Czy miał wrażenie, że zaraz spuści się na własne łapy ze strachu i stresu, jaki wywierała na nim szwagierka? Tak.
Czy mimo to zamierzał odpuścić sobie związek z jej siostrą, lub zgodzić się z czymkolwiek, co mówiła?
Nigdy w życiu.
Zlepiona Łapa większość rzeczy, które robił, dedykował Sroczemu Żarowi. Chciał stać się dobrym wojownikiem dla niej. Aby widziała, że jej partner to ktoś więcej, niż tylko uroczy łamaga. Aby zobaczyła w nim wielkiego, silnego kocura, który gotów był umrzeć w imię jej i klanu. To samo zamierzał pokazać jej siostrze. Cały drżał, jednak wiedział, że czegokolwiek nie powie jasna kocica, on się nie ugnie. Stawka była zbyt wysoka. Za bardzo zależało mu na niebieskiej, cętkowanej wojowniczce.
— N-nic — oznajmił, a mimo iż silił się na spokój, jego głos brzmiał słabo, delikatnie, niemal tak, jakby był malutką, przerażoną koteczką, która dojrzała wielkiego, włochatego szczura. Zimorodkowa Pieśń spojrzała na niego wilkiem.
— Co sobie tam gderasz? — burknęła prześmiewczym tonem, patrząc na liliowego, który podniósł wzrok, aby spojrzeć w jej oczy. Dostrzegł w nich zdziwienie w tym samym momencie, gdy ona dostrzegła w jego spojrzeniu determinację, a może cień pewności siebie? Raczej nie tego się po nim spodziewała.
— Ni-nic nie możesz zrobić. Mo-możesz mnie bić, c-ciąć, zrzucić z klifu, nie ważne. M-moje miejsce jest przy t-twojej sio-siostrze i póki jestem dość silny, aby s-stanąć u jej boku, n-nie przestraszysz mnie. Dlatego p-proszę, rób co chcesz. To n-nie ma znaczenia. Kocham Sroczkę.
Ostatnie słowa wywołały salwę śmiechu w wojowniczce. Zupełnie tak, jakby syn Księżycowego Pyłu opowiedział naprawdę dobry kawał, Zimorodkowa Pieśń śmiała się w bród, chociaż Zlepiona Łapa bez trudu wyczuwał w tym dozę kpiny. Kiedy przestała powaliła go na ziemię i położyła łapę przy jego gardle, uciskając mocno.
Dasz radę. Wytrzymasz. Dla Sroczki.
— Kochasz? Co ty wiesz o miłości — mruknęła z pogardą, puszczając go i ruszając w swoją stronę. Kocur obrócił się na bok, oddychając ciężko. Cóż, przynajmniej nie popuścił.
~*~
Trzeba przyznać, że utrata łapy dużo zmieniła. Na początku był po prostu cichy i pobłażłiwy. Smutna kuleczka, którą trzeba było przytulić. Słowa Sokolego Skrzydła sprowadziły go jednak na ziemię. Nie mógł zostać wojownikiem. Miał do wyboru medyka, lub starszyznę, a to drugie oznaczało, że byłby już zupełnie bezużyteczny. Wybór był prosty, chociaż bardzo bolesny. Jednak do rozpoczęcia nowego treningu i tak jeszcze długa droga. Czekały go księżyce, przez które miał się uczyć wszystkiego na nowo. Zupełnie tak, jakby cofnął się do kociaka. Z pewną różnicą. Jako mały smród miał Sroczy Żar. Teraz wiedział, że nie ma się co łudzić. Skoro miał zostać medykiem, nie będą mogli być razem. Był to jeden z wielu powodów, dla których wizja nowego życia go przytłaczała, a sam kocur był okropnie gburliwy i marudny. Mówił wszystko, co myślał, nie bacząc na nic, ani nikogo. Tylko wobec niebieskiej był dość łaskawy.
Kiedy więc w leżu medyków pojawiła się wojowniczka, która jeszcze przed paroma księżycami mu groziła, niemal od razu obnażył zęby. Kotka rozcięła sobie lekko łapę w czasie patrolu i przywódca grupy odesłał ją do medyków. Gdy Sokole Skrzydło opatrywał jej ranę, Zlepiona Łapa odezwał się.
— J-jesteś z siebie zadowolona, co? — zapytał gniewnie, posyłając jej nienawistne spojrzenie. Zimorodkowa Pieśń spojrzała na niego, uprzednio przewracając oczami.
— Niby dlaczego? — mruknęła, patrząc na niego. Sam nie wiedział, co widział w jej spojrzeniu. Współczucie, a może pogardę. Czy śmiała się z niego w duchu, czy może miała w sobie chociaż trochę poczciwości? Czy w ogóle go to obchodziło?
— Jest ostatnio strasznie markotny, zresztą, to zrozumiałe. Nie przejmuj się — polecił szeptem Sokole Skrzydło, który swoją drogą nie zdradzał ani cienia złości za słowa, które liliowy skierował do niego ostatnio. Zlepek w ogóle go nie rozumiał.
— Bo właśnie t-tego chciałaś. Od d-dawna życzyłaś mi źle. Chcia-chciałaś mieć swoją siostrę tylko d-dla siebie. G-gratulacje. U-udało ci się. T-teraz resztę życia spędzę tutaj. Na-na pewno bardzo cię to cieszy. Ty i Lisia Gwiazda je-jesteście siebie warci — parsknął z obrzydzeniem. Nikomu jeszcze nie powiedział, co tak naprawdę się stało. Bał się. Bał się, że nikt mu nie uwierzy, lub że lider się dowie i wyrzuci go na zbity pysk. A był tak bezużyteczny, że wtedy na pewno poległby zupełnie.
< Zimorodku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz