Urodził się podczas epidemii, niczego nieświadomy. Po prostu wyszedł jako oblepiona śluzem, kremowa kuleczka, z ciała Rumiankowej Pręgi. Jako jedynak, bez żadnego brata czy siostry. Wydał kilka głośnych pisków i doczłapał się do brzucha mamy, pijąc łapczywie mleko. Chwilę potem ciepły język mamusi wylizywał spokojnymi ruchami ciałko malca.
Kocurek wtulił się w futro Rumianku, chcąc tylko poczuć ciepło. Drżały mu wąsiki, ciałko oraz uszy. Na czystej sierści można było zauważyć cętki oraz białe plamy, układające się w różne wzory.
Przez następne dni malec poznawał nowe słowa, chodził koślawo na własnych, czterech nogach oraz wsadzał nosek w każdy kwiat czy trawę rosnącą w pobliżu. Rumiankowa Pręga trzymała malucha blisko siebie.
Został nazwany Bursztynkiem przez kolor oczu, kilka odcieni pomarańczu, intensywnych i odznaczających się na kremowym futrze.
Szybko nauczył się zasad panujących w żłobku. Nie mógł wychodzić przez kwarantannę. Nie wiedział, co to za dziwne coś. Wyobrażał ją sobie jako ogromnego potwora, który w nocy odwiedza żłobek i pożera kocięta oraz królowe za otwarte oczy.
Z dalekiej odległości słyszał rozmowy, które grupa kotów nazywała podrywaniem. Bursztynek słuchał ich i wytrzeszczał oczy, słysząc naprawdę zawiłe zdania, wypowiadane przez każdego wojownika.
Poznał również Sokole Skrzydło i Fitletkową Łapę, medyków, odwiedzających codziennie żłobek i robiących dziwne rzeczy z resztą mieszkańców. Mówili nadal o potworze "kwarantanna", o epidemii i... Rzeczach, których mała główka Bursztynka nie potrafiła zrozumieć.
Mama czuła się źle. Tak mówili medcy, odsuwając kremowego od niej.
Nie zdołał poznać taty przez epidemię, bo nikt nie mógł wchodzić czy wychodzić.
Na szczęście w żłobku bawiła się masa innych kociaków, z którymi kocurek starał się znaleźć wspólny język.
Bawili się w berka. Bursztynek dotknął końcówką łapy ciało Mrozka, a następnie odbiegł od niego. Króciutkie nóżki nie pomagały mu w osiągnięciu zawrotnej prędkości, ale za to pozwalały w szybki sposób wykonać ostre zakręty. Kociakom szybko znudziło się ciągle bieganie, dlatego od razu postanowiły pobawić się w chowanego. Bursztynek jako pierwszy szukał. Położył się na ziemi i łapkami zasłonił oczy. Nie umiał liczyć, dlatego poruszał ogonkiem, odliczając czas na swój sposób.
Jedno machnięcie, drugie machnięcie, trzecie machnięcie... Kolejne z rzędu.
- Szukam! - miauknął na cały głos.
Od razu rozejrzał się po żłobku, nie zauważając nikogo. Zabawa mu się spodobała. Zajmie się sobą, podczas gdy Rumiankowa Pręga odpocznie od swojego jedynego dzieciaka. Do tego była chora, lecz mały kremowy nie był w ogóle świadomy.
Zaglądał pod kamienie, za skały, chcąc znaleźć kogokolwiek z nowopoznanych ziomków.
Jedyne, co zdołał usłyszeć, to kaszel mamy. Nie spodobało mu się to. Działo się coś dziwnego, czego za nic w świecie nie potrafił zrozumieć, a Rumiankowa Pręga na pytanie o stan zdrowia, tylko uśmiechała się i lizała czule swoje jedyne dziecko po głowie.
W końcu Bursztynek znalazł jedno z grona rozbrykanych malców.
- Jej! Znalazłem cię! - miauknął uradowany. - Teraz musisz pomóc mi znaleźć innych.
Kocurek wtulił się w futro Rumianku, chcąc tylko poczuć ciepło. Drżały mu wąsiki, ciałko oraz uszy. Na czystej sierści można było zauważyć cętki oraz białe plamy, układające się w różne wzory.
Przez następne dni malec poznawał nowe słowa, chodził koślawo na własnych, czterech nogach oraz wsadzał nosek w każdy kwiat czy trawę rosnącą w pobliżu. Rumiankowa Pręga trzymała malucha blisko siebie.
Został nazwany Bursztynkiem przez kolor oczu, kilka odcieni pomarańczu, intensywnych i odznaczających się na kremowym futrze.
Szybko nauczył się zasad panujących w żłobku. Nie mógł wychodzić przez kwarantannę. Nie wiedział, co to za dziwne coś. Wyobrażał ją sobie jako ogromnego potwora, który w nocy odwiedza żłobek i pożera kocięta oraz królowe za otwarte oczy.
Z dalekiej odległości słyszał rozmowy, które grupa kotów nazywała podrywaniem. Bursztynek słuchał ich i wytrzeszczał oczy, słysząc naprawdę zawiłe zdania, wypowiadane przez każdego wojownika.
Poznał również Sokole Skrzydło i Fitletkową Łapę, medyków, odwiedzających codziennie żłobek i robiących dziwne rzeczy z resztą mieszkańców. Mówili nadal o potworze "kwarantanna", o epidemii i... Rzeczach, których mała główka Bursztynka nie potrafiła zrozumieć.
Mama czuła się źle. Tak mówili medcy, odsuwając kremowego od niej.
Nie zdołał poznać taty przez epidemię, bo nikt nie mógł wchodzić czy wychodzić.
Na szczęście w żłobku bawiła się masa innych kociaków, z którymi kocurek starał się znaleźć wspólny język.
Bawili się w berka. Bursztynek dotknął końcówką łapy ciało Mrozka, a następnie odbiegł od niego. Króciutkie nóżki nie pomagały mu w osiągnięciu zawrotnej prędkości, ale za to pozwalały w szybki sposób wykonać ostre zakręty. Kociakom szybko znudziło się ciągle bieganie, dlatego od razu postanowiły pobawić się w chowanego. Bursztynek jako pierwszy szukał. Położył się na ziemi i łapkami zasłonił oczy. Nie umiał liczyć, dlatego poruszał ogonkiem, odliczając czas na swój sposób.
Jedno machnięcie, drugie machnięcie, trzecie machnięcie... Kolejne z rzędu.
- Szukam! - miauknął na cały głos.
Od razu rozejrzał się po żłobku, nie zauważając nikogo. Zabawa mu się spodobała. Zajmie się sobą, podczas gdy Rumiankowa Pręga odpocznie od swojego jedynego dzieciaka. Do tego była chora, lecz mały kremowy nie był w ogóle świadomy.
Zaglądał pod kamienie, za skały, chcąc znaleźć kogokolwiek z nowopoznanych ziomków.
Jedyne, co zdołał usłyszeć, to kaszel mamy. Nie spodobało mu się to. Działo się coś dziwnego, czego za nic w świecie nie potrafił zrozumieć, a Rumiankowa Pręga na pytanie o stan zdrowia, tylko uśmiechała się i lizała czule swoje jedyne dziecko po głowie.
W końcu Bursztynek znalazł jedno z grona rozbrykanych malców.
- Jej! Znalazłem cię! - miauknął uradowany. - Teraz musisz pomóc mi znaleźć innych.
<Wschód? Błysk? Słonka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz