Byłam wojownikiem. Tak... po prostu. Wszystko stało się tak nagle, i nadal nie do końca wierzyłam w to, że dostałam nowe imię. Imię, które wiązało się z jeszcze większą ilością pracy i nowymi obowiązkami, które dawało również przywileje, które sprawiało, że wypełniała mnie duma, a po piersi rozlewało się przyjemne, wewnętrzne ciepło. Nie potrzebowałam już opieki czy nadzoru, nie byłam już tym małym, bezbronnym, wychudzonym kociakiem, który dołączył do klanu niespełna osiemnaście księżyców temu.
Chwila... Osiemnaście? Przecież to ponad rok! Naprawdę jestem tu aż tak długo? Ze zdziwienia aż wytrzeszczyłam oczy. Ale jeśli ten czas był spędzony dobrze, to znaczy, że nie muszę się tym martwić. Teraz mam dom i rodzinę, która mi pomaga i mnie szanuje, z wzajemnością. Mam przyjaciela... Przyjaciela, który zawsze będzie obok mnie, który otrze mi łzy, kiedy będę płakać, który pomoże mi się podnieść, kiedy upadnę. Który zawsze będzie przy mnie.
I był, właśnie teraz - przyszedł, aby pogratulować mi miana wojownika.
- Miałbyś ochotę gdzieś pójść? - spytałam Pstrokate Serce, siedzącego obok mnie i wpatrującego się w ziemię.
- Huh? Jesteś pewna, że nie chcesz pokorzystać z chwilowej sławy? - zdziwił się.
- Wręcz przeciwnie, mam trochę dość tego przepychu. Co powiesz na polowanie? - zaproponowałam.
- Czemu nie! Gdzie chcesz pójść?
Na chwilę zapadła cisza.
- Na Mokradła! - krzyknęłam nagle, zrywając się z miejsca. - Kto ostatni ten mysi bobek! - I popędziłam we wspomniane wcześniej miejsce.
~~~*~~~
Ze ślizgiem zahamowałam gdzieś w środku Mokradeł. Otaczały mnie wysokie kępy traw, a pod łapami miałam błoto.
- Pierwsza! - zawołałam szczęśliwa, głośno dysząc. - Wygrałam!
Usiadłam, w oczekiwaniu na Pstrokate Serce. Powinien się za chwilę pojawić, w końcu kiedy biegliśmy, był o kilka długości ogona za mną.
Czekałam już chyba z trzy minuty, a kota nadal nie było. Nie byłam w stanie wyczuć, czy jest blisko, bowiem miałam katar, a co za tym idzie - zatkany i "niezdolny do poprawnego działania" nos.
- Pstrokate Serce? - zawołałam; było to jedyne, co przyszło mi do głowy. Kiedy odpowiedziała mi cisza, z cichym westchnieniem wstałam i powolnym krokiem ruszyłam w stronę, z której przyszłam.
W pewnym momencie poczułam pchnięcie z prawej strony. Ktoś na mnie skoczył. Ja i napastnik przeturlaliśmy się po błocie przez parę metrów. Kiedy się zatrzymałam, nade mną ktoś był i przytrzymywał moją pierś łapami. Był to Pstrokate Serce.
- Nie nazywaj mnie mysim bobkiem... - powiedział poważnym głosem, jakby z groźbą. Skuliłam się i szeroko otworzyłam oczy. Po kilku sekundach, mój przyjaciel wybuchł śmiechem. - Gdybyś tylko widziała swoją minę! - Zszedł ze mnie i lekko się otrzepał, zrzucając z siebie błoto. - To co, polujemy, czy nie?
Na myśl o kaczkach, innych ptakach i rozmaitej zwierzynie oblizałam się. Podniosłam się i również otrzepałam, ochoczo kiwając głową.
< Pstrokatku? Przepraszam, że tak mało dodałam od siebie :/ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz