BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2019

Od Sokoła CD. Iskry

Zamarł, kiedy Iskra przeleciała na pobliską gałąź. Jego serce niemalże przestało bić, poczuł przypływ gorąca. Kilka długości ogona za nim czaiła się wielka, kosmata Panika i szykowała się, aby na niego skoczyć.
― Złaź stamtąd natychmiast! ― warknął autentycznie przerażony, zagłębiając pazury w miękkiej glebie ― Słyszysz mnie? Złaź!
Iskra w odpowiedzi zaśmiała się, machnęła puchatym ogonem – i niczym wiewiórka przefrunęła na jeszcze wyższą gałąź. Zbladł. 
Podszedł do pnia drzewa i stanął na tylnych łapach. W myślach klął się za to, że w ogóle ją tu przyprowadził. Jeśli tak się zachowywała, to nie powinna w ogóle opuszczać żłobka.
― A może teraz ty spróbujesz? ― wrzasnęła z dołu Iskra, uczepiając się zwinnie niemalże najwyższej gałęzi. Znowu poczuł, że jest mu gorąco.
Podniósł głowę.
― Nie! Mówiłem, żebyś zlazła! ― darł się. Już nawet nie obchodziło go to, że była młodsza i że teoretycznie powinien być łagodniejszy. Jeśli spadnie i będzie musiał przynosić jej zwłoki klanowi, nie będzie to miało już najmniejszego znaczenia.
Przez dłuższą chwilę z rezygnacją opierał się o drzewo i nie zwracał uwagę na cudaczenie Iskry. Tylko regularne trzeszczenie gałęzi przyprawiało go o dreszcze. A jeśli przy którymś skoku konar nie wytrzyma…? Po kilkudziesięciu uderzeniach serca uznał, że dość już tego cyrku, wstał i – z pyskiem skierowanym ku górze – zawołał:
― Wystarczy ci już?!
Iskra skuliła się na gałęzi i pokiwała skwapliwie łepetyną.
― To zejdź ― powiedział już nieco spokojniejszym głosem. Bardzo mądra decyzja.
― Tylko Sokole… Ja nie wiem, czy dam radę…
― Weszłaś, to i zejdziesz.
― Ale tu jest wysoko! ― pisnęła Iskra dramatycznym głosem.
Zadrżał. No nic, skończyło się tak, jak się spodziewał. Będzie musiał po nią wejść, ale co potem? Koty nie mają w zwyczaju chodzić po drzewach. Coś wymyślę, pocieszył się w duchu. Podszedł do drzewa i oparł się o nie przednimi łapami, wpatrując się tępo przed siebie. Pierwszy skok, drugi. Jeszcze nie spadł…? Zacisnął mocniej powieki tylko po to, by uderzenie serca później je otworzyć i zdać sobie sprawę, że znajduje się na najniższej gałęzi. Zacisnął żeby. Trzeci, czwarty skok. Przy piątym udało mu się zrównać z Iskrą. Wbił pazury mocniej w chropowatą korę drzewa i spuścił wzrok w dół. Natychmiast tego pożałował.
Starając się uciszyć głośno bijące serce, jakimś cudem sprowadził ją na ziemię. 
Miał już sprawdzać, czy jest cała, gdy dostrzegł figlarny błysk w jej żółtych oczach.
― No i nie było chyba tak strasznie, prawda Sokole? 
― Nie było…
― No wiesz, mi by się tam nic nie stało… Chciałam tylko zobaczyć, czy byś wszedł tak wysoko jak ja. 

<Iskro? Wyszło trochę dramatycznie. Przeżył zawał, pokonał lęk wysokości, co jeszcze? xd>

Od Sokoła CD. Iskry

*to jest jeszcze wtedy, jak Sokół był w głębokiej żałobie po ojczulku*

― Powiedz mi, co się stało ― głos czekoladowej uczennicy był jak odległe echo. Zabrzmiało raz, drugi i trzeci, ale on nie czuł potrzeby, aby na nie odpowiadać.
― No weź, powiedz mi, co się stało, przecież ja nikomu nie powiem… Znasz mnie chyba ― Iskra wyrzucała z siebie słowa przyciszonym i pełnym emocji głosem. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że uczennica coś od niego chce. 
― C-co się stało? ― powiedział nieprzytomnie Sokół ― Pół klanu nie żyje. 
― Eee, gdzie tam, przesadzasz trochę z tą połową. ― wydukała cicho Iskra i podniosła wzrok na mentora ― Jeśli chcesz, t-to… Poprawię ci jakoś humor. Chcesz posłuchać historii? Chcesz. No więc była sobie pewna rodzina, a właściwie to wędrowna rodzina. No wiesz, jak się wędruje, to się chodzi w różne nowe miejsca, przeżywa świetne przygody i takie tam…  Zresztą, już ci to mówiłam z kilkaset razy. Ojciec i matka z dwójką synów i trójką młodszych kociąt. Pewnego straszliwego, deszczowego dnia, rodzice ukryli trójkę najmłodszych kociąt w jeszcze straszliwszej norze, a sami poszli znaleźć coś do jedzenia. No i tak się jakoś złożyło, że tamte kociaki przygarnęły inne koty. I spośród tej trójki jeden stoi właśnie przed tobą i bardzo chciałby, żeby tamtego dnia nikt go nie zostawiał w lisiej norze, ale się nie poddaje i jeszcze z pewnością odnajdzie swoją rodzinę.

***

Kolejne samotne polowanie. Jakoś ostatnio ten stan rzeczy bardzo mu odpowiadał. Wstawał rano, wychodził na polowanie (z którego najczęściej wracał z zupełnie pustymi łapami), wracał na tyle późno, żeby nikt nie mógł się go czepiać… I później ewentualnie zajmował się szkoleniem Iskry. Klanowe życie stało się dla niego ponurą rutyną, której był częścią. Raz tłumaczył sobie, że wszystko będzie dobrze i nim się obejrzy, będzie tak jak dawniej. Kolejny raz miał ochotę zaszyć się w cieniu legowiska i przez następne miliardy lat z niego nie wychodzić. Były momenty, w których czuł się beztroski, szczęśliwy, dopóki nikt nie wspominał o tym, co miało miejsce. Wtedy… Chował się gdzieś z boku i wyrzucał z siebie słone łzy, ale tak, żeby nikt nie mógł tego zobaczyć. Ze wszystkim można dyskretnie.
Rozejrzał się niepewnie i przypomniał sobie, po co właściwie tu przyszedł. No tak, głupio by było, jakby kolejny raz z rzędu niczego nie przyniósł. Może zaczną coś podejrzewać?
Wtem dostrzegł nieznaczne poruszenie w pobliskich krzakach. Zastygł. Intruz! Jaki kot z jego klanu poruszałby się tak cicho, zupełnie jakby nie chciał być zauważonym? To musi być intruz, on był tego pewny. Jakiś parszywy, podły wyżeracz zwierzyny, która przecież należała do jego klanu. Rozejrzał się gorączkowo, starając się uchwycić moment, w którym kot zatrzymywał się i rozglądał. Bez zbędnego rozważania podkradł się bliżej i skoczył na niego od tyłu. 
O dziwo delikwent nie uciekał, tylko zatrzymał się i przez ułamek sekundy wpatrywał osłupiały w szarego kocura. Przez moment wydawało mu się, że go zna, później był już tego pewny. Starał się w ostatniej chwili skręcić, jednak ostatecznie przygwoździł kota do ziemi, na szczęście już ze schowanymi pazurami. 
No tak, upolował. Ale nie mysz, nie intruza, tylko swoją uczennicę ― Iskrę.

<Iskro? Przypuszczam, że była na jednym ze swoich „nielegalnych wypadów”, a może coś zupełnie innego? ;)>

Od Sokoła

*pierwszy śnieg*

― Myszołów… Myszołów! Wstawaj! Śnieg spadł! ― powiedział pełnym emocji głosem, dodatkowo trącając łapą dużego czarnego kocura.
Ten w odpowiedzi ostentacyjnie przewrócił się na drugi bok i zachrapał głośno.
Szary wojownik przewrócił ślipiami. Spróbował jeszcze złapać brata za kark i zaciągnąć do wyjścia. Myszołów zapierał się wszystkimi czterema łapami. Po krótkiej chwili uchylił oszczędnie tylko jedno błękitne oko.
― Mogę wiedzieć co ty, do jasnej ciasnej, wyprawiasz z samego rana?
Sokół puścił skórę brata i wypluł czarną sierść. Spojrzał na niego z udawaną urazą.
― Ja…? Pomagam mojemu kochanemu bratu zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, bo najwyraźniej sam nie da rady. Ruszyłbyś się w końcu i złapał trochę słońca.
Myszołów poruszył i rozbawieniem jasnymi wąsami i ziewnął, ukazując światu rzędy równych, ostrych zębów. Przez krótką chwilę przyglądał się Sokołowi, a później pokręcił głową z miną medyka, który trafił na wyjątkowo ciężki przypadek. 
― Śmiesznie usłyszeć coś takiego akurat od ciebie, naprawdę.

***

Sokół szybkim krokiem opuścił legowisko wojowników. Klan jeszcze nie obudził się do życia, jednak słońce już dawno wstało. Widok polany, nie tak dawno zniszczonej przez powódź, a obecnie oblewanej złocistymi promieniami poranku był naprawdę dziwny. Wojownik rozejrzał się dookoła. Jego uwadze nie umknęły gałęzie drzew przykryte cienką warstwą białego puchu. Grubość śniegu nie przekraczała grubości mysiego ogona, a jednak widok był niezwykły. Dostrzegł drobny, biały kwiat o jeszcze drobniejszych płatkach, nieśmiało wystający spod śniegu tuż koło jego łap. Delikatnie odgarnął warstwę białego puchu, która przykrywała roślinkę.
Miała drobne, białe płatki, a kwiat skierowany był nieśmiało w kierunku słońca. Cienka łodyżka drżała i kiwała się na boki przy najsłabszych nawet podmuchach wiatru, ale jakimś cudem się nie łamała. Ona się nie poddawała, chciała rosnąć w siłę, pomimo śniegu i mrozu.
Ja i mój klan musimy wsiąść z niej przykład.
W tym momencie jego uwagę odwrócił zimny płatek śniegu, który upodobał sobie miejsce na jego nosie. Z lekką irytacją go odgarnął, ale zdał sobie sprawę, że owych płatków zaczyna przybywać. Spadały z nieba niczym jakieś dziwne ptaki i pogrubiały cienką warstwę białego puchu. W jego oczach zalśniło. Machnął łapą w kierunku najbliższej śnieżynki i wykonał długi skok. Nim się spostrzegł, rozpoczął dziką gonitwę za płatkami śniegu po całym obozie. W jego żyłach buzowała adrenalina, w oczach lśniła euforia. 
Może niektórzy pobratymcy usłyszeli tego ranka dziki, radosny śmiech. 

<ja nie wiem, co to jest, ale jeśli ktoś chce, to może odpisać. No i… Wiem, że jeszcze trochę za wcześnie, ale… Wesołych Świąt! Wesołych Świąt!>

Od Berberysowej Bryzy CD. Żywicznej Mordki

Kotka przez całą rozmowę z liliowym miała wrażenie, że lada moment wybuchnie. Jej serce biło jak szalone, policzki paliły niczym ogień, a łapy drżały z ekscytacji. Czy oni naprawdę rozmawiali o swoich zauroczeniach? Jak ona niby miałaby wyznać Żywicy, że to właśnie on zawrócił jej w głowie? Zawstydzona w niezręcznej ciszy przeżuwała kęsy nornicy, co chwilka zerkając w stronę kocurka. Po wyrazie malującym się na jego pyszczku bez wątpienia mogła stwierdzić, że pogrążył się w głębokim rozmyślaniu, jednak nie chciała mu przeszkadzać; na obecną chwilę gardło calico było ściśnięte do granic możliwości ze względu na ogrom stresu, który ogarnął ją na myśl o wyznaniu prawdy, więc nie przedostałoby się przez nie żadne słowo. Gdy akurat schylała łaciaty łebek, by rozerwać po raz kolejny kruche ciałko gryzonia, do jej uszu dobiegły słowa wojownika.
— T-t-tęczo-owa Za-zatoczka — mruknął niepewnie, natychmiast odwracając wzrok w drugą stronę, byleby uniknąć napotkania złotawych ślipi.
„Och, Klanie Gwiazdy” przemknęło przez myśl szylkretki, której w tamtej chwili załamał się świat. Ależ była głupia, sądząc, że on też lubi ją w ten sposób! Poczuła, że niebieskie futerko na karku nieznacznie się zjeżyło, a pazury delikatnie zabłysnęły w promieniach słońca. Spojrzała na Żywicę wzrokiem bez emocji, a ze słonecznikowych oczu zniknęło to ciepłe uczucie. Nie zrozumcie jej źle, nie gniewała się na pręgowanego; wypełniło ją dławiące, gorzkie uczucie zazdrości i zawodu, co skutkowało nagłym wybuchem w środku. Starała się, by trujące opary furii nie wydostały się na zewnątrz, co należało do niezwykle trudnych zadań. Zraniona odwróciła wzrok, chcąc zapaść się pod ziemię. Nie miała pojęcia, co mogłaby mu odpowiedzieć, więc czekała, aż liliowy przerwie tę okropnie krępującą ciszę panującą między nimi.
— A-a t-ty? — zapytał roztrzęsionym głosem, szczupłą łapką przecierając załzawione ślipia.
— Ja? Szczerze mówiąc, to chyba jednak nie mam nikogo na oku — odparła zaskakująco suchym tonem, powoli podnosząc się na łapy. Namierzyła chłodnym spojrzeniem buro-białą kocicę, a jej żyły prawie pękły od namiaru chęci mordu, który podłapała od swojego mentora; doprawdy niewiarygodnym było, jak bardzo trening przez rudzielca potrafił wpłynąć na rzekome opanowanie szylkretki. Zerknęła ostatni raz na liliowego, a następnie wychrypiała oschłym głosem. — Muszę już iść, przepraszam. 
Po wypowiedzeniu owych słów skoczyła przed siebie, cały czas obserwując wychudzoną przybłędę nienawistnym spojrzeniem. Poczuła rosnące wewnątrz napięcie sprawiające, że końcówka puszystej kity calico drgała rytmicznie, a jej uszy nieco przylgnęły do łaciatej głowy. Nie, nie mogła przecież zabić Tęczy, nieważne jak bardzo chciała zanurzyć kły w jej kruchym ciele! Gwałtownie skręciła w stronę wyjścia z obozu, podświadomie kierując się nad klif. Przemykała pod wysokimi sosnami, przeklinając w duchu cały świat, gdy zbliżała się do ostrej krawędzi. Spojrzała w niekończącą się toń, wzburzone fale rozbryzgujące się o piaszczyste wybrzeże, jednak nie miała najmniejszej ochoty skoczyć. To oznaczałoby przecież, że się poddaje, prawda? A Berberys nie należała do kotów, które łatwo odpuszczają; zawsze w końcu osiągała swój cel. 
— Nie, to nie mnie pochłonie ta woda — mruknęła pod nosem, odwracając się w stronę lasu. — Prędzej czy później to ją wciągną te bezdenne czeluści.
~*~
Po pamiętnej rozmowie z kocurkiem nie gawędzili wiele, co stanowiło spory odstęp od ich dotychczasowej rzeczywistości. Wcale nie tak dawno temu, często wychodzili na wspólne polowania, patrole czy chociażby dyskutowali żywo o wszystkim, jak i o niczym; teraz natomiast kotka starała się unikać kontaktu z liliowym, gdyż na sam jego widok ogarniała ją łzawa rozpacz. Nie licząc słów wymienianych podczas sprawdzania granicy czy podczas rzadkich posiłków, w ogóle nie spędzali czasu w swoim towarzystwie. Świadomość, że z każdym wschodem słońca coraz bardziej się od siebie oddalali, dobijała Berberysową Bryzę zawsze, gdy żółte ślipia wyłapywały w tłumie liliowe futerko należące do syna Sroczego Żaru. Wszystko zapewne ciągnęło by się dalej i dalej, gdyby nie sytuacja, która wydarzyła się podczas patrolu z Lisią Gwiazdą. Z jednego z najszczęśliwszych dni w życiu calico, ten dzień przeobraził się w istny koszmar. Tyle jej pobratymców niepotrzebnie zginęło, w tym cała starszyzna, która niefortunnie wybrała się na spacer. Złotawe ślipia w szybkim tempie wypełniły się słonymi łzami, gdy krocząc u boku rudego lidera, wkroczyła smętnym krokiem do obozu. Spuściła łeb, byleby nie załapać kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Córa Gronostajowego Kroku, kierowana nieznaną siłą, zerknęła w stronę opustoszałego legowiska starszych. Sójcze Skrzydło. I to w tamtym momencie dotarło do niej, że ukochana babcia siostry Lamparta została zmiażdżona przez ogromną skałę, co pozbawiło ją zdolności do racjonalnego myślenie. Nie, tylko nie ona! Zanosząc się histerycznym płaczem pobiegła w stronę zbiorowiska wojowników, nerwowo szepczących między sobą o tym, co wydarzyło się podczas patrolu. Słonecznikowe ślipia przeskakiwały z kota na kota, poszukując tego jedynego w sobie mięciutkiego futra. Gdy tylko zarejestrowała ruch wnuka Księżycowego Pyłu, całkowicie zapominając o dystansie, który sama pomiędzy nimi wybudowała, doskoczyła do boku wyższego kocura i zanurzyła pyszczek w białej sierści na piersi mentora Lwiej Łapy.
— Ży-żywiczna Mo-mordko — wyłkała, a jej łapy drżały z powodu wodospadu łez skapujących na ziemię. — J-ja tak ba-bardzo cię prz-przepraszam, n-nie chcę stracić tak j-jak i-i-innych. Je-jesteś dla m-mnie na-naprawdę ba-bardzo w-ważny. 

<Żywico? Wybacz za tego gniota>

Od Iglastego Krzewu CD Wilczego Serca

Jak każdego wieczora Iglasty Krzew zabrał ze sobą drobny, mały kwiatek i chociaż był on lichy, to kocur nie umieszkał przyglądać mu się z dumą, kiedy kładł go na grobie Borsuczej Gwiazdy, zawsze brał ze sobą dwa, z czego ten kolejny za każdym razem lądował na mogile Ostrokrzewiowego Liścia. Tęsknił. Tęsknił jak cholera. Czasem prosił o radę ojca i pradziadka, ale najczęściej przychodził tu tylko po to, by ich odwiedzić. Z nieznanego powodu miał wrażenie, że oba kocury właśnie siedzą obok niego i razem wpatrują się w migoczące gwiazdy.
Liliowy za każdym razem z przerażeniem przypominał sobie, jakie życie jest ulotne i w każdej chwili, nawet tej najbardziej niespodziewanej, klan gwiazdy może zabrać go do siebie. Pociągnął nosem, by zaraz potrzeć łapą pysk. Tęsknił za opowieściami Borsuka o jego miłości do Jaskółki, tęsknił też za wspólnymi treningami z ojcem, mimo iż z początku strasznie go nienawidził.
- Czterdzieści jeden księżyców już cię nie ma, stary kretynie - zaśmiał się cicho, wpatrując się w kupkę ziemi, którą zdążyła porosnąć już trawa i tylko zerwane kwiatki wraz z kamykami i mchem świadczyły o tym, że ktoś tu został pochowany.
- Szkoda, że nie możecie zobaczyć moich dzieci, są naprawdę cudowne... - uśmiechnął się smutno, czując jak samotna łza spływa mu po policzku mocząc szorstkie i krótkie futro.
Nagle drgnął, czując zapach innego kota, oraz słysząc szmer przedzierania się przez rośliny. Wilcze Serce...
Czarny kocur najwidoczniej nie starał się zachować ciszy, w przeciwnym razie Igła dałby radę tylko go wywęszyć, chyba, że wiatr by się zmienił. Wojownik podszedł bliżej spokojnym, wolnym krokiem, po czym usiadł obok pointa. Ten odwrócił odruchowo łeb, posiedział jeszcze trochę już w ciszy, po czym oddalił się w stronę obozu szybkim marszem, przeklinając w myślach, że zepsuto jego wizytę u ojca i pradziadka. Jednak... Skąd drugi z kocurów mógł wiedzieć, że ktoś tam siedzi...?
Kolejny dzień przyniósł wszystkim członkom klanu wilka potworną wieść - czerwony kaszel powrócił. Chorzy zostali odizolowani od zdrowych, starano się zachować najwyższą ostrożność. Jednakże fakt, iż niewidzialna śmierć powróciła, opóźnił budowę grobli przeciwpowodziowej, która po tylu dniach, potrzebowała jeszcze chociaż jednego, podczas którego musiałoby pracować około dziesięciu zdrowych i silnych wojowników.
Jednakże to nie był koniec nieszczęść, Igła właśnie rozdzielał zadania, gdy dopadła do niego Gęsie Pióro, gwałtownie wtulając się w futro partnera. Cała drżała, nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, do tego drżała na całym ciele.
- G-gorz... Ka... J-jee-est ch-choor... - załkała jeszcze głośniej, z każdą chwilą jeszcze bardziej mocząc futro młodego zastępcy.
Iglasty Krzew myślał, że zwymiotuje z przerażenia, zatoczył się na własnych łapach, gdy tylko chciał zrobić krok w przód.
Nie... Jego córeczka nie może być chora!
Nie! Nie! Nie! Nie!
To jakiś cholerny żart!
Oczy zaszły mu łzami, serce ścisnął ból, który zadawał się nie mieć zamiaru go puścić. Rzucił wszystko w jednej sekundzie i wraz z ukochaną puścił się biegiem w stronę legowiska medyka.
Przepchnął się nawet obok Świetlika, która nie chciała wpuścić go do środka bojąc się, że zastępca również się zarazi.
- G-gorzka... Córeczko... Już, już, jestem tutaj, tuż obok ciebie, nie bój się. W-wszystko będzie dobrze... - szeptał, czując jak szloch ściska mu gardło. Szylkretka oddychała ciężko, oczka miała na wpół przymknięte, zaś jej ciałkiem co jakiś czas wstrząsał potężny napad kaszlu i duszności.
- I czego trzęsiesz kuprem, tato? Będzie do... - urwała, zanosząc się kaszlem, po czym splunęła czerwoną wydzieliną wprost na liść przed sobą.
- Już... Już... Cichutko słoneczko... Nic nie mów... Tatuś jest obok... - szeptał kojąco, liżąc córkę po czole, starając się jakoś zapewnić jej komfort i pokazać, że jest tuż obok i nigdzie się nie rusza. Nie potrafił dopuścić do siebie faktu, że jego ukochane dziecko, właśnie umierało leżąc tuż przed nim, z lekkim zawadiackim uśmiechem na mordce.
Do legowiska weszła Gęsie Pióro z kaszlącym i również plującym krwawą wydzieliną Błotnistą Gwiazdą. Stary kocur podszedł do Gorzkiej Łapy, po czym mruknął coś pod nosem, gdy Świetlik szepnęła mu kilka słów na ucho. Igła nie rozumiał co się dzieje, czuł się jak w amoku, jedyne co do niego dotarło, że oddech Gorzkiej stawał się z każdą chwilą płytszy, na co zareagował wręcz absurdalną paniką. Gąska natomiast zdawała się być pusta w środku, podeszła do córki i wtuliła nos w jej futerko na karku, mrucząc cicho kołysankę, którą usypiała swe potomstwo, gdy miało ledwo dwa księżyce. Błotnista Gwiazda otworzył nareszcie pysk, po czym zaczął wypowiadać nieznaną dotąd Igłę formułkę, mocno zachrypniętym głosem.
- Proszę naszych wojowniczych przodów, by wejrzeli na tą ucznnicę. Nauczyła się kodeksu wojownika i wykazała się sprytem oraz odwagą. Niech klan gwiazdy przyjmie ją jako wojownikę. Otrzymuje imię Gorzka Prawda, by każdy kot w klanie pamiętał jaka była za życia, nim odeszła do klanu gwiazdy - zakończył cichym, głuchy stęknięciem, po czym dotknął czoła kotki swoim nosem. Ta natomiast westchnęła głęboko, po czym jej klatka piersiowa opadła i już nigdy więcej się nie podniosła.
- Nie, nie, nie, nie.... To nie może być prawda... GORZKA, OBUDŹ SIĘ! CÓRECZKO! KOCHANIE! - Z początku jego szept przerodził się w rozpaczliwy wrzask, z całej siły próbował obudzić swoją małą córeczkę, nie docierało do niego, że Gorzka Prawda odeszła. Point miał wrażenie, że jego świat się zawalił, wstał powoli i na drżących łapach począł powoli się wycofywać z miejsca zdarzenia, z pyska co chwilę uciekło mu cichutkie "Nie... Błagam... Nie...". Kręcił łbem na boki, że starać się odgonić od siebie ból i gorycz smutku. Nie potrafił pocieszyć własnej partnerki, która wtulała się w martwe ciało córki. Nie umiał być przy Zmierzchu i Gasnącej, gdy ci dowiedzieli się o śmierci siostry. Nie potrafił pomóc Błotnistej Gwieździe dotrzeć do leża lidera.
Czuł się tak, jakby on sam umierał, emocje napierały ze wszystkich stron.
Chora medyczka.
Stary i zarażony lider
Wojownicy, na których przeniósł się kaszel...
Epidemia zbierała swoje żniwo i mimo starań klanowiczy, Iglasty Krzew miał wrażenie, że zaraz, niczym na pstryknięcie palców, jego dom i rodzina przestaną istnieć.
Na ruch końcówki ogona lidera ruszył powoli za nim, każdy krok był niczym chodzenie po ogniu, pustym wzrokiem wpatrywał się w ziemię. Poczucie niechybnie zbliżającego się końca przyprawiała go o wymioty.
- Po moim odejściu pójdź jak najszybciej do księżycowej zatoczki - mruknął Błoto, wchodząc do środka, po czym runął niczym kłoda na swym posłaniu z mchu - Nie możemy pozwolić na to, aby klan pozostał długo bez lidera z dziewięcioma życiami - dodał zaraz, jakby zamyślony, oraz w pewnym sensie... Spokojny?
- O czym ty mówisz Błotnista Gwiazdo?! Masz jeszcze życia! Nie odchodzisz! - wychrypiał, mając wrażenie, że jego gardło zmieniło się w papier ścierny. Każde słowo wypowiadał z bólem i ogromnym trudem. W oczach kocura zebrały się kolejne łzy - Nie jestem gotowy żeby zająć twoje miejsce! Nie teraz!
- Jestem stary, Klan Gwiazdy nie leczy starości, Igiełk... - urwał, kaszląc gwałtownie - C-chodź t-uu... - mruknął, a sam liliowy poszedł powoli do swojego dziadka, po czym kucnął i oparł swoje czoło o te należące do lidera - J-jestem z ciebie dumny, młody. Opiekun się kla-em wilk-ka... Ig-ełko... - zaśmiał się pod nosem, kładąc łapę na barku młodego zastępcy a potem... A potem... Po prostu odszedł. Osunął się bezwładnie na bok, wydając z siebie ostatnie tchnienie
- Dziadku... - wyszeptał, nie wiedząc co zrobić. Trwało to niemal godzinę, nim odważył się wyjść do spanikowanych klanowiczy i przekazać rozdzierającą klatkę piersiową wiadomość o odejściu lidera.
Stracił córkę
Lidera
Medyczkę
Nie potrafił poradzić sobie z natłokiem pytań. Gubił się, jego język zaczął się plątać, z pyska z trudem uchodziły jakiekolwiek słowa, odpowiedzi. Dlatego też uciekł przy pierwszej lepszej okazji. Wprost do grobu pradziadka, rozpaczliwie szukając odpowiedzi na to, co ma dalej robić. Chciał chronić klan, to był jego dom! Jednak... Pierwszy raz w życiu czuł się jak bezbronny kociak, nad którym w powietrzu wisi sokół, a ten nie ma się gdzie schować.
- Proszę, błagam pradziadku, daj mi jakąś radę. Cokolwiek. Nie wiem już co robić... - szepnął do siebie, zanosząc się szlochem.
Oh... Gdyby tylko wiedział, że ktoś go śledził...

< Wilcze Serce? c: >

Od Wilczego Serca

     I kiedy wydawało się, że już są bezpieczni i gotowi na każdą okoliczność, czerwony kaszel powrócił. I to w sposób, którego nikt się nie spodziewał.
Turkawie Skrzydło zaczęła pluć krwią.
Ta informacja była dla niego jak cios w brzuch. Życie zdawało się go opuszczać, a jego miejsce powoli zajmował mrok.
Turkawka. Kotka, która nie raz uratowała mu skórę, której determinacji zawdzięczał życie. Miał ostatnią szansę, żeby jej za to podziękować.
Odwiedzał ją kiedy tylko mógł, nawet gdy kategorycznie zabroniła wszystkim się do siebie zbliżać (i nie wątpił, że nie był jedynym łamiącym ten zakaz). Nie pozwalał sobie na rozpacz, o nie. Nie miał zamiaru opłakiwać kotki zanim ta umrze. Przyjmowała jego postawę z wdzięcznością, wściekając się tylko wtedy, gdy był dla niej zbyt miły. Gardziła współczuciem i w tym nie zmieniła się aż do samego końca. On po prostu próbował pokazać jej, że nawet w takich okolicznościach ktoś zawsze przy niej będzie, bo doskonale rozumiał, jak to jest być samotnym. Nie robił nic wielkiego. Po prostu próbował spłacić zaciągnięty dług.
     Nienawidził poczucia bezsilności. Pojawiało się za każdym razem, gdy widział pogarszający się stan kolejnych kotów. Kotów, które w niczym nie zasłużyły sobie na to, co je spotykało. Kotów które znał i uważał za swoją rodzinę.
Żeby nie móc niczego sobie wyrzucać, rzucał się w wir pracy. Tylko wtedy, gdy coś robił, pożerający go od środka mrok na chwilę rzedł. Nie dbał o siebie, było dużo ważniejszych kotów. Cały Klan.
     Gdy umarła Turkawka, czuł głównie wściekłość. Na świat, który dopuścił do tego, żeby tak skończyła, na samą śmierć. Już nie postrzegał jej jako mroczną potęgę, dyszącą mu w kark. Była tylko chaotyczną, bezrozumną siłą, z której łap próbowali wydrzeć jak najwięcej tylko się dało. Nie, nie zasługiwała na podziw tylko na pogardę.
     I właśnie dlatego postanowił, że będzie śmiał się jej w twarz. Nie pozwoli się złamać. Na jego pysk wrócił paskudny krzywy ironiczny uśmiech. I obiecał sobie, że nawet śmierć nie będzie w stanie mu go zetrzeć.

Od Wilczego Serca CD. Cętkowanego Liścia

- Wiesz… że masz nawet… trochę ładne oczy?
Odwrócił łeb przekonany, że kotka z niego drwi. Jeszcze parę uderzeń serca temu wyzywała go od najgorszych, teraz pewnie zauważyła, jak mizernie wyglądał. Ich spojrzenia spotkały się i zaskoczony nie dostrzegł cienia złośliwości w niebieskich ślepkach. Czyżby… mówiła szczerze?
- No wiesz, są takie jak każde inne, ale masz pysk brzydki i no, oczy są ładniejsze, kiedy pysk brzydki, więc logiczne, że kiedy coś jest lepsze od drugiego to jest ładniejsze, nie? I no… to właśnie chciałam powiedzieć - kotka zaplątała się w tłumaczeniach.
Nieśmiało się uśmiechnął, słysząc jej słowa. Co by się nie działo, ona pozostawała taka sama. Chyba między innymi za to ją lubił, za umiejętność droczenia się z nim niezależnie od okoliczności. Od pierwszej chwili.
Chciał coś powiedzieć, pokazać jej swoją sympatię, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, wybiegła z legowiska, pozostawiając go samego ze swoimi myślami.


     Miał zamiar nie wracać do tego, co się stało. Nie dlatego, że czegokolwiek żałował, po prostu nie było do czego wracać. Zrobił to, co należało - spróbował pocieszyć Miedź jak tylko potrafił. Jak wtedy Srokę… Pokręcił łbem, próbując odgonić bolesne wspomnienia. Nie, nie było teraz miejsca na rozpacz.
Gdzieś obok mignął mu bury kształt, ale zamyślony, nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero dochodzący z legowiska głos Cętki przywrócił go do rzeczywistości. Wiedziony złym przeczuciem, wrócił do środka, zastając czarną stojącą nad swoją dawną uczennicą ze spojrzeniem ciskającym gromy. Przyglądała jej się uważnie jakby rozważając, czy się na nią rzucić, czy jednak nie.
O nie.
- Cętko? - Zagadał, dając znak swojej obecności. Spojrzała na niego z mieszaniną obojętności, bólu i złości. - Cętko, wiesz, że to nie tak. - Z jakiegoś powodu poczuł potrzebę usprawiedliwienia się przed nią. - Chodź, porozmawiamy - dodał, widząc wyraz pyszczka Miedzi. To nie było dobre miejsce na dyskusje.
- No, o czym chciałeś rozmawiać? - Bura stanęła naprzeciwko niego, gdy tylko opuścili legowisko.
- Ja… Po prostu… - Zawsze zastanawiało go to, jak wiele emocji wzbudzają w nim rozmowy z Cętką. Może dlatego, że mimo że nie potrafił tego okazać, naprawdę mu na niej zależało. Szczególnie teraz, gdy tyle kotów odeszło. Nie chciał niczego żałować, ani mieć poczucia, że już za późno. Zbyt wiele jej zawdzięczał. I miał wobec niej dług do spłacenia. Nie tylko dlatego, że uratowała mu życie. Czuł się na swój sposób winny, że mimo iż zdradziła się przed nim ze swoim uczuciem, wolał Srokę. Tylko co miał jej powiedzieć? że nie romansował z jej uczennicą? Przecież to bez sensu! - Cętko, Miedź jest w okropnej kondycji. Wiem, że wszyscy strasznie przeżyliśmy to, co się stało, ale jeśli mogę, mam do ciebie prośbę. Zajmij się nią, dobrze?


<Cętko? ^^>

Od Bobrzej Kłody

Jego treningi ze Lśniącą Łapą odbywały się na prostej zasadzie - on patrzy, ona trenuje. Może by się pofatygował, chociaż w sumie po co? Podobnie mógł tu wylegiwać się oraz regenerować swoje siły. Oszczędności na ewentualną bitwę nigdy nie za wiele, a młoda radziła sobie bardzo dobrze bez jego pomocy i najważniejsze, że sama doskonale o tym wiedziała. I dobrze, bo koteczka nauczy się nieco życia.
Bobrza Kłoda przeciągnął się ku ucieczce masywnego brzucha na światło dzienne i zmienił pozycję na leżącą.
- Skocz wyżej - ponaglił uczennice. Zabrzmiało nieco ironicznie, gdyż z pewnością sam nie popisywał się zbytnio na treningach. Ukończył go tylko dlatego, że Żurawinka miała go dosyć.
- Wyżej nie mogę! - zawarczała Lśniąca Łapa. Właściwie, nigdy nie pałała sympatią do mentora. - Chcę już wracać. Robi się ciemno!
- Wrócimy, jak złapiesz tego przeklętego motyla! - Bobrza Kłoda wodził wzrokiem po chmarze motyli, jaka rozproszyła się po polanie.
Uczennica jęknęła i wznowiła polowanie.

***

Bobrza Kłoda nie potrafił znaleźć sobie miejsca do ogrzania swoim masywnym ciałkiem. Najwygodniejsze kąciki, w tym leże wojowników, wciąż były bardzo wilgotne i podmokłe po niedawnej powodzi. A kto by chciał spać w mokrym i śmierdzącym legowisku?
Z tego powodu, nieudolnego wojownika złapała jakaś chandra. Stał pośrodku obozu, otoczony współklanowiczami żyjącymi własnym życiem i… Właśnie. Wtedy podeszła do niego Pstrągowy Pysk.
Albo pośle go na patrol albo dokłóczy. No tak, tego by brakowało. Co też by chciała od niego zastępczyni lidera?

<"Posuń się, grubasie"? czy może mamy inne plany, Pstrągini?>

Od Iskry CD. Pszczółki

     Nowo-poznana-asystentka-medyka właśnie skończyła mówić i czekoladowa przyglądała jej się z zainteresowaniem. To, o czym opowiedziała brzmiało tak zupełnie inaczej od wszystkiego, co koteczka znała… Tajemniczo i intrygująco. Społeczność. Kocie rytuały. Rodzice wspominali coś o jednym i o drugim ale nie sądziła, że trafi kiedyś w takie miejsce.
Kocica przyglądała się jej z uśmiechem, czekając na kolejne pytanie. I doczekała się, choć nie od razu. Koteczka patrzyła na nią parę dobrych uderzeń serca w milczeniu, zanim spytała bez cienia skrępowania:
- A co jest za tamtym krzakiem?
Kotka chyba nie tego się spodziewała. Gdy szok minął, zaśmiała się i zaczęła tłumaczyć:
- To właśnie legowisko medyka. Mam nadzieję, że nieprędko zwiedzisz je od środka - zażartowała vanka. - No, chyba że będziesz chciała mnie kiedyś odwiedzić.
Oczy koteczki błysnęły, ale nie skomentowała. Znowu zapadła cisza.
- A tam?
Pszczółka nie była pewna, na co wskazuje znajdka. Dalej znajdował się tylko skraj obozu, bliżej jakaś kępka trawy i parę krzaków.
- Tam? - upewniła się. Czekoladowa skinęła łebkiem na potwierdzenie. - Skraj obozu. Dalej są tereny należące do naszego klanu, a jeszcze dalej granica z Klanem Nocy, ale myślę, że to nie powinno cię na razie interesować.
Z jakiegoś powodu w oczach koteczki zatańczyły radosne iskierki. Vanka miała przykre przeczucie, że nie zwiastują nic dobrego…
- Tak swoją drogą - Przyjrzała się uważnie małej - dokąd to się wybierałaś? Kociaki w twoim wieku dla swojego dobra nie powinny opuszczać żłobka.
Wielkie, żółte oczy znów przyjrzały jej się dokładniej, analizując układ kremowego futra i kolor soczyście zielonych oczu, jakby koteczka próbowała zajrzeć przez nie w głąb duszy asystentki medyka.
- Ja też zostanę wojownikiem? Muszę wracać do rodziców.


<Pszczółko? Powodzenia xD Jak chcesz, po wszystkim możesz zrobić time skip>

Od Iskry CD. Sokoła

     Po chwili namysłu, Sokół cierpliwie odpowiedział na część jej pytań. Ogromnymi oczami wpatrywała się w niego, gdy opowiadał historię swoich blizn. Kotka też kiedyś chciałaby jakieś zdobyć. Oczywiście nie w jakiś głupi sposób, najlepiej podczas wędrówki w nikomu nieznane dotąd miejsce, gdzie niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku…
- Jeśli chcesz, mogę ci kiedyś pokazać jak wejść i zejść z najwyższego drzewa, nie robiąc sobie krzywdy! - zadeklarowała dumna z siebie.
- No jasne, kiedyś na pewno. - Sokół uśmiechnął się rozbawiony.
A myśli Iskry były już na czubku drzewa, zupełnie wolne i swobodne, ponad wszystkimi codziennymi sprawami…

*time skip*

     Nie kryła ekscytacji z powodu wspólnego treningu. Jej entuzjazmu nie była w stanie ostudzić nawet napięta atmosfera między Sokołem a Nostalgią. Robiła wszystko, żeby ją rozładować (oczywiście nieświadomie), prezentując cały wachlarz żartów i swoich niezdarnych zachować, ale to nic nie dało. Nostalgia jak zwykle zgarnęła całą uwagę (za co w innych okolicznościach byłaby jej bardzo wdzięczna, mając czas na realizację najróżniejszych pomysłów podczas wędrówki), a temperatura między tą dwójką pozostała w grubo poniżej zera.
Zmierzali nad rzekę. Wbrew temu, co mówił kiedyś jej mentor (a co jakimś cudem zapamiętała), tym razem nie mieli pozostawić łowienia ryb Klanowi Nocy. Cieszyła się i nawet kwaśna mina siostry (do której całkowicie przywykła) nie była w stanie tego zmienić. Na dodatek Niezapominajka okazała się być bardzo sympatyczna. Nie tak jak Sokół oczywiście, ale jej towarzystwo było miłe.
Niestety, szybko okazało się, że z treningu nici. Iskra z ciekawością obserwowała spanikowaną Golec i reakcję mentorów. Byli mocno zaniepokojeni i nawet beztroska czekoladowa wyczuła, że coś było nie tak. Gdy Sokół zarządził powrót do obozu, nie protestowała. Spowijała go czarna chmura, a ona nie chciała, żeby był smutny. Nauczyła się, że gdy w taki stan popadał jej ojciec, należało słuchać go we wszystkim, dlatego bez szemrania i głupich (oczywiście nie jej zdaniem) pomysłów najpierw dotarła do obozu, a później ewakuowała się z niego razem z innymi klanowiczami.
Panika. Ewakuacja. Powódź. Zagrożenie. Te słowa były jej obce. Smakowała je na języku długo, rozważając znaczenia. Miały ciemne kolory strachu otaczających ją kotów. Wyszeptała słowa przeciwko pechowi, tak na wszelki wypadek. Tylko ona szła spokojnie, nie rozglądając się na boki w poszukiwaniu bliskich, nie milcząc - rozmawiała ze spanikowaną Muszelką. Gdzie była Nostalgia nie miała pojęcia, ale nie zastanawiała się nad tym. Ufała Sokołowi, a zresztą, musiało być dobrze, prawda?

*time skip*

     Iskra zupełnie nie rozumiała przywiązania klanowiczów do obozu. Gdy wyruszali, towarzyszył jej dreszczyk emocji charakterystyczny dla wędrówek. A teraz wrócili. Mimo że słyszała, że obóz potrzebuje pilnych napraw i mnóstwa pracy, uparcie postanowili w nim siedzieć.
Było inaczej. Nawet Sokół się zmienił, czuła to. Starał się tego po sobie nie pokazywać, ale zdradzała go czarna chmura, która przykleiła się do niego tamtego dnia. Kotka parę razy wymruczała po kryjomu słowa, których jej mama używała do odpędzania takich nastrojów, ale chyba nie zadziałały. Musiała spróbować czegoś innego.
Słyszała, że parę kotów odeszło. Nie znała ich, więc dla nie parę mordek wte czy wewte nie robiło różnicy, ale dla reszty chyba tak. Najważniejsze było, że miała przy sobie siostry. I tylko to się liczyło.
Coś jej mówiło, że niedługo znów spróbuje zabrać je na wędrówkę, do rodziców. Klan Lisa wydawał się być niedobrym miejscem. Stał w miejscu. A ona potrzebowała ruchu.

- Sokole? - zapytała, gdy pomylił kierunek. Czarna chmura wydawała się być jeszcze bardziej czarna i Iskra powoli zaczynała mieć tego dość. Chciała odzyskać swojego mentora. - Powiedz mi, co się stało.


<Sokole? Może i młoda ma wywalone na wszystko wokół, a śmierć traktuje jak abstrakcję, ale się martwi :P>

Od Iskry CD. Sokoła

     Każdy dzień był dla Iskry czymś nowym. Poznawanie terenów klanu (chociaż to tylko w praktyce, kotka zdążyła zajrzeć praktycznie w każdy kąt), historii klanu, technik polowania. To ostatnie sprawiało jej potrójną radość - pozwalało dać upust energii, spędzić dużo czasu na łonie natury z mentorem (którego mogła w międzyczasie zasypać gradem pytań) i… trochę się z nim podroczyć.
Dzisiaj szlifowali jej umiejętności tropienia i chwytania zwierzyny. Mimo wrodzonych niecierpliwości i roztrzepania, starała się jak mogła. W końcu, hej, był z nią jej mentor a to, co robiła stanowiło część kocich rytuałów!
Im dłużej ćwiczyli, tym bardziej działał uspokajający wpływ przyrody. Dlatego gdy Sokół demonstrował jej postawę łowiecką, robiła to, co mówił. No, prawie. Dopóki patrzył.
Jej pochopność odezwała się, gdy próbowała upolować mysz. Musiała przyznać, że zrobiło jej się trochę przykro… Ale gdy mentor spróbował ją pocieszyć, uśmiechnęła się tylko, zapominając o niepowodzeniu. Już miała plan…
- Wiesz co? Nic dzisiaj nie złapaliśmy. Może na drzewach będziemy mieć trochę więcej szczęścia, co ty na to?
Sokół stanął jak wryty i przyjrzał jej się podejrzliwie.
- Co ty masz w ogóle na myśli? Jak to… Tak na drzewach? Jak wiewiórki?
- No prawie. Wiewiórki nie polują na dorosłe ptaki, a my tak - stwierdziła Iskra, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. - Chodź, pokażę ci! - Nie zdążył nawet mrugnąć, a kotka już dopadła najbliższego drzewa. Przywarła do pnia, wspinając się na długość ogona.
- Musisz się mocno trzymać i być jak najbliżej pnia. I balansować ogonem, o tak! - Czekoladowa śmignęła w górę jak przerośnięta wiewiórka. - A jak już jesteś na górze, możesz… - Rozpędziła się i zanim Sokół mrugnął, przefrunęła na gałąź sąsiedniego drzewa. Zakołysała się lekko, ale szybko odzyskała równowagę. Kocur uświadomił sobie, że wstrzymał oddech. Odetchnął. - ...zrobić o tak! - dokończyła dumna z siebie kotka. - Pora wypatrzyć ofiarę!


<Sokole? Zawał? XD>

Od Iskry CD. Nostalgii

- Niech wam będzie, lisie bobki - syknęła niezadowolona bicolorka. Tylko na to czekała Iskra. W mniej niż uderzenie serca była już poza żłobkiem. Uwielbiała grać w chowanego. Wcześniej często bawiły się w to z siostrami, ale szybko przestały. Raz, że bracia zwykle magicznie znikali, gdy usłyszeli “wspólna zabawa”, a w trójkę nie było sensu się bawić. A dwa, że siostry szybko przekonały się, że znalezienie Iskry było równie proste co śnieżnego lisa w zaspach.
Nie zastanawiając się wiele, zniknęła za krzakiem, który wydał jej się odpowiednio duży i rozłożysty. Drżała z niepewności, śledząc każdy ruch Nostalgii.
- Szukam!
Jej serce przyspieszyło, gdy bicolorka znalazła pierwszego kota (o czym świadczył jej zadowolony z siebie głos). Wychyliła się tak mocno, że przez przerażające uderzenie serca była pewna, że siostra ją zauważyła. Umknęła za krzak i zamarła, nie śmiąc nawet oddychać.
Jedno uderzenie serca. Drugie. Trzecie. Czwarte. Nic się nie stało. Ośmielona, znów wyjrzała ze swojej kryjówki. Ofiarom Nostalgii padł kolejny kot. Na razie była bezpieczna.
Gdy tylko Nostalgia zbliżała się do Iskry, ta umykała za kolejny, dalszy krzak. W pewnym momencie, korzystając z jej nieuwagi, dopadła drzewa i zgrabnie wspięła się po pniu. Została tylko ona.
Uwielbiała ten moment ekscytacji i wyczekiwania. Czuła, jak krew tętni jej w żyłach, czuła, że naprawdę żyje.
- No, gdzie jesteś? - Zabrzmiało dokładnie pod jej kryjówką. Ledwo powstrzymała chichot. Miała ochotę zeskoczyć dokładnie przed nosem siostry z radosnym “tutaj!”, ale siedziała nieporuszona (choć łapki aż ją świerzbiły).
Bicolorka krążyła niespokojnie, coraz bardziej zirytowana.
- Dobra, wyłaź, kończmy to już. Słyszysz?
Wszystko w niej wyrywało się naprzód. Ostatkiem siły woli została w miejscu. O nie, nie ma z nią tak łatwo.
- Iskra, wyłaź! - Świetnie znała ten ton. Poczeka jeszcze chwilkę, napawając się zwycięstwem i wyjdzie z kryjówki. Momencik…
- A przyznasz, że wygrałam?
Nostalgia gwałtownie uniosła łeb, rozglądając się za czekoladową. Jej jednak już nie było, ukryta po drugiej stronie pnia, wstrzymywała oddech.
- No? - ponagliła siostrę, schodząc z drzewa. Bicie serca czuła w całym ciele, gdy Nostalgia podeszła bliżej. Przebiec za tamten krzak? Zostać? Była coraz bliżej…


<Nostalgio? Przyznasz? ;)>

28 listopada 2019

Od Miedzianej Iskry

*Jakiś półksiężyc temu*


Znowu wyszły razem z Turkawim Skrzydłem po nowe zioła, dopóki jeszcze cokolwiek można było znaleźć. Kocice skrupulatnie przeszukiwały poszycie lasu, aby wyłapać wzrokiem i węchem nawet najmniejsze lecznicze roślinki. 
- A podbiał? - zapytała Miedziana Iskra, znajdując roślinę o tej właśnie nazwie.
- Możemy wziąć - odparła krótko medyczka.
Wojowniczka zerwała kilka liści i pobiegła za swoją towarzyszką, która już oddalała się w poszukiwaniu innych ziół. Przez dłuższy czas kocice nie znalazły nic więcej. Na ich drodze było jednak coś, co przykuło uwagę Miedzi.
- Zobacz, turkawie pióro! - zawołała wesoło, podskakując w stronę znaleziska.
- Jestem Turkawie Skrzydło, zapomniałaś? - zażartowała medyczka, kierując się za Miedzianą.
- Nie, pióro! O, a nawet dwa!
Kotki przez chwilę przyglądały się dwóm piórom. Oba były rudawo-rdzawe, z wąską, czarną otoczką.
- Skąd wiesz, że to turkawie? - zapytała Turkawka.
- A, tam gdzie kiedyś mieszkałam, widziałam te ptaki. Miały dokładnie takie same upierzenie.
- Nigdy nie widziałam tu takich.
- Ja też nie. Weźmy je! - miauknęła wesoło.
Turkawie Skrzydło zgodziła się na tę propozycję. Miedź zadowolona chwyciła piórka i obie ruszyły do domu.
Gdy wróciły, posegregowały znalezione medykamenty, a pióra odłożyły na lepiej ukrytym miejscu. Tak, aby nikt ich przypadkiem nie postanowił przywłaszczyć.

***

- Cześć T... - chciała się przywitać, ale zauważając w jakim stanie jest jej kochana Turkawka, głos ugrzązł jej w gardle - Turkawko-o...?
W jednej chwili Miedzianej Iskrze zrobiło się tak słabo, że miała wrażenie, że to ją zaraz będzie trzeba ratować. Nogi stały się niczym z waty, ledwo utrzymywały ciężar wojowniczki.
- Turkawko! - zawyła, przypadając do boku kocicy, a w jej oczach stanęły łzy.
- O-odsuń się, bo się zarazisz... - miauknęła cicho medyczka, odganiając przyjaciółkę łapą.
- Turkawko...
Starsza kocica posłała młodszej zmęczony uśmiech.
- Lepiej już idź - miauknęła stanowczo - proszę - dodała po kilku uderzeniach serca, zanosząc się kaszlem.
Miedziana nie chciała spierać się z przyjaciółką, ale nie chciała też jej zostawiać w takiej chwili. Posłusznie jednak wykonała próśbę kocicy. Z jej oczu obficie lały się łzy, ale nie przejmowała się wzrokiem innych klanowiczów. Skierowała się do legowiska wojowników, a następnie opadła ciężko na swoje posłanie.
Nie, to nie może być prawda. To wszystko to jakiś głupi żart. 
Nasze życie to żart.
I w jednym momencie zaniosła się niekontrolowanym, szaleńczym śmiechem.

Od Iglastego Krzewu CD Wilczego Serca

Zmarszczył brwi, kładąc po sobie zdenerwowany uszy. Pora odłożyć spory na bok, klan był ważniejszy niż niechęć do czarnego wypłosza, która aż wychodziła mu uszami. Nieświadomie bo nieświadomie, liliowy poczuł swego rodzaju wdzięczność względem Wilczego Serca. Tylko... Jak obronić klan wilka przed czymś, czego nie znają?
Przed atakiem wroga, głodem, czy też zniszczeniem obozu wiedzieli jak się uchronić, jednakże woda była nieokiełznanyn żywiołem, który w każdej chwili może zniszczyć wszystko. Igła zamknął się w bańce własnych myśli, zupełnie odcinając się od tego, co oba kocury mówiły.
- Podwoić a nawet potroić patrole - mruknął, będąc nadal zamyślonym - Wykopać groble przeciwpowodziowe i doły - dodał zaraz, oddychając ciężko, a jego końcówka ogona drżała niespokojnie. Na karku czuł oddech zbliżającego się niebezpieczeństwa, nie mógł jednak dokładnie przewidzieć, co takiego się wydarzy. Nie był medykiem, Klan Gwiazdy nie zsyłał mu snów proroczych.
- To nie jest zły pomysł, Iglasty Krzewie zbierz grupę wojowników i zrealizujcie twój plan, ja wybiorę patrole - rzucił Błotnista Gwiazda, na co point skinął łbem i mimo niechęci, podzielił się zadaniem z Wilczym Sercem. Każdy z nich miał wybrać kilkoro silnych wojowników i zacząć kopać. Igła miał zacząć z zachodu, zaś Wilk ze wschodu. Spotkać mieli się zaś wręcz idealnie w połowie drogi od ogranicy z klanem klifu do strumyka po przeciwnej stronie terytorium wilczaków.
Kopali na raty, zmieniając się co chwilę, byle by uniknąć przedwczesnego zmęczenia. Chyba najbardziej ze wszystkich w grupie młodego zastępcy angażował się Nagietkowa Pręga, którego miał zamiar później pochwalić. Był dumny, że to on szkolił świeżo upieczonego wojownika.
- Wracamy do obozu - zarządził, widząc, iż większość zaczyna opadać z sił, przez co efektywność znacznie spadła. Nie dziwił się z resztą, zajęli się tym wczesnym popołudniem, a teraz praktycznie świtało. Każdy był zmęczony, potrzeba snu była w tym momencie ważniejsza. Kocur wolał odpuścić na kilka godzin i wrócić do pracy ze zdwojoną siłą, która pozwoliłaby na szybkie skończenie grobli, niż próbować skończyć to teraz na siłę.
- Jak wam idzie? - ziewnął, po czym otrząsnął się, błota oraz gliny, która mimo wszystko nadal silnie trzymała się jego futra. Pointowi przez myśl przeleciała wizja kąpiącego się w ów strumieniu, na którą skrzywił pysk. Wiedział jednak, że może czasem w nim skończyć, skoro wizja zluzowania z siebie błota przyprawiała go o wymioty. Zerknął na Wilcze Serce, który równie co on, był na tyle zmęczony, że nawet nie miał już siły ukrywać, że trzyma się świetnie. Przeszli razem kawałek, lokując się na uboczu obozu - Mam nadzieję, że za kilka dni to skończymy. Wolałbym aby nastąpiło to wcześniej, jednakże jest to ogromny obszar, a potrzebujemy jeszcze wojowników w obozie do obrony w razie ataku - dodał, drapiąc się za uchem. Nie bawił się w uszczypiwość czy wredne docinki, nie miał na nie głowy. Zamiast tego uśmiechnął się ledwie, na widok jego trójki dzieci bawiących się razem.

< Wilcze Serce? Na tamto opko odpisze jak będę siedziała pewną rzecz c: >

27 listopada 2019

Od Pszenicy

Kocurek otworzył ślipia i z lekkim zaniepokojeniem odkrył, że ich mamusi nie ma w legowisku. Nieco zaspały przetarł ślipia i podniósł się. Jeszcze raz dla pewności rozejrzał się, ale Chłodnego Wiatru jak nie było, tak nadal nie było widać. 
Może poszła na polowanie, czy coś, przemknęła myśl w łebku kociaka. 
Skierował swe grube łapki w stronę wyjścia, no bo jakże by tu nie skorzystać z tak pięknej okazji. Jednak słysząc czyjeś szeptanie, zatrzymał się i nastawił uszy. Wyjrzał lekko za wejścia do żłobka, by zobaczyć kto tam tak konspiracyjnie szepcze. Niedaleko kociarni siedziała jego mama z jakąś kotką bez nogi. Normalnie Pszenica wyskoczyłby wesoło spytać czemu niebieska nie ma kończyny, ale czując napiętą atmosferę, siedział cicho, obserwując obie kotki
― Czerwony Kaszel powrócił, Błotnista Gwiazda kazał cię poinformować.― syknęła niechętnie Świetlikowe Skrzydło. ―  Turkawie Skrzydło zachorowała ― dodała trochę ciszej.
Chłodny Wiatr wciągnęła gwałtownie powietrze, a jej ślipia zaszkliły się. 
― I-i co z n-nią? ― spytała drżącym głosem karmicielka, niepokojąc się o starszą medyczkę. ― Znów wyb-buchnie epidemia? ― mruknęła niepewnie. 
Brzmiała tak jakby tak naprawdę wcale nie chciała tego wiedzieć. Pszenica przysłuchiwał się temu wszystkiemu w zdziwieniu. Nie wiedział czy jest Czerwony Kaszel i ile śmierci zebrał podczas ostatniej epidemii. Jego jedynym aktualnym zmartwieniem był smutek jego mamy. Nie chciałby ta była smutna z powodu jakiegoś tam kolorowego kaszlu. 
― Nie wiadomo, ale lepiej chuchać na zimne ― mruknęła trójnoga kotka, odchodząc od roztrzęsionej karmicielki. ― Lepiej nie wypuszczaj kociaków ze żłobka
Liliowi widząc, że tamta odchodzi, czym prędzej czmychnął z powrotem do posłania z mchu. Zamknął oczy i starał się uspokoić oddech. Słysząc zbliżające się kroki mamy, wziął głębszy wdech i znieruchomiał. Nie rozumiał nic z tego o czym rozmawiały kotki i zdecydowanie nie podobał mu się zakaz wychodzenia ze żłobka. 


Od Sokoła

*pierwsza noc po powrocie do obozu*

Nie były to luksusy. Legowisko, częściowo zniszczone przez powódź, było mokre i postrzępione. Nie chciało mu się już dzisiaj układać nowego. Częściowo przez wrodzone niedbalstwo, częściowo przez ostatnie wydarzenia. Był wyczerpany, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jednak patrząc na niezbyt sprzyjające okoliczności, w jakich znalazł się jego ich klan, na głód i powodzie… Jego legowisko wydawało się aż nazbyt wygodne.
Przyjemnie było znowu spać we własnym łóżku.
Nie zniósłby ani chwili dłużej spędzonej w tamtym prowizorycznym obozie. Niby wszystko było takie samo, tak samo polowali i patrolowali oraz starali się jakoś nie zatracić w tym wszystkim… Ale przebywanie w tamtym miejscu cały czas przypominało mu o sytuacji, w jakiej znalazł się Klan Lisa. Krótko mówiąc? Beznadziejnej. Jednak mimo wszystko już lepiej było wrócić i mieć poczucie, że robi się wszystko, aby wrócić do dawnego stanu rzeczy.
Tak. To było coś, czego wszyscy potrzebowali.
Zamknął oczy, czując lekki powiew wiatru. Szkoda, że jego ojcu nie będzie już dane zobaczyć, jak Klan Lisa wychodzi na prostą. Największy żal już minął i teraz miał po prostu poczucie głębokiej pustki, której nie sposób było niczym wypełnić. Stracił w końcu ważnego członka rodziny, prawda? Miał prawo pochodzić trochę z nosem spuszczonym na kwintę.
A ten cały Klan Gwiazdy? Cóż, patrząc na ostatnie wydarzenia, szczerze wątpił w jego istnienie. Koty Klanu Gwiazdy musiałyby być niezłymi sadystami, żeby fundować jakimkolwiek kotom taki los. Ale cóż… Mogły przy nim być, a mogło ich jednocześnie przy nim nie być. To pozostawało kwestią sporną, na którą po prostu nie miał już siły. Miał dosyć ciągłych wahań i rozważań. Chciał po prostu być wojownikiem Klanu Lisa godnym swojego tytułu, i nic poza tym. Chyba nie potrzebował do tego pomocy jakichś wielkich, pradawnych przodków, prawda? Chyba…
Teraz pozostawało tylko czekać cierpliwie na to, aż wszystko się uspokoi. Przymknął oczy i oparł głowę na srebrzystych łapach, wciągając w nozdrza nocne powietrze. Może wszystko będzie jeszcze takie, jak dawniej? Łudził się, miał taką nikłą nadzieję. Wolał już nawet nie myśleć w ogóle o tym, że mogłoby tak nie być. Że z Klanu Lisa zostaną tylko marne szczątki w postaci głodnych, zagubionych i zrozpaczonych kotów. Wolał zablokować przez paniką i rozpaczą swój umysł i skupić się na teraźniejszości. Będzie ciężko, ale da radę. 
Widok na niebo był bardzo wyraźny, mimo przysłaniających pole widzenia gałązek ostrokrzewu. Było ciepło, wiał lekki wiatr.
Patrzył w gwiazdy.

<miałam wenę na coś takiego, to coś takiego skleciłam>

Od Cętkowanego Liścia CD Wilczego Serca i Północnego Wiatru

- Prze-przepraszasz? – zapytała Cętkowany Liść wciąż szeroko otwierając paszczę. Spojrzała w oczy wojownika, które wyrażały rezygnację i czysty smutek. Podniosła brwi zaskoczona takimi emocjami. W sumie nigdy nie przyglądała się gałom tej mysiej strawy, a były nawet, tak odrobinkę, troszeczkę… śliczne? Jednak w tej chwili przygaszone i smętne nie wydawały się wcale tak atrakcyjne jak kiedyś, a mimo to Cętka rozpłynęła się w nich wzdychając cicho. Wilcze Serce uniósł w końcu wzrok i teraz ich spojrzenia skrzyżowały się. Pokiwał powoli głową odpowiadając na pytanie retoryczne. – Wiesz… że masz nawet… trochę ładne oczy? – zauważyła „błyskotliwie”. Kiedy wreszcie zrozumiała co powiedziała szybko zamknęła pysk łapą. – No wiesz, są takie jak każde inne, ale masz pysk brzydki i no oczy są ładniejsze, kiedy pysk brzydszy, więc logiczne, że kiedy coś jest lepsze od drugiego to jest ładniejsze, nie? I no… to właśnie chciałam powiedzieć – zamilkła zdając sobie sprawę z bezsensowności własnych słów. Czy w takich chwilach nawet język musi odmawiać posłuszeństwa?
Kocica wyszła z legowiska wojowników głośno przeklinając własną osobę. Dlaczego tylko jej przytrafiają się takie żałosne sytuacje? Czy naprawdę jest takim mysim móżdżkiem? Zanim zniknęła w lesie do jej uszu doszedł jeszcze gromki śmiech Północnego Wiatru.

Cętka pogładziła się ogonem po burczącym brzuchu. Ile można czekać na tę Porę Nowych Liści, aż do upadłego? Westchnęła przeciągle patrząc na kałużę przed sobą. Futro gdzie tylko nie spojrzeć posklejane, poplamione błotem i potargane. Na próżno szukać by tu ładu i czystości. Tyle jednak czasu poświęcała na polowanie, że nie starczało jego nawet na rutynowe czyszczenie. I co? Wilcze Serce zwróci na to uwagę? Oczywiście, że nie, sam wyglądał jak siedem nieszczęść z posklejaną mordą, a co dopiero spoglądać na jakąś wojowniczkę, która to nawet jednego zdania nie jest w stanie złożyć. Czyszczenie więc kwalifikowało się do czynności zbędnych i zajmujących jedne z ostatnich miejsc na liście burej. Zresztą, gdyby taka lista chociażby istniała… Cały jej plan na udany dzień ograniczał się do wstania, zapolowania, spożycia czegoś i pójścia spać. W nieszablonowych sytuacjach dochodził do tego patrol. Zresztą, mimo tego, że całe dnie poświęcała na łowy niewiele z tego wynikało. Dwie piszczki na wschód słońca to było maksimum.
Cętkowany Liść ostrożnie podniosła wzrok. Niebo ciemniało, a zza chmur z trudem można było dostrzec wschodzący księżyc. Czyli i tym razem wróci do obozu późną nocą. Łapy nie ciągnęły jej do legowiska, a wręcz przeciwnie. Chciała puścić się biegiem, w stronę zasłoniętej chmurami Srebrnej Skórki. Zostawić za sobą wszystko co kiedyś było jej drogie i cenne, a teraz stało się jedynie pogrążonym w mroku miejscem śmierci. Miejscem, gdzie panowała zaraza i żałoba, a w powietrzu unosił się duszący zapach kostuchy. Kto wie czy i koty szczególnie serdeczne jej sercu nie miały zejść z tego świata za jeden wschód słońca? Turkawie Skrzydło, Miedziana Iskra, a nawet nieszczęsny Świerkowa Kora, który nie przeżywał przecież już swoich księżycy świetności… Wszyscy byli zagrożeni niechybnym zgonem. Turkawka i płowa spędzały całe godziny przy chorych, co więc trzymało je jeszcze przy życiu? Czarna nawet nie chciała sprawdzać czy wciąż chodzą po tym lesie. Nie chciała patrzeć w niebo by przypadkiem nie dostrzec pyszczka którejś z nich. Szczęście, że chmury jej to w jakiś sposób uniemożliwiały, a teraz dały o sobie znać w postaci małego deszczyku, który z każdego uderzenia serca zmieniał się w ulewę. Kocica parsknęła zirytowana, a następnie ile sił w łapach pobiegła w stronę obozu.
Bura ostrożnie wsunęła się do zmorzonego w śnie legowiska. Wcześniej schowała pod osłonę krzewu jedno zimne truchło, które miała nadzieję, że przechowa się do poranka. Przechodząc między kotami z trwogą zauważyła spory ubytek w ich liczbie. Z zatroskanym wyrazem pyska usiadła na swoim miejscu owijając ogon wokół łap. Zajęła się pospiesznym czyszczeniem futra i spoglądając na ułożonych do snu wojowników dostrzegła jeden intrygujący szczególik. Jej ułożona na karku sierść uniosła się i podobnie jak wyszczerzone kły dała obraz prawdziwie rozwścieczonej Cętki, z którą niejeden bałby się w tamtej chwili skonfrontować.

- Turkawko? - chciała zawołać Cętkowany Liść, ale głos ugrzązł jej w gardle. Czekoladowa postać podniosła wzrok znad ziół i uśmiechnęła się ciepło. Coś było ewidentnie nie tak. Panowała zupełna, ogłuszająca cisza. Świat poszarzał, ale medyczka wciąż się uśmiechała, zastygła w bezruchu. Zimny dreszcz przebiegł po karku wojowniczki. – Turkawko… powiedz coś – odezwała się wreszcie wydobywając z krtani chrapliwy głos. Żadnego ruchu czy jakiejkolwiek reakcji. Bura przełknęła ślinę patrząc w poczerniałe oczy przyjaciółki. Postąpiła krok na drżących z lęku i przejęcia łapach. Miała niejasne przeczucie, że uzdrowicielka za jedno uderzenie serca rzuci się na nią i pozbawi tchu w piersiach. Nieświadomie wstrzymała oddech nie odczuwając przy tym żadnych tego konsekwencji. Przyspieszyła kroku. Ilekroć się zbliżała, sylwetka kocicy oddalała się. Jakby utworzył się przed nią niekończący się korytarz. Wytrzeszczone ślepia i uśmiechnięty pyszczek uzdrowicielki kazały jej byłej uczennicy cofnąć się i jak najszybciej oddalić. Jednak kocica nie ustępowała i z niepokojem oraz trwogą szła dalej. W końcu Cętka doskoczyła do ciała, które jednak rozpłynęło się i zamieniło w czerwony pył.

Wojowniczka gwałtownie otworzyła oczy i z urywanym oddechem rozejrzała się po legowisku. Część kotów wciąż spała, choć przez gałęzie prześwitywały już zimne promienie słoneczne. Wstała mrugając w odpowiedzi na natarczywe światło. Następnie westchnęła widząc przytuloną parę. Wilcze Serce i Miedziana Iskra. Szczerze powiedziawszy nie spodziewała się tego połączenia i jak wcześniej gotowa byłaby udusić swoją byłą terminatorkę, tak teraz gniew zniknął zastąpiony żalem do przyjaciółki. Dlaczego to akurat płowa musi mieć takie szczęście? Dlaczego to nie mogło przytrafić się jej? W ogóle dlaczego oni? To mógłby być ktoś inny, ktoś mniej ważny dla Cętkowanego Liścia, ktoś kogo mogłaby za to porządnie opierdolić!
- Miedziana Iskro – powiedziała poważnym tonem widząc, że Wilk wyszedł już z legowiska. Pointka skierowała na nią swoje nieprzytomne spojrzenie. Czarna zamilkła nie wiedząc co w końcu powiedzieć. Dokładnie widziała przekrwawione od płaczu oczy kotki i niewyraźny wyraz pysk, w jedno uderzenie serca odsunęła od siebie wizję rzucenia się z pazurami na wojowniczkę.

<Wilk?>

Od Sokoła CD. Nostalgii

Dlaczego los nie mógłby być bardziej łaskawy? Dlaczego, chociaż tak bardzo się nie znosili, ciągle musieli na siebie wpadać? Miał ochotę zawodzić głośno, ale zamiast tego z ponurym wyrazem pyska przysiadł na ziemi, przenosząc ciężar ciała na tylne łapy, i wpatrywał się w dwie uczennice. Nostalgia zjeżyła nieznacznie plamiste futro i zmrużyła oczy.
― Nie rób scen ― powiedziała Iskra, dając siostrze przyjaznego kuksańca w bok ― Idę pomóc innym uczniom wymieniać mech w posłaniach. Później możesz do mnie dołączyć, jeśli chcesz.
Nostalgia nieznacznie kiwnęła głową, wciąż jednak wpatrując się z nieskrywanym obrzydzeniem w wojownika. Sokół dostrzegł, że wzdryga się z pogardą. Iskra sprytnie się wywinęła, a on został sam na sam z tym wrednym skrawkiem futra. Uczennica machnęła wściekle ogonem i wysyczała w jego kierunku swoją najulubieńszą, najukochańszą obelgę. Miał ochotę jej odpowiedzieć równie przyjemnie, jednak siłą woli się powstrzymał. Co, jeśli ktoś to usłyszy? Wpadł jednak na dużo lepszy pomysł dogryzienia uczennicy. 
― Wiesz co ― powiedział Sokół, starając się ignorować pogardliwe prychnięcia ― Niezapominajkowy Szlak będzie jutro bardzo zajęta odbudową obozu, a twój trening przecież nie może stać w miejscu, prawda? Pozwól, że załatwię ci jutrzejszy plan dnia. Z samego rana chcę cię widzieć przy wyjściu z obozu. Będziesz trenować razem ze mną i z Iskrą przez jeden dzień.
Olbrzymia, przeogromna chęć odegrania się za mysią żółć (i w ogóle za wszystko) zwyciężyła. Uśmiechnął się podle, a na pysku Nostalgii pojawił się jeszcze większy grymas. Poczuł się nieco pewniej. To on był tu wojownikiem i zasługiwał na szacunek tej irytującej smarkuli. Miał nadzieję, że była na tyle pojętna, aby zrozumieć, kto tu nad kim ma władzę.

***

Oh, jaki on był naiwny! Od kilkuset uderzeń serca czekał przy wyjściu z obozu na Nostalgię. Słońce już dawno wzeszło i ciepłe poranne promyki oblewały zniszczoną powodzią polanę. Część kotów z samego rana zabrała się za gruntowne porządki. Wymieniane były legowiska, naprawiane było leże medyków i wojowników oraz uzupełniano ubogie zapasy lekarstw. Zacisnął zęby. Nów chciała zagonić go do zbierania ziółek, jednak udało mu się wywinąć, tłumacząc, że przecież: „ktoś musi w końcu zadbać o edukację młodszego pokolenia”. Miał nadzieję, że Iskra i jej siostra szybko się zwleką. Za nic nie chciałby spędzić reszty dnia na przenoszeniu liści szczawiu i mięty do obozu. Mimowolnie wyobraził sobie arogancką uczennicę, śpiącą smacznie na nowiutkim legowisku i mającą go w głębokim poważaniu… Wysunął pazury i zagłębił je w glebie, rozładowując frustrację.
Już miał wlec się do Nowiu i oferować dodatkową parę łap do taszczenia zielsk, kiedy dostrzegł dwie kocie sylwetki. Zmierzały w jego kierunku. Jedna, czekoladowa, dosłownie ciągnęła drugą, szylkretową. Już z daleka usłyszał znajome bluzgi i zirytowane warknięcia. Zatrzymał się i machnął niecierpliwie ogonem, czekając aż podejdą.

<Nostalgio? Ty mnie przepraszasz za niby gniota, a ja zawsze piszę takie opowiadania xd>

Od Nagietkowej Łapy (Nagietkowej Pręgi) CD. Przygasającego Płomyka

Nagietkowa Łapa zastygł w miejscu. Jego zielone oczy błyszczały z zapałem, obserwując uważnie Iglasty Krzew. Wreszcie mentor rudzielca skoczył na niego. Nagietek zgrabnie uniknął tego improwizowanego ataku, osuwając się na bok, po czym sam użył pazurów. Po krótkiej chwili zaciętej walki udało mu się nawet sprawić, że point przewrócił się i poturlał kawałek. Rudy uniósł łeb z uśmiechem. Zapewne gdyby to była prawdziwa walka i użyłby więcej siły, wojownik skończyłby nie najlepiej.
- Teraz poszło mi dobrze? - spytał z nadzieją, kiedy Iglasty Krzew pospiesznie wstał i stanął przed swym uczniem.
- Cóż... Są postępy...  - przyznał niebieski niechętnie.
Nagietkowa Łapa uśmiechnął się szerzej. Kiedy Iglasty Krzew mówi, że są postępy, to tak jakby inny wojownik powiedział "Nagietkowa Łapo, jestem z ciebie taki dumny, idzie ci tak wspaniale, jesteś już tak dobry jak prawdziwy wojownik!"
- Nagietkowa Łapo? - zaczął nagle z powagą.
- Tak?
- Właściwie myślę, że pora zastanowić się nad twoim mianowaniem.
Rudy ledwie powstrzymał się od radosnych podskoków.
- Naprawdę? Mianowanie na wojownika? - upewnił się.
Jego mentor skinął głową, po czym obaj wrócili do obozu.

***

Nagietkowa Łapa przyglądał się, jak starsi uczniowie otrzymują nowe imiona. Był ciekawy, jak on sam będzie się zwał już za chwilę. Swoją drogą bardzo ucieszył go fakt, że razem ze swoimi siostrami jest mianowany w młodszym wieku, niż oni.
- Ja, Błotnista Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. - usłyszał z pyska Błotnistej Gwiazdy. To była jego kolej! - Nagietkowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam - powiedział rudzielec, przymykając lekko oczy.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Nagietkowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Nagietkowa Pręga. Klan Gwiazdy cieni twoje męstwo i zapał, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Nagietkowa Pręga nie mógł powstrzymać uśmiechu. Przejechał wzrokiem po zebranych; oni wszyscy przyszli zobaczyć, jak zostaje mianowany na wojownika, a teraz cieszyli się razem z nim! Może i nie był tak podekscytowany, jak podczas mianowania na ucznia - w końcu już dorósł i trochę spoważniał, ale musiał przyznać, że to uczucie było cudowne.
<Przygasający Płomyku or Iglasty Krzewie?>

Od Przygasającego Płomyka

Spacerowałam niedaleko terenów Klanu Burzy. Byłam już wojownikiem. Mam już 21 księżyców, a nie dawno byłam jeszcze w żłobku. Ten czas szybko płynie. Już za około 60 księżyców powinnam być w starszyźnie. Ciekawe czy dożyje. Czy szybciej nie rozpęta się wojna między klanami? Czy dwunożni zrobią coś głupiego? Po nich wszystkiego można się spodziewać. Czy znajdę partnera? Czy będę miała kocięta? Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie. Ciekawe czy Gorzka albo Zmierzch będą miały kociaki, będę wtedy ciociom. Bycie ciocią musi być super. Zajmujesz się kociakami, kiedy chcesz, a jak masz ich dość to wychodzisz ze żłobka, nie to co ich rodzice, którzy muszą znosić bez przerwy ich zachowanie. Ciekawe czy...? I nagle wleciałam w jakąś dziurę. Kto by się spodziewał. Mi to może się wszystko przytrafić. Skąd na terenie Klanu Wilka pojawiała się dziura. Przecież znam te tereny na pamięć. Rozejrzałam się byłam w dziwnym miejscu, nigdy tu nie byłam? Czyżbym przeszła granicę terytorium. Nie. To nie mogło stać się tak szybko. Nie przeszłam ani przeprawy ani drogi grzmotu ani rzeki. Rozejrzałam się.
- O, tu jest jakaś woda.
Podeszłam do niej, by się napić. Fuj. Nie pachniała zbyt ładnie. Trochę wyczuwałam w niej drogę grzmotu.
- Przygasający Płomyku? - usłyszałam czyjś głos.
- Tak?
- Co ty tam robisz?
- A no sobie siedzę.
To był Sójcza Łapa, zapewne był w patrolu i wyczuł mój zapach. Wdrapałam się po Północnym Zboczu. I wróciłam do obozu. Ale ja jestem głupia.

Od Przygasającego Płomyka

Właśnie wracałam z polowania. Złapałam dziś trzy dorodne sikorki i jakiegoś niedorobionego zająca.
Pomknęłam do stosu zwierzyny, zostawiłam tam zdobycze. Odwróciwszy się, napotkałam wzrokiem legowisko medyka. Turkawie Skrzydło i Świetliste Skrzydło na pewno chętnie, by coś zjadły. Podniosłam, więc sikorki i stanęłam u wejścia do nory.
- Dzień dobry Świetliste Skrzydło - przywitałam niebieską, mijając ją - gdzie się wybierasz, przyniosłam ci jedzonko?
- Muszę uzupełnić zapasy, zostaw jedną dla mnie, niedługo wracam - odpowiedziała. Weszłam dalej wgłąb legowiska.
- Turkawie Skrzydło? Przyniosłam dla ciebie ze stosu dwie sikorki.
Kotka leżała opierając się o ścianę.
- Cześć Przygasający Płomyku, to miło z twojej strony.
Chwilę później medyczka zaczęła odrywać kawałki miejsca, usiadłam niedaleko niej.
- Jak się czujesz jako wojowniczka? - spytała mnie pointka.
- Całkiem dobrze sobie radzę, myślałam że będzie bardzo trudno, ale jakoś mi idzie, nie zmieniło się za dużo od czasów ucznia, oprócz tego... - zaczęłam mówić, ale w pewnym momencie Turkawie Skrzydło syknęła.
- Coś się stało? - spytałam zmartwiona.
- Nie za dobrze się czuję - powiedziała Turkawie Skrzydło cichym głosem. A po chwili z jej pyska wyleciała krew. To był czerwony kaszel. Zaczęłam panikować. Znowu powrócił. Ale... Ale.. Już go wyleczyliśmy. Do legowiska przyszła Świetlik, ale zobaczywszy co się dzieje, zaczęła biegać, między ziołami.
- Pójdę powiedzieć Błotnistej Gwieździe i Iglastemu Krzewowi - wybiegłam szybko i chwilę potem stałam przed liderem i zastępcą.
- Przygasający Płomyku, co się stało? - spytał niepewnie Błotnista Gwiazda. Próbowałam złapać oddech. Głowa mnie bolała, miałam w głowie pełno myśli
- Czerwony Kaszel. Turkawie Skrzydło. Powrócił.

<Iglasty Krzew? (nie wiem, muszę nabić opka)>

Od Przygasającej Łapy

Leżałam w swoim legowisku. Było już dość późno, ale Owocowa Pogoń, nie mogła dziś poprowadzić treningu. Może Turkawie Skrzydło potrzebuje jakiejś pomocy? Wstałam ociężale i ruszyłam.
- Przygasająca Łapo! - krzyknęłam znajomy głos. Odwróciłam się. Był to Iglasty Krzew.
- Zaraz odbędzie się twoje mianowanie - oświadczył.
- Na pewno? - spytałam niepewnie i zaczęłam ugniatać ziemię łapkami ze zdenerwowania - Chyba nie jestem jeszcze gotowa. Słabo walczę, słabo poluje. Wydaje mi się że to jeszcze nie czas na mianowanie.
- Przygasająca Łapo - powiedział poważnie - Masz już 21 księżyców i Owocowa Pogoń twierdzi, że świetnie sobie radzisz, poza tym nie dostaniesz od razu ucznia.
- Ucznia? - nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, bym kiedykolwiek trenowała jakiegoś kota, to nie skończy się najlepiej.
- Chodź, bo zaraz Błotnista Gwiazda będzie przemawiał.
- No dobrze pewnie masz racje - Iglasty Krzew stał się wojownikiem w wieku 10 księżyców, a ja w tym czasie nie umiałam upolować małej myszki. 
- Wszystkie koty, które są zdolne, aby samodzielnie polować, proszę o zebranie.
- Ja, Błotnista Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Zmierzchowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam - odpowiedział czekoladowy
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Zmierzchowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Zmierzchowa (muszę poczekać aż dostanę informacje). Klan Gwiazdy cieni twoją lojalność i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
- Ja, Błotnista Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tą uczennice. Trenowała pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
- Przygasająca Łapo - zwrócił się do mnie - Czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam - odpowiedziałam dumnie.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Przygasająca Łapo, od tej pory będziesz znana jako Przygasający Płomyk. Klan Gwiazdy cieni twój optymizm i odwagę, oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Wilka.

<Nagietkowa Łapa?>

Od Przygasającej Łapy

Właśnie szłam na polowanie u boku Trzcinowej Łapy, Nagietkowej Łapy, Spopielonej Paproci i Dzikiej Zamieci, Szliśmy w kierunku Białych Pni. Trudno było je rozróżnić od śniegu. Cały las był pokryty tą lodowatą, mokrą, krystaliczną pierzyną. Podnosiłam swoje łapy wysoko, by nie pomoczyć się zbytnio. Mimo to moja półdługa sierść, która mocno odstawała od skóry, szorowała po śniegu, mocząc się. Nagietek nawet nie próbował unikać śniegu, bo jego długa sierść była już cała mokra, pewnie teraz wyobrażał sobie jak długo zajmie mu wysuszenie się.
- Jak będziecie się tak wlec, to nigdy tam nie dojdziemy - powiedziała Spopielona Paproć, która była cała sucha - Nie ma aż tak dużo śniegu.
- Bardzo śmieszne - odparłam - ja mam krótsze nóżki, a biedny Nagietek jest cały mokry.
Nagle Trzcinowa Łapa nastąpiła na gałązkę, która szybko pękła z trzaskiem. Podskoczyła z piskiem, rzucając się do ucieczki. Wbiegała we mnie, a ja wylądowałam na śniegu. Spopielona Paproć i Dzika Łapa podśmiewali się z nas, a ja leżałam cała mokra, moje futerko było całe w białym puchu. Wydawałam z siebie dźwięki niezadowolenia
- Ojej, przepraszam - powiedziała, zawstydzona Trzcina.
- Nic się nie stało, w końcu to tylko śnieg, okropny, parszywy, zimny śnieg.
Tego nie można tak zostawić. Ciocia Spopielona, nie będzie się bezkarnie ze mnie śmiać. Powoli wstałam, a następnie szybko wbiegłam w niebieską kotkę, która chwilę przeturlawszy się wstała i spojrzała na mnie poważnie. Po chwili uśmiechnęła się i popchawszy mnie łapką znowu na śnieg, przewróciła również Nagietka. Wyglądał jak niezadowolona kupa rudego futra.
Nagle przyszedł do nas Iglasty Krzew. Co tu się dzieje?
- Przygasająca łapo jesteś cała mokra - powiedział, przestraszony, zlizując śnieg z mojego futerka - jeszcze dostaniesz zielonego kaszlu, wracajmy do obozu.
- Tato, ale ja bardzo dobrze się czuje - próbowałam przekonywać, ale on już popychał mnie w kierunku obozu.
- Na pewno wszystko dobrze? - spytał troskliwie - Pewnie bardzo ci zimno.
Po wejściu do obozu od razu pobiegł po Turkawie Skrzydło.

<Turkawie Skrzydło?> 

Od Przygasającej Łapy CD. Miedzianej Iskry

- Mniej więcej tak - miauknęła Miedziana Iskra.
- Chciałabym polować tak jak ty - rozmarzyłam się, wyobrażając że przynoszę wielką sowę do klanu i każdy może zjeść ile tylko zechce. To byłoby coś wspaniałego. 
- To tylko kwestia czasu - odpowiedziała płowa kotka i uśmiechnęła się do mnie. 
Przyjęłam pozycje jak najbardziej zbliżoną do tej którą pokazywała nam wojowniczka. Trzcinowa Łapa poszła w inną stronę, byśmy przypadkiem nie polowały na te same zwierzę. Zastrzygłam uszami, wsłuchując się w każdy dźwięk. Jakiś szelest dobiegał z krzaków naprzeciw mnie. Zaczęłam przybliżać się do istotki, wykonując cichutkie kroki. Z buszu wyłoniła się mała sójka, od razu na nią skoczyłam. Chwilę później niosłam ją dumnie w pyszczku, ostatecznie kładąc ją przed kotką.
- Bardzo ładnie ci poszło - skomentowała ciepło.
- Zobaczcie co złapałam.
Na polanę nagle wbiegła cynamonowa kotka, trzymając w pysku ogromnego zająca. Miedziana Iskra podbiegła zobaczyć zdobycz córki Złocistej Rzeki.
- Będziesz mogła zanieść go starszyźnie, na pewno się ucieszy - miauknęła kotka.
- Gratuluję - uśmiechnęłam się. 
W rzeczywistości sama chciałam złapać tak dużego zająca, Iglasty Krzew byłby ze mnie naprawdę dumny. Ale cóż. Jak zaraz pójdę do polowania, to na pewno złapie coś równie dużego. Z uśmiechem na twarzy, zostawiłam swoją maleńką sójkę i pobiegłam, węsząc w poszukiwaniu, jakiś zapachów. Biegałam wokół polanki, poszukując jakiś odgłosów, lecz wszystko zagłuszał mi świst wiatru. Wyskoczyłam z krzaków, z entuzjazmem rozglądając się, płosząc przy okazji dość duże stadko zajęcy. Usiadłam zrezygnowana.

<Miedziana Iskro?>

26 listopada 2019

Od Sokoła

Dzień był ciepły, słońce paliło w grzbiet mimo Pory Opadających Liści. Sokół opuścił obóz nad ranem i udał się na polowanie, które – miał nadzieję – będzie owocne. Co prawda nigdy nie był najlepszy w uganianiu się za obiadem na nóżkach, jednak… Pozostanie w obozie i patrzenie na koty, które wciąż były w żałobie, ani trochę mu nie pomagało. Poza tym, miał nadzieję, że skupienie całej swojej uwagi na upolowaniu czegokolwiek odciągnie jego myśli od ojca. Po prostu czuł, że musi coś ze sobą zrobić.
Miękkie, szare liście przylepiały się do jego łap. Ta Pora Opadających Liści była nadzwyczaj ponura, zupełnie, jakby cały las rozpaczał po wojownikach Klanu Lisa. Mimo to, cieszył się, że wrócili już do siebie. Pozostawanie z dala od obozu pogłębiałoby panikę i rozpacz. Dobrze było być znów u siebie, nawet jeśli to „u siebie” było bardzo zalane i bardzo zniszczone.
Wciągnął powietrze. Zwierzyny nie wyczuwał. Od powrotu do obozu trwała ich głodówka. Stos ze zwierzyną był wątły i nic nie zapowiadało poprawy ich położenia w najbliższym czasie. Jeśli do Pory Nagich Drzew nic się nie zmieni, niektóre koty nie przetrwają zimy. Zadrżał na samą myśl o tej wątpliwej przyjemności bycia świadkiem czyjejś śmierci.
Jednak… Do jego nozdrzy dotarł zapach zwierzyny. Odległy i słaby, ale nieomylny. To musiała być mysz. W tym wypadku byłaby jak dar dla wygłodniałego Klanu Lisa. Spiął wszystkie mięśnie, rozglądając się za zwierzątkiem gorączkowo. Będzie musiał użyć wszystkich swoich wątpliwych umiejętności łowieckich, ale da z siebie wszystko. Złapię ją i przyniesie klanowi.
Dostrzegł bure futerko plączące się niedaleko Drogi Grzmotu. Bez zastanowienia rzucił się na nie. Zwierzę, zaalarmowane przez czuły węch, niemalże od razu rzuciło się na Drogę Grzmotu i pobiegło w stronę granicy z Klanem Nocy. Zaklął w duchu; mógł to przewidzieć. Jednak było już za późno, żeby zrezygnować. Przebiegł przez Drogę Grzmotu na terytorium Klanu Nocy i już-już miał rzucić się na ową mysz, gdy powstrzymała go przed tym jakaś kocia łapa. Owa łapa opadła miękko na zwierzątko i przygwoździła je do ziemi, tuż przed tym, gdy miał się na nie rzucić.
Wybałuszył oczy ze zdziwieniem. Powędrował wzrokiem od pazurów przytrzymujących mysz, poprzez klatkę piersiową, aż po pysk obcego kota.
― Nie zapędziłeś się, kolego? ― warknęła nieznajoma mu istota.

<Ktoś z Klanu Nocy chce sesyjkę?>

Od Nostalgii CD. Sokoła

Na widok Nów zaganiającej Sokoła do roboty z tym śmierdzącym mysim łajnem, Nostalgia uśmiechnęła się lekko. I dobrze mu tak. Przystanęła by popodziwiać zgorzkniałą minę kocura, nie kryjąc się z tym ile frajdy jej to sprawiało. 
Cudowny widok, stwierdziła, siadając na trawie. 
Widząc jak ten się guzdrze, aż ją korciło by trochę męczyć wojownika. 
— No co tak wolno Sokole? — zadrwiła Nostalgia, spoglądając na srebrnego z wyższością. 
Na widok jego niezadowolonej miny, uśmiech na pysku kotki stał się jeszcze większy. Niech lisi bobek zna swoje miejsce. Już chciała dodać coś o jego matce, byle jeszcze tylko bardziej wkurzyć wojownika. Ale nim zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, czy tamten się odgryźć, starsza medyczka ich wyprzedziła. 
— Ty też się lepiej do roboty — mruknęła do niej ze swoją skwaszoną miną. — A ty Sokole także się nie obijaj
Znajdka wywróciła oczami i prychnęła lekceważąco, ale spotykając się ze srogim spojrzeniem tamtej nie pyskowała. Jednak nadal uparcie sterczała nad nasiąkniętym mysią żółcią mchem. Patrzyła się wyzywająco na starszą medyczkę, a ta na nią. Dla zwykłego przechodnia wyglądało to jakby obydwie się zawiesiły, lecz te prowadziły właśnie zawzięty pojedynek na wzrok. Nostalgia zaparcie wlepiała żółte ślipia w Nów, licząc, że ta pierwsza spuści z niej wzrok, przegra bitwę, a znajdka będzie wolna. Lecz gdy po parunastu uderzeniach serca tak się nie stało, Nostalgia powoli zaczynała wątpić w swój plan. Ale jej przegrana także nie wchodziła w rachubę, więc odwróciła się na pięcie i z uniesionym wysoko łbem, syknęła swoje ulubione słowa. 
— Lisi bobek!
Po czym uciekła czym prędzej z miejsca zdarzenia.

* * *

Klan powoli wracał do swojego obozowiska, gdy Horyzont i Aster stwierdzili, że poziom wody w rzece się uspokoił. Czereśnia postanowiła prowadzić zakaz zbliżania się do potoku przez najbliższy księżyc, by nie kusić przypadkiem losu. I pomimo że woda nie zalała całego obozu i tak było widać dookoła spustoszenie jakie wyrządziła. Wysokie trawy zamieniły się podgniłe i połamane chaszcze, a ziemia pełna była kałuż i błotnista. Mech z niektórych legowisk, szczególnie tych najbliżej położonych wyjścia, był całkowicie przemoknięty lub wcale go nie było, a zbiór ziół medyków zdobił niektóre kałuże. Na dodatek wszystko zdaniem Nostalgii śmierdziało lisim łajnem. Kotka miała wrażenie jakby pod ich nie obecność lisy przejęły cały obóz i uparcie go znakowały. Szylkretka zatkała nos i podeszła do Iskry. Chciała porozmawiać z siostrą, lecz nim zdążyła cokolwiek mruknąć do czekoladowej, jakby znikąd pojawił się jej ulubiony członek Klanu Lisa Nostalgii. Na widok swojego ulubieńca automatycznie sierść się jej zjeżyła, a na pysku pojawił się jeszcze większy grymas. 


<Sokole? sorry za gniota, wena mi uciekła w połowie pisania>

Od Miedzianej Iskry CD Pszenicy

C-co? Super kota? No to tym wyzwaniem młodzik po prostu udupił Miedzianą Iskrę. Przecież jej zdaniem każdy z ich klanu pasował do tego określenia. Chociaż osobiście, gdyby już naprawdę musiała kogoś wybierać, oczywiście bez wahania skierowałaby się do legowiska medyczek, a zaraz potem do Cętki. Jednak przeczuwała, iż Pszenica raczej nie gustuje w różnych ziółkach o odurzającym zapachu. Rozejrzała się więc w poszukiwaniu Cętkowanego Liścia. Gdy nie znalazła jej w zasięgu wzroku, z nadzieją ruszyła w stronę legowiska wojowników, z małym, podekscytowanym liliowym kocurkiem depczacym jej po piętach. Niestety tam również nie było burej kocicy. W legowisku zastała tylko Gęsie Pióro. Świetna wojowniczka pomyślała. O, i Świerkowa Kora też tam był. Również świetny wojownik. Prędko wycofała się z legowiska. Jeszcze raz, tym razem na spokojnie, rozejrzała się po obozie.
- Kogo szukasz? - zapytał podekscytowany Pszenica.
- Zobaczysz - miauknęła tajemniczo w odpowiedzi Miedź, jednak wciąż nie wiedziała, kogo szuka.
 Przy stosie ze zwierzyną zauważyła Łabędzią Szyję, który jej zdaniem również nadawał się na miano "super kota". A może pokaże kociakowi lidera? Nieee, nie będzie przecież łazić z dzieciakiem do Błotnistej Gwiazdy tylko dlatego, że on sobie tak wymyślił. Większość wojowników była poza obozem. Jedni byli na treningach ze swoimi uczniami, inni na patrolu granic, a jeszcze inni na patrolu łowieckim.
Aah, mogłam iść na ten patrol razem ze Zmierzchem, może przynajmniej nie wpakowałabym się w takie coś.
Kotka znowu rozejrzała się rozpaczliwie po obozie, a następnie zwróciła wzrok na małego Pszenicę, wciąż wyczekującego, aż ta pokaże mu kogoś wartościowego. Miedziana Iskra ze zrezygnowaniem usiadła na ziemi.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem Pszenico. Każdy pod jakimś względem jest "super kotem", nie umiem wskazać Ci konkretnej osoby - westchnęła ciężko.


<Pszenico?>

Od Miedzianej Iskry CD Wilczego Serca

Kiedy Wilcze Serce wyszedł z legowiska, Miedziana Iskra wciąż spała (chociaż sama nie wiedziała kiedy tak naprawdę odleciała). Gdzieś niedaleko czaiła się Cętka, widać było, że się im przygląda, jednak gdy kocur wychodził, nie zareagowała. Dopiero kiedy pointka się obudziła, wstała i zaczęła zmierzać w jej stronę.
Pomimo tak długiego snu Miedziana czuła się jeszcze bardziej niewyspana niż wczorajszego dnia, zapewne przez dręczące ją koszmary.
- Miedziana Iskro - miauknęła poważnie Cętka, jednak widząc wciąż mocno przekrwione od płaczu oczy kotki i ogólny wyraz jej pyska, nie odezwała się już więcej.

***

Po ostatnich wydarzeniach Miedziana Iskra wciąż nie doszła do siebie, ale czuła się w miarę dobrze. Mogła normalnie funkcjonować, przeszedł jej już okres codziennego płaczu i roztrzęsienia. Jednak pustka, jaką pozostawili po sobie nie żyjący już członkowie klanu z pewnością zostanie na dłużej.
Przechadzała się po lesie, przy okazji rozglądając się za zwierzyną. W końcu teraz każda zdobycz jest na wagę złota. Poza obozem nie było zbyt przyjemnie. Temperatura powietrza była niska, a częste powiewy wiatru oraz wilgoć jeszcze bardziej potęgowały to wrażenie. Większość stworzeń nie wychylała nosków poza swoje domy. I Miedziana Iskra się im nie dziwiła, każdy chce mieć trochę ciepła. Ale też każdy chce mieć co jeść. Kotka przygwoździła do ziemi biedne stworzonko, jakim bym wróbel. Wbiła w niego swe ostre kiełki, aby zakończyć jego nędzny żywot. Szybko zakopała piszczkę i ruszyła dalej. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej traciła chęci do polowania. Smętnie włóczyła łapami z głową zwróconą w dół. I już chciała zawracać w stronę obozu, ale na jej drodze jakby znikąd pojawił się Wilcze Serce. Kotka podniosła na niego wzrok, jednak nie wiedziała jak się odezwać.


<Wilcze Serce? Mało tu Wilczego ale no...>

Od Pszenicy CD. Jaskółki

Spojrzał na siostrę z uśmiechem. Nie spodziewał się aż tak super zabawy. Musiał koniecznie częściej się z nią bawić! 
— Tak, racja — przyznała wesoło, jednak po chwili jej lodowate ślipia niebezpiecznie rozbłysły. — A teraz czeka cię cały dzień usługiwania Jaskółczej Gwieździe!
Mina Pszenicy od razu zbladła, gdy uświadomił sobie w co się wpakował. Cały dzień służenia Jaskółce nie mógł skończyć się dobrze. Mógłby o ogon się założyć, że ta się już postara by mu życie utrudnić. Spojrzał na wesołą koteczkę, odganiając te myśli. Może nie będzie tak źle. Przecież służenie innym nie może być aż takie złe. 
— Tak jest najwspanialsza z liderek! — ukłonił się kotce. — Jaki jest twój pierwszy rozkaz? — zapytał zaciekawiony, turlając się u łap siostry. 
Jaskółka uśmiechnęła się władczo, spoglądając z góry na brata. Najwyraźniej podobała się jej rola liderki. 
— Masz... — zawiesiła się na chwilę. — Masz... Masz mnie zanieść z powrotem do żłobka! — zarządziła niebieska, wskakując na grzbiet liliowego. 
Kocurek spojrzał niepewnie na kotkę, ale widząc jej zdecydowaną minę, ruszył nieco koślawię przed siebie w stronę kociarni. W każdym krokiem zipał coraz bardziej, lecz parł do przodu, nie chcąc zawieść swojej nowej liderki. A nie było to łatwe zadanie. Jego siostra też do najlżejszych nie należała, choć nie śmiał powiedzieć tego kotce prosto w pysk. Dlatego też, gdy w końcu doczłapał się do żłobka, upadł z hukiem na ziemie, szczęśliwy, że skończyły się jego męki. 
— C-co da-alej? — wysapał zmęczony. 

<Jaskółko? Sorry za gniota>

Od Nostalgii CD. Szyszki

— Czy... czy ktoś cię kiedyś przytulił? — spytała niepewnie Szyszka, przyglądając się jej. 
Kotkę trochę wryło, gdy usłyszała pytanie starszej. Nie wiedząc do czego ta dąży oraz jak ma jej odpowiedzieć niby na to pytanie milczała. Zastanawiała się skąd u tamtej w ogóle pojawiło się ów zaciekawienie. Chyba oczywiste było, że rodzice przytulali ją jak była mała, a z każdym księżycem coraz mniej i mniej, ale to było normalny element dorastania co nie? Czasem Muszelka starała ją przytulić lub co gorsza Płomykówka, ale kotka nie pozwalała im. W końcu przytulanie było dla słabych. Tak przynajmniej zawsze powtarzał jej Strzała, gdy ta kleiła się do niego za bardzo. Pogrążona w myślach nie zauważyła, że Szyszka nadal coś do niej mówi. Dopiero nagłe przyjemne ciepło rozchodzące się po boku kotki, przypomniało jej jak tęskniła za dotykiem. Jak ten może być miły i... upajający? Widząc dość blisko siebie Szyszkę, spojrzała jej prosto w żółte ślipia. W oczach czarnej nigdy nie dojrzała złośliwości, czy frustracji. Zawsze pełne były dobra i empatii. Nostalgia pomimo że nienawidziła cały Klan Lisa jej nie potrafiła. Miała wrażenie, że kotka jest zbyt dobra by ktokolwiek zdołał ją znienawidzić. 
— Nostalgio? — na czarnym pysku pojawiło się zmartwienie, które sprawiło, że szylkretka znów się otrząsnęła. — Nostalgio, coś się stało? — miauknęła zaniepokojona lekko kotka, nie rozumiejąc co się dzieje z tą małą złośnicą.
Znajdka przełknęła ciężko ślinę i spuściła wzrok. Chciała jeszcze raz poczuć to uczucie, ale nie chciała zdradzić tamtej tej słabości. 
— M-możesz m-mnie przytulić jak chcesz — wydukała, mając nadzieję, że czarnej nie wyda to się podejrzane. 
Zgodnie jak podejrzewała na pysku Szyszki zawitało zdziwienie, lecz po chwili ta uśmiechnęła się serdecznie i przytuliła znajdę delikatnie. Nostalgia znieruchomiała, gdy czarne futro kotki otuliło jej pysk. Niepewnie wzięła wdech, wciągając zapach Szyszki. Poczuła rozchodzące się jej po całym ciele ciepło. Aż od ogonka do czubków uszu Nostalgia miała wrażenie, że jej ciało płonie. Miejsca gdzie jej futro stykało się z gładką sierścią Szyszki wręcz parzyły znajdę. Oszołomiona tym wszystkim jedynie stała, mając nadzieję, że tamta nie puści jej już nigdy. Serce biło jej jak szalone, zupełnie jakby właśnie uciekała przed wściekłym lisem, a nie przytulała się do jakieś kotki. Dobra Szyszka nie była jakąś tam kotką, lecz Nostalgia nie wiedziała jak ją określić. Może nawet nie umiała. Jedyne na czym potrafiła się teraz skupić to była przyjemna woń czarnej, która otaczała ją z każdej strony, prawie powodując, że na pysk marudy wkradł się uśmiech. Kotka zawsze miała wrażenie, że uczennica Płomykówki pachnie słońcem. Jej zapach wydawał się wręcz narkotyzujący, przepełniony radością i energią jaka zawsze biła ze starszej kotki. Dlatego też gdy tamta puściła ją i odsunęła się od niej, na pysku koteczki znów zawitał grymas. 
— Czyżbym aż tak źle przytulała? — zażartowała Szyszka, lecz Nostalgia postanowiła nie odpowiadać jej na to pytanie. Przemilczała je z grobową miną, próbując uspokoić oszalałe serce. — To co wracamy do obozu?
Znajdka jedynie mruknęła w odpowiedzi i podążyła za czarną kotką. 

* * *
Nostalgia przeniosła wzrok na rozmawiających zawzięcie o czym Sokoła i Szyszke. Pomimo że Muszelka o czym jej opowiadała nie potrafiła się skupić na niczym innym niż tamtej parce jedzącej wspólnie wróbla. Nie lubiła Sokoła. Zdecydowanie za nim nie przepadała i z każdym wschodem słońca jedynie coraz bardziej. Kocur był chyba większym mysim móżdżkiem od własnej matka i na pewno trzy razy bardziej irytujący. Nostalgia nie rozumiała czemu Szyszka się w ogóle z nim zadaje. W sensie wiedziała, że ta ma na tyle dobre serce, że zlituje się nad każdym kretynem, ale czemu i nad tym. 
— Lisi bobek — mruknęła, biorąc gryza myszy. 
— Urocza z nich będzie parka, co nie? — mruknęła do niej siostra, przyglądając się tamtym. 
Nostalgia prawie się zakrztusiła, słysząc słowa Muszelki. Nie mogąc się odkrztusić kasłała i sapała, próbując wypluć złośliwą kostkę, wzbudzając coraz większą uwagę pobratymców. 

<Szyszko?>

25 listopada 2019

Od Aroniowego Podmuchu CD. Ćmiej Łapy

Minęło już parę wschodów księżyca od powodzi, a w klanie nadal panowała grobowa atmosfera. Pomimo że powoli prawie udało im się przywrócić obóz do dawnej świetności, nikomu jakoś nie było wesoło. Nawet przeważnie radosnym osobnikom. Aronia zawsze myślał, że matka źle zniosła śmierć ojca, a teraz, gdy miała już to za sobą już nigdy nie będzie taka smutna. Najwyraźniej Klan Gwiazd postanowił mu pokazać jak bardzo się mylił. Do dziś pamiętał jak szukając z Ognistym Krokiem ziół dla Słodkiego Języka natknęli się na Porzeczkową Łapę. Jej potargane i ubłocone liliowe futerko wyglądało niewinnie, jakby ta jedynie ucięła sobie drzemkę po męczącej zabawie w Błotnistej Zatoczce. Jednak bijące od jej  ciała zimno i pysk pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu szybko wyprowadziły ich z błędu. Do dziś zimne i martwe oczy siostry prześladowały go w snach. Kotka śniła się mu prawie każdego wschodu księżyca. Nie mógł skłamać, że nie brakowało mu Porzeczki. Pomimo że ta była głupią i upierdliwą kotką, nie chciałby umierała tak młodo. Nawet możliwe, że ją lubił na swój własny sposób, ale teraz gdy nie żyła, nie mógł jej tego powiedzieć. Poczuł jak coś mokrego zjeżdża mu po policzku. Szybko wytarł łzę łapą, mając nadzieję, że nikt tego nie widział. 
— A-aronio? — usłyszał cichy, łamiący się głos za sobą. 
Odwrócił się lekko zaskoczony w stronę Ognistego Kroku, która znów zanosiła się płaczem. Kocurowi naprawdę było jej żal. Nie tak dawno straciła ukochanego, a teraz jeszcze jedyną córkę. A tak zażarcie czekała aż w liliowa w końcu upoluje sobie jakiegoś przystojnego kawalera, jak to lubiła mawiać. Aronia miał coraz częściej wrażenie, że Klan Gwiazd mścił się na ich rodzinie za coś, ale nie miał pojęcia, czym mogli tamtym tak podpaść. Podniósł się i poszedł do Ognistego Kroku. Widząc załzawiony pysk kotki oraz przeczerwione od ciągłego płaczu ślipia, poczuł jak coś się w nim łamie. Otarł łzy matki i przytulił ją mocno, pozwalając kotce na upust z emocji. 
— C-czemu ona...? Czemu a-akurat o-ona? M-moja mała P-porzeczka — szlochała kotka, mocząc mu coraz bardziej futro. — A-aronio, proszę... u-uważaj na siebie — mruknęła do niego, przytulając się do syna mocniej. — P-proszę, t-tylko ty mi zostałeś...
— Dobrze mamo, obiecuję — mruknął jedynie, kładąc pysk na barku wojowniczki. 

* * *
Niechętnie wszedł do legowiska medyków. Niby Słodki Język chciała z nim coś umówić, ale miał wrażenie, że był to spisek pomiędzy nią, a jego matką zaniepokojoną tym, iż Aronia ani razu nie odwiedził swojej uczennicy. Szczerze mówiąc kocur nie miał ochoty widzieć kotki jeszcze przez najbliższy księżyc nawet jeśli ta była jego wychowanką. Cały czas miał zastanawiał się nad tym, czy gdyby nie spotkali szylkretki w lesie, jego siostra nadal by żyła. W końcu gdyby nie to, że Porzeczka postanowiła bawić się w bohaterkę, pewnie nie musieliby teraz jej chować, a Aronia znosić płaczu i ryku Ognistego Kroku. Uważnie stawiając łapy, rozglądał się za tym dziwnopyską, która niby powinna gdzieś tu być. Z każdym uderzeniem serca coraz bardziej miał wrażenie, że jego teoria jest prawdziwa, jednak uparcie, krążył po dziupli w poszukiwaniu kotki. Dopiero nagły wybuch płaczu poinformował go o jeszcze jednym kocie w legowisku. Odwrócił się do tyły, dobrze podejrzewając kim jest ten ryjec. 
— A ty czego ryczysz? — warknął na swoją uczennicę, nie kryjąc się ze złością. — Nikt z rodziny ci nie umarł

<Ćmia Łapo?>