Obejrzał się za znikającą za drzewami mentorką. Czy ona już do reszty oszalała?! Zostawiała go sam na sam z tą gotową zabić niewinnego pointa potworną kreaturą?! Rozszerzył źrenice i powoli zaczął się wycofywać, mając nadzieję, że nie zostanie zauważony. Hm, mylił się. Mylił się zresztą aż za często.
— A ty, gdzie się wybierasz? Jeszcze z tobą nie skończyłem — mruknęła "kreatura", łapiąc go za ogon.
W tym momencie kocurek już totalnie zbłaźniał. Czyżby zaraz czekała go śmierć? Odejście tak bolesne i okrutne? Dreszcze zawładnęły jego ciałem. Absolutnie nie chciał tu teraz być.
— C-czy ty c-chcesz m-mnie za-zabić?— wyjąkał, a przerażone ślepia były wbite w Aroniową Łapę. Ku jego zdziwieniu, na pysku wroga, zamiast determinacji i złości, widniało rozbawienie!
— Nie mysi móżdżku, prawdziwy wojownik nigdy nie zabija innych kotów, jeśli nie ma takiej potrzeby — oznajmił, zachowując się jak najmądrzejszy i najstarszy kot w klanie, który zna cały kodeks na pamięć. — Myślałeś, że serio brudziłbym pazury takim wyrzyganym kłakiem jak ty?
Poczuł się jeszcze bardziej niepewnie i niekomfortowo. Spuścił łeb, już się nie odezwał. Nie miał ochoty zadzierać z tą okropniastą kupą futra. Wszelkie emocje gotowały się w nim, by w każdej chwili mógł wybuchnąć napadem drgawek i płaczu. Nie był już małym kociakiem, ale co z tego? Był za to wyjątkowo rozchwianym emocjonalnie dużym uczniem. Powoli czuł, jak łzy zbierają się w oczach, lecz wtedy… nadszedł ratunek! Z krzaków wyskoczyli Martwy Cień, Rubinowy Kamyk oraz Jodłowy Brzask, a zaraz za nimi pojawiła się Sroczy Żar. Młodszy z terminatorów, widząc ich, poderwał się do biegu w trybie wręcz natychmiastowym. Koty pognały za nim.
— Jeszcze kiedyś się zobaczymy mysia strawo! — wrzasnął do przerażonego na śmierć młodzika, nawet się nie oglądając.
Dalej już nawet nie słuchał ich krzyków i rzucanych na przemian przezwisk. Oddychał głęboko, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Było mu tak potwornie źle… nie chciał już nigdy, ale to przenigdy spotkać tego bicolora. Był on ziszczeniem najgorszych koszmarów potomka pieszczoszki, zdawał się być znacznie straszniejszy nawet od cętkowanej! Ona przynajmniej nie napadała swojego podopiecznego przy pierwszej możliwej okazji i nie dopadała mu do gardła, strasząc śmiercią! Wkrótce cała czwórka wróciła. Zaprzestali pościgu, najwyraźniej uznając, że napastnik dostał już za swoje, a może nie chcąc wchodzić na teren obcego stada?
— Nic ci nie zrobił? — zapytała pomarańczowooka, delikatnie przejeżdżając ogonem po jego grzbiecie. Pozostali stali w milczeniu.
— N-nie — odpowiedział słabo. Chciał już tylko wrócić do obozu, w każdym razie być jak najdalej od Klanu Nocy. Nie musiał tego nawet mówić na głos. Grupa, ku jego uciesze, ruszyła w dalszą drogę w trybie natychmiastowym.
***
Po powrocie został wysłany do medyków, żeby podali mu jakieś zioła na uspokojenie. Na szczęście Łabędź szybko doszedł do siebie, po tym jednak czekała go kolejna niezbyt przyjemna niespodzianka. Podczas niechętnego spożywania kolacji, szara podeszła do niego, chcąc porozmawiać. Kiwnął łbem i odsunął się kawałek, by usiadła. Wtedy też, gdy niecierpliwie czekał na pierwsze słowa od niej, ze zdziwieniem stwierdził, że zaczął już ją przerastać. Sroka co prawda do najwyższych z pewnością nie należała, ale w końcu była od niego dużo starsza!
— Co ty tak naprawdę tam robiłeś z tym smarkaczem, co? — Zadała pytanie, świdrując go wzrokiem. Kocur przełknął. No cóż, opowie prawdę, zresztą nie zrobili nic złego, prawda?
— B-bo o-on m-mnie za-zaatakował… m-mówił, że by-byłem n-na je-jego… j-jego t-terytorium… a-ale t-to n-nie pra-prawda! P-potem u-usłyszałem p-panią… u-ukryliśmy, s-się, że-żeby n-nas p-pani n-nie zna-znalazła. Na-naprawdę t-tak by-było! — opowiedział.
— Dobrze, wierzę ci. Przecież dziwnym by było, gdybyś był z tą pokraką, która groziła czy śmiercią, a na widok kilku wojowników tak spieprzała!
Na pyszczku syna Marzenki malował się wymuszony uśmiech. Owszem, cieszył się, że Sroczy Żar już nie myślała o rzekomym związku jej wychowanka z tym potworem, wciąż jednak przerażał go fakt, że nie wszystkim podobała się tylko płeć przeciwna. Przecież to było takie… dziwne i obce. Ale hej, on na pewno taki nie był! Z pewnością za jakiś czas zakocha się w jakiejś kotce, będą mieli kocięta i będą razem szczęśliwi…
— No, muszę się zbierać na patrol — miauknęła po dłuższej chwili ciszy i wstała. — Tylko następnym razem nie siedź mi w krzakach z kocurami z innych klanów, zresztą z tymi z Klanu Klifu lepiej też nie — dodała na odchodnym.
Gdy tylko odeszła, pręgowany mocno się wzdrygnął. Jakiekolwiek resztki apetytu go opuściły. Zakopał resztę zwierzyny, by bez namysłu udać się do legowiska. Był cały roztrzęsiony. Dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat jego? Czym zawinił i czemu jego mistrzyni wciąż uznawała go za geja? Zakrył oczy łapami i próbował zasnąć.
***Time skip, czas już po bitwie***
Od tamtych wydarzeń minęło sporo czasu, sporo też zdążyło się wydarzyć. Ten kot jednak wciąż panicznie bał się samemu opuszczać obozowisko, a już z pewnością zbliżać do granic z Klanem Nocy. Trzeba tylko sobie wyobrażać, jaki zawał przeszedł, gdy mentorka wysłała go na samotne polowanie w stronę Płaczącego Strażnika! Czemu akurat tam? Nie myślała o konsekwencjach? Przecież sama co dopiero straciła oko w bitwie z tamtymi wojownikami! Już same łowy były dla niego niezbyt ekscytujące, czuł wręcz obrzydzenie, będąc zmuszony do zabijania niewinnych stworzeń, ale co dopiero, gdy miał zbliżyć się do wroga, w dodatku w samotności! Absolutnie mu się to nie uśmiechało.
Ale cóż, jak trzeba, to trzeba. Powoli kierował się w wyznaczoną stronę, co jakiś czas otwierając pysk i węsząc w poszukiwaniu zdobyczy. Nie minęło jednak wiele chwil, a wyczuł coś. Wiewiórka. Podążając za instynktami, wodził wzrokiem po konarach drzew, by dojrzeć żyjątko. Znalazł ją. Podkradł się bliżej oraz napiął mięśnie tylnych łap. Poczekał jeszcze chwilę, aż ruda kita pojawiła się nieco niżej i skoczył, czepiając się kory. Przednimi pazurami szarpnął za ogon a kły przegryzły sprawnie kark, gdy jednak tylko poczuł krew na języku, upuścił ofiarę z niesmakiem. Tak czy tak nie żyła, więc nie mogła już uciec. Sam zszedł powoli, zakopał martwe ciałko i ruszył dalej. Po kilku kolejnych zdobyczach, będąc już blisko wyznaczonego Płaczącego Strażnika, wyczuł mysz. Natychmiast przypadł do odpowiedniej pozycji i zmrużył ślepia w szparki. Był tak skupiony na swojej ofierze, że nawet nie wyczuł znajomego, lecz przerażającego zapachu pewnego ucznia…
<Aroniowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz