— Tato... — zaczęła, siadając obok niego. Delikatnie, z początku niepewnie, przytuliła się do jego szarego futra. — Dlaczego ona zrobiła to Skarabeusz?...
Westchnął ciężko. No właśnie, dlaczego...? Życie jest ciągłą pogonią, głupim zapędem, podczas którego nie sposób jest zwolnić i trzeba po prostu iść dalej. Zawsze na drodze istniały jakieś przeszkody, większe lub mniejsze, ale czemu to się zdarzyło akurat ich rodzinie? Czemu musiał cierpieć, mimo tego, co w ciągu ostatnich księżycy przetrwał wręcz z trudem? Nie był gotowy na dorosłość. Na te ciągłe obowiązki, partnerkę, kocięta... Był po prostu zagubiony. Nadal w głębi był tym jednym, wycofanym uczniakiem, który miał przeznaczone umrzeć w samotności i spokoju. Nie dojrzał. Nie dał rady. Po prostu... Parł na przekór swemu przeznaczeniu.
— Nie wiem — przyznał cicho, nieznacznie przysuwając się bliżej Lament. — Nie mam pojęcia. To był jej wybór... Każda ścieżka w końcu kończy się dwoma odnogami i naszym zadaniem jest wybrać, w którą skręcimy. Głupia Łapa nie podjęła dobrej decyzji — westchnął cicho, a na policzku zalśniła mu jedna, kryształowa łza.
Uchyliła delikatnie pyszczek. Dalej wpatrywała się w niego z dziecięcą naiwnością.
— Nie rozumiem — odparła cicho, kładąc główkę na futrze mistrza.
— Myślę, że dasz radę to zrobić... Choćby wkrótce.
Nie dodał jednak, że sam czuje się tak samo zagubiony.
— Wiesz... — dodał jednak cicho, wręcz niedosłyszalnie. — Myślę, że w końcu się tym uporasz. Dorastasz najszybciej ze swojego rodzeństwa, swoboda nie będzie darowana jednak na długo... To cię przygniecie. Nie marnuj dzieciństwa. — "tak jak ja" dopowiedział w myślach.
Przechyliła głowę, jak gdyby nie była w stanie pojąć dokładnie sensu wypowiedzianych w jej kierunku słów.
— Jak mam nie marnować dzieciństwa? Dalej nic z tego nie rozumiem — rzekła cicho, spoglądając w kierunku kotów krzątających się po obozie. Powędrowała pyskiem do swojego boku, wyrywając z niego kłębek szarego futra.
— Nie próbuj wybiegać zanadto do przodu, to się źle kończy. A poza tym — dodał ciszej, dalej nie wiedząc, czy wyznać to kotce — Skarabeusz nawet nie jest twoją siostrą…
Wlepiła swoje niebieskie ślepia w ojca.
— Jak to... Nie jest? — wyszeptała z niedowierzaniem, po czym, wciąż oszołomiona, dodała, tym razem nieco głośniej: — Wydziedziczyłeś ją?
Przełknął głośno ślinę i zaśmiał się nerwowo.
— Nie wydziedziczyłem jej... Wiesz, to bardziej skomplikowane. Rzecz w tym, że po prostu... Uh... Ja nie jestem jej ojcem, a Cisowe Tchnienie twoją matką…
Zamrugała kilka razy.
— To... kto jest... Moją mamą?
— Nie dziś to tobie potrzebne. Miałem to trzymać w tajemnicy... — westchnął ciężko i opuścił łeb. — Nie mów rodzeństwu. Nie poradzi sobie z tym... Obiecuję, że wszystko się ułoży…
Jej warga delikatnie zadrgała, a klatka piersiowa uniosła się, po czym gwałtownie opadła.
— Chcę wiedzieć — wyszeptała, zaciskając mocno powieki.
Gdy ponownie otwarła ślepia, jej pysk pozbawiony był jakichkolwiek emocji.
— Nie mogę — wyszeptał. — Obiecałem jej, że już nigdy nie wypowiem jej imienia. Nie możesz jej nienawidzić za tą rzecz…
Potrząsnęła głową i zamknęła oczy, gdy pojawiły się w nich pierwsze, lśniące łzy.
— To dlatego Skarabeusz i Ryś są ode mnie starsze, tak?.. Dlaczego to zrobiłeś? — ostatnie słowa wypowiedziała ostro, unosząc głos.
Z gardła kotki wydobył się cichy, duszony w sobie płacz. Odsunęła się trochę od ojca.
Nie powstrzymywał już tego. Łzy spływały potokiem po jego policzkach, tworząc mokre wgłębienia, a sam wpatrywał się w ziemię. To nie miało tak być. Był tylko głupim dzieckiem skrzywdzonym przez los, bachorkiem, któremu odebrano ulubioną zabawkę. Był żałosny, tak bardzo, że aż wstydził się przebywania w swojej własnej okolicy.
— T-to... Nie miało być tak. Wszystko się psuje. Burzy od podstaw, rozpada, a co mam niby robić? Patrzeć? Lepiej zapytaj swojej "matki", czemu to zrobiłem. Puszczała się po nocach z zapchlonym samotnikiem i udawała, że między nami nic nie ma. Wiele razy mnie odrzuciła. A ja? A ja? — zapytał się w nicość, śmiejąc się poprzez płacz. — Byłem tylko zabawką. Ja nawet nie wiem, czy ją kocham! — wrzasnął na koniec.
Spoglądała na jego pysk przerażona. Pierwsza łza powoli spłynęła po jej policzku, zostawiając mokry ślad na futrze. Zamrugała kilka razy, aby powstrzymać płacz. Wbiła pazury w ziemię.
— Jak możesz jej nie... — Zamilkła. Kolejna, głupia łza spłynęła po jej policzku. — Czy ty... w ogóle nas kochasz nas? — zapytała drżącym głosem. To jedyne pytanie, na jakie była w stanie się zdobyć. Tak głupie pytanie.
— Jak mogłaś kiedykolwiek pomyśleć, że mógłbym nie? Jesteś jedną z najważniejszych dla mnie osób. Nie byłaś wpadką. Los przeznaczył mi ciebie. Niegdyś nie chciałem tego zrozumieć, ale w końcu musiałem. Kocham cię. I tak, może i Cis mnie zraniła, ale wierzę, że wszystko się ułoży. Uwierzyłem jej, że już nie będzie kłamać. A ona mi. Nienawiść... To nie jest dobry wybór.
— Nienawiść jest łatwiejsza — szepnęła. Jej oddech uspokoił się odrobinę.
A on jej uwierzył.
[755 słów]
<Kochanie?>
[przyznano 8%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz