Obudziła się rano, jak zwykle. Nic ciekawego. Podeszła do matki, chcąc napić się mleka, lecz ta delikatnie odsunęła brzuch, przez co, zamiast do niego, Migotka 'przyssała' się do mchu. Wyglądało to komicznie, jednak małej nie było do śmiechu. Odczepiła się, spoglądając z wyrzutem na Rdzawy Ogon. Tak właśnie okazało się zwać 'Ciepło'. Byli jeszcze Ziółko (no wiadomo!) Skra, Światełko i Trzepotek. Lecz to nie było teraz ważne. W tym momencie najważniejszym był fakt, że nie mogła napić się mleka!
- Jeśtiem głotna - mruknęła. - Flacego ne moge mleka?
- Powinniście jeść już stały pokarm - zamruczała łagodnie w odpowiedzi.- Próbowałaś już myszki, prawda?
- No tiak...
- W takim razie zaraz przyniosę ci i twojemu rodzeństwu smaczne jedzonko. Poczekaj chwilkę i nie wychodź ze żłobka!
- Diobsze!
Szylkretowa kotka liznęła córkę i powoli wstała. Migotka z lekkim przygnębieniem spojrzała, jak ta znika w wyjściu z jamki. Narazie nie można było jej tam wychodzić. A tak bardzo chciała zobaczyć świat poza ciasną i duszną kociarnią... Na zewnątrz musiało być naprawdę wspaniale! Och, ile by dała, żeby to zobaczyć... Ale... może na chwileczkę... Tylko wychylić nosek... już chciała potruchtać w stronę wyjścia, gdy... Na jej nieszczęście Ziółko się obudził.
- Kcie fet mam?! (Gdzie jest Mama?!) - krzyknął przeraźliwie z typowym dla siebie seplenieniem, przy okazji budząc resztę kociaków Rdzawego Ogona.
Koteczka syknęła, rozumiejąc, że teraz nie ma szans na wymknięcie się. Mimo to, postanowiła skorzystać z okazji i pokazać bicolorowemu bratu, jaka to jest mądra i wszechwiedząca.
- Mamia posila po myski dla nas. Mówila mi! - Przy drugim zdaniu wypięła dumnie pierś.
Akurat w tej chwili do żłobka weszła znana wszystkim obecnym, kochana kotka. W pysku trzymała coś nieco długiego i znacznie większego od myszy. Dokładniej, to trzymała dwie takie rzeczy. Zamruczała, gdy Ziółko natychmiastowo wtulił się w jej łapy z radością w oczkach. Potem spokojnie położyła to coś na ziemi.
- Co to? - mruknął wyniośle Trzepotek.
- Króliki. Też są do jedzenia, ale są większe od myszy i smakują zupełnie inaczej. Zresztą, zaraz sami się przekonacie. Króliki to podstawowy pokarm wojowników Klanu Burzy, więc, jeśli chcecie nimi zostać, musicie nauczyć się jej jeść.
Po tej krótkiej przemowie Rdzawy Ogon odsunęła jedną z ofiar za siebie, a drugą podzieliła na mniejsze kawałki i dała swoim pociechom. Migotka nie myślała wiele - w końcu to jedzenie prawdziwych wojowników - natychmiast zaczęła gryźć maleńkimi kłami. Było naprawdę pyszne! Chyba nawet lepsze od myszy. Kątem oka spojrzała, jak reszta rodzeństwa wraz z matką powoli i w spokoju wbijają zęby w pokarm. Nie rozumiała tego. Jak coś tak pysznego można było jeść tak powoli? Co za tym idzie, szybko skończyła jeść i pozostało jej tylko nudne przypatrywanie się temu, jak to jedzą jej mama i rodzeństwo. Ogólnie, Migotka w tym rodzeństwie nie widziała nic interesującego. Oprócz Ziółka oczywiście. Nikt nie miał pojęcia dlaczego (nawet sama Migotka) się go uczepiła. Ale jej się to podobało, kocurkowi niekoniecznie. W każdym razie, w bracie nie podobało jej się to, że był dość strachwily i beczał za każdym razem, gdy Rdzawy Ogon opuszczała kociarnię. Co prawda koteczka też tego nie lubiła, ale głównie z powodu faktu, że Mama opuszczała żłobek, kiedy tylko chciała, a ona nie mogła! Och, musi zobaczyć świat na zewnątrz... położyła uszy po sobie i rozejrzała się. Wszyscy dalej jedli, dorosła kocica mruczała coś do Skry. Na Migotkę nikt nie zwracał uwagi. A gdyby tak... zaczęła po cichutku stąpać i przemknęła się za mamą. Gdyby ona ją zauważyła, byłyby kłopoty. A co dopiero, gdyby przyłapało ją rodzeństwo... co chwila się obracała, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Jeszcze parę kroków... i wystrzeliła jak z procy.
Od razu uderzyło ją zimne powietrze. Nie było co prawda aż tak zimno, ale dla kociaka zawsze żyjącego w przytulnej norce był to duży szok termiczny. A świat wyglądał... niesamowicie. Choć był dziwny - żółty, brązowy i pomarańczowy... A podobno był zielony... kotka odszukiwała w myślach słów Rdzawego Ogona, które by o tym mówiły. A, no tak! To była Pora Opadających Liści. Upewniwszy się, że nikt jej nie widzi, kotka poczęła zwiedzać obóz Klanu Burzy. Jej oczom ukazały się norki, ostrokrzew i wielki, płaski kamień z zagłębieniem. To wszystko zapewne było legowiskami. A może czymś innym?... Obóz otaczało podwyższenie terenu, a on sam mieścił się w dobrze ukrytym zagłębieniu, czego jednak nie mogła stwierdzić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że nagle coś musnęło ją z tyłu. Stanęła jak wryta i niepewnie się odwróciła. Jej oczom ukazała się drobna, pręgowana kotka. Migotka ją skądś znała... Tylko skąd? No tak, całkiem niedawno ich odwiedziła. I miała na imię... Ciernista Łodyga! I była kiedyś uczennicą jej mamy. To jednak nie zmieniało faktu, że ta cała Ciernista Łodyga wszystko jej popsuła.
- Jeden z kociaków Rdzawej? - miauknęła delikatnie. - Gdzie reszta? Mama pozwoliła ci wyjść?
- N-No bo j-ja... j-ja... - jąkała się, a inne słowa nie mogły przejść jej przez gardło.
Ciernista Łodyga?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz