— Może za jakiś czas mi przejdzie. — miauknęła. — A teraz opowiadaj, jak tam twój pierwszy wojowniczy patrol!
* * *
Pora Nagich Drzew była ciężka dla kotki bardziej niż się spodziewała. Pomijając całe zimno oraz zmniejszoną ilość zwierzyny, łapy w przymrozki bolały ją jeszcze bardziej i częściej. Czasem robiło się to na tyle nieznośne, że wojowniczka z sykiem wstawała z gałęzi. W jeden najmroźniejszych dni nawet przeniosła się do legowiska Wschodu i jego uczennic, gdy mróz dawał jej znać w kości. Mimo wszystko starała się wieść w miarę normalne życie. Zabierała swojego ucznia na trening, szła na szybkie polowanie i wracała do legowiska zmęczona. Bocian parę razy spoglądał na nią podejrzliwym wzrokiem, lecz ta z wymuszonym uśmiechem odpowiadała, że źle nie jest i daje radę. Ostróżka wcale się nią nie zmartwiła. Z obojętnością na pysku przechodziła koło siostry, udając, że nie istnieje. Konopia nawet nie udawała, że to ją nie boli. Ze smutkiem i lekkim utęsknieniem spoglądała w stronę dawnej towarzyszki zabaw, bez którejś kiedyś nie wyobrażała sobie życia. Chciała móc porozmawiać z siostrą jak kiedyś. Popytać o nią i Podniebnego Żurawia. Pośmiać się z młodzików. Razem potrenować ucznia. Czy chociaż razem coś zjeść podczas szczytowania słońca.
Teraz nadeszła w końcu upragniona przez wszystkich Pora Nowych Liści. Obozowisko znów stało się pełne kotów, w tym im czasem konfliktów. Szakłak coraz śmielej twierdził, że mogliby odzyskać dawne tereny, zamiast bać się do końca życia Nocniaków. Jego mądrości podłapał jego dawny uczeń, Klon, który przepełniony optymizmem uważał, że Nocniaki na pewno już znalazły sobie nowych wrogów. Dwójka kocurów łaziła po obozowisku nakręcając siebie na wzajem. Czasem przysiadywały w ich towarzystwie siostry Klonu oraz jego partnerka. Gdy ich teorie robiły się zbyt gorące Gąska wkraczała do akcji i targając ukochanego za ucho zaciągała go do na wspólny patrol. Od paru księżyców bez powodzenia starali się o kocięta. Gąska po rozmowie z Szyszką i Sokołem stwierdziła, że kocięta na starość to zbyt wiele roboty. Konopia czasem przyłapywała się na myśleniu czy i ona powinna sobie kogoś znaleźć. Wtedy jej myśli uciekały w stronę niewinnej i uroczej Pójdźki oraz odważne i nieco roztrzepanej Zbożowej Łapy. Zastanawiała się jak sobie radzą w dalszym życiu. Ona uwięziona tu z coraz bardziej bolącymi łapami nawet nie mogła się wymknąć i sprawdzić.
— Puść mnie! — rozległ się krzyk.
Konopia rozejrzała się. Wrzaski pochodziły z okolicy legowiska medyków. Westchnęła, widząc, że mało kto jest w obozowisku. Musiała sama to sprawdzić. Niechętnie wstała i ruszyła w tamtą stronę. Widok czarnego-białego futra ją nie zaskoczył. Nornica stawała się coraz bardziej nieznośna. Łapą przetrzymywała Śliwkę, która cała zapłakana, próbowała się wyrwać starszej.
— I co smarkulo? — syknęła pełna gniewu. — Już ci nie jest do śmiechu?!
Śliwka pisnęła.
— Nie śmiałam się z ciebie! Naprawdę!
— Jasne, jasne. Lepiej sama spójrz jaka jesteś paskudna. Twoje futro jest obrzydliwe. Cała jesteś obrzydliwa. Jakim cudem rodzice nie utopili cię w rzece, kiedy mieli czas?
Konopia trzepnęła ogonem.
— Zostaw ją. — miauknęła ostrzegawczo do Nornicy.
Wojowniczka zaśmiała się.
— Nie będziesz mi rozkazywać, wronia strawo. Na pewno nie taka niewybarwiona mysia strawa jak ty! — syknęła, przejeżdżając powoli pazurami po grzbiecie Śliwki.
— Przestań!
Nornica prychnęła.
— Bo co mi zrobisz? Naskarżysz Szyszce? Naszej pokracznej liderce, która siedzi w kociarni? Powodzenia — burknęła, przysuwając pazury do szyi przerażonej Śliwki.
Niebieskie ślipia uczennicy medyka przyglądały jej się z nadzieją. Konopia nie mogła jej zawieść.
— Puść ją, a może nie skończysz, jak Czermień. — syknęła, szykując się do zaatakowania wojowniczki.
Nornica zaśmiała się cicho.
— Nie porównuj mnie do tego łapojada niewdzięcznego! — warknęła, wbijając pazury w krtań Śliwki.
Przeraźliwy pisk rozległ się po obozowisku i okolicy. Konopia rzuciła się na wojowniczkę. Ta puściła czekoladową szylkretkę, która po wyswobodzeniu zaczęła człapać się w stronę legowiska medyków. Nornica wściekła wbiła pazury w grzbiet Konopii. Szylkretka próbowała ją zrzucić, lecz w końcu przygniotła ją, kładąc się na plecach. Nornica wgryzła się jej boleśnie w bark, sycząc i prychając. Konopia czując zalewający ją ból, została zmuszona do puszczenia czarno-białej. Ta gniewnie sycząc, odbiegła kawałek, przygotowując się do skoku. Konopia zdyszana powędrowała wzrokiem w stronę legowiska medyków. Miała nadzieję, że Śliwka zdołała się opatrzeć. Dziwny warkot, zmusił ją do ponownego spojrzenia na Nornice. Ujrzała zbliżającego się do nich Bociana. Ten z widocznym niezadowoleniem prychał i syczał na Nornicę. Wojowniczka spojrzała a to na niego, a to na Konopie i burknęła coś pod nosem, po czym dała w długą. Bocian popędził za nią, a szylkretka skierowała się do legowiska medyków. Widok jaki zastała, sprawił, że łzy same napłynęły jej do ślip. Śliwka leżała w kałuży krwi, trzymając w łapce ubrudzoną nią pajęczynę. Konopia cofnęła się do wyjścia przerażona. Czując opór, spojrzała zapłakana na zdyszanego Bociana.
— Uciekła mi.
Konopia wtuliła się w białe futro kocura.
— Czemu? Czemu to znów musi się dziać...? — miauknęła ze smutkiem.
<Bocian?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz