*Jeszcze przed mianowaniem Iskry*
― Może go wciągnę? To nie może być trudne, a lepiej szybko coś zrobić, zanim się udusi ― powiedziała niepewnie czarna Szyszka kręcąc głową i pochylając się nad króliczą norą.
― Udusi?! ― westchnął przerażony Gągoł.
No masz, za głupotę się płaci!, pomyślał z irytacją Sokół. Ale wszystkim byłoby na łapę, gdyby próba wyciągnięcia go na zewnątrz się udała. Szyszce, bo nie straciłaby w tak głupich okolicznościach kolegi z legowiska, i jemu, bo nie miałby później w związku z tym kłopotów. Teoretycznie to on był odpowiedzialny za tę dwójkę.
Szyszka chwyciła Gągoła za skórę na łapię i spróbowała go wciągnąć, jednak szybko zachwiała się i omal się upadła. Gągoł z powrotem osunął się do nory.
― Pomożesz mi? ― rzuciła prosząco Szyszka. Sokół miał ochotę westchnąć teatralnie, ale jakoś nie miał serca jej odmówić. Pochylił się nad norą i chwycił Gągoła zębami za skórę na karku. Miało pójść gładko, ale musiał zaprzeć się wszystkimi czterema łapami, żeby wywindować ucznia na powierzchnię. Gdy wreszcie mu się udało, jedyne na co miał ochotę, to jakiś masaż szyi.
Gągoł usiadł kilka długości lisa dalej i wylizywał zmierzwione, czekoladowe futro. Oczy miał zmatowiałe ze zmęczenia.
― Długo tam siedziałeś? ― spytała Szyszka.
― No, trochę ― mruknął czekoladowy bicolor, wciąż liżąc energicznie sierść. Sokół trochę mu współczuł. Gdy on i Szyszka świetnie się bawili, Gągoł siedział w jakiejś zimnej i mokrej norze. Nie miał serca pytać go o okoliczności tego wypadku, chociaż podejrzewał, że uczeń zapędził się tam za zdobyczą.
― Dobrze ― zarządziła Szyszka, spoglądając na niebo. Słońce wyraźnie rysowało się nad widnokręgiem, rzucając słabe światło na futra kotów. Powoli świtało. ― Pora wracać.
Niemal niepostrzeżenie wślizgnęli się do obozu. Wszyscy wciąż spali, a Sokół także chciał dać odpocząć zmęczonym powiekom. W życiu nie podejrzewał, że po przyjemnie spędzonym polowaniu z dwójką uczniów jednego z nich będzie musiał wyciągać z nory. Chociaż właściwie było całkiem wesoło. Odprowadziwszy Gągoła do legowiska uczniów, zatrzymał się jeszcze na chwilę. Koniuszkiem ogona dotknął boku Szyszki, która odwróciła się w jego stronę.
― Właściwie, to było całkiem miło. Może jeszcze pewnego dnia to powtórzymy?
― Lepiej nie ― zaśmiała się Szyszka, zapewne wspominając pechowy wypadek Gągoła.
― Oj, weź. Była fajnie. I nauczyłem się polować. Po tylu księżycach życia w błędzie, że do zabicia myszy potrzebna jest przede wszystkim szybkość.
Pochylił się i polizał czarną kotkę po przyjacielsku za uchem. Na pożegnanie. Odwrócił się i zamiatając ogonem ziemię, skierował ślamazarny krok do legowiska wojowników. Ciepłe promienie słońca ogrzewały jego futro. Dało się słyszeć cichy ptasi śpiew, gdy Klan Lisa powoli budził się do życia.
<Szyszko? Wybacz za jakość tego gniota. Myślę, że można powoli kończyć te eskapadę, chyba, że chcesz jeszcze pociągnąć jakiś wątek>
Jest dobrze ^^
OdpowiedzUsuńChętnie pociągnę kolejne sesje z Sokołem, ale ten wątek już chyba pora zakończyć.
~~Szyszka