Dzień nie zapowiadał się jakoś ciekawie. Deszcz uderzał o ziemie, a wiatr szalał w obozie, targając upierdliwie futra kotów. Sroczy Żar siedziała w legowisku wojowników, nie mając najmniejszej ochoty na przebywanie na zewnątrz. Zarówno chłodny wiatr jak i nieustanie padający deszcz nie zachęcały ją do wystawienia łapy z przytulnego posłania. No może prócz dziwnych pustek w skalnej szczelinie i zamieszania na zewnątrz. Początkowo Sroka próbowała ignorować zgromadzenie kotów jakie panowało niedaleko zakamarku medyków. Jednak czyjś krzyk i głośny szloch sprawił, że jej ciekawość przezwyciężyła suchołapstwo kotki. Niechętnie wystawiła łeb na zewnątrz i przeklinając pod nosem tą ulewę przemieszczała się w stronę płaczu. Widząc znajome pyski otaczające Sokole Skrzydło pochylającego się nad kimś, przyspieszyła zainteresowana oraz lekko zaniepokojona. W końcu takie zbiegowisko mimo wszystko nie było czymś typowym w Klanie Klifu. Próbując się przecisnąć przez Kozią Nóżkę i Wschodzącą Falę, w końcu dojrzała nad kim zawodził medyk. Serce jej przyspieszyło, a łapy automatycznie zdrętwiały, przez co o mało nie upadła na pysk.
― Z-zlep-pek? ― wymamrotała cicho, widząc zakrwawione ciało dawnego partnera. ― Zlepiona Łapo?! ― wrzasnęła, uświadamiając sobie, czego jest świadkiem.
Podbiegła prędko do liliowego kocura jakby goniło ją stado dzikich psów. Zatrzymała się gwałtownie przed niewielkim ciałkiem leżącym na mokrej ziemi. Liliowe futro pobrudzone było błotem i krwią, która sączyła się z licznych ran. Sroczy Żar z łzami w oczach przyłożyła łeb do ciała Zlepionej Łapy, żałując że nie spędziła z nim więcej czasu. Zdecydowanie nie chciała tak szybko się z nim żegnać. W końcu nadal mu nie powiedziała, że Bluszczyk, Jarzębinka i Żywica tak naprawdę byli jego dziećmi. Nie wyznała, że tak naprawdę nigdy o nim nie zapomniała, nieważne jak bardzo się starała. Już miała zawodzić się płaczem, gdy zauważyła, że brzuch ucznia medyka podnosi się rytmicznie. Zaskoczona oderwała łeb od ciała Zlepka i spojrzała na otaczające ich koty. Nie rozumiała co tu się dzieje. Przecież Zlepiona Łapa jeszcze żył. Czemu więc nikt mu nie pomaga. Czemu wszyscy przyglądają się temu jak ich przyjaciel umiera nie starając go nawet uratować?
Nie miała pojęcia co tu dzieje, lecz nie zamierzała patrzeć jedynie jak Zlepek odchodzi powoli z tego świata. Nie mogła na to pozwolić. Nie miała zamiaru tak się żegnać z jej pierwszą miłością.
Kotka poczuła rosnący w niej gniew.
Poza tym Zlepiona Łapa był zdecydowanie za młody by umrzeć!
Miał jeszcze tyle życia przed sobą!
Miał jeszcze tyle życia przed sobą!
Widząc wpatrującego się smutno Sokole Skrzydło w swojego ucznia, powaliła kocura na ziemie wściekła. Później wszystko działo się tak szybko. Wrzeszczała na medyka, wyzywając go od najgorszych ścierw, aż ściągnął ją Kozia Nóżka z pomocą Liliowej Sadzawki. Tłumaczyli jej, że Lisia Gwiazda zrobił to, bo Zlepiona Łapa przyjął dobrowolnie karę za zdrajcę, że lider postanowił, że każdy kto mu pomoże skończy tak samo, ale Sroka miała to gdzieś. Krzyczała, ryczała, nerwowo drgając, aż w końcu odgoniła wszystkich od ciała Zlepka, by wtulić się po raz ostatni w liliowe futerko.
― S-sroczk-ko? ― usłyszała słaby głos, który nie spodziewała się jeszcze kiedykolwiek usłyszeć.
Spojrzała zapłakana na Zlepioną Łapę. Widząc wpatrujące się w nią z niepokojem zielone ślipia zapełniające się powoli łzami, uśmiechnęła się smutno i liznęła kocura w polik.
― S-sroczko, j-ja... ni-igdy nie p-przestałem cię ko-ocha-ać... wiesz? ― wyznał z nieśmiałym uśmiechem, wpatrując się w kotkę.
Spojrzała zapłakana na Zlepioną Łapę. Widząc wpatrujące się w nią z niepokojem zielone ślipia zapełniające się powoli łzami, uśmiechnęła się smutno i liznęła kocura w polik.
― S-sroczko, j-ja... ni-igdy nie p-przestałem cię ko-ocha-ać... wiesz? ― wyznał z nieśmiałym uśmiechem, wpatrując się w kotkę.
Sroczy Żar poczuła jak kolejna fala łez ją zalewa. Twarda gula rosła jej z każdym uderzeniem serca w gardle, ale wiedziała, że nie może się teraz kompletnie rozklejać. Musiała jeszcze wyznać Zlepkowi tak wiele.
― J-ja ciebie też mysi m-móżdżku ― mruknęła, ocierając łzy z pyska. ― Zlepku... Zlepku ja muszę coś ci powiedzieć... ― łkała żałośnie, wtulając się coraz mocniej w liliowe futerko.
Próbowała na zawsze zapamiętać ten słodki zapach ziół i morskiej bryzy.
― T-tak? ― mruknął trochę nieprzytomnie kocur, starając się nie spuszczać kotkę z wzroku.
Kotka podniosła łebek, by spojrzeć mu prosto w oczy. W te zielone ślipia, które kiedyś skradły jej serce. Wstała i usiadła obok kocura. Przełknęła nerwowo ślinę i zbliżyła pysk do ucha Zlepionej Łapy.
― My... My mamy dzieci ― wyszeptała ukochanemu cicho, by na pewno nikt nie usłyszał. ― Bluszczowy Poranek, Jarzębinowa Łapa i Żywiczna Łapa są twoi Zlepku... To twoje kociaki ― podkreśliła, odsuwając się, by spojrzeć na pysk liliowego.
Na mordce umierającego malowało się niedowierzanie i szok. Pewnie pół obozu domyślało się prawdy, ale nie on. Zajęty wpatrywaniem się w przestrzeń i użalaniem się nad sobą nie interesował się toczącym życiem w klanie. Jedynie przyjął do informacji, że ta ma kocięta, po czym wrócił do swej codziennej rutyny. Sroczy Żar była zła na siebie, że tak łatwo go opuściła. Mogła o niego walczyć. Przekonać, że nieważne czy miał tą łapę, czy nie dla niej zawsze byłby jej nieustraszonym zastępcą Zlepioną Żywicą. Kocurem, którego nigdy nie przestanie kochać. Pierwszą i ostatnią miłością. Zdziwienie na pysku Zlepka powoli zaczęło zamieniało się w smutek.
― Ża-ałuję, że wy-yszło jak-k wyszło ― mruknął słabo, zamykając powoli zielone ślipia i opierając łeb o bark Sroczego Żaru.
― Ja też... ― wyznała cicho, płacząc i pozwalając zasnąć kocurowi.
Sama delikatnie położyła się na ziemi, by po raz ostatni zasnąć u boku ukochanego.
― J-ja ciebie też mysi m-móżdżku ― mruknęła, ocierając łzy z pyska. ― Zlepku... Zlepku ja muszę coś ci powiedzieć... ― łkała żałośnie, wtulając się coraz mocniej w liliowe futerko.
Próbowała na zawsze zapamiętać ten słodki zapach ziół i morskiej bryzy.
― T-tak? ― mruknął trochę nieprzytomnie kocur, starając się nie spuszczać kotkę z wzroku.
Kotka podniosła łebek, by spojrzeć mu prosto w oczy. W te zielone ślipia, które kiedyś skradły jej serce. Wstała i usiadła obok kocura. Przełknęła nerwowo ślinę i zbliżyła pysk do ucha Zlepionej Łapy.
― My... My mamy dzieci ― wyszeptała ukochanemu cicho, by na pewno nikt nie usłyszał. ― Bluszczowy Poranek, Jarzębinowa Łapa i Żywiczna Łapa są twoi Zlepku... To twoje kociaki ― podkreśliła, odsuwając się, by spojrzeć na pysk liliowego.
Na mordce umierającego malowało się niedowierzanie i szok. Pewnie pół obozu domyślało się prawdy, ale nie on. Zajęty wpatrywaniem się w przestrzeń i użalaniem się nad sobą nie interesował się toczącym życiem w klanie. Jedynie przyjął do informacji, że ta ma kocięta, po czym wrócił do swej codziennej rutyny. Sroczy Żar była zła na siebie, że tak łatwo go opuściła. Mogła o niego walczyć. Przekonać, że nieważne czy miał tą łapę, czy nie dla niej zawsze byłby jej nieustraszonym zastępcą Zlepioną Żywicą. Kocurem, którego nigdy nie przestanie kochać. Pierwszą i ostatnią miłością. Zdziwienie na pysku Zlepka powoli zaczęło zamieniało się w smutek.
― Ża-ałuję, że wy-yszło jak-k wyszło ― mruknął słabo, zamykając powoli zielone ślipia i opierając łeb o bark Sroczego Żaru.
― Ja też... ― wyznała cicho, płacząc i pozwalając zasnąć kocurowi.
Sama delikatnie położyła się na ziemi, by po raz ostatni zasnąć u boku ukochanego.
(*)
OdpowiedzUsuń