tu jeszcze Śliwka żyje jak coś
Cicha po raz kolejny próbowała walczyć z Lśniącym Księżycem. Fakt, dobrze jej szło, jednak nieduża postura sprawiała małe problemy. Kurczę, przecież miała już piętnaście księżyców! Nie mogło być aż tak źle!
Zacisnęła zęby, wybijając się z tylnych łap. Wprost w bok mentora, przewracając go na bok, by po chwili z refleksem docisnąć mu łapy do gardła. Posłała mu poważne, skoncentrowane spojrzenie. Czuła jak jej krew szumi w uszach, mimo, że był to tylko trening. Czy jeśli kiedyś będzie mieć kolejną szansę na prawdziwą walkę, też tak będzie? W końcu, gdy wkurzyła Czermienia, ten nią tylko pomiatał. Rzucał z miejsca na miejsce, jak ostatnią zabawkę...!
Myśląc o tym, zacisnęła mocniej zęby, pazury głębiej wbijając w szyję mentora. Bury szybko zrzucił ją z siebie, by mu nie zrobiła większej krzywdy. Wstał, otrzepując futro.
- Nie trać skupienia! - Skarcił ją. - O czym ty myślisz? Normalnie już byś leżała martwa.
Ostre słowa mentora sprawiły, że uderzyła gniewnie ogonem o ziemię. Nie prawda! Podczas prawdziwej walki nie rozpamiętywałaby porażki w starciu z Czermieniem! Na pewno byłoby inaczej! To on się nie znał po prostu.
Prychnęła na jego słowa. Im starsza była, tym jej charakterek stawał się ostrzejszy. Pozwalała sobie na pełne pogardy spojrzenia, prychnięcia, na brak dyscypliny, którą Szyszka próbowała w nią wpoić. Silny duch się jednak nie dał, coraz to bardziej przejmując kontrolę nad niemą kotką. Chciała pokazać swoją siłę. Jeśli nie słowem - to gestem.
Dlatego też, nim bury po raz kolejny ją skarcił, ta po prostu się na niego rzuciła. Gdy spróbował ją odrzucić, ta odskoczyła, obiegając go wokoło. Czuła na sobie jego spojrzenie, więc wysuwając pazury, przypuściła atak frontalny. Widziała, jak Lśniący Księżyc szykuje się do odskoku. Prawa czy lewa? Jego łapy drgnęły, w lewo!
Odbiła się zwinnie, niczym wyćwiczony wojownik, naśladując mentora. Również skoczyła w lewo, zagradzając mu drogę. Nie minęła chwila, a ponownie odskoczyła przed łapą starszego, po sekundzie wracając by ją ugryźć. Syknął, skacząc na nią. Przewrócili się, Cicha leżała pod mentorem, więc zebrała całą swoją siłę, uderzając go w brzuch. Kocur mocno oberwał, schodząc z niej, Zakasłał, Cicha walnęła go w żołądek.
Jej gniew zelżał. Czyżby go skrzywdziła? Będzie rzygać? Może powinna mu przynieść jakiegoś liścia do wytarcia pyska, albo coś...?
Lśniący Księżyc trzymał się dzielnie, powstrzymując zwrot obiadu. Kotka uznała, że najwyraźniej nic mu nie jest. Zakończyła trening, ku wyraźnej uldze starszego, który zaczął wracać do obozu.
Kotka go odprowadziła do medyków, dostrzegając swoje siostry. Przywitały się z nią, jednak szylkretka szybko umknęła przed ciekawskimi kotkami. Nie chciała pytań, nie żeby mogła odpowiedzieć.
Przeszła parę kroków, czując nagle nudę. Jej złość uleciała wraz z wygraną nad mentorem. Teraz zwyczajnie nie miała co robić. Nie miała też ochoty na przechadzkę.
Zaburczało jej w brzuchu. Skrzywiła się. No tak, żarełko!
Poszła do stosu ze zwierzyną, biorąc wiewiórkę.
Usiadła niedaleko żłobka, doskonale słysząc piski i głosy kociąt stamtąd. Ignorowała je, jedząc w spokoju posiłek. Była w połowie, kiedy usłyszała czyjś głosik.
- Dzień dobry.
Zerknęła kątem oka dostrzegając niebieską grubą kulkę. Znaczy, może nie tak grubą, ale jednak trochę tak. Od razu poznała w nim bachora Szyszki. Co on tu robił? Niby nie wyszedł za daleko żłobka, bo ona sama leżała dość blisko. Czyżby był głodny, a jej była mentorka nie dała mu jeść?
Machnęła lekko ogonem, podnosząc się.
- Dzień dobry, jestem Orzełek! - Przywitał ją ponownie, przedstawiając się.
Przewróciła oczami. To był w końcu głodny czy nie?
Zauważyła jego ciekawskie spojrzenie. Na jej obiad. Strzyknęła uchem. Szyszka zajęta była pozostałymi ze swojego stada, więc widocznie to szylkretka musiała nakarmić jej bachora.
Wzięła więc w łapę trochę mięsa, by po chwili bez oporu wepchnąć je młodemu prosto w pysk.
Spojrzała na niego myśląc sobie "smacznego!".
<Orzełek? widzisz jak dba?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz