Kociaki rosły jak na drożdżach pod czułym okiem rodziców, a Łzawy Taniec w końcu czuła, że wszystko było tak, jak należy. Ona i Horyzont mieli szczęśliwy związek i widywali się raz, bądź dwa na kwartę, a buraska prawie zawsze zabierała ze sobą pociechy. Widziała, że ukochany nie do końca wiedział, jak się z nimi obejść, ale bardzo się starał, a to sprawiało, że serce rosło jej w piersi. Była pewna, że mimo wszystko, pomimo dystansu zarówno fizycznego, jak i tego zakorzenionego w sercu kocura, będzie on dobrym tatą. Musiał tylko nabrać wprawy, zresztą tak samo, jak ona. Żurawinowy Krzew niejednokrotnie upominała córkę, że na zbyt wiele pozwala maluchom, chociaż ta kwitkowała to prychnieciem. W końcu, były takie urocze i każdy w klanie je kochał! Czemu miałaby im czegokolwiek zabraniać? Dni mijały, a nad tym całym sielankowym obrazkiem wisiało tylko jedno widmo - Klan Lisa.
Łzawy Taniec wiedziała, że jeśli jej córeczki będą chciały opuścić Klan Nocy, nie będzie miała prawa ich powstrzymywać. Wszystko, czego chciała to to, aby były szczęśliwe, chociaż wolałabym oglądać ich szczęście u swojego boku, nie w obozie ukochanego. Lubiła Klan Lisa i nie wątpiła, że to dobry dom, ale... Miejsce jej dzieci było tuż przy jej futerku. Za każdym razem, gdy Horyzont próbowałem zacząć temat zbywała go jakoś, a to komplementem jego futra, a to pytaniem, co tam słychać w klanie. Dlatego, gdy kocur poprosił o rozmowę w cztery oczy, już szykowała jakaś wymówkę. Jej pyszczek niemalże już otwierał się, chcąc zgasić partnera, kiedy... Zamarł w szoku.
— Lisia Gwiazda planuje atak na Klan Nocy — oznajmił kocur. Łezka poczuła, jak cały świat zastyga w bezruchu, a powietrze, które miała wypuścić z pyska, staje dęba gdzieś pomiędzy jej gardłem, a płucami. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, a w uszach zaczęło szumić.
Lisia Gwiazda.
Ten cholerny, rudy smarkacz, przez którego straciła Imbir i Pstrokatka. Przez którego umarła jej kochana, urocza Wydrza Łapa. To Lisie Łajno, w imię którego życia tracili drodzy jej wojownicy. Który zaatakował Klan Wilka, nie dając mu żadnych szans.
Ten pomiot Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd, śmiał ich atakować? Po wszystkich ofiarach, jakie przez niego ponieśli?
— J-jak to? Skąd wiesz? — wydukała, przed oczami mając Deszczyka. Jej kochanego, starszego braciszka, za którego dałaby sobie futro ogolić. Jego partnerkę, która przecież spodziewała się kociąt. Swoją mamę. Bobra. Rybkę. Swoje córeczki. Oni wszyscy... Wszyscy byli zagrożeni. W imię czego? Jakiegoś popaprańca?
— Wysłannik z Klanu Klifu powiadomił niedawno Czereśnie. Nie jest jeszcze znana data, ale mamy być w gotowości.
Łzawy Taniec poczuła, jak futro na jej karku staje dęba. To musi być jakaś kpina.
— Wy?! — wykrzyknęła, sama nie wiedząc, czy zszokowana, czy przerażona. — A co wam niby do tego? — fuknęła. Horyzont westchnął cicho, wiedząc, że ta rozmowa nie będzie prosta. Ale czego się spodziewał? Łzawy Taniec nigdy nie była ugodowa, a jedyne, czego teraz chciał, to zapewnić jej bezpieczeństwo i ochronę. Nie mógł pozwolić, aby cokolwiek stało się jego rodzinie, jednak jego pazury i dusza należały do Klanu Lisa. Ani przez myśl mu nie przeszła zdrada.
— To nasi sojusznicy. Mamy obowiązek im pomóc — powiedział, zachowując nienaganny spokój, po czym posłał kocicy ciepłe spojrzenie. Ta zgasiła go oburzonym wzrokiem. — Dlatego pomyślałem, że... Może jakiś czas zostaniecie u nas? Ty, maluchy. Tutaj nic wam nie zagrozi, a my zapewnimy wam wszystko, czego potrzebujecie. Będziecie bezpieczne.
Może w uszach kogoś innego zabrzmiałoby to uroczo, jednak dla buraski słowa te były największą obelgą. Zaśmiała się gorzko, słysząc to.
— Ponad dwadzieścia księżyców, Horyzoncie — oznajmiła z grobową powagą, wręcz ćwiartując go wściekłym spojrzeniem. — Tyle czekałam, aż zapchlony Jagodowa Gwiazda uczyni mnie wojowniczką. Aż w ogóle zauważy, że uczniowie czekają na mianowanie. Gniłam w legowisku uczniów dłużej, niż ty miałeś księżyców, jak się poznaliśmy. I po co? Aby teraz zwiać z podkulonym ogonem? Zostawić moją rodzinę na pastwę losu? Śnisz. — Przy ostatnich słowach wbiła pazury w ziemię. Horyzont spojrzał na nią, trochę zdziwiony.
— Oferuję ci tylko ochronę, dla ciebie i naszych dzieci. Przecież możesz wrócić po walce.
Łzawy Taniec musiała się powstrzymywać, aby nie zdzielić go w pysk. On naprawdę nic nie rozumiał. Co za baran. Westchnęła ciężko, po czym spojrzała na swoje łapy.
— Chyba popełniliśmy błąd, Horyzoncie — mruknęła, po czym odwróciła łeb w stronę koteczek, bawiących się z wujkiem Asterem. — Światło, Szop, idziemy! — rzuciła. Światło spojrzała na nią smutno.
— Ale maamo! — mruknęła, tuląc się do pointa. Łzawy Taniec rzuciła jej to samo spojrzenie, którym obarczyła ojca.
— Już! — warknęła, głosem, którym chyba jeszcze nigdy nie zwracała się do maluchów. Zdziwione koteczki spojrzały po sobie, po czym ruszyły w kierunku rodzicielki, która wróciła na tereny Klanu Nocy, zostawiając niebieskiego kocura bez pożegnania.
Łzawy Taniec wiedziała, że jeśli jej córeczki będą chciały opuścić Klan Nocy, nie będzie miała prawa ich powstrzymywać. Wszystko, czego chciała to to, aby były szczęśliwe, chociaż wolałabym oglądać ich szczęście u swojego boku, nie w obozie ukochanego. Lubiła Klan Lisa i nie wątpiła, że to dobry dom, ale... Miejsce jej dzieci było tuż przy jej futerku. Za każdym razem, gdy Horyzont próbowałem zacząć temat zbywała go jakoś, a to komplementem jego futra, a to pytaniem, co tam słychać w klanie. Dlatego, gdy kocur poprosił o rozmowę w cztery oczy, już szykowała jakaś wymówkę. Jej pyszczek niemalże już otwierał się, chcąc zgasić partnera, kiedy... Zamarł w szoku.
— Lisia Gwiazda planuje atak na Klan Nocy — oznajmił kocur. Łezka poczuła, jak cały świat zastyga w bezruchu, a powietrze, które miała wypuścić z pyska, staje dęba gdzieś pomiędzy jej gardłem, a płucami. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, a w uszach zaczęło szumić.
Lisia Gwiazda.
Ten cholerny, rudy smarkacz, przez którego straciła Imbir i Pstrokatka. Przez którego umarła jej kochana, urocza Wydrza Łapa. To Lisie Łajno, w imię którego życia tracili drodzy jej wojownicy. Który zaatakował Klan Wilka, nie dając mu żadnych szans.
Ten pomiot Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd, śmiał ich atakować? Po wszystkich ofiarach, jakie przez niego ponieśli?
— J-jak to? Skąd wiesz? — wydukała, przed oczami mając Deszczyka. Jej kochanego, starszego braciszka, za którego dałaby sobie futro ogolić. Jego partnerkę, która przecież spodziewała się kociąt. Swoją mamę. Bobra. Rybkę. Swoje córeczki. Oni wszyscy... Wszyscy byli zagrożeni. W imię czego? Jakiegoś popaprańca?
— Wysłannik z Klanu Klifu powiadomił niedawno Czereśnie. Nie jest jeszcze znana data, ale mamy być w gotowości.
Łzawy Taniec poczuła, jak futro na jej karku staje dęba. To musi być jakaś kpina.
— Wy?! — wykrzyknęła, sama nie wiedząc, czy zszokowana, czy przerażona. — A co wam niby do tego? — fuknęła. Horyzont westchnął cicho, wiedząc, że ta rozmowa nie będzie prosta. Ale czego się spodziewał? Łzawy Taniec nigdy nie była ugodowa, a jedyne, czego teraz chciał, to zapewnić jej bezpieczeństwo i ochronę. Nie mógł pozwolić, aby cokolwiek stało się jego rodzinie, jednak jego pazury i dusza należały do Klanu Lisa. Ani przez myśl mu nie przeszła zdrada.
— To nasi sojusznicy. Mamy obowiązek im pomóc — powiedział, zachowując nienaganny spokój, po czym posłał kocicy ciepłe spojrzenie. Ta zgasiła go oburzonym wzrokiem. — Dlatego pomyślałem, że... Może jakiś czas zostaniecie u nas? Ty, maluchy. Tutaj nic wam nie zagrozi, a my zapewnimy wam wszystko, czego potrzebujecie. Będziecie bezpieczne.
Może w uszach kogoś innego zabrzmiałoby to uroczo, jednak dla buraski słowa te były największą obelgą. Zaśmiała się gorzko, słysząc to.
— Ponad dwadzieścia księżyców, Horyzoncie — oznajmiła z grobową powagą, wręcz ćwiartując go wściekłym spojrzeniem. — Tyle czekałam, aż zapchlony Jagodowa Gwiazda uczyni mnie wojowniczką. Aż w ogóle zauważy, że uczniowie czekają na mianowanie. Gniłam w legowisku uczniów dłużej, niż ty miałeś księżyców, jak się poznaliśmy. I po co? Aby teraz zwiać z podkulonym ogonem? Zostawić moją rodzinę na pastwę losu? Śnisz. — Przy ostatnich słowach wbiła pazury w ziemię. Horyzont spojrzał na nią, trochę zdziwiony.
— Oferuję ci tylko ochronę, dla ciebie i naszych dzieci. Przecież możesz wrócić po walce.
Łzawy Taniec musiała się powstrzymywać, aby nie zdzielić go w pysk. On naprawdę nic nie rozumiał. Co za baran. Westchnęła ciężko, po czym spojrzała na swoje łapy.
— Chyba popełniliśmy błąd, Horyzoncie — mruknęła, po czym odwróciła łeb w stronę koteczek, bawiących się z wujkiem Asterem. — Światło, Szop, idziemy! — rzuciła. Światło spojrzała na nią smutno.
— Ale maamo! — mruknęła, tuląc się do pointa. Łzawy Taniec rzuciła jej to samo spojrzenie, którym obarczyła ojca.
— Już! — warknęła, głosem, którym chyba jeszcze nigdy nie zwracała się do maluchów. Zdziwione koteczki spojrzały po sobie, po czym ruszyły w kierunku rodzicielki, która wróciła na tereny Klanu Nocy, zostawiając niebieskiego kocura bez pożegnania.
~*~
Sprawa ataku dręczyła ją przez wiele nocy. Buraska przestała już liczyć, od jak dawna nie spała i teraz tylko mak pozwalał jej zmrużyć oko. Była rozdarta i nie wiedziała, co robić. Jeśli zachowa to dla siebie, zdradzi Klan Nocy. Jeśli zaś powie komukolwiek, zdradzi Klan Lisa, który był przecież jej drugą rodziną. W jej sercu szalała burza, a ona sama stała się apatyczna. Nie mówiła już tak wiele, jak zwykle, a zwykły dźwięk złamanej gałęzi stawiał ją do pionu. Miała dosyć. Wiedziała, że czegokolwiek nie zrobi, postąpi źle. I dlatego podjęła decyzję. Okropną, samolubną, prawdopodobnie sprowadzającą ją do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Ale nie ważne. Wszystko, byle uwolnić się od tego stanu. Byleby przestać umierać w środku dzień za dniem. Polizała swoje córki po głowie i rzuciła krótkie spojrzenie pogrążonym we śnie Szron i Deszczykowi.
— Opiekujcie się nimi — powiedziała cichutko, bardziej do siebie, niż do nich. Delikatniejsze potrąciła ogromne cielsko brata głową, po czym opuściła kociarnię. Pod osłoną nocy wkradła się do leżą Dryfującego Obłoku i wykradła mak. Powoli ruszyła w kierunku rzeki, a tuż przed nią, zaczęła łykać małe, ciemne ziarenka. Kiedy już połknęła wszystko, powoli, na uginających się łapach weszła do wody. Jej nurt ukołysał ją do ostatniego, najdłuższego snu, jaki miała doświadczyć. Porwał jej ciało, jak gdyby była drobnym kociakiem i poniósł gdzieś daleko, gdzie miała nadzieję, że nikt jej nie znajdzie.
— Opiekujcie się nimi — powiedziała cichutko, bardziej do siebie, niż do nich. Delikatniejsze potrąciła ogromne cielsko brata głową, po czym opuściła kociarnię. Pod osłoną nocy wkradła się do leżą Dryfującego Obłoku i wykradła mak. Powoli ruszyła w kierunku rzeki, a tuż przed nią, zaczęła łykać małe, ciemne ziarenka. Kiedy już połknęła wszystko, powoli, na uginających się łapach weszła do wody. Jej nurt ukołysał ją do ostatniego, najdłuższego snu, jaki miała doświadczyć. Porwał jej ciało, jak gdyby była drobnym kociakiem i poniósł gdzieś daleko, gdzie miała nadzieję, że nikt jej nie znajdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz