*dawno, dawno temu*
- Wszystko dobrze, Wróbelku?
Wujek Igła spojrzał na niego z troską, kładąc ogon na jego grzbiecie.
- Chcesz porozmawiać?
Tak, chciał. Chciał wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje i myśli, które zalęgły się w jego głowie od ataku Stwórcy, ba, od śmierci ojca. Potrzebował tego. Przytulenia, polizania po głowie i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Że nie musi się martwić, o siebie ani nikogo innego, bo ktoś zawsze o niego zadba. Chciał rozmawiać, śmiać się jak dawniej, nie bacząc na wszystkie złe rzeczy, które wydarzyły się między nim i najbliższymi. Tak bardzo tego potrzebował.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Nie, wszystko w porządku. Dzięki, wujku Igło.
Oczy szczypały go od powstrzymywanych łez, ale uśmiech nie opuścił jego pyska, aż bury nie znalazł się poza granicami obozu. Wtedy zapłakał gorzko.
*niedługo po odejściu Chabrowej Bryzy*
I stało się to, czego najbardziej się obawiał. Dokładnie tak jak wtedy, zaczęło się od krzywych spojrzeń i pełnych wściekłości szeptów, by stopniowo zamieniały się w coraz głośniejsze pomruki niezadowolenia, kolejne awantury i odmowy współpracy, aż w końcu… Tak. Nad obozem unosił się złowrogi zapach śmierci.
Trup byłego, samozwańczego zastępcy leżał smętnie na zakrwawionej ziemi, czujnie obserwowany przez podchodzące coraz bliżej ptaki. Nikt nie spieszył się, żeby go pogrzebać, nie był pewien, czy ktokolwiek w ogóle wziął taką możliwość pod uwagę. Zresztą, ciało jeszcze nie zdążyło dobrze ostygnąć.
Naprawdę nie wiedział, co o tym sądzić.
Jeszcze chwilę temu i on był częścią wściekłego tłumu, gotowego rozszarpać Hiacyntową Cętkę na strzępy. Teraz, kiedy emocje opadły, w jego piersi coraz mocniej odzywało się palące uczucie, każące mu zwinąć się w kłębek w kącie legowiska i ukryć łeb w łapach.
Przecież na własnej skórze doświadczył, co to znaczy być znienawidzonym przez cały klan. Czyżby tak szybko o tym zapomniał? Tak łatwo dał się ponieść wściekłości, krzywdząc w dokładnie taki sposób, za jaki nienawidził innych? Tak szybko zapomniał… o swoim ojcu?
Zacisnął powieki. W przeciwieństwie do Wilczego Serca, Hiacynt zasłużył na to, co go spotkało. Sierść na jego karku zjeżyła się na wspomnienie chwili, w której odkrył prawdę na temat śmierci swojego ucznia. Tamten bezczelny uśmiech niebieskiego… Jego bezsilna wściekłość w obliczu jawnie drwiącego z niego kocura. A to, co działo się po opuszczeniu obozu przez resztę Burzaków… Z jego gardła wydobyło się głuche warknięcie.
Mimo wszystko… Jak bardzo nie próbowałby wytłumaczyć sobie, że nie stało się nic złego, a były zastępca sam zgotował sobie ten los, coś w nim buntowało się i kłuło ostrym wyrzutem sumienia. W głębi serca wiedział, że nic nie może uzasadnić morderstwa. Nieważne, kim byłaby ofiara.
<Igło? Przepraszam za gniota, chciałam już uśmiercić Hiacynta :’) Opiszesz jak to się stało?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz