*jeszcze przed wyniesieniem Wiewiórki na tereny KK*
Rudo-biała kotka powoli przechadzała się po zmarzniętych bagnach należących do Klanu Lisa i oglądała sobie w spokoju uśpioną o tej porze roku naturę, która zawsze była ciekawym zjawiskiem w tym czasie. Wcześniej złoto-płomienne liście wisiały na drzewach, a teraz, wszystkie strącone przez wiatr gniły pod grubą śnieżną warstwą. Cały zapach lasu i mokradeł zniknął, a zastąpił go chłodny zapach mrozu, lodu i coraz częściej tańczącego w powietrzu śniegu. Zimne światło przenikało przez teraz nagie gałęzie drzew i roziskrzało białą śniegową szatę. Woda, która podczas Pory Nowych Liści bądź innych, cieplejszych pór, stała na lądzie, teraz zamarzła, tworząc twardą i śliską skorupkę, po której ciężko się chodziło bez wyciągniętych pazurów. Leszczyna obserwowała ślady pozostawione przez wychudzone myszy lub zziębnięte wróble, zastanawiając się, gdzie podziała się reszta zwierzątek, które powinny być w lesie. Może zakopywały się głęboko w ziemi i zastygały, pogrążone w głębokim zimowym śnie, albo kryły się przed zimnem w swoich norkach lub dziuplach. Gdy pręgowana dziko kocica weszła na zamarzniętą wodę, zimny dreszcz przebiegł po jej karku. Ruda zatrzęsła się, potrząsając energicznie ogonem i głową. Ugh, dlaczego zima nie może być cieplejsza? Jak miło by było, gdyby Pora Nagich Drzew miała jedynie nagie drzewa, a poza tym nie różniłaby się od tych cieplejszych. Słońce by ogrzewało kotom grzbiety, ciepły wiatr przynosiłby zapachy mnóstwa zwierzyny, a życie chyba wszystkich kotów byłoby o wiele przyjemniejsze. O, na przykład taki Czapli Potok - kocur z Klanu Burzy, który opowiedział jej o wielu życiach dla jednego kota i Gwiezdnym Klanie - na ich jedynym spotkaniu wyglądał, jakby zamarzał! A taki Gągoł ile razy trząsł się z zimna, gdy dostał śniegiem w pyszczek lub grzbiet. Wtem, do nozdrzy Leszczyny dotarł znajomy i całkiem lubiany zapach, składający się z woni bagna, do którego ruda mocno już się przyzwyczaiła oraz zapachu kory olchy i dębu. Kotka obejrzała się parę razy w poszukiwaniu kota będącego źródłem zapachu. Trzeba przyznać, że jego jasne, srebrne, prawie białe futro było ciężki do znalezienia w chłodnych kolorach Pory Nagich Drzew. Na szczęście, kocur był posiadaczem głębokich pomarańczowych oczu, co odrobinę ułatwiało odnalezienie jegomościa. Gdy dostrzegła go pomiędzy gałązkami krzewów, delikatny uśmiech zagościł na rudej mordce kotki. Z początku kotka jedynie od czasu do czasu zamieniła z nim parę słów, jednak ostatnio zaczęła spędzać coraz więcej czasu z siostrzeńcem liderki. Zaczęło się od tego, że kocur razem z swoim bratem przyłączyli się do rozmowy Leszczyny i Gągoła. I chociaż to to Myszołów wpadł na ten pomysł, to Sokół przykuł uwagę Leszczyny bardziej, niż ktokolwiek inny wcześniej. Teraz małymi i ostrożnymi krokami kierowała się w stronę srebrnego kocura, a ten, widząc, że Leszczyna drepcze w jego kierunku, również zaczął iść na przód. Kotka widząc, że Sokół idzie do niej, miała zamiar zacząć stawiać większe kroki, jednak zapomniała, że znajduje się na lodzie. Jedna z jej łap pośliznęła się na powierzchni, a kotka zachwiawszy się, spodziewała się upadku, ale obok niej nagle pojawił się mocny bok srebrnego, który uratował Leszczynę przed zderzeniem się z lodem.— Wszystko dobrze? — zapytał uprzejmie, upewniając się, że kotka już pewnie stoi na wszystkich czterech łapach. A Leszczyna? Leszczyna była zachwycona bliskością i samym zachowaniem przystojnego kocura. Kotka czuła obok siebie mięśnie Sokoła, słyszała bicie jego serca i jego spokojny oddech.
— Mhm, już w porządku. Dziękuję. — uśmiechnęła się w podziękowaniu. Leszczyna uniosła swój wzrok i spojrzała w oczy kocura, które przypominały słońce o zachodzie, chowające się już za horyzont i intensywnie pomarańczowe, niemalże czerwone. Ruda napawała się ich widokiem z piekącymi policzkami, a srebrny raczej nie bardzo wiedział, jak się zachować, w takiej sytuacji. Zawstydzony, odwrócił łeb z delikatnym, niepewnym uśmiechem.
— Chyba powinniśmy wracać. — powiedział Sokół po chwili ciszy. Leszczyna skinęła głową na znak zgody i razem z srebrnym kocurem wrócili do obozu. Po powrocie kocur poszedł zająć się własnymi sprawami, a Leszczyna uznała, że spotka się z Szyszką. Zaczęła rozglądać się po obozie, aż w końcu dojrzała dosyć zaskoczoną, ale uśmiechnięta czarną mordkę z błyskiem w oku. Ruda szybko podbiegła do kotki, by dowiedzieć się, co się stało.
— Jedno z kociąt Niezapominajki nie ma futerka! — zapiszczała Szyszka, widząc obok siebie dosyć ciemny grzbiet Leszczynki.
— Naprawdę?! — zawołała ruda, otwierając szerzej oczy. Szyszka pokiwała energicznie głową. Podekscytowana Leszczyna już nie słuchała czarnej przyjaciółki. Pręgowana dziko kocica wparowała do kociarni i zaczęła się rozglądać za małym nie włochaczem.
— Szyszka mi powiedziała, że urodził ci się maluch co nie ma... — zaczęła szybko Leszczyna, by wytłumaczyć Niezapominajce to jej dziwne zachowanie. I nagle dojrzała małe, gołe ciałko, pozbawione futerka. Leszczynka pisnęła podekscytowana i wykrzyknęła zachwycona:
— ŁYSOLEC!
< Niezapominajko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz