Chciała, żeby sfinks z nią wrócił. Mógłby nawet wziąć tą rozgadaną, rudą kotkę, bo, mimo wszystko, była całkiem sympatyczna i zabawna. Machnęła ze zrezygnowaniem puszystym ogonem, po czym uśmiechnęła się smutno. Albert przekrzywił delikatnie łebek.
– Coś się stało?... – miauknął niepewnie, kątem oka przypatrując się Aśce. – Jak chcesz, możemy stąd wyjść.
Wojowniczka skinęła mu łbem, dosłownie wyskakując z dusznego pomieszczenia. Powietrze w Dużym Siedlisku Dwunożnych nie było takie świeże jak w lesie, aczkolwiek i tak wzięła głęboki wdech, ponieważ w domu zaczęło jej się już kołować w łebku.
– Pokażę ci coś. – oznajmił były pieszczoszek, łagodnie ocierając się o jej polik.
Rdzawy Ogon tylko wymamrotała coś niewyraźnie. W mieście było okropnie gorąco, pachniało spalinami i kotka czuła, że się dusi. Łysy kocur nie miał takowego problemu, bo tylko dziarsko truchtał przed siebie. Co pewien czas oglądał się, czy szylkretowa idzie za nim.
Skręcili w jakąś alejkę, aby potem wspiąć się na duże, metalowe "coś". Były to kosze na śmieci, gdzie Bezwłosi wyrzucali swoje resztki. Nie były to nornice czy myszy, tylko jakieś niesmaczne, ostre mięso. Kiedy żółtooka tego spróbowała, o mało co się nie zakrztusiła.
Wskakując na pojemnik, niechcący odepchnęła go tylnymi łapami i śmietnik spadł. Kocica zjeżyła sierść na karku i wskoczyła na rurę, mocno wbijając w nią pazury. Nie była to przyjemna, pachnąca kora drzewa, tylko jakiś niezidentyfikowany materiał, śmierdzący zgnilizną. Rdzawy Ogon z obrzydzeniem odsunęła pyszczek i sunęła powoli do góry. Była to mozolna wspinaczka, jednak kiedy już miała wskoczyć na dach, osunęła jej się tylna łapa i szylkretowa miauknęła zaskoczona. Przed upadkiem uratowały ją jej pazury, które odruchowo mocno zacisnęły się na rurze.
Przerażona wojowniczka czym prędzej czmychnęła na ów dach, cała się trzęsąc. Albert już tam czekał, wlokąc jakiś materiał, który przypominał koc. Oczywiście, Rdzawy Ogon nigdy nie widziała koca, dlatego też wysunęła pazury i spróbowała się na niego zamachnąć.
– Co to ma być? – warknęła z dezaprobatą, wrogo wyginając się w łuk.
Sfinks przewrócił oczami, upuszczając ubrudzony kocyk i próbując go jakoś wyprostować. Kiedy to zrobił, zajęło mu to około kilkadziesiąt uderzeń serca, westchnął i puścił jej oczko.
– Zapraszam. Widok jest epicki, zapewniam cię! – gorliwie zapewnił jej ukochany, klepiąc puste miejsce obok niego ogonem.
Wojowniczka niepewnie podreptała do kocura, sadowiąc się tuż obok niego. Stykali się barkami, patrząc na zachodzące słońce, które rzucało blask na ich pyszczki. Kotka zmrużyła oczy, patrząc w dół, na Potwory, które przecinały z prędkością światła mniejsze Drogi Grzmotu i Piechurów chodzących po ścieżkach. Nigdy nie chciałaby tu zostać na zawsze.
Nieśmiało splotła swój ogon z wątłym ogonem włóczęgi, wpatrując mu się w oko. Kukułka go oszpeciła i za to zapłaci – syknęła w myślach szylkretowa, przejeżdżając koniuszkiem ogona po jego ranie. Sfinks spuścił łebek, ale ona go tylko czule polizała w ucho.
– Wydaje mi się, że jestem gotowa. – zaczęła, próbując nadać swojemu głosowi pewny siebie ton.
– Do czego?
– Do kociąt.
Zapadła niezręczna cisza i kocica przez ułamek uderzenia serca myślała, że łysy kocur zacznie się śmiać. Jednakże on tylko niepewnie wstał, liznął ją po czole i złapał za jej kark...
Po wszystkim oba koty padły na grzbiety, wpatrując się w niebo usiane jasnymi gwiazdami. Wymieniały się swoimi uwagami, przygodami czy też anegdotami. Innymi słowy, miło spędzali czas. Acz Rdzawy Ogon doskonale wiedziała, że niedługo musi odejść. To jej przeznaczenie.
Nie raz i nie dwa przez jej głowę przebiegła myśl, aby zabrać ze sobą Alberta. Albo Aśkę. To byłoby wspaniałe mieć kogoś, kto jest jej "partnerem". Czy on ją w ogóle kochał? Nie miała pojęcia. Czasem zdawało się, że to było wymuszone, ale ten wieczór będzie zawsze pamiętać.
Nagle wojowniczka przestała się odzywać. Sfinks gadał coś jeszcze, śmiał się, jednak kiedy zauważył, że jego ukochana milczy, przestał. Czekał na jakiekolwiek jej słowa.
– Wróć ze mną... – wymruczała w końcu błagalnie, przewracając się na bok i dotykając jego polika. Nie chciała go zostawić. – W lesie będziesz bezpieczny, nauczę cię polować i walczyć, będę cię ogrzewać podczas Pory Nagich Drzew. Zobaczysz nasze kocięta, przekażesz im całą swoją wiedzę, by były takie, jak ty. Obiecuję. Klan Burzy potrzebuje kota takiego jak ty. Ja cię potrzebuję. Teraz jesteśmy siebie równi. Zostaliśmy pokaleczeni przez blizny przeszłości, mieliśmy swoje wzloty i upadki, załamania, śmiech przez łzy. A wiesz czemu? Bo oboje nosimy w sobie to.
Mówiąc ostatnie słowa, dotknęła łapką miejsca, gdzie leży serce łysego kota.
<< Albert? >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz