Dzieje się w przeszłości, Pora Spadających Liści, przed zgromadzeniem 16.11
Kotka o czekoladowym futerku siedziała przed jaskinią, która służyła za obóz Klanu Klifu. Pozwalała kropelką wody z wodospadu moczyć swój pyszczek. W tej chwili wyczuła dobrze znany zapach, pełen słodyczy i troski. Pietruszkowa Łapa odwróciła głowę, zerkając na swoją mentorkę.
— Melodyjny Trelu — miauknęła rozpromieniona koteczka.
— Pietruszkowa Łapo, co tutaj tak sama siedzisz? — zapytała szylkretka, przy siadając obok swojej uczennicy.
— Odpoczywam — odparła krótko Pietruszkowa Łapa, wpatrując się w toń wody.
— Może wyjdziesz na granicę? Nie ma sensu tak siedzieć bezczynnie. Mogę pójść z tobą — zaproponowała mentorka, szturchając młodszą kotkę w ramię.
— Masz rację, nie ma co tak siedzieć! Ale pójdę sama, jeśli mogę — miauknęła Pietruszkowa Łapa, spoglądając na Melodyjny Trelu. W rzeczywistości jednak nie miała ochoty nigdzie wychodzić. Było chłodno, a słońce zasłaniały ciężkie chmury.
— Jasne, idź. Jesteś już na tyle duża — odparła starsza kotka, po czym liznęła uczennicę po głowie, wstała i wróciła do jaskini, machając ogonem na boki.
Pietruszkowa Łapa spojrzała za nią z miłością w oczach. W końcu podniosła się na cztery łapy i z lekkim uśmiechem na pyszczku potruchtała przed siebie. Gdy dotarła na otwarty teren, biegiem ruszyła w stronę rzeki. Szybko ją przepłynęła, docierając na przeciwny brzeg. Otrzepała się z wody, po czym pognała w stronę granicy z Klanem Burzy. Minęła sowiego strażnika i sekretny tunel, zbiegając na plażę. Piasek wciskał jej się między poduszki łap, a wiatr targał futerkiem. Spoglądając w niebo, łatwo można było wywnioskować, że wkrótce zacznie padać. Uczennicy jednak to nie przeszkadzało. Lubiła deszcz, więc ulewa nie powstrzyma jej ani przed oznaczeniem granic, ani przed polowaniem.
— Pietruszkowa Łapo, co tutaj tak sama siedzisz? — zapytała szylkretka, przy siadając obok swojej uczennicy.
— Odpoczywam — odparła krótko Pietruszkowa Łapa, wpatrując się w toń wody.
— Może wyjdziesz na granicę? Nie ma sensu tak siedzieć bezczynnie. Mogę pójść z tobą — zaproponowała mentorka, szturchając młodszą kotkę w ramię.
— Masz rację, nie ma co tak siedzieć! Ale pójdę sama, jeśli mogę — miauknęła Pietruszkowa Łapa, spoglądając na Melodyjny Trelu. W rzeczywistości jednak nie miała ochoty nigdzie wychodzić. Było chłodno, a słońce zasłaniały ciężkie chmury.
— Jasne, idź. Jesteś już na tyle duża — odparła starsza kotka, po czym liznęła uczennicę po głowie, wstała i wróciła do jaskini, machając ogonem na boki.
Pietruszkowa Łapa spojrzała za nią z miłością w oczach. W końcu podniosła się na cztery łapy i z lekkim uśmiechem na pyszczku potruchtała przed siebie. Gdy dotarła na otwarty teren, biegiem ruszyła w stronę rzeki. Szybko ją przepłynęła, docierając na przeciwny brzeg. Otrzepała się z wody, po czym pognała w stronę granicy z Klanem Burzy. Minęła sowiego strażnika i sekretny tunel, zbiegając na plażę. Piasek wciskał jej się między poduszki łap, a wiatr targał futerkiem. Spoglądając w niebo, łatwo można było wywnioskować, że wkrótce zacznie padać. Uczennicy jednak to nie przeszkadzało. Lubiła deszcz, więc ulewa nie powstrzyma jej ani przed oznaczeniem granic, ani przed polowaniem.
* * *
— Halo, dzień dobry! — miauknął w przestrzeń przyjaźnie.
Kotka chwilę siedziała za kamieniem, ale przyjazny głos nieznajomego szybko wyciągnął ją z kryjówki. Ostrożnie stawiając łapy, zbliżyła się do granicy, bacznie obserwując kocura. Była gotowa zarówno do obrony, jak i ucieczki.
— Witaj, co tutaj robisz sam? — zapytała, próbując zacząć rozmowę.
Czekoladowy kocur nie wyglądał groźnie. Jego postawa i ruchy jasno wskazywały na brak wrogich zamiarów. Pietruszkowa Łapa nie widziała powodów, by napinać mięśnie czy stroszyć sierść. Nieznajomy zerknął na klifiaczkę i uśmiechnął się przyjaźnie.
— Cześć! Wyszedłem sobie na spacerek. A Ty? Jesteś uczennicą, prawda? Gdzie Twój mentor? — zasypał ją pytaniami.
Pietruszkowa Łapa przechyliła głowę i uśmiechnęła się. Nie chciała sprawiać wrażenia gburowatej czy nieuprzejmej.
— Przyszłam oznaczyć granicę i zapolować! — oznajmiła dumnie. — Tak, nazywam się Pietruszkowa Łapa. Powinnam być już wojowniczką, ale przez chorobę mój trening trochę się przedłużył — zaśmiała się cicho. — Moja mentorka pozwala mi wychodzić samej. Do ceremonii zostało mi opanować tylko jedną umiejętność, a podobno w pozostałych jestem już bardzo dobra — dodała, lekko rumieniąc się na wspomnienie pochwał od innych kotów.
Wojownik zrobił wielkie oczy i pokiwał głową, wyraźnie zdumiony jej słowami.
— Niesamowite! A co to za umiejętność? — zapytał, zaciekawiony, aż jego wąsy zadrżały.
— Nawigacja w tunelach. U was w klanie pewnie uczycie się czegoś innego, prawda? Mogę wiedzieć czego? — odpowiedziała i od razu sama zadała pytanie. Interesowała ją kultura innych klanów.
Brązowy wojownik spojrzał na nią zaskoczony, ale uśmiechnął się delikatnie.
— Cóż, głównie uczymy się nawigacji w tunelach, tropienia i skradania. Raczej nie skaczemy po drzewach ani nic w tym stylu — zaśmiał się.
Pietruszkowa Łapa poruszyła wąsami, zdziwiona, że ich klany aż tak się nie różnią.
— Wy też macie nawigację w tunelach? To świetnie! A jak to wygląda? Masz może jakieś rady? Bo ja trochę się tego boję — przyznała, kładąc uszy po sobie, choć po chwili znów je podniosła. — A chodzenie po drzewach jest naprawdę super! — dodała, spoglądając w niebo, jakby myśląc o wspinaczce, na którą ostatnio nie miała czasu.
— Wierzę na słowo! — miauknął na wzmiankę o drzewach. — U nas w tunelach uczymy się głównie zapachów i zapamiętujemy ścieżki. Nie ma lepszej metody, bo pod ziemią nic nie widać, a tunele to prawdziwy labirynt — wyjaśnił.
— Rozumiem. Już nie mogę się doczekać, aż się tego nauczę! A właśnie, jak masz na imię? Ja już się przedstawiłam — zapytała, z ciekawością wyczekując odpowiedzi.
— Jestem Barszczowa Łodyga, wojownik z Klanu Burzy, ale możesz mi mówić po prostu Barszcz! Miło mi cię poznać, Pietruszko! Masz śliczne futerko — z komplementował młodszą kotkę, jakby chcąc wynagrodzić fakt, że wcześniej się nie przedstawił.
— Miło cię poznać, Barszczu! Twoje futerko również jest piękne — zamruczała, spoglądając na kocura i przyglądając mu się uważnie. — Nie chcę być wścibska, ale widzę, że masz krótki ogonek. Jak to się stało? Jest bardzo wyjątkowy!
— Mam go od zawsze! Po prostu taki już jestem — odparł. — Nie miałem żadnego wypadku ani nic w tym stylu. I miło mi, że tak mówisz! Czasem trochę mi się nie podoba, że jest taki krótki — wyznał, zerkając na swój ogon.
Pietruszkowa Łapa słuchała go z zainteresowaniem, co chwilę spoglądając z zachwytem na jego nietypowy ogonek.
— Jest śliczny! Uwielbiam, kiedy koty mają takie wyjątkowe cechy! Wygląda trochę jak ogon zająca lub królika, tylko większy. Przy wspinaczce może faktycznie przeszkadzać, ale przynajmniej wróg cię za niego nie złapie! — zażartowała, uśmiechając się. — Chciałabym mieć coś tak wyjątkowego. Poznałam już kilka kotów z uszami wywiniętymi do tyłu i trochę im zazdroszczę — przyznała, poprawiając swoją pozycję. Rozejrzała się po okolicy, upewniając się, że jest bezpieczna.
— Dziękuję! Ale ty też masz wyjątkowe cechy! Twoje oczy, głos albo wąsy są jedyne w swoim rodzaju. Pomyśl o tym — nikt nie ma takich jak ty! — odpowiedział z uśmiechem, przekazując jej komplement.
— Dziękuję, to miłe, kiedy ktoś mówi coś takiego — zamruczała, po czym podniosła się i przeciągnęła. Długie siedzenie na piasku nie należało do najwygodniejszych.
— Może się przejdziemy? Łapy mnie bolą od siedzenia — zaproponowała, rozglądając się wzdłuż granicy.
— Z chęcią! — odparł kocur, po czym energicznie podniósł się na łapy.
Koty ruszyły wzdłuż granicy. Mimo że trzymali się swoich stron, ich futerka co jakiś czas delikatnie się stykały. Wiatr łagodnie muskał ich pyszczki.
— Masz jakiś ulubiony kwiatek? Znasz się na kwiatach? Nasz medyk, Skowronek, trochę mnie poduczył, więc co nieco wiem! — zapytał Barszcz, przerywając ciszę.
Pietruszkowa Łapa zerknęła na niego i przez chwilę się zamyśliła.
— Mało się na nich znam, ale lubię nagietki. Są bardzo ładne! I stokrotki też mi się podobają. A ty masz jakiś ulubiony kwiat? — odpowiedziała z zainteresowaniem.
— Och, ja też lubię stokrotki! A widziałaś kiedyś maki? Z ich nasion korzystają medycy. Są takie piękne, czerwone i rośnie ich dużo w losowych miejscach, haha! — wyjaśnił, najpierw patrząc przed siebie, a potem z powrotem na kotkę.
— Maki? Czerwone? Chyba je widziałam! Nie wiedziałam, że medycy zbierają z nich nasiona — miauknęła z rosnącą ciekawością. — A wiesz, do czego te nasiona służą? — zapytała z nadzieją na nową wiedzę.
— Uśmierzają ból! — odparł z dumą. — Ale jeśli przesadzisz, można się nimi zatruć.
— O, rozumiem! Czyli znasz się na ziołach? Ja też! Ale na razie znam tylko cztery: pajęczynę, jagody jałowca, skrzyp i krwawnik! — pochwaliła się z entuzjazmem.
— Niekoniecznie — przyznał. — Skowronek kiedyś mi trochę opowiedział, bo go o to poprosiłem. Ale do poziomu medyka mi bardzo daleko! Poza tym jestem wojownikiem, umiem walczyć, a nie leczyć — dodał z pogodnym uśmiechem.
— Aaa, ja bym chciała znać się na medycynie, żeby w razie potrzeby móc komuś pomóc — odparła, idąc spokojnym krokiem. Nagle rozległ się grzmot, który sprawił, że futro na karku uczennicy zjeżyło się instynktownie.
— Ale trenujesz się na wojowniczkę, prawda? — do pytał Barszcz, zerkając na nią. W tym momencie poczuł kroplę deszczu, która spadła na jego ucho. — Czyżby zaczynało padać?
— Tak, trenuję — odpowiedziała Pietruszkowa Łapa, również czując pierwsze krople deszczu. — Chyba tak! — dodała z radością, bo uwielbiała deszcz.
— Ojej, to chyba musimy wracać do obozów. Nie ma co moknąć, prawda? — zaśmiał się. — Spotkajmy się jeszcze kiedyś, Pietruszko! — zawołał na pożegnanie i szybko pokłusował w głąb terenów Klanu Burzy.
— Chyba tak... — miauknęła, spoglądając w niebo. — Do zobaczenia, Barszczowa Łodygo! — zawołała za nim.
Pietruszkowa Łapa dopiero po kilku chwilach odwróciła się od granicy i ruszyła w stronę obozu. Deszcz już zdążył ją dogonić i całkowicie przemoczyć futerko. Mimo to szła spokojnie, chłonąc atmosferę tej chwili. Widoczność była ograniczona, wszędzie panowała ciemność, a jedynym dźwiękiem, jaki dało się usłyszeć, były krople deszczu uderzające o ziemię. Piach nieprzyjemnie przykleił się do poduszek jej łap, ale gdy dotarła na trawiasty teren, od razu je wytarła.
Przechodząc obok sowiego strażnika, dostrzegła przemoczonego kota stojącego na swoim posterunku. Zaśmiała się cicho pod nosem i potruchtała dalej. Gdyby tylko mogła, z łatwością zamieniłaby się z tym szczęściarzem! Bycie tak wysoko podczas ulewy musiało być cudownym uczuciem.
* * *
<Barszczowa Łodygo?>
[1492 słowa; trening wojownika]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz