*zanim babcia zrezygnowała z pozycji lidera, również zanim Brzask i Świt ją wepchnęli do śniegu*
Dlatego też, kiedy Bielicze Pióro została włączona do zabawy z kociakami, gdy te uznały ją za wielkiego lisa zagrażającego Klanowi Wilka, ona czmychnęła tak jak to robiła nie raz.
Gdy tylko wyszła poczuła się zaraz lepiej. Dźwięki rodzeństwa zaczęły cichnąć, a przebodźcowanie powoli przemijało. Jej szybki oddech zaczął się uspokajać, a kocię zaczęło powoli wydychać. Bielik ją tego nauczyła. To był dobry sposób na uspokojenie. Niestety… działał tylko wtedy gdy Jutrzenka miała miejsce do wyciszenia się. Więc w żłobku był bezużyteczny w większości przypadków.
Powoli wypuściła ostatni kłęb pary z pyszczka, następnie zamykając go i przełączając się na oddychanie noskiem. Zimne powietrze od razu podrażniło go, ale młode jedynie wzdrygnęło się, mało co się tym przejmując. Mróz i chłód stały się… jakby jej przyjaciółmi. Nie zawsze takimi, z których obecności się cieszyła… ale i tak dobrymi, znanymi, którzy nie krzyczeli jej nad uchem, nie to co inne kocięta.
Spoglądała na swoje małe łapki zatopione w puchu. Rozcapierzyła paluczki a pazurki wbiła w białą masę, przy czym wydany został charakterystyczny chrzęst. Pewna stara kotka, kultystka, Sosnowa Igła, która kiedyś zajrzała do niej i do rodzeństwa, gdy Bielik była akurat w wychodku, powiedziała, że to dźwięk łamania kręgosłupów śnieżynek. Ta pierwsza konwersacja od razu spotęgowała przerażenie Jutrzenki, w przeciwieństwie do zaciekawionej reszty rodzeństwa. No bo w końcu skoro śnieżynkom tak się działo, to czemu i nie jej, gdy jakiś wojownik na nią następnie?
- P-prze-prze-przepraszam, śni-śnie-śnieżynki… - miauknęła cichusio, patrząc na swoje dzieło. Ruszyła dalej, unosząc już główkę. O dziwo koty będące w obozie głównie spały, albo jadły śniadanie i nie zwróciły większej uwagi na może i wyróżniające się, acz niewielkie ciemnofutre stworzonko, które przemknęło do legowiska w którego wnętrzu mało kto się znajdował.
Jutrzenka jeszcze nigdy tam nie była. Z tego jednak co widziała podczas swoich nielegalnych eskapad, mało kto tam wchodził, więc drogą dedukcji i tego co jej dorośli opowiadali domyśliła się, iż było to leże nikogo innego jak jej babci, liderki, Stokrotkowej Gwiazdy. A skoro była rodziną… to może jej tak szybko nie wygoni? Nie chciała wracać do żłobka… wiedziała, że jeśli zostanie w środkowej części obozu ktoś ją złapie – jeśli wejdzie do siedziby uczniów lub wojowników – też, jeśli pójdzie do medyków zaczną się bać, że coś szkodliwego zjadła, a poza tym przesiadywała tam ta cała Kunia Norka, o której tak niepochlebnie wyrażali się kultyści… więc to też przynajmniej tego dnia odpadało, bo nie miała takiej odwagi, by tam wejść, gdy posiadała tak wygodną opcję minimalizującą możliwość wystąpienia stresujących sytuacji jak legowisko lidera.
Po przedarciu się przez śnieg wślizgnęła się do legowiska, ciesząc się iż zrobiło się nieco cieplej.
To co ujrzała w środku zdziwiło kocię.
Złota kotka, jej babcia, rozmawiała właśnie z… powietrzem. Skonfundowane kocię przekręciło główkę, obserwując tą dziwną scenę. Stokrotkowa Gwiazda raz przestawała mówić, kiwając łbem, jakby słuchała, a innym razem drgała zaskoczona, odwracając łeb. Zdawała się nie dostrzegać swej wnuczki, zajęta wlepianiem wzroku w sufit nory. Tymczasem coraz bardziej zaciekawione dziecko zaczęło ruszać końcówką ogona. Stary dobry strach oczywiście był w jej serduszku, ale i ta nieposkromiona ciekawość. W końcu to była jej babcia… nie zrobi jej chyba przecież krzywdy za to, że tu była, szczególnie, że nie zdawała sobie z tego sprawy… nie myśląc wiele kocię ostrożnie podeszło bliżej, obserwując szylkretkę swymi pistacjowymi oczętami, nie śmiąc jednak celowo przerwać cokolwiek ta robiła.
— Tak... To naprawdę okropne... Czas... Nie dziwię się. Tak. Mhm. Wiem to — miauczała córka Irgi. Z kim rozmawiała? Czy był tu ktoś, kogo młoda nie widziała? Przecież… legowisko było małe… zobaczyła by tego, kogoś, prawda? Rozejrzała się na boki, wystraszona, ale nikogo nie dostrzegła.
Czekała i słuchała, a strach ponownie wkradł się do niej w opozycji z zwykłym kocięcym zaintrygowaniem.
Co ty robisz, Jutrzenko? Jeśli wejdziesz głębiej, może ten kot cię zauważy i się na ciebie zezłości, i babcia też, bo przerywasz rozmowę!
Ale przecież nikogo tam nie ma…
Co ty gadasz za dyrdymały! Na pewno jest, tylko ty jesteś głupia i tego nie widzisz! Świt mówiła, że do niczego się nie nadajesz! Nawet patrzeć porządnie nie umiesz!
A-ale…
Jutrzenko!
Ale to takie ciekawe… chcę podejść bliżej… wsłuchać się bardziej… jeśli kogoś zobaczę to wyjdę… przecież i tak mnie nie widzi, skoro jeszcze się nie odezwał… tak samo jak babcia…
Nie, Jutrzenko! To niebezpieczne! A co jak ten kot cię zje? Niczym te złe gwiezdne duchy? Chcesz tego?
Nie!
No, więc tam nie idź…
Ale… ja chcę!
To czego chcesz się nie liczy.
Tylko kuknę…
I tak oto młode mimo kłócącego się z nią głosiku w głowie postąpiło dalej. I dalej. I jeszcze dalej. I wtedy…
Potknęła się.
Z piskiem straciła równowagę, upadając na coś… miękkiego? Spojrzała pod łapy… a tam dostrzegła… futro. Rude… futro…
Od razu poczuła, jak coś ściska jej gardełko. Głosik miał rację! Strach miał rację, było się go posłuchać!
— P-prze-przepra-przepraszam! - wypiszczała od razu, nim do niej dotarło... że babcia siedziała na... kociej skórze...
W szoku patrzyła na to, co się przed nią rozciągało. Futro… ale… nie na kocie… samo futro… sama… s-skóra…
— Och... Nie zauważyłam cię. — głos babki ledwie dotarł do jej uszu.
Wszystko stało się jakby przytłumione. Przed nią leżała część kota… a rozczłonkowany kot to martwy kot… Czuła, jak nie może nabrać powietrza, jak łapki rwą jej się do ucieczki a zarazem trzęsą jak galareta. Z jej zaciśniętej krtani wydobyły się nieokreślone, pisko podobne dźwięki, a młode rzuciło się w stronę babki na tych swoich patykowatych nóżkach, przyklejając się do złotego ogona, pragnąc schować się pośród jego włosów.
— M-m-martwy k-ko-kot...! — w końcu wydobyło się z niej coś zrozumiałego.
— Hm? Gdzie? — Stokrotka rozejrzała się po otoczeniu. — Nie widzę...
Nie widziała. Mogło być niebezpiecznie. Nie myślała nawet teraz o tym, że to było legowisko lidera, że wilczaki dbały o to, by było bezpiecznie w obozie. Musiała pokazać babci co odkryła. Przecież mogły być w niebezpieczeństwie! W końcu, uniosła drżącą łapkę, po czym wskazała na rudą masę futra, na której siedziała starsza kocica. Napięcie wzrosło, a Jutrzenka przełknęła ciążącą i zaskakująco lepką, wręcz zdającą się utrudniać oddychanie ślinę. W końcu, po sekundzie, zdającej się być wiecznością babcia spojrzała we wskazane miejsce.
— To mech, nie kot... — Jutrzenka została poklepana po główce. — A ty skąd się tu wzięłaś? Gdzie twoja mama?
To… co? Mech? Jak to mech… mech był rudy i w kształcie kota? Zdziwiła się bardzo, dalej czując się w niebezpieczeństwie, choć nieco mniej. Babcia w końcu nie zignorowałaby ryzyka… prawda?
— Sz-szkoli... sz-szkoli wojo-wojoników... — wymiauczała cicho po chwili milczenia i zastanawiania się nad sensem słów przywódczyni, po czym położyła po sobie uszka, a w jej oczach wezbrały łezki — N-n-nie o-odsy-odsyłaj m-m-mnie d-do żło-żłobka p-proszę! - zaczęła błagać, wczepiając się mocniej w ogon złotej.
Nie chciała tam wracać. Znów słyszeć tych pisków, krzyków, jęków niezadowolenia albo wrzasków szczęścia, słów Świtu które tak ją bolały, widzieć, jak oni się bawią, rozmawiają, tulą, a ona siedzi w kącie nie mogąc do nich podejść ze strachu zresztą przynajmniej częściowo uzasadnionego.
— Hm... — złota wydała z siebie pełne zamyślenia chrząknięcie, które sprawiło, że mięśnie na całym ciele burej napięły się. Ona się wahała, jejku, jejku... — No dobrze. Duchy nie mają nic przeciwko.
Na te słowa kamień spadł jej z serca. Dziko pręgowana przestała nieco płakać, po czym wtuliła się w ogon Stokrotki. Po chwili, orientując się, iż wypowiedź starszej zawierała coś niezrozumiałego, a zarazem bardzo ciekawego, młoda uniosła łebek i spojrzała na pysk swej babki.
— J-jaki-jakie d-d-duchy? — w jej skrzekliwym głosiku było słychać lekką dawkę stresu, ale i ciekawości. Wlepiła w babkę swe pistacjowe oczęta, czekając na to, aż odpowiedź nadejdzie. A to stało się szybko.
— Duchy. Te, które nas otaczają i z nami są słońce — wyjaśniła rozglądając się dookoła, machając łapą w kierunku tylko jej widocznych osobników. — To nasi przodkowie. Szeptają mi różne rzeczy od maleństwa. Na początku się ich bałam, bo mnie straszyli, ale teraz... Teraz czuje, że to moi przyjaciele.
Oczka Jutrzenki zaświeciły.
— To... k-ko-koty z Mro-mrocznej P-p-puszczy? S-są tu t-teraz z n-nami — zaczęła się rozglądać po legowisku.
Ci, o których wspaniałości tak wiele jej opowiadano, byli tutaj, teraz?! Widzieli ją?! Ci, od których zależał jej los, których tak bardzo nie chciała zawieść, choć słowa Świtu sprawiały, iż wątpiła w swe możliwości niepojęcie?
— Tak. Są. Cały czas — potwierdziła córka Irgi, kiwając głową.
Jutrzenka znów rozejrzała się wokoło. Niestety… dalej ich nie widziała… cóż, może to była domena tylko i wyłącznie jej babki?
— A c-c-co tera-teraz ro-robią? — spytała.
— Nie wiem... Słyszę ich tylko. Ale czasem się zakradają. Teraz jednak nic nie widzę — mruknęła do kociaka.
Skinęła główką, przetwarzając podane informacje w główce.
— Bab-babciu, a c-c-co są-sądzą o m-m-mni-mnie d-d-duchy? Cz-czy... d-d-dam r-r-radę zo-zostać do-dobrą ku-kult-kultystką? — spytała. To ją dręczyło. Spuściła swe uszka wbijając spojrzenie w ziemię — D-d-duchy z-znają od-odpowie-odpowiedzi, p-prawda? B-bo... j-ja... m-m-moje... ro-rodzeństwo... j-jest si-silniejsze... i-im si-się na p-pewno u-uda...
Ale jej… tego już nie była taka pewna.
— Oczywiście, że znają! Daj mi łapkę dziecko. — Chwyciła ją za kończynę i zaczęła się jej przyglądać w zamyśleniu. Jutrzenka czuła to spojrzenie, a jej serca waliło jak młotem. Z ekscytacji, zarazem strachu i szczęścia, że w końcu niepewności się rozwieją — Hm... twój strach to problem, ale czas zadecyduje czy podołasz. Wiele kociąt wyrasta z takiego zachowania w dorosłym życiu. Na końcu drogi czeka zawsze jednak Mroczna Puszcza, która zabierze cię z tego świata hen daleko w przestworza do naszych przodków.
Sporzała na Stokrotkową Gwiazdę z nadzieją w pistacjowych ślipiach. Czyli…
— Cz-czyli... j-je-jest sz-szan-szansa, ż-że po-podo-podołam... ni-nie je-jest... p-prze-przeznaczo-przeznaczona mi po-porażka?
— Jest szansa. Zawsze jest. Trzeba tylko w to wierzyć i chcieć. — Puściła jej łapkę, przekręcając się leniwie na bok. — Ah, jak miło odpocząć po pracy...
Pocieszona koteczka przysunęła się do szylkretki, po czym przytuliła się do jej boku.
— M-m-masz... ł-ła-ładne... fu-futerko... — miauknęła — ta-takie... z-złote...
— Och, tak. To po mojej mamie. Niestety... odeszła — starsza zasmuciła się. — Ale trafiła do Mrocznej Puszczy, do naszych przodków i czuwa nad nami wszystkimi. Bura przytuliła się bardziej do Stokrotki słysząc te słowa, czując, że mimo wszystko starszej jest smutno. W końcu utrata mamusi… musiała być straszna… ona sobie nie wyobrażała… by Szakal miała zniknąć, odejść, zginąć.
— Ch-chcia-chciałabym... j-ją po-pozna-poznać...
— Była cudowna... Wspaniała. Mądra... To dzięki niej powstałam ja i siostra. Teraz nas obserwuje, a ty poznasz ją, gdy już odejdziesz z tego świata.
Nie chciała umierać... ta wizja ją przerażała... ale cieszyła się że jak już to się stanie, spotka Irgowy Nektar. I będzie przy niej bezpieczna.
— C-chcia-chciałabym... mie-mieć z-zło-złote fu-futerko... j-jak o-ona… t-t-ty i ma-mama — miauknęła, spuszczając uszka. Chciałaby być bardziej podobna do swojej rodziny, ale nie była ani z wyglądu, ani z charakteru. W końcu była taką strachliwą ciapą, a one były kultystkami, które tak wiele osiągnęły.
— Och... Mroczna Puszcza dała ci inne, to musi być znak me dziecko. Głowa do góry — dorosłą musnęła ją ogonem pokrzepiająco.
— Z-znak? — zdziwiła się — a... m-m-ma-masz mo-może po-pomy-pomysł, c-c-co... c-co on mó-mógłby zn-znacz-znaczyć? — spytała, mając nadzieję, że to nie był jakiś omen jej przyszłej porażki, w końcu kotki ze złotymi futrami z ich rodziny były bardzo uzdolnione... ale gest który wcześniej wykonała jej babcia dał jej nadzieję, że może to nic złego, a coś dobrego.
— Twoja ciocia... Cienista Łapa okazała się porażką... Moja siostra, Goryczkowy Korzeń, okazała się porażką. W naszej rodzinie najwidoczniej to rodzinne, więc prawdopodobnie też może cię to spotkać, jeśli uważasz, że coś jest na rzeczy. Ja... Nie znam innych kociąt, więc ciężko mi coś ocenić. Duchy milczą.
Przerażenie wymalowało się na pyszczku kociaka. Nie, nie, nie… Jej futro… spojrzała na nie – może i większość jej rodzeństwa też miała inne niż złote… ale… a-ale… — Cz-czy-czyli Ś-św-świt m-mia-miała r-rac-rację... j-j-je-jes-jestem d-d-do n-ni-nicz-niczego i m-ma-mam-mama p-prz-prze-przest-przestanie m-m-mni-mnie w-wkr-wkrótce ko-kochać... - zaczęła płakać wtulając się w futerko Stokrotkowej Gwiazdy. Dlaczego, dlaczego, dlaczego! Dlaczego nie mogła urodzić się złota! Mieć zapewnienie, że wszystko pójdzie dobrze!
— Ciii, spokojnie dziecko. Lepiej nie martw się na zapas. Oddychaj i zaśnij słabe dziecię, a natchnie cię kiedyś siła.
Bała się. Tak strasznie się bała, że zawiedzie. Ale zgodziła się. Pokiwała główką, po czym wtuliła się w babcię. Mimo smutków zaczęła się pocieszać, że w łapce nie miała jeszcze wypisanej porażki, że może się jednak uda… i tak oto usnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz