, głośno broniąc swojego dziecka.
– Srocza Gwiazdo, ona nie wie co mówi, to ze stresu, z całego tego przemęczenia, była Pora Nagich Drzew, za mało jadła…
Karaś czuła uścisk w sercu, słuchając tej ostatniej próby. Przepraszam tato – tłukło się w jej głowie. – Wiem, że do końca miałeś nadzieję, że będziemy szczęśliwą rodziną. Mimo to, nie spuściła wzroku ze Sroczej Gwiazdy, jedynie na chwilę zamknęła ślepia, odpędzając od siebie wątpliwości. W Klanie Nocy nie było szans na normalne życie dla Skrzelika.
– Jestem pewna tego co mówię, nie jest to spontaniczna decyzja. Tak jak mówię, już od dawna marzę o odejściu. Zresztą myślę, że twojej rodzinie będzie to wręcz na rękę.
Przez chwilę panowała cisza, po tym jak nawet Krzycząca Makrela przestał protestować i umilkł przybity. Srocza Gwiazda nie zareagowała złością czy pytaniami, raczej chłodną obojętnością. Skinęła głową, po czym wskoczyła na krzew, z którego wygłaszała wszystkie przemowy.
– Karasiowa Ławica odrzuciła kodeks i zaszczyt bycia wojownikiem, więc od tej pory nie może być tak traktowana. Zostaje wygnana i jeżeli ktokolwiek spotka ją na terenach Klanu Nocy - zostanie potraktowana jak zwykły włóczęga.
Nie było już powrotu. Dostała nakaz opuszczenia wszystkiego, co do tej pory było jej domem. Mimo to wciąż wyprostowana, odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia z obozu.
– Wiem, że w końcu zrozumiesz – mruknęła cicho do ojca, przechodząc obok niego i ocierając się o jego bok minimalnie. – Tak będzie lepiej, nie miej mi tego za złe.
Nikomu innemu nie rzuciła spojrzenia, nie chciała widzieć zdziwienia Dryfującej Bulwy, triumfu Różanej Woni czy Mandarynkowego Pióra, na wypadek gdyby wyściubiła akurat nos ze żłobka. A tym bardziej nie chciała widzieć reakcji Piórolotka. Przynajmniej nie weźmie udziału we wciąż odkładanym patrolu, mającym za zadanie przepędzić lisy. Kocur bardzo się martwił taką możliwością, teraz już nie będzie musiał…
Opuściła obóz, nie oglądając się za siebie, tylko kilka razy zaciskając mocniej powieki.
***
Nie zdążyła dotrzeć do granicy, ale wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Zwolniła kroku, myśląc, że może ktoś chciał z nią jeszcze porozmawiać, ale tajemniczy obserwator nie wyszedł z ukrycia. Ruszyła znów nasłuchując i chwilę później znów dało się słyszeć minimalny szelest. Jakiś wojownik, może dwóch…? Na pewno ktoś mniej doświadczony, skoro nie poruszał się całkiem bezszelestnie. Srocza Gwiazda musiała wysłać za nią jakieś koty, żeby upewniły się, że opuściła ich granice. Westchnęła. Ciekawe kto to był… Zabawne jak szybko z współklanowicza może stać się w ich oczach wrogiem. Chociaż tak właściwie, w niektórych oczach już od dawna musiała nim być. Cóż, obstawa trochę popsuła jej plany. Zmieniła nieznacznie kierunek, mając nadzieję dotrzeć do granicy bliżej morza niż pierwotnie planowała. Nie chciała, żeby poznali miejsce, w którym miała czekać na Skrzelika.Nadłożenie drogi kosztowało ją odrobinę czasu, ale jej "ogon" nie wtrącił się w żaden sposób, wciąż śledząc jak cień i nie wychodząc z ukrycia. Może to i dobrze… Nie chciała żeby jej ostatnim wspomnieniem klanu, w którym się urodziła, była sprzeczka z kimś pokroju Biedronkowego Pola. Albo co gorsza jej siostry… Zjeżyła futro na samą myśl o tym, że to Krabik mogłaby być wyznaczona do pilnowania jej.
Zatrzymała się tylko na sekundę, czując znaczniki graniczne. Miała ochotę otrzeć się ostatni raz o tak znany pień drzewa i zrobiłaby to prawdopodobnie, gdyby nie świadomość bycia obserwowaną. Westchnęła więc tylko cicho, zaciągając się ostatni raz zapachem, z którym była związana od urodzenia. I ruszyła dalej, w stronę nieznanego.
Cichy szelest za plecami, do tej pory odzywający się od czasu do czasu, umilkł całkowicie, potwierdzając jej przypuszczenia. Była już na terenach samotniczych, a Klan Nocy miał się nią więcej nie przejmować. Mimo wszystko, była wolna. Przeszła jeszcze kilka króliczych susów dla pewności, że nie zostawi swojego zapachu zbyt blisko granicy, a następnie skręciła w stronę umówionego miejsca spotkania z bratem. Zapoluje po drodze, poczeka na niego już ze świeżutką zwierzyną. Wyruszą, a potem wszystko już się ułoży.
[2079 słów]
<Skrzeliku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz