Coś się kończy, a coś zaczyna, nic nie trwa wiecznie, ale kiedyś zawsze musi się zacząć. Bez początku nie istniałoby nic ani świat, ani koty, ani klany, dosłownie nic. Czy to sprawiedliwe, że coś, co jest stare, zastępuje się zawsze nowym? Odpowiedzcie sobie sami, a tymczasem taki właśnie początek niedawno stał się dla kotki o wdzięcznym imieniu Cisza. Jej małe oczka nie ujrzały jeszcze nigdy światła dziennego, jej uszka jeszcze nie usłyszały krzyku, który przepełnia strachem i nienawiścią ciała kotów, z których się wydobywa, jej pazurki jeszcze nie zadrapały innego kota ani ząbki nie wtopiły się i nie rozerwały skóry, a język nigdy nie poznał smaku krwi. Była taka nieskazitelna, czysta i wydawałoby się, że przez pewien czas tak zostanie, jednak los różnie planuje nasze ścieżki. Bywa tak, że często chcemy coś innego, a dostajemy coś na pozór jego przeciwieństwa. Los nie zawsze bywa trafny, okej prawie nigdy...
Cisza leżała i posilała się mlekiem, nic nie zakłócało jej spokoju, była szczęśliwa. Oddychała równomiernie, a ciepła ciecz powoli przemieszczała się do jej brzuszka. Nagle coś postanowiło zakłócić jej ten spokój w sposób niemal haniebny, a mianowicie weszło na nią i zaczęło rozpychać się niczym największe ciepło jakie kiedykolwiek czuła oprócz ciepełka mamusi. Była oburzona, ale nie chciała ani nie mogła nic zrobić. Jak to ciepło chce jej miejsce, to niech sobie weźmie, byleby tylko nic jej nie zrobiło. Odsunęła się nieco, ale mimo wszystko dostała po nosku od tego ciepła, kto wie niechcący, czy nie, ale jednak dostała, co poskutkowało jej cichym piskiem.
<Ktoś coś? Siostry, braciaki? Mamo, tato? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz