Chyba właśnie tego mu brakowało. Przyjaciół. Czereśnia i Wisienka był osobami, przy których się nie wahał, nie zatrzymywał się, nie myślał o innych, co pomyślą. Skakał radośnie po słomie, czując się, jak młody bóg. Bo taki właśnie był. Głupiutki, młody. Mógł wszystko. Wystarczyło po prostu, aby chciał. Czereśnia spojrzała na niego, swymi zielonymi oczami, pokazując brzuszek. Miała na nim troszkę słomy. Srebrny zaśmiał się cicho, trącając ją lekko łapką.
— Chowaj to, rozpustniku — roześmiał się. Czarno-biała podniosła się i również go pacnęła, na co ten postanowił nie być dłużny. Rozpoczęła się wojna łap bez pazurów i kuzynostwo pacało się nawzajem w najlepsze. To była jedna z tych chwil, które kociak chciał zachować. Chwile, kiedy po prostu nie było gorszych i lepszych, kiedy było szczęście. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Z każdym dniem czuł się coraz gorzej we własnym klanie.
W końcu zmęczona Czereśnia padła na ziemię, a Srebrny legł tuż obok. Uśmiechał się lekko pod nosem, oczy jednak utkwione miał gdzieś dalej.
~*~
Był tak bardzo podekscytowany! Mama zabrała go i Miętus na polowanie. Jego i Miętus! Nie dziwiło go to za bardzo, na pewno chciała ich sprawdzić. W końcu za trochę ponad dwa księżyce będzie ich mentorką. Jego serduszko radowało się jednak niezmiernie. W końcu, tyle na to czekał. W końcu zwróciła na niego uwagę! Może niedługo tata też to zrobi? Jego oczka wręcz błyszczały, a każdy ruch przypominał radosny pląs. Był tak wypełniony pozytywną energią, że raz po raz zdarzało mu się roztrzaskać jakąś gałąź, co spotykało się zaś z zezłoszczonym spojrzeniem matki. W końcu Miętus nie wytrzymała i stanęła przed swym bratem, gromiąc go.
— Możesz przestać byś taki głośny, narwańcu?! — krzyknęła, waląc ogonem w ziemię. Drobinki śniegu uniosły się lekko. — Przez Ciebie nic nie złapiemy, aż drzewa nie zarosną! Jeśli klan wymrze z głodu to będzie twoja wina!
Zadrżał, oszołomiony. Wymrzeć z głodu? Nie chciał, aby ktoś przez niego wymarł z głodu. Zaraz jednak powrócił do niego zdrowy rozsądek. On jest głośno? To ta mała nerwuska wydziera się na cały las! Na jego pyszczek wstąpił grymas złości. Znowu mu coś psuła, zołza jedna.
— To będzie też twoja wina — wywarczał, patrząc jej głęboko w oczy — nadajesz, jakby pająki zasnuły Ci mózg!
Policzki Miętusa nabrzmiały, a ona sama sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała zapłonąć żywym ogniem. Usłyszał za sobą gwałtowne i bardzo gniewne tupnięcie drewnianej łapy. Odwrócił się, patrząc przestraszonym wzrokiem na mamę. Zdenerwował ją, tego był pewien. A teraz ona odeśle go spowrotem do stodoły.
— Waż się ze słowami, jakie kierujesz do swojej siostry — odparła, a ton jej głosu był jeszcze chłodniejszy, niż otaczający ich śnieg — trzeciej szansy nie dostaniesz. Jeszcze raz nam przeszkódź, a wrócisz do domu.
Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy też dąsać. Pozwoliła mu zostać, ale też dała mu do zrozumienia, że nie jest częścią "nas". Chodziło tylko o nią i jej narwaną córeczkę. Synek był dodatkiem. Wyjątkowo pięknym i świetnym, ale dodatkiem. Bez niego też by szło, a nawet szło by lepiej. Wahał się, jednak jego myśli zawsze zmierzały w tym kierunku.
— Dobrze, mamo — powiedział cichutko. Kocica przewróciła oczami i ruszyła w powtórną drogę. Mietus pokazała mu język i poszła dalej. Dotarli do miejsca, w którym czasem pojawiały się wiewiórki, odkopujące swe zapasy na czas mrozów. Wystarczyło się odpowiednio zaczaić na takiego kopiącego rudzielca i obiadek gotowy, tylko wcinać! Że też Srebrny nigdy na to nie wpadł.
Oboje z Miętuską znaleźli takową wiewióreczkę, Srebrny napotkał jednak drobny kłopot. Kiedy wskoczył, nie chwycił jej w pyszczek, zgniatając zębami, jak ta terrorystka, jego siostra. Uwięził rudzielca między łapami, przytrzymując pazurami. Trochę wynikało to z jego stresu, Sarna była bowiem w pobliżu, a on chciał się nareszcie przypodobać. Ogonista nie zamierzała jednak dać się łatwo i poczęła drapać małego po pyszczku, zadając mu bolesne rany. Z jego gardła wydobył się pisk, do oczu naleciały łzy, ale nie pozwolił jej uciec. Dopiero po chwili ugryzł ją raz, porządnie, odbierając żywot. Parędziesiąt bić serc potem stał obok swej matki, wraz z siostrą.
— Doskonale, Miętusie, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. — Polizała czule swoją córeczkę po głowie, po czym spojrzała na Srebrnego. — A ty... Jak ty wyglądasz?
— Ja też złapałem wiewiórkę, mamo — zadeklarował, kładąc u jej stóp wywalczoną zdobycz. Sarenka prychnęła, rozbawiona.
— Myślisz, że jestem ślepa? — zapytała, a pyszczek kociaka mimo bólu, rozjaśnił się. Zamierzała go teraz pochwalić? Docenić jego krew, pot i łzy? Mówiła przecież, że jest dobrym wojownikiem. — Maluch zrobiłby to tak nieporadnie, jak ty. Wiesz, że stać Cię na więcej, więc to pokaż. Chcesz być świetnym wojownikiem, nieprawdaż?
Ciekawe, czy wiedziała, jak bardzo jej słowa są bolesne? Czasami miał wrażenie, że między nimi stoi jakaś bariera. Opuścił głowę, zatrwożony. To nie fair. Miętuskę pochwaliła, a on włożył więcej wysiłku, aby zdobyć wiewiórę. Musiał przeciez odeprzeć jej atak, zanim wydłubała mu oczy. Durna, durna siostra! Gdyby nie ona, na pewno by go doceniono. Skoro on tak się traktuje tych "dobrych wojowników", to on wolałby być "słabym wojownikiem". Posępnym krokiem powrócił do obozu, gdzie matka pochwaliła się ojcu, jaką ma zdolną córeczkę. O synu nawet nie wspomniała, co tylko bardziej go zabolało. Zawsze go pomijano, lub mu ubliżano. Miał już dość. Coś w nim pękło i wykruszało się z każdą chwilą. Gdy Bluszcz go opatrywała, podjął decyzję. Próbował, naprawdę. Chciał zrozumieć ją, zrozumieć też jego. Chciał być silny. Na próżno. To miejsce nie było, nie jest i nigdy nie będzie jego domem. On tutaj nie zostanie.
— Możesz przestać byś taki głośny, narwańcu?! — krzyknęła, waląc ogonem w ziemię. Drobinki śniegu uniosły się lekko. — Przez Ciebie nic nie złapiemy, aż drzewa nie zarosną! Jeśli klan wymrze z głodu to będzie twoja wina!
Zadrżał, oszołomiony. Wymrzeć z głodu? Nie chciał, aby ktoś przez niego wymarł z głodu. Zaraz jednak powrócił do niego zdrowy rozsądek. On jest głośno? To ta mała nerwuska wydziera się na cały las! Na jego pyszczek wstąpił grymas złości. Znowu mu coś psuła, zołza jedna.
— To będzie też twoja wina — wywarczał, patrząc jej głęboko w oczy — nadajesz, jakby pająki zasnuły Ci mózg!
Policzki Miętusa nabrzmiały, a ona sama sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała zapłonąć żywym ogniem. Usłyszał za sobą gwałtowne i bardzo gniewne tupnięcie drewnianej łapy. Odwrócił się, patrząc przestraszonym wzrokiem na mamę. Zdenerwował ją, tego był pewien. A teraz ona odeśle go spowrotem do stodoły.
— Waż się ze słowami, jakie kierujesz do swojej siostry — odparła, a ton jej głosu był jeszcze chłodniejszy, niż otaczający ich śnieg — trzeciej szansy nie dostaniesz. Jeszcze raz nam przeszkódź, a wrócisz do domu.
Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy też dąsać. Pozwoliła mu zostać, ale też dała mu do zrozumienia, że nie jest częścią "nas". Chodziło tylko o nią i jej narwaną córeczkę. Synek był dodatkiem. Wyjątkowo pięknym i świetnym, ale dodatkiem. Bez niego też by szło, a nawet szło by lepiej. Wahał się, jednak jego myśli zawsze zmierzały w tym kierunku.
— Dobrze, mamo — powiedział cichutko. Kocica przewróciła oczami i ruszyła w powtórną drogę. Mietus pokazała mu język i poszła dalej. Dotarli do miejsca, w którym czasem pojawiały się wiewiórki, odkopujące swe zapasy na czas mrozów. Wystarczyło się odpowiednio zaczaić na takiego kopiącego rudzielca i obiadek gotowy, tylko wcinać! Że też Srebrny nigdy na to nie wpadł.
Oboje z Miętuską znaleźli takową wiewióreczkę, Srebrny napotkał jednak drobny kłopot. Kiedy wskoczył, nie chwycił jej w pyszczek, zgniatając zębami, jak ta terrorystka, jego siostra. Uwięził rudzielca między łapami, przytrzymując pazurami. Trochę wynikało to z jego stresu, Sarna była bowiem w pobliżu, a on chciał się nareszcie przypodobać. Ogonista nie zamierzała jednak dać się łatwo i poczęła drapać małego po pyszczku, zadając mu bolesne rany. Z jego gardła wydobył się pisk, do oczu naleciały łzy, ale nie pozwolił jej uciec. Dopiero po chwili ugryzł ją raz, porządnie, odbierając żywot. Parędziesiąt bić serc potem stał obok swej matki, wraz z siostrą.
— Doskonale, Miętusie, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. — Polizała czule swoją córeczkę po głowie, po czym spojrzała na Srebrnego. — A ty... Jak ty wyglądasz?
— Ja też złapałem wiewiórkę, mamo — zadeklarował, kładąc u jej stóp wywalczoną zdobycz. Sarenka prychnęła, rozbawiona.
— Myślisz, że jestem ślepa? — zapytała, a pyszczek kociaka mimo bólu, rozjaśnił się. Zamierzała go teraz pochwalić? Docenić jego krew, pot i łzy? Mówiła przecież, że jest dobrym wojownikiem. — Maluch zrobiłby to tak nieporadnie, jak ty. Wiesz, że stać Cię na więcej, więc to pokaż. Chcesz być świetnym wojownikiem, nieprawdaż?
Ciekawe, czy wiedziała, jak bardzo jej słowa są bolesne? Czasami miał wrażenie, że między nimi stoi jakaś bariera. Opuścił głowę, zatrwożony. To nie fair. Miętuskę pochwaliła, a on włożył więcej wysiłku, aby zdobyć wiewiórę. Musiał przeciez odeprzeć jej atak, zanim wydłubała mu oczy. Durna, durna siostra! Gdyby nie ona, na pewno by go doceniono. Skoro on tak się traktuje tych "dobrych wojowników", to on wolałby być "słabym wojownikiem". Posępnym krokiem powrócił do obozu, gdzie matka pochwaliła się ojcu, jaką ma zdolną córeczkę. O synu nawet nie wspomniała, co tylko bardziej go zabolało. Zawsze go pomijano, lub mu ubliżano. Miał już dość. Coś w nim pękło i wykruszało się z każdą chwilą. Gdy Bluszcz go opatrywała, podjął decyzję. Próbował, naprawdę. Chciał zrozumieć ją, zrozumieć też jego. Chciał być silny. Na próżno. To miejsce nie było, nie jest i nigdy nie będzie jego domem. On tutaj nie zostanie.
~*~
Nie wiedział, jak późno już jest, wszyscy jednak spali, a on z każdą sekundą trząsł się jeszcze bardziej. Co to mogło być? Ekscytacja? Stres? Smutek? Pragnienie? Najpewniej każdego po trochu. Uczucia buzujące w nim mieszały się ze sobą, sprawiając, że kręciło mu się w głowie. Każdy spał. Nie było co się zastanawiać. To już czas. Pożegnał wcześniej Wisienkę, co było dla niego bardzo bolesne. Teraz przyszła kolej na Czereśnię, a wtedy z czystym sercem opuści to ponure miejsce. Wstał, zupełnie mechanicznie, jakby nie on kierował swoim ciałem. Był tak bardzo skupiony i pewny tego, co robi, że aż go ro przerażało. Czekała go jednak jeszcze jedna próba. Pożegnanie kuzynki.
Podszedł do niej, aby następnie delikatnie potrącić kotkę łapką.
— Co? — mruknęła, leniwie, otwierając jedno oko. Była taka mała i rozkoszna. Miał nadzieję, że nikt nie skrzywdzi jej nigdy bardziej, niż on to zrobi teraz. Nie miał jednak wyboru.
— Przepraszam, że Cię budzę — polizał maleńką kuzynkę po głowie, na co ta zamrugała, zdziwiona — chciałem po prostu powiedzieć "do widzenia".
Kotka natychmiast się zerwała.
— Do widzenia?! — niemal wykrzyczała, zdumiona, na co Srebrny położył jej łapkę na ustach.
— Odchodzę, Czereśnio. Nie czuję się tutaj dobrze. Z każdym dniem dają mi znać, jaki jestem beznadziejny. — Westchnął cicho. Pierwszy raz był z nią tak szczery.
— Przecież Ty jesteś świetny... — uszka kici opadły.
— Nie dla każdego — powiedział cicho. Czarno-biała potrząsnęła łebkiem, oburzona.
— Nie wolno Ci- Nie- Nie możesz nas zostawić! Ani mnie, ani Wisienki! Jesteś dla nas ważny, wiesz? Przyjaciół się nie zostawia... — Srebrny pokręcił głową. Wiedział, że tak będzie, ale zostawianie jej bez słowa to najgorsze, co mógłby uczynić.
— Przepraszam Cię, Czereśnio. Nie zasługuję na bycie twoim przyjacielem. Nie zasłużyłem też jednak, na takie męczenie się. — Jego oczy zaszły szkłem. Zamrugał. Nie mógł płakać. Nie teraz. Pochylił się nad koteczką. — Proszę Cię, uważaj.
Przechyliła łebek, lekko zdziwiona.
— Na co? — zapytała cicho.
— Na kocury i kotki właśnie takie, jak ja. Te, które zostawiają przyjaciół. Muszę już iść — zakończył. Miał się już odwrócić, gdy czarno-biała pisnęła. Jej oczka zalały się łzami.
— Nigdzie nie pójdziesz! Jeśli pójdziesz, j-ja... Ja zacznę krzyczeć! Wszyscy się obudzą i Cię zatrzymają tutaj, już na zawsze! — zagroziła. Kocur pokręcił jedynie głową.
— Ufam, że szanujesz mnie na tyle, aby tego nie zrobić — ostatni raz przytulił tę niewielką kupkę futra — żegnaj. I nie płacz, za mną. Potraktuj mnie tak, jak bym nigdy nie istniał, był tylk osnem, albo najlepiej, koszmarem. Obudź się i zapomnij o tym twoim "świetnym" kuzynie — to było ostatnie, co od niego usłyszała. Odbiegł pośpiesznie, a z jego oczy lały się obfite łzy. Za nią. Za Wisienkę. Może nawet troszeczkę, ociepinkę za mamę? I za to, że już nigdy więcej ich nie zobaczy.
Czereśnia nie krzyknęła tak, jak mówiła. Pozostała w ciszy, przez co on zapłakał gorzkliwiej. Nie było już odwrotu.
Podszedł do niej, aby następnie delikatnie potrącić kotkę łapką.
— Co? — mruknęła, leniwie, otwierając jedno oko. Była taka mała i rozkoszna. Miał nadzieję, że nikt nie skrzywdzi jej nigdy bardziej, niż on to zrobi teraz. Nie miał jednak wyboru.
— Przepraszam, że Cię budzę — polizał maleńką kuzynkę po głowie, na co ta zamrugała, zdziwiona — chciałem po prostu powiedzieć "do widzenia".
Kotka natychmiast się zerwała.
— Do widzenia?! — niemal wykrzyczała, zdumiona, na co Srebrny położył jej łapkę na ustach.
— Odchodzę, Czereśnio. Nie czuję się tutaj dobrze. Z każdym dniem dają mi znać, jaki jestem beznadziejny. — Westchnął cicho. Pierwszy raz był z nią tak szczery.
— Przecież Ty jesteś świetny... — uszka kici opadły.
— Nie dla każdego — powiedział cicho. Czarno-biała potrząsnęła łebkiem, oburzona.
— Nie wolno Ci- Nie- Nie możesz nas zostawić! Ani mnie, ani Wisienki! Jesteś dla nas ważny, wiesz? Przyjaciół się nie zostawia... — Srebrny pokręcił głową. Wiedział, że tak będzie, ale zostawianie jej bez słowa to najgorsze, co mógłby uczynić.
— Przepraszam Cię, Czereśnio. Nie zasługuję na bycie twoim przyjacielem. Nie zasłużyłem też jednak, na takie męczenie się. — Jego oczy zaszły szkłem. Zamrugał. Nie mógł płakać. Nie teraz. Pochylił się nad koteczką. — Proszę Cię, uważaj.
Przechyliła łebek, lekko zdziwiona.
— Na co? — zapytała cicho.
— Na kocury i kotki właśnie takie, jak ja. Te, które zostawiają przyjaciół. Muszę już iść — zakończył. Miał się już odwrócić, gdy czarno-biała pisnęła. Jej oczka zalały się łzami.
— Nigdzie nie pójdziesz! Jeśli pójdziesz, j-ja... Ja zacznę krzyczeć! Wszyscy się obudzą i Cię zatrzymają tutaj, już na zawsze! — zagroziła. Kocur pokręcił jedynie głową.
— Ufam, że szanujesz mnie na tyle, aby tego nie zrobić — ostatni raz przytulił tę niewielką kupkę futra — żegnaj. I nie płacz, za mną. Potraktuj mnie tak, jak bym nigdy nie istniał, był tylk osnem, albo najlepiej, koszmarem. Obudź się i zapomnij o tym twoim "świetnym" kuzynie — to było ostatnie, co od niego usłyszała. Odbiegł pośpiesznie, a z jego oczy lały się obfite łzy. Za nią. Za Wisienkę. Może nawet troszeczkę, ociepinkę za mamę? I za to, że już nigdy więcej ich nie zobaczy.
Czereśnia nie krzyknęła tak, jak mówiła. Pozostała w ciszy, przez co on zapłakał gorzkliwiej. Nie było już odwrotu.
~*~
Nie przemyślał tego, jaki mróz go czeka. Od wschodu słońca nie widział żadnej wiewiórki, a jego futro było całe zziębione i wymoczone. Trząsł się bardziej, niż drga woda po dotknięciu jej przez łapę. Nie wiedział, że to będzie takie trudne. Dokąd on właściwie szedł? Co sobie myślał? To było oczywiste, że nie da rady. Nie zatrzymywał się jednak, czekając, aż łapy same odmówią mu posłuszeństwa. Najwidoczniej nie jest taki "świetny", jak wszystkim rozpowiadał. W klanie pewnie nawet nie zauważyli, że zniknął. Bo czemu by mieli? To tylko on. Trzęsąc się i padając ze zmęczenia, gdy jego kończyny poruszały się mechanicznie po zziąbniętym podłożu, dotarł na tereny o dziwnym zapachu. Tam, nie mogąc już dłużej wytrzymać, przewrócił się, wydając z siebie żałosny pisk. Z jego oczy zaczął lać się tuzin łez. Porażka. Znowu? Jakież to żałosne. Nie zauważył nawet pstrokatej kotki, ta jednak dostrzegła jego. Małą, przemarzniętą i mokrą zapłakaną kuleczkę, mającą już dość. Bo ileż można?
<Żwirowa Ścieżko? Ogólnie to taki bardzo zbiorowy odpis, także inne perspektywy mile widziane :P Pożegnanie z Wiśnią będzie w odpisie na jej opko>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz