Nauka przekleństw na nierudych była straszna. Przeczyła jego moralności, ale nie mógł odmówić siostrom, które starały się jak mogły, aby posiadł tą umiejętność. Liczył na to, że nigdy taka okazja na wypowiedzenie tych brzydkich słów nie nadejdzie. Czuł, że zawaliłby i przyniósłby po raz kolejny wstyd rodzinie, która tak przecież na niego liczyła. A zwłaszcza obawiał się, że jego brak idealności w byciu rudym, może sprawić, że wszyscy się go wyprą. Żył więc w stresie, walcząc ze sobą o to, by wydobyć z siebie tą całą pewność siebie, o której mówiła Lew.
Słysząc co siostra powiedziała, zerknął na dawną uczennice medyka ze strachem w oczach. Dlaczego tu przyszła? Czemu akurat w momencie, gdzie uczył się być prawdziwym przedstawicielem rudej społeczności? Nie wiedział dlaczego kotka tak długo piastowała funkcję ucznia, ale na pewno istniało jakieś racjonalne wytłumaczenie. Śmianie się z kogoś, bo po prostu sobie nie radził było okrutne. Położył po sobie uszka, czując jaką presję wywołują na nim siostry. Jak trącają i zachęcają go do tego amoralnego czynu. Ugiął się przed ich wolą i wolno zaczął sunąć do zapracowanej szynszylowej, która wymieniała mech. Jeszcze nie wiedziała co ją czeka. On sam nie wiedział.
Oddech na moment utknął mu w piersi, gdy w końcu dotarł dumnym, wyuczonym przez nauki Zięby krokiem do starszej. Kocica przerwała na moment pracę zerkając na niego z ciekawością w oczach i dozą rezerwy.
Teraz musiał otworzyć pyszczek i pokazać, że był godny nazywania się potomkiem Piaskowej Gwiazdy. Nie mógł stchórzyć, nie mógł zawieść rodziny. Musiał to zrobić. Musiał!
— Czemu jesteś wciąż uczniem? Wyglądasz staro... jak mysi bobek — w końcu udało mu się przecisnąć to słowo przez gardło, biorąc głębszy oddech. Starał się wyglądać na pewnego siebie, ale widać było jak łapy mu drżą, a stres powoli zajada mu skórę.
— Co proszę? — Burzaczka zamrugała, tak jakby właśnie się przesłyszała. Och... Ile on by dał, aby rzeczywiście uznała to za żart lub zwykłą pomyłkę.
— Jesteś nierudym... m-mysim bo-bobkiem i dlatego nie zostałaś medyczką. N-nie masz umiejętności takich jak ciocia Wiśniowa Iskra i... I to pewnie każdy twojego pokroju tak ma. N-nie jesteście w końcu super fajni! — Obawiał się wybuchu złości, krzyków, a nawet zawołania mamy, która dowiedziawszy się co jej syn wyprawiał, na pewno nie byłaby zadowolona. W końcu nawet wyzywać z godnością nie potrafił! To on wyglądał w tamtym momencie tak, jakby miał zaraz się poryczeć i uciec.
— Kto cię nauczył takich słów? — zapytała, marszcząc wrogo brwi.
O nie, o nie, rozgniewał ją. Potrzebował pomocy. Ratunku od siostrzyczek póki jeszcze jego godność nie ucierpiała. Najgorsze jednak w tym było to, że był obserwowany przez ich czujne oczy i wiedział, że wyłapały już najmniejsze błędy, których powinien się wstydzić.
— K-ktoś... — pisnął.
— Pewnie Rozżarzony Płomień, mam rację? — prychnęła jakby pojęła coś istotnego.
No... W zasadzie to nie była wina dziadka, chociaż on też niepochlebnie wyrażał się o kotach jej pokroju.
— Nie oskarżaj mojego dziadka. On jest miły i fajny. Nie to co ty! Lepiej stąd idź, b-bo... Bo tak. Nie chcemy cię tutaj. Z-zarazisz nas swoją s-słabością i potem my będziemy słabi! — wymiauczał starając się ją przegonić jak najszybciej, a przy okazji by zaimponować siostrom przynajmniej ten jeden raz. Potrzebował tego. Ich aprobaty i wsparcia.
Gepardzia Łapa zmrużyła oczy i po prostu sobie wyszła. Nawet się nie popłakała... Był w tym naprawdę beznadziejny! Czując, że zaraz sam się poryczy, wrócił biegiem do siostrzyczek, zapominając, że przecież tak nie wypada. Był jednak w nerwach, a emocje się z niego wylewały. Przytulił się mocno do Lew, mocząc jej futerko łzami.
— P-przepraszam siostrzyczko. N-nie udało się. Z-zawaliłem. J-jestem b-beznadziejnym r-rudzielcem. P-proszę n-nie z-zostawiaj mnie. B-błagam! — łkał coraz bardziej, przestraszony wizją utraty swojej ukochanej siostry.
<Lew?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz