Pszczela Duma otarła się o nią z zadowolonym mruczeniem. Uśmiech również zalśnił na jej pysku, widząc jak oczy przyjaciółki lśnią. Chociaż sprawa z jej ojcem wciąż pozostała nierozwiązana, a ten zaczął bardziej orientować się w jej nieczystych zagrywkach, kotka potrafiła podnieść ją na duchu. Pewnie sprawa z Trzcinową Sadzawką była tylko tymczasowa. A jak nie to pozbędzie się jego kochasia, aby znów się skupił bardziej na niej, niż jakimś swoim śmiesznym śledztwie.
Na dodatek Sroczy Lot urodziła kocięta. To był szok dla niej samej, bo nigdy nie przypuszczała, że czarno-biała się puści. Pszczółka coś tam jej miauczała na ucho, że to niemożliwe i że coś tu śmierdzi, ale nie wnikała w tą sprawę. Ważne, że to były kotki, a nie jakiś kocur, który wadziłby w ich klanie. Potęga samic rosła z każdym dniem i była z tego powodu bardzo zadowolona. Gdyby jeszcze tak zdobyć władzę... Ah... Marzenia.
— Mam nadzieję, że uda nam się wrócić o zachodzie słońca — mruknęła do szylkretki, która owinęła ogon o ten jej, krocząc u jej boku.
— A może... Zatrzymamy się na plaży, aby pooglądać? — zasugerowała Pszczółka, rumieniąc się pod futerkiem, czego oczywiście nie zauważyła.
Hm... W zasadzie. Mogły się wybrać na taki spacer. Musiało być pięknie o tej porze. Ale to dopiero z rana.
— No dobrze. Ale tylko na chwilę — mruknęła kierując kroki ku wyjściu z obozu, gdy jej wzrok wyłapał jakąś kruszynę. To chyba dzieciak Sroki? Prawdopodobnie. Nie była jednak zainteresowana zajmowaniem się szkrabem, od tego miało się matkę i wiele ciotek, więc czemu miałaby się tym przejmować?
Widząc gdzie podąża jej wzrok Pszczela Duma zapytała.
— Chciałabyś kiedyś kocięta?
— Wiesz dobrze, że nie dam się żadnemu kocurowi. To byłby wstyd i hańba. Na to ciało trzeba sobie zasłużyć. A ja i partner? Pff... Zapomnij. Ale jak już to może bym jakieś adoptowała. Ale oczywiście kotki.
— A jakbym ja... — szepnęła cicho pod nosem wojowniczka, sprawiając że ją na moment zamurowało.
Co? Co ona? Zmierzyła ją spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
— Jeżeli ktoś cię tknie to pożałuje. Drań nawet nie doczeka wschodu słońca — obiecała jej to, otulając ją swym ogonem. — Nie pozwolę, aby jakikolwiek kocur cię skrzywdził.
To było nie do pomyślenia! Aby przyjaciółka z jakimś obrzydliwym typem miała młode? Ugh... O czym ona myślała? Pokręciła łbem.
Wyszły z obozu, nie oglądając się za siebie.
***
No... Wypadałoby odwiedzić kocięta Sroczego Lotu, dlatego też przyszła ujrzeć te małe szkraby. W oczy rzuciła jej się dymna koteczka, która zaraz podreptała tuż pod jej łapy.
— Ciocia? — miauknęła, a ona nie wiedziała jak na to zareagować. Była ciocią? Mogła się tak w ogóle tytułować? Nie była przecież ze Sroką spokrewniona, na dodatek kotka miała za siostrę... Błotnistą Plamę, koszmar. Ale... Trzeba było uczyć młode pokolenie, bo jeszcze się stoczą jak ta czekoladowa niedorajda.
— Tak. Jestem ciocia Makowe Pole, witaj kruszynko. Ależ z ciebie dama... Mama musi być dumna. — Złapała łapą jej pyszczek, oglądając go z każdej strony. — Ale musisz popracować nad chodem. Jest niezły, ale nie idealny. — Oblizała łapę, którą zaraz wytarła brudną plamkę z jej policzka, pewnie niedawno jadła i nawet nie zauważyła. — No teraz lepiej.
<Wir?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz