Jasny malec leżał na posłaniu, licząc leżące dookoła jego pióra. Jedno, drugie, trzecie, czwarte... Perkoz, gągoł, czapla, żuraw... Gdy doszedł do ostatniej znanej mu liczby, znudził się tym zajęciem. Potrzebował przygody! Wyprawy! Emocji! Koniec z kociarnią, miękkim legowiskiem i zwykłą kulką mchu! Był już na tyle duży i dorosły, by zająć się sprawami wojowników. To był czas na... polowanie.
Szałwik niezgrabnie zsunął się z legowiska, mrużąc z grymasem oczy, gdy upadł na twardą ziemię. Ał. Kociak szybko zebrał się na równe łapki i chwiejnym krokiem zaczął iść przed siebie, wypatrując swojej ofiary. Minął Łuskę i Murenę, złączonych w bitewnym uścisku, drzemiącą Piórko oraz Lagunę, który próbował wymyć swoje już i tak pedancko czyste futerko. Turkusowe oczy Szałwika w końcu utknęły na jednym miejscu – piaskowej kępce futerka, raz po raz poruszającej się w lewo i prawo, dodatkowo zachęcając kocurka do łowów.
Nikt wcześniej nie uczył go umiejętności skradania, lecz schowany w nim instynkt dzikiego kota podpowiadał mu zgięcie łap i wyprostowanie puszystego ogona. Szedł najciszej jak tylko potrafił, a przynajmniej się starał. Wiele razy nadepnął na zagubiony listek czy pióro, lecz nikt nie zwracał na te dźwięki uwagi. I bardzo dobrze. Uśmiech na krzywym pyszczku Szałwika rósł z każdym kolejnym krokiem, który zbliżał go do "zdobyczy". Jeszcze dwa, jeszcze jeden...
I skooook!
Po wyskoczeniu w powietrze, malec upadł wprost na swój cel, przygniatając go łapkami. Przytrzymując pazurkami końcówkę ogona Bursztynowego Brzasku, kociak wgryzał się w nią swoimi drobnymi kłami. Figlarnie szarpał ją pyszczkiem jak upolowaną zwierzynę
— A mas! A masz, a masz, a masz!!! — miauczał przy tym, raz po raz uderzając ogon ojca łapą.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz