Wyszedł gdzieś po południu, pościgać się sam ze sobą. Przebiegał jakiś dystans jak najszybciej umiał, myślach obliczał sobie czas. Potem usiłował się prześcignąć. Problem w tym, że nie był w ogóle obiektywny i czasami liczył szybciej, niż powinien. W praktyce, to jego myśli chyba ścigały się, która policzy szybciej. Zaczynający z wolna padać śnieg był za razem jego przyjacielem, jak i wrogiem. Oznaczał teren, jaki musiał przebiec, za razem jednak dostawał się do futerka, mocząc je, co było średnio przyjemne, gdyż ważył oni wówczas więcej, niż zazwyczaj. Gdy już się zmęczył, postanowił wrócić do stodoły, aby się osuszyć. Wolał nie złapać żadnego choróbska, bo pewnie Bluszcz nie przejęłaby się nim za bardzo.
Ktokolwiek by się przejął?
No, może Wisienka. Dobrze się dogadywali, a jej brat został ostatnio uczniem ich oziębłej równie, co pogoda, uzdrowicielki. Może nie umarłby na byle przeziębienie.
Odszedł dość daleko, zaczynał się już jednak trochę orientować w terenach poza stodołą. Był przekonany, że się nie zgubi. Mały głuptas nie wziął oczywiście pod uwagę, że coś mogłoby zjeść go po drodze. Może i siłą rzeczy musiał być trochę bardziej samodzielny, niż inne kociaki, ale w starciu z dzikim zwierzęciem był martwym, chłodnym trupem już na rozpoczęciu. Może jedyne, co zdążyłby zrobić, to zmoczyć się ze strachu, nim ktoś rozszarpałby jego kocięce ciałko. Generalnie, miał sporo szczęścia.
Dłuższa chwila minęła, gdy troszkę już zmarznięty znalazł się w stodole. Otrzepał się starannie, czując, jak lodowate kropelki rozdzielają się wokół niego, aby następnie uderzać w podłoże, mocząc je.
Początkowo rozglądając się, nie dostrzegł niczego dziwnego. Dopiero po chwili dojrzał zmęczoną, śpiącą Srebro. Była ona siostrą jego matki. W jej objęciach spoczywały małe, urocze kuleczki. Jedna była czarno - biała, druga zaś biało - cynamonowa. Wyglądały tak uroczy i niewinnie, gdy spały. Jeszcze dwa księżyce temu Srebrny był taki sam. Mały, bezbronny, ukryty w ciepłym, chociaż szostkim futerku matki. Czasami chciałby pozostać taki na zawsze. Innym jednak razem... Wolałby nigdy nie być na tym etapie. Ale to nie miało znaczenia. Ignorowali go, bo był dobry. On po prostu był zbyt świetny.
Wpatrując się w młode Srebro spostrzegł, jak jedna kuleczka otwiera oczy, wbijając wzrok wprost w niego.
Przestraszony cofnął się o parę kroczków, mężnie tłumiąc zdumione piśnięcie.
<Czereśnio? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz