Ciemna kita niewiele się odróżniała się mroku panującym w legowisku medyków. Jedynie jasna biel znajdująca się na piersi kotki oraz przepełnione zielenią ślipia. Była ostra. Nie za bardzo wesoła czy uśmiechnięta, totalne przeciwieństwo znanych kocięciu kotów. Zdawała się niezbyt tolerować towarzystwo kogokolwiek znanemu Bagiecie. Była niczym jeż. Kuła. Uczniowskie dziecie niezbyt napawało się radością na myśl o odwiedziny mrocznej księżniczki, czy jedzenia trawy. Obydwoje na pewno chcieli by ta wizyta trwała jak najkrócej, lecz w głowie medyczki pojawiła się jednak inna myśl. Jej oczy zabłysły nieznanym blaskiem, a ciemna sylwetka zniknęła gdzieś w odmętach lekarskiego łoża.
Coś padło przed ich łapy. Kawałek sosnowej gałązki. Ususzone igły skrywały pewne stworzonko. Bagietka przyglądało się mu z zaciekawieniem. Nie sądziło, że medyczka ma własne zwierzątko.
— Jak się wabi? — miauknęło zaciekawione wyciągając łapkę do dziwnego potworka.
Miał śmieszne ciałko. Brązowiutkie z ciemnym zadkiem. Stworzonko nieposłusznie zamiast skierować kroki do super puchatej łapuni Bagieci skierowała się w stronę medyczki. Ta pokręciła zdegustowana głową i zmiażdżyła robaka.
Żółte ślepka utknęły w obrazie martwego stworzonka nic nie rozumiejąc. Nieprzyjemny, kujący zapach dotarł do jego nozdrzy. Skrzywiło się, a oczka wypełniły się łezkami. Kocica posłała mu chłodne spojrzenie.
—Mam nadzieję, że zrozumiałeś. — wymamrotała. — Takie właśnie są brązowe istoty. Zepsute od środka. Niczym błoto lepkie i brudzące. Pozbawione pożyteczności. Niczym Cuchnący Śledź, który przez swoją pierdołowatość wpadł do krzewu jeżyn i potem trzeba było się z nim cackać godzinami, bo ryczał jak zając.
Kocie pisnęło i uciekło z płaczem. Ich medyczka była morderczynią. I nie kryła się ze swoimi zapędami. Bagietka wpadło z piskiem pod brzuszek mamy.
— Co się stało? Byłeś u Różanej Woni? — zapytała zaniepokojona kotka, głaszcząc przestraszone kocię.
Pokiwało łebkiem, zaciskając mocniej oczka.
— I co się stało? Mewo, bo zaczynam się martwić...
Bagietka jednak nie wykrztusiło z siebie ani jednego słowa. Nie umiało im to przejść przez gardło. Jedynie siedziało wtulone w matkę.
[liczba słów 306]
[przyznano 6%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz