BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

27 listopada 2025

Od Lekkomyślnej Łapy CD. Niesfornej Łapy

Przeszłość

Zając spojrzał na brata z rozpromienieniem, gdy zauważył na jego pyszczku tak wielką determinację. Pokiwał głową pospiesznie. Musieli upolować coś dobrego!
— Zgadzam się! Myślę, że to świetny pomysł — zamruczał, uśmiechając się w swój nietypowy sposób. Spłaszczył uszy, ale nie z zaniepokojenia, a z radości.
Mimo rozweselenia kocurów pogoda nie zamierzała też się radować ani iść im na łapę. Mroźne podmuchy wiatru biły koty po pyskach, gdy przemierzali tereny Klanu Klifu. Lekkomyślna Łapa co jakiś czas odpływał myślami, spoglądając na gęsto rozłożony śnieg. Był tak jasny, że przyprawiał go sprawnie o ból oczu.
Napuszył sierść. Zatrząsł się z całego tego chłodu, poduszki łap piekły go od mrozu, a końcówek uszu wcale nie czuł. Miał ochotę jakoś się ogrzać, aczkolwiek to nie było obecnie możliwe. Nawet nie mógł sobie ogonem nosa nakryć. Pozostawało mu więc modlenie się o to, że za niedługo wrócą. Wtedy położy się wygodnie w swoim legowisku, o ile nikt nie będzie nic od niego więcej dzisiaj chciał. A to mało prawdopodobne.
Westchnął cicho pod nosem. Bursztynowooki podchwycił jego ciut przygnębione spojrzenie i uśmiechnął się do niego aksamitnie tylko po to, żeby jemu samemu zaraz zrzedła mina.
Kremus otrząsnął się.
— Króliczku, może za niedługo coś wytropimy i upolujemy — starał się pocieszyć zarówno siebie, jak i brata, przypomniawszy sobie o jego słowach sprzed chwili. Otworzył pysk, czując, jak wiatr powiewa mu przykrótkim futrem na policzkach. Niesforna Łapa pokiwał głową, wyglądał teraz na odrobinę bardziej zrelaksowanego. A może Zającowi tylko się tak wydawało?
— Bukowej Łapie się powodzi, prawda? — zagadnął Zając po chwili wędrówki, spoglądając na brata. Doszły go słuchy, a nawet widział, jak przymilają się do niego dwie kotki – Focza Łapa, a także jej siostra, Morświnowa Łapa. Nie znał ich za dobrze, jednak z tego, co się dowiedział, były córkami jego dawnego mentora, Mysiego Postrachu. Odkąd został ponownie uczniem, co jakiś czas tęsknił za ich wspólnymi treningami. Mimo że czasami go męczyły, to też dzięki nim nauczył się naprawdę wiele. Gdyby nie niebieski kocur, Zającowi pewnie ciężej by się żyło na terenach Klanu Klifu. Może gdyby miał też więcej rozumu, to by uniknął paru przykrości. Mimo że dywagowanie nad przeszłością nie miało absolutnie sensu, to było trudne do uniknięcia. Zając zamyślił się na jakiś czas, słowa Króliczka jakby do niego przestały docierać.
— Zajączku, czy wszystko w porządku? — zapytał wreszcie, te słowa też przywróciły go do teraźniejszości. Otworzył oczy nieco szerzej, spoglądając na brata.
— Ja? Ach, tak, tak, przepraszam, Króliczku — odparł, uśmiechając się nerwowo.
Bursztynowooki prychnął pod nosem, napuszył przy okazji sierść. Zając nie był pewien czy to przez ten chłód, czy może zdenerwował się na niego.

<Jesteś na mnie zły, Króliczku?>

Od Kamiennej Łapy (Kamiennego Pióra) CD. Dębowej Łapy (Porywistego Dębu)

Przeszłość, kiedy Dąbek i Kamyczek byli uczniami

Patrzył na brata ostrym wzrokiem, a w jego piersi coś buzowało. Gniew. Bicolor dużo myślał o tym… niezaplanowanym incydencie podczas sparingu, jednak nadal niczego nie rozumiał. W jego głowie nasuwało się tyle pytań. Dlaczego Dębowa Łapa go zaatakował? Czy chciał mu wyrządzić krzywdę? A przecież tak dobrze im się ćwiczyło, dopóki koledzy z legowiska nie zaczęli obserwować bitwy. Wtedy jego brat w mgnieniu oka zmienił się nie do poznania. W jego oczach błysnęła wściekłość. Wyglądał, jakby chciał Kamiennej Łapie wyrządzić jak najwięcej bólu. A przecież byli rodzeństwem! Bicolor sam już nie wiedział co myśleć o srebrnym. Przecież i tak wszyscy uczniowie kibicowali mu! No… poza jedną Słotną Łapą! Na samo wspomnienie o koleżance kocurek poczuł ciepło w brzuchu. Nie spodziewał się, że szylkretka stanie po jego stronie. Nagle do jego umysłu wpadła nowa myśl. Czy to właśnie o nią chodziło? O to, że kibicowała Kamiennej Łapie, a nie Dąbkowi?
Pręgowany klasycznie mimowolnie nastroszył sierść na karku. Jego brat był zazdrosny! Cętkowany nie mógł się pogodzić z myślą, że jeden kot wolał kogoś innego! Był takim egoistą! Zawsze musiał być najlepszy! Chciał być w centrum uwagi! Chciał być dla każdego tym „najlepszym”, „najfajniejszym”. A Kamiennej Łapie nie zamierzał zostawić ani jednego przyjaciela.
Od kiedy Dębowa Łapa się tak zmienił? Kiedyś był w porządku, a teraz…
Spojrzenia braci się spotkały. W obydwóch parach oczu błyszczał gniew.
— Jestem gotowy — miauknął spokojnie bicolor, przenosząc spojrzenie na Miodową Korę, następnie znów patrząc się na srebrnego wściekle.

***

Syknął zezłoszczony na samego siebie, kiedy Dębowa Łapa przyszpilił go do ziemi i bił po uszach. Wiedział, że nie może dać się pokonać. Musi pokazać, że jego brat wcale nie jest najlepszy! Kopnął przeciwnika tylnymi łapami z całej siły w brzuch i wyczołgał się spod niego. Uczniowie jednocześnie skoczyli na siebie i przeturlali się po polanie, bijąc, kopiąc, wymachując łapami oraz ogonem, prychając i sycząc.
— Dobrze, wystarczy — oznajmił Miodowa Kora, a bracia się cofnęli i otrzepali futra.
Kamienna Łapa, łapiąc oddech, pocieszał siebie samego w myślach. Co prawda cętkowany przez większość bitwy miał delikatną przewagę, jednak bicolor dawał mu radę. Walka była wyrównana. Nie dało się wyłonić prawdziwego zwycięzcy. W końcu Dębowa Łapa nie pokonał go. Po prostu więcej atakował. A Kamienna Łapa dobrze się bronił. Kocurek rzucił wściekłe spojrzenie srebrnemu.

***

W drodze powrotnej do obozu panowała między nimi cisza. Szli leśną ścieżką, a ich futrami delikatnie poruszał ciepły wiatr. Kamienna Łapa spojrzał na brata i strzepnął uchem. Musiał z nim porozmawiać. Wytknąć mu jego błędy. Podszedł bliżej do srebrnego i zrównał z nim swój krok.
— Wiesz, wygrałbym tę bitwę, gdyby nas nie rozdzielili. Tą w obozie podczas sparingu — mruknął cicho, nie chcąc, aby ojciec usłyszał jego słowa. Nie przejmując się reakcją Dębowej Łapy, kontynuował: — Ale i tak zastanawiam się, czemu wysunąłeś pazury. Czułeś, że zaczynasz przegrywać? I chciałeś się w ten sposób obronić? Powinieneś trochę bardziej panować nad emocjami.

<Dąbku?>

Od Korowej Łapy

Przed mianowaniem Kamyczka

Korowa Łapa… Cóż, zaczęła życie, którego trochę się nie spodziewała. Ostatnio Dyniowa Skóra troszkę poważniej prowadziła treningi. Mimo że szylkretka od początku nie traktowała swojej nauki jak jakąś zabawę, tak zauważyła dużą różnicę w wymaganiach mentorki. Zaczęła też wychodzić częściej z ojcem na patrole łowieckie i coraz częściej udawało się jej złapać jakąś zwierzynę! Tym samym przestała spędzać tyle czasu u medyczek. Nadal czasem tam przychodziła wieczorem, żeby porozmawiać z chorymi, czy pomóc poukładać zioła, ale dużo bardziej skupiła się na treningu. Na treningu i na innych kotach. Chociaż Słota mianowała się już jakiś czas temu, zostawiając biedną Korę samą w nieznanych jej kręgach, to kotka nadal dużo wolnego czasu, którego wcale dużo nie było, spędzała z przyjaciółką. Rozmawiały, śmiały się, a czasem nawet wychodziły na wspólne łowy. Wolny czas Kora spędzała też z kimś innym…
— Cześć, Kora! — zawołał czekoladowy pręgus, gdy kotka wróciła z treningu.
— Kamyczek, hej! — uśmiechnęła się niebieska.
Z Kamienną Łapą zaczęła rozmawiać już jakiś czas temu. Byli raz ze sobą na polowaniu i jakoś tak wyszło, że, chociaż oboje niepewni, zaczęli ze sobą rozmawiać. A że obydwoje byli uczniami, to nadal wymieniali się doświadczeniami, czy małymi wskazówkami, jak co zrobić, żeby wyszło lepiej. Obydwoje mieli małe problemy, żeby wspiąć się na szczyt i zostać wojownikiem takiego klanu jak Klan Wilka, ale razem szło to jakoś… łatwiej. Chociaż sama nie spodziewała się, że będzie utrzymywać relacje z bratem Dąbka, bo kocur był dla niej zbyt pewny siebie i po prostu ją irytował, to szybko przekonała się, że Kamyczek to jego całkowita odwrotność i przyjemnie jest mieć z kim pogadać. Z kimś innym niż jej ojciec i troszkę nadto gadatliwa przyjaciółka. Inni jednak szybko zauważyli, że uczniowie trzymają się blisko, a żadne z nich nie chciało być w centrum uwagi z durnymi plotkami, więc coraz częściej po prostu łapali się, gdy inni nie patrzyli, lub totalnym przypadkiem na siebie wpadali.
— Jak trening? — zapytał kocur, gdy kotka leniwie rozłożyła się na swoim legowisku.
Jako jedyny słuchał, co faktycznie miała do powiedzenia. Znaczy, Piołunowy Dym też słuchał, ale miał swoje zmartwienia, Słota za to cały czas jej przerywała i opowiadała o swoim dniu i chociaż kotce wcale to nie przeszkadzało, bo lubiła słuchać, to równie miło było być słuchanym, więc bez zastanowienia odpowiedziała czekoladowemu, jak to coraz lepiej idzie jej wskakiwanie na wysokie drzewa.

***

Dzień mianowania Kamyczka

Kamyczek wyglądał pięknie, stojąc na pniu, tuż obok Nikłej Gwiazdy. Z dumą wypinał pierś, słuchając, jak lider nadaje mu wojownicze imię. Już nie był Kamienną Łapą, z którym ostatnio tyle trenowała, z którym rozmawiała przy każdym posiłku. Nadal był tym samym, troszkę niepewnym i uroczym czekoladowym kocurem, ale teraz nosił nowe imię: Kamienne Pióro. Kora uważała, że to wojownicze imię pasuje mu jak ulał, ale nie pasuje w ogóle w tym samym momencie. Mimo to razem z resztą kotów wykrzykiwała jego imię. Chciała mu pogratulować jeszcze osobiście, ale gdy ceremonia się skończyła, od razu do kotki podeszła jej mentorka.
— Pójdziemy jeszcze na jeden trening, co? — zapytała.
Kora pokiwała głową, bo cóż, chciała być jak najlepsza, przynieść dumę tacie i może sama mianować się, gdy tylko będzie mogła. A do tego… miała jeszcze długą drogę. Dlatego zaraz za rudą wślizgnęła się do tuneli. Niebieska szylkretka trochę cieszyła się, że to właśnie wybrała kotka. Jasne, nie widziała nic i szybko dało się zgubić w odmętach tuneli, tak dużo bardziej wolała te małe pomieszczenia, niż wspinanie się na drzewa.
— W porządku. Rusz do wyjścia. A potem wróć. Ja tu czekam — mruknęła starsza.
Kotka pokiwała głową i przecisnęła się obok mentorki, po czym ruszyła przed siebie. Może troszkę oszukiwała, ale pamiętała niektóre zakręty. Jasne, nadal używała nosa i uszu, aby się odnaleźć, ale początek i koniec drogi przeszła, ufając swojej intuicji, a ta się nie myliła. W ciągu kilku godzin zdążyła wyjść na drugim końcu tunelu i wrócić do obozu, a nawet złapała małą myszkę! Naprawdę dobrze sobie radziła, bo widziała dumę w oczach Dyniowej Skóry.
— Gratulacje, Koro — miauknęła jeszcze, gdy kotka rzucała mysz na stos. — A teraz, uciekaj spać. Jutro kontynuujemy trening!
— Dobrze. Dobranoc!
Pożegnała się z mentorką i może trochę tęskno spojrzała na legowisko wojowników. Wszystkie najbliższe osoby teraz były tam, a ona została sama z resztą uczniów. Jasne, z nimi też coś czasem porozmawiała i to chyba była jedyna rzecz, za którą faktycznie była wdzięczna Dąbkowi, ale z żadnym z uczniów nie miała tak głębokiej relacji, jak ze Słotą. Albo Kamyczkiem… I wcale nie miała zamiaru tego zmieniać. Po prostu przyłoży się do treningów! I zaraz znów będzie z najbliższymi! Ale teraz, skuliła się tylko tęskno w swoim legowisku i zasnęła.

[758 słów]

Od Ognikowej Słoty do Kocimiętkowego Wiru

Ognikowa Słota rozciągnęła się, czując lekkie, chłodne podmuchy omiatające jej pysk. Otrzepała sierść z wszelkiego rodzaju drobinek, jakie mogły się jej uczepić po całej nocy odsypiania. Wyszła z legowiska, widząc, że spora część wojowników już wybyła ze swoich łóż. Pobiegła truchtem do sterty zwierzyny, chcąc coś przekąsić. Burczało jej w brzuchu, za niedługo pewnie znajdą dla niej jakieś zajęcie. 
Wybrała z górki zdobyczy pulchnego gołębia. Zaczęła rozglądać się po pobratymcach – w obozie panował lekki chłód, zwłaszcza w miejscach, do których jeszcze nie dotarło słońce. Zauważywszy rudą kotkę, spojrzała na nią ciepło, po czym zaczęła kroczyć w jej stronę.
— Hej, Kocimiętkowy Wirze! — krzyknęła do towarzyszki, posyłając jej uśmiech. Ostatnio została mianowana, pokonała Kamienną Łapę. Ognikowa Słota nadal nie była pewna, co myśleć o kocurze. Z jednej strony swego czasu bardzo chciała się z nim zakolegować, w końcu był bratem Dębowej Łapy, teraz znanego jako Porywisty Dąb. Jednak z drugiej wcale nie mogła – uczył go Wilczy Skowyt, więc to nie stawiało go w najlepszym świetle. Sama Zalotna Krasopani nie przepadała za ich rodem, jeśli jej pamięć nie myliła. Lepiej było nie denerwować matki. W końcu co by Słota zrobiła, gdyby Zalotka się na niej zawiodła? Nie mogła do tego dopuścić! Co do Kocimiętki… ostatnio spędzała z nią dużo więcej czasu, od rozmowy z Tygrysią Łapą, a teraz już Tygrysią Nocą. Odnalazła w ich konwersacjach komfort, jakiego było jej potrzeba.
Zielonooka podniosła wzrok, spozierając na wojowniczkę. Posłała jej uśmiech na przywitanie.
— Ognikowa Słoto, co tam? — zapytała, gdy znalazła się już wystarczająco blisko.
— Zjemy razem? — zapytała brązowooka, kładąc przed kotką zdobycz, jaką sobie wybrała.
Kocimiętka kiwnęła entuzjastycznie głową.
— Pewnie! — odparła szybciutko, po czym zabrała się za rozdzielenie ptaka na dwie części. Zwinnym ruchem pazura przecięła cienką różową skórę, wyrywając przy tym kilkanaście piór, przysuwając drugą część Słocie. Zabrała się za jedzenie, chyba sama musiała zgłodnieć.
— Co dzisiaj robisz? — dopytała Słota między gryzami.
— Dzisiaj? Dzisiaj… nie mam nic takiego tak naprawdę, chyba że mi coś przydzieli Makowy Nów — odpowiedziała, nie zastanawiając się długo.
W oczach Słoty błysnęła iskra zadowolenia. Świetnie! Więc mogła jej za moment znaleźć zajęcie. Pokiwała głową, dając w ten sposób znać, że przyjęła.
— Zatem chodźmy na wspólne polowanie — miauknęła, pusząc sierść na piersi. — Dokończ jeść i się zbieramy — dorzuciła, sama kończąc już powolutku swoją zdobycz.
Kocimiętkowy Wir zaczęła szybciej przeżuwać zdobycz, wyglądała momentami tak, jakby odpływała myślami gdzieś daleko, tylko po to, żeby za moment wziąć kolejny gryz gołębia.
Wreszcie kiwnęła głową, oblizując policzki. Na sam koniec wystawiła język, jednak nie złośliwie, po prostu to była taka jej rzecz.
— To prowadź, gdzie idziemy? — zapytała, nie rezygnując z uśmiechu na pyszczku.
— Pokażę ci — odparła Słota, idąc już w stronę wyjścia z obozu. Zanurkowały w tunelu, ocierając się o siebie futrami w przyjacielskim geście.

***

Szły obok siebie w ciszy, Ognikowa Słota rozglądała się za wszelkiego rodzaju intruzami, a także nasłuchiwała czy nic przypadkiem nie piszczy w trawie. Słabe słońce grzało im grzbiety, za niedługo powinno się ocieplić. Dojdą na miejsce przed wysokim słońcem, tak myślała Słota.
Przed ich pyskami zaczęło rysować się już wielkie białe skrzydło należące do Dwunożnych. Potworna Przełęcz – szylkretka zastanawiała się, jakie miejsce byłoby najlepsze. Tutaj może będzie najspokojniej, w dodatku zdarzały się w tych terenach króliki, więc może Kocimiętce by się to spodobało. Wilgotna ziemia chlupotała kotkom pod łapami, las miękł pod napływem ciepła Pory Nowych Liści. Zielone pąki dumnie prezentowały się na drzewach, a rozciągające się niebo nad ich głowami było błękitne, nieprzecięte ani jedną mleczną chmurką.
Ognikowa Słota zatrzymała się u boku Kocimiętki, czując, jak stykają się znowu futrami. Brązowookiej serce zabiło mocniej. Zmarszczyła nos, nie będąc pewna, dlaczego tak zareagowała. Nie myśląc nad tym długo, wskazała głową poruszającą się kępkę trawy. Coś nieopodal nich skubało sobie w najlepsze jakieś ziarenko, nieświadome zagrożenia. Nie był to królik ani zając – raczej nornica lub mysz.
Kocimiętka, zauważywszy ruch towarzyszki, kiwnęła głową i przybrała pozycję myśliwską. Zaczęła skradać się do celu, nie spuszczając go z oczu. Przed jej łapami nie było ani jednej gałązki, chociaż podłoże mogło być śliskie przez odpuszczającą już Porę Nagich Drzew. Śniegu ubywało i ubywało, niedługo nie zostanie z niego nic.
Nagle ruda pobiegła przed siebie, posyłając kawałki ziemi wraz z trawą w powietrze. Pędziła niczym królik uciekający przed kotem.

***

Ognikowa Słota przysiadła obok Kocimiętkowego Wiru. Zdobycze leżały przed ich łapami, dzisiejszy dzień był udany. Może nie wykarmią tym całego klanu, ale na pewno ktoś się dzięki temu naje. Słońce powoli zachodziło, malowniczy krajobraz widniał przed ich oczami. Horyzont wymieszał się z ostrymi pomarańczowymi, różowymi, a nawet i żółtymi chmurkami, które przecinały mocno nasycone niebo. Słońce raziło kotki po oczach, puszczając na nie ostatnie ciepłe promyki. Szylkretka zerknęła na rudą, która wpatrywała się teraz w niebo. Wyglądała, jakby myślami była gdzieś daleko.
Po paru uderzeniach serca zielonooka zagadnęła.
— Słoto, oddaliłaś się ostatnio od Tygrysiej Nocy? — mruknęła, a w jej głosie słychać było czystą konsternacje.
Brązowooka speszyła się odrobinę. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi, zmarszczyła nos, a ogon zawinęła delikatnie. Nie rozmawiało jej się o nim przyjemnie. Takie pytanie ze strony pręguski było do przewidzenia, w końcu wojowniczka bardzo często jej o nim opowiadała w przeszłości, zresztą wcale nie tak dawno temu. Prychnęła cicho pod nosem.
— On jest mysim móżdżkiem, wiesz? — miauknęła kocica, starając się, jak mogła, żeby tylko nie wybuchnąć przed przyjaciółką. — To znaczy… lubię go, ale on jest zaślepiony. Jest wiecznie zajęty czym innym — przedstawiła, nie będąc pewna, jak powinna to ująć. Zmrużyła oczy, machnąwszy ogonem nerwowo. — Jakby miał w głowie muchy, a nie mnie — dorzuciła pod nosem, płaszcząc uszy. — Kocimiętko, a jak mają się twoje relacje? Dogadujesz się z Nadciągającym Pomrokiem? — zagadnęła, chcąc jakoś uniknąć tematu Tygryska. Nie wiedziała, jak do niego podchodzić odkąd ją odrzucił.

<Kocimiętkowy Wirze?>

Od Berberysowej Łapy do Makowej Łapy

Kiedy byli kociętami

Berberys siedział spokojnie przed żłobkiem, patrząc, jak bawi się jego rodzeństwo. Cierń z Makiem ganiali się wte i we wte, jednak on obawiał się dołączenia do ich gonitwy. Co, jeśli był za wolny? Wiedział, że jego ojciec raczej by pokręcił nosem za jego wahanie, a w szczególności te tak błahe, jakim było dołączenie do zabawy z własną rodziną. Przecież wszyscy są z tego samego miotu.
Nagle podeszła do niego zdyszana Mak i dotknęła jego łaciatego noska.
— Berek, Berberysie! Chodź, pobaw się z nami! Nie bądź taki! — zamruczała Mak, ocierając się swoją czarną sierścią o niego.
Berberys przez chwilę myślał, jednak po chwili skinął głową.
— Dobrze, dla ciebie dołączę do zabawy. — Pokiwał krótko głową, jednak w środku czuł, że w żołądku fruwają mu motylki z podekscytowania.
Kochał siostrzyczkę, była tym brakującym ogniwem, którego on nie miał. Jej charakter oraz ciepło było łudząco podobne do tego, które ma ich mama. Mak zawsze stawała za nim oraz go komplementowała. Była i jest kochającą siostrą, o którą również musiał dbać.
Przeniósł swój wzrok na Ciernia, który z lekkim niezadowoleniem przypatrywał się Berberysowi, jak podchodzi z Makiem do niego. Brat zawsze traktował go jak kogoś gorszego albo konkurencję. Było to przykre, jednak także mobilizujące. Chciał mu również udowodnić, jak i ojcu, że nie jest słabym kocurem.
— Dobrze, więc zacznijmy zabawę! Berberysie, ty jesteś berkiem! — Pacnęła go kolejny raz. — Goń Ciernia, ja nie mogłam go dogonić, on oszukuje! Bierz go!
Śmiech czarnej koteczki rozszedł się po obozie, a Cierń posłał mu wyzywające spojrzenie. Berberys przełknął ślinę, po czym skoczył prosto na swojego brata, rozpoczynając tym samym gonitwę.
Bawili się tak prawie cały dzień, do momentu, kiedy przyszedł w odwiedziny Świerszczowy Skok. Wtedy opadły mu chęci do zabawy, a Cierń, jak zwykle, zabiegając o względy ojca, zepchnął ich na dalszy plan, skupiając swoją całą uwagę na Świerszczowym Skoku.

***

Teraźniejszość

Pora Nowych Liści była bardziej ekscytująca od śniegu i pluchy. Krajobraz na terenach Klanu Burzy, o wiele się poprawił, a zapachy kwiatów, które zaczęły kwitnąć, były przepiękne. Śnieżycowa Chmura zabrała go na patrol, na którym znajdowało się jego rodzeństwo, co ucieszyło Berberysową Łapę niezmiernie. Nie wiedział, gdzie mentorzy ich prowadzą, jednak znajdowała się tutaj również Jagodowe Marzenie, a on ufał jej bezgranicznie. Wątpił, by matka zabrała ich w jakieś straszne miejsce lub zrobiła trening z wysokim ryzykiem kontuzji.
— Psst! Myślisz, że idziemy na polowanie, czy raczej dokładne obejrzenie granic? Słyszałeś o groźnej granicy z Klanem Wilka? Podobno to sami zdrajcy i mordercy! Jak wilki! — wyszeptała do jego ucha Makowa Łapa, która bezszelestnie zjawiła się obok niego.
Berberysowa Łapa wzdrygnął się na głos swojej siostry. Przestraszyła go! Pewnie wszyscy musieli to zobaczyć! Czując, jak podnosi mu się sierść na grzbiecie, strzepnął ogonem.
— Nie tak nagle! Przestraszyłaś mnie! — prychnął cicho, jednak nie zamierzał zignorować ciekawej rozmowy, którą zaczęła siostra. Klan Wilka wydawał się ciekawym tematem. — Może pójdziemy na granicę z Klanem Klifu i zobaczymy, jak oni polują? Od Śnieżycowej Chmury słyszałem, że oni polują na ptaki, jednak to Klan Wilka ma więcej drzew i możliwości na polowania na taką zwierzynę. To oni muszą być dziwni… Ciekawe, czym dokładnie się żywią…
— Może jedzą piasek? Ja słyszałam, że mają dostęp do morza, jednak nie umieją pływać. Co za głuptaki! — zachichotała Makowa Łapa.
Berberysowa Łapa zaśmiał się na określenie, jakiego użyła siostra.
— Rzeczywiście muszą być głuptakami.
Nagle w ich kierunku odwrócił się Ciernista Łapa.
— Czy możecie się zamknąć? Po prostu dajcie w spokoju mentorom pracować. Muszą nas jakoś zaprowadzić do miejsca, gdzie nie ma żadnych roztopów oraz wyjść z tuneli, jakie pozostawiły po sobie zające.
— Po co nam taka przestrzeń? Trochę ciężko o miejsce bez nor, jak na ogół polujemy na króliki. — Makowa Łapa wyprzedziła Berberysową Łapę.
— Idziemy trenować biegi długodystansowe — wtrącił się do rozmowy drugi brat, Trzmiela Łapa.
Berberysowa Łapa postawił uszy. Trening z rodzeństwem brzmiał ciekawie. Czy biegi długodystansowe będą podobne do ich zabawy w berka?

***

W końcu doszli do miejsca, gdzie miał zacząć się trening. Cyklonowe Oko, Jagodowe Marzenie, Śnieżycowa Chmura i Skrzypiący Skrzyp ustawili się przed uczniami. Mentor Trzmielej Łapy wyszedł na środek, by przedstawić im plan działania oraz to, jak powinni zachowywać się podczas ćwiczeń, żeby nikomu nie stała się krzywda. Berberysowa Łapa przytakiwał krótko na słowa młodego wojownika. Sam nie chciałby skręcić łapy i siedzieć w lecznicy pod czujnym okiem Wdzięcznej Firletki. Pewnie jej asystent nie zostawiłby po nim suchej nitki, a on również nie chciałby zajmować zbędnego miejsca w legowisku medyka, skoro inni członkowie Klanu Burzy mogą potrzebować tego miejsca bardziej.
Kiedy Skrzypiący Skrzyp skończył przemowę, na środek wyszedł Cyklonowe Oko, który pokrótce opowiedział, co będą robić na rozgrzewce.
“Trucht, biegnąc po niedużym kole, nie brzmi zbytnio wyczerpująco” – pomyślał, wstając z rodzeństwem.
Podczas ich krótkiej rozgrzewki pozostali mentorzy rozpierzchli się po miejscu, gdzie mieli ćwiczyć biegi długodystansowe. Skrzypiący Skrzyp i Śnieżycowa Chmura sprawdzali, czy nie ma niebezpiecznych nor, do których ktoś mógłby wpaść, a Jagodowe Marzenie pobiegła bardzo daleko do miejsca, gdzie była meta. Matka była wręcz małą kropeczką, wręcz zarysem, który prawie wtapiał się w jasnozielone trawy. Wśród najróżniejszych kolorów wyróżniała się jedynie jej biel, chociaż nie miała jej za dużo.
— Cyklonowe Oko! Wszystko gotowe! — zawołała Śnieżycowa Chmura.
Srebrny kremowy wojownik skinął głową i ustawił ich w szeregu.
— Będziecie teraz biec. Pamiętajcie, aby uważać i patrzeć pod własne łapy. Bieg długodystansowy to nie to samo co krótki sprint, ale też nie możecie być wolni, bo króliki nie będą na was czekały. Biegniecie w stronę Jagodowego Marzenia, tam macie chwilę odpoczynku i wracacie również biegiem w moim kierunku. Zrozumiano?
Wszyscy skinęli głowami.
— Dobrze, to na moje trzy ruszacie.
Berberysowa Łapa postąpił dokładnie tak samo, jak jego rodzeństwo, które ustawiło się w pozycji gotowej do biegu. Widział, jak na ich pyskach rysuje się skupienie.
— Raz.
Wszyscy spięli swoje tylne łapy, by zaraz się wybić i ruszyć biegiem przed siebie.
— Dwa…
Wyczekiwali w napięciu.
— Trzy!
Cała czwórka ruszyła równo, po czym Berberysowa Łapa zaczął przyspieszać z Ciernistą Łapą, wychodząc tym samym na prowadzenie, z tyłu goniła ich jeszcze Makowa Łapa, a na samym końcu próbował ich dogonić Trzmiela Łapa. Ich ustawienie jednak nie trwało długo, gdyż siostrzyczka mimo chudziutkiej i wiotkiej postury, wyprzedziła ich wszystkich. Kotka miała w sobie tyle energii, że każdy z braci szczerze mógł jej pozazdrościć. Sam Berberysowa Łapa spadł na trzecie miejsce, muskając wąsami Ciernistą Łapę po barku.
“Jestem tak blisko drugiego miejsca!” – wykrzywił pyszczek w niezadowoleniu i presji.
W końcu dobiegli do Jagodowego Marzenia. Zdyszani i zmęczeni zostali przywitani ciepłym, szorstkim językiem matki, która każde z jej dzieci polizała po główce.
— Wspaniale wam poszło! Gratulacje, Makowa Łapo, byłaś pierwsza — zamruczała matka, głaskając swoją córeczkę ogonem.
Berberysowa Łapa również zamruczał zadowolony wygraną siostry.
— Szybko biegasz, musisz ze mną częściej wychodzić na treningi. — Dotknął nosem ucha siostry.

<Makowa Łapo? Chodźmy dalej biegać!>

[1103 słów + biegi długodystansowe]

Od Promyka (Promiennej Łapy) do Źródlanej Łuny

Każdy dzień jest dobry, kiedy kot budzi się uczniem nie kociakiem. Promyk była tego dobrym przykładem. W dzień swojego mianowania nie miała o nim żadnego pojęcia. Tylko uśmiech na pysku ojca mógłby jej coś podpowiedzieć, ale jak zwykle Promyk była zajęta sortowaniem kamyków od największego do najmniejszego i od najbardziej szarego do najmniej szarego jednocześnie! I robiłaby to dalej, gdyby nie jej drugi tato, który wszedł do żłobka.
I wkrótce Promyk stała przed Źródlaną Łuną jako Promienna Łapa. Cóż za zaskoczenie. Jakiż to był dobry dzień, mogłaby pomyśleć, ale teraz musiała spać w legowisku uczniów, a zostawiła swoje kamienie i pracę z nimi związaną w żłobku. No cóż. Musiała się z tym teraz pogodzić.
– Patrz tato! Teraz jestem Promienną Łapą! – Promyk wypięła pierś, a jej tato tylko odetchnął. Teraz ktoś inny będzie musiał znosić energię kotki! I będzie to Źródlana Łuna. – I jutro zaczynam trening, już nie mogę się doczekać! – i zanim tato powiedział cokolwiek na jej oświadczenie, kotka pobiegła dalej w swoją stronę. Musiała w końcu znaleźć trochę mchu na własne posłanie. Nie będzie przecież spała z bratem ani siostrą! Była już na to za duża przecież!
Promyk spała dzielnie całą noc na swoim miękkim mchu i wstała, zanim słońce jeszcze porządnie się obudziło. Na niebie była widoczna drobna poświata. Promyk, a raczej Promienna Łapa usiadła przy wejściu do legowiska wojowników i zmarszczyła nos. Źródlana Łuna jeszcze z kimś rozmawiała! No cóż, może Promyk w takim razie może sama wyściubić nos poza obóz.
Tak też zrobiła i może poszłaby nawet dalej, gdyby nie wodospad. No tak. To może być problem. Nawet duży problem. Promyk nigdy nie zainteresowała się jak wyjść z obozu, zbyt zajęta swoimi własnymi sprawami.
Czekanie na swoją mentorkę bardzo jej się dłużyło, więc kiedy tylko kotka wyściubiła nos z legowiska Promyk przypadła do niej z ekscytacją.
– Idziemy? Gdzie najpierw? Będziemy się uczyć walki? Polować? A może walczyć i polować! Słyszałam, że mamy tu mewy? To prawda? Zobaczymy mewę? Albo znajdziemy kraba? Albo…
– Okej, okej! Zwolnij! – Źródlana Łuna machnęła na nią łapą, więc Promyk ucichła na chwilę. – Najpierw chciałabym zjeść śniadanie. Potem… obejrzymy tereny klanu. – i na tym się skończyło. Promienna Łapa już zjadła, więc mogła tylko biegać sobie w kółko po obozie, starając się unikać wszystkich wokół.
Po skończonym posiłku zaczęła się ich podróż. Promyk dowiedziała się jak wyjść z obozu, co… logicznie musi zostać przez nią poznane. Jednak już teraz w głowie kotki pojawiały się pomysły na to, co może sama robić poza obozem i gdzie może biegać. I jak daleko może pobiec! Och...tyle możliwości.
Cóż za ekscytujące zajęcie, ten trening. Oczywiście jest to stwierdzenie sarkastyczne. Poznawanie terenów nie było tak ciekawe, kiedy Promyk nie mogła biec w przód i przed siebie. Co jak co, może i była nieco psotliwą duszą, ale umiała zachować resztki logicznego myślenia. Jeśli ucieknie za daleko od swojej mentorki, na pewno się zgubi.
– Och... – Promyk zmarszczyła nos, kiedy weszła za Źródlaną Łuną na jakiś… dziwny teren.
– Coś nie tak? – kotka odwróciła się do niej, jej jedno oko zerkając na nią z zastanowieniem.
– Em… – Promienna Łapa zastanowiła się krótko. – Co to jest? – wskazała na… grunt. Na co innego mogłaby wskazać!
– Piasek…– jej mentorka zdawała się skonfundowana jej pytaniem.
– Jest dziwny. Nie podoba mi się. – Promyk cofnęła się o krok, jej futro napuszone na karku. Jakby to miało jej pomóc i pozbyć się tego piasku. Źródlana Łuna usiadła sobie i uśmiechnęła się pod nosem.
– Chyba będziesz musiała się nauczyć to tolerować, wiesz? – miauknęła. – To na plaży znajdujemy kraby.
– Och… – Promyk sama zastanowiła się nad swoim następnym krokiem i w końcu zdecydowała, że da radę. Ale… w specyficzny sposób. Zamiast wejść na piasek jak normalny kot ona raczyła wskoczyć na niego wszystkimi czterema łapami na raz i to z rozpędu. I potem obejrzała się na swoją mentorkę, z której pyszczka nie była w stanie odczytać żadnej konkretnej emocji. No cóż. Promyk skupiła się na piachu pod sobą i zaraz pędziła przed siebie, pozostawiając Źródlaną Łunę za sobą. I tak biegła aż do wody. Piasek był… nadal koszmarny. Nie dało się temu zaprzeczyć, ale woda ją wołała. Promyk nie miała nic przeciwko, żeby zanurzyć łapki w wodzie. Gorzej, że do mokrych łap piasek lepił się lepiej niż do suchych. I kiedy Promienna Łapa weszła na suchy piach ze swoimi mokrymi łapami, jej przednie łapki uniosły się w górę. Jakby ktoś na to patrzył z boku, to widziałby kota siedzącego na dwóch łapkach, i desperacko machającymi pozostałymi dwoma w powietrzu. I drugiego kota patrzącego na to z rezygnacją… Cóż... Źródlana Łuna miała jeszcze wiele… promiennych cech do odkrycia.

<Źródlana Łuno? Powodzenia z Promykiem XD>
[755 słów]

Od Słodkiej CD. Łezki (Sennej Łapy)

Siedziałam gdzieś w żłobku, w ciszy wpatrując się w bawiące się rodzeństwo. Największy liliowy kocurek o błękitnych oczach ganiał za naszą siostrą — czekoladową szylkretką z charakterystycznymi pręgami na uchu. Zazwyczaj widząc ich bawiących się razem od razu bym dołączyła, jednak w tamtej chwili czułam, jakbym za uderzenie serca miała wybuchnąć. Wybuchnąć płaczem i uciec gdzieś bardzo, bardzo daleko od wszystkiego i wszystkich, żeby na chwilę zostać samą. Tam, gdzie nie znalazłby mnie żaden kot, ani w ogóle żadna żywa istota. Tam, gdzie mogłabym gnać razem z wiatrem wśród niezliczonej ilości kwiatów, a ptaki wędrujące po błękitnym nieboskłonie wyznaczałyby mi drogę, za dnia kierując się ku wschodzącemu słońcu, a nocą tańcząc wraz z gwiazdami do naszej wspólnej melodii. Odwróciłam się tyłem do bawiących się kociąt, aby skierować swoje ślepia na niebo i obóz znajdujący się pod nim. Otarłam łzy jedną łapką, następnie owijając wszystkie cztery krótkie kończyny puchatym ogonem. Delikatnie strzepnęłam głową, aby w ten sposób odgadnąć sobie grzywkę z oczu w kolorze nowo powstałych liści i pierwszej trawy po porze nagich drzew, wyłaniającej się znad białego puchu wraz z pierwszymi przebiśniegami, wywabionymi promieniami słońca. Miałam ochotę na zabawę tak Jak niemal zawsze, jednak już od jakiegoś czasu chciałam poznać szylkretkę, która pojawiła się wraz z uczennicą Medyka pracującą powracającą z treningu wojownika z Klanu sojuszniczego. Nosiła imię łezka, a jej futerko w większości pokrywała czerń. Mimo tego gdzieniegdzie widać było rudy odcień oraz przebijającą się biel. Głównie siedziała sama, strona codziennego klanowego z gwarku, zabaw tylko ciętych figli, zapewne po prostu preferując ciszę i spokój. Mimo to ja podeszłam do niej, próbując zachęcić do zabawy. Skończyło się tak, że popłakałam się i odeszłam mówiąc, że pobawią się sama. Zamiast tego jednak właśnie siedziałam nie rozmyślając o całym świecie z myślą “ Co zrobiłam nie tak?...“. Nagle, niespodziewanie starsza kotka podeszła do mnie.
— Ja… — wydukała, wbijając ślepia w łapy. — Przepraszam… Nie chciałam — miauknęła cicho, nerwowo poprawiając swoje futerko na piersi.
Przez uderzenie serca analizowałam wypowiedź szylkretki, wpatrując się w jej trójbarwne, lśniące futro.
— Nic się nie stało! Ja też czasami nie mam ochoty na zabawę… Może teraz masz ochotę się ze mną w coś pobawić? Jeśli nie zrozumiem, to nic!
Uśmiech wrócił na mój pyszczek, przyozdabiając go tak, jak zawsze.
— No… Nie wiem... W sumie mogę…? — miauknęła niepewnie i cicho, jakby bała się choćby wykonać najmniejszy ruch.
To w takim razie w co chciałabyś się pobawić? — mruknęłam, strzepując swoją rudą, puszystą kitą w czarne piegi.
— Nie wiem… — odparła niemalże szeptem Łezka, zaczynając wysuwać i chować pazurki przednich łap.
Zaczęłam szybko myśleć nad jakąś odpowiednią rozrywką dla naszej dwójki. “Kulki mchu to przereklamowana nuda…” — stwierdziłam, od razu odrzucając ten pomysł.
”Zabawa z piórkiem też odpada, bo w niej trzeba strasznie dużo biegać. Na chowanego nie mam za bardzo ochoty, A tak poza tym to jest za mało miejsca no i też to nie jest chyba zabawa odpowiednią dla dwóch kotów, potrzeba do niej większej ilości graczy… O, już wiem!“
— A może porobimy odbitki albo rysunki w piasku? Robiłaś je kiedyś? To super frajda!
— Nie… Nie robiłam… Chyba… — odparła kotka, a w jej ślepkach przez chwilkę coś się zatliło.
Nie wiedziałam, czy to zainteresowanie zaproponowano zabawą, radość z tego, że nie trzeba w niej kontaktu, czy może coś zupełnie innego, jednak sam fakt tego, że tam był sprawił, że zrobiło mi się ciepło na serduszku. Wsunęłam łapkę obok siebie, gdzie było kilka muszelek, liści o różnych kolorach, oraz cztery duże wygięte rybie łuski. Oprócz tego było też tam kilka kwiatków, które tata przyniósł mi z patrolu wraz z kilkoma innymi rzeczami. Zgarnęłam to wszystko, zaczynając po kolei tłumaczyć ich zastosowanie.
— Te łuski służą do przenoszenia wody z kącika zabaw, ale można też odciskać je w piasku, tworząc ciekawe wzory muszelki to samo, a kwiatki są raczej tylko do odciskania. Tak naprawdę to można odcisnąć wszystko, co się chce! Łapkę, bursztyn, kamyk… Cóż, ja raczej nie radzę, jeśli nie lubisz smaku piasku, ale możesz spróbować i pyszczek… A do tego można dorysować coś pazurkiem lub wodą przeniesiono właśnie muszelkami, lub rybimi łuskami! Co ty na to?
Starsza przez chwilę siedziała w bezruchu, jakby analizując moje słowa. W końcu delikatnie otworzyła pyszczek. Brzmi. Brzmi okej. Mruknęła, zaczynając odciskać jeden z kwiatów. Z uśmiechem złapałam całuskie ryby, odciskając dwa podłużne kształty. Następnie ją odłożyłam, zaczynając pazurkiem rysować dwa kółka, cztery trójkąty, dwie kreski, bardzo długie kreski, a następnie osiem małych kropka do tego dodałam kilka gwiazdek i serduszek, oraz odcisnęłam kilka kwiatków i muszelek. Na koniec dodałam trochę szczegółów, aby moje dzieło wyglądało jak najlepiej.
— Iiiiiiiiiiiii… Gotowe!!! Jeszcze tylko podpisać...
Nie zdawałam sobie z tego sprawę ale zazwyczaj jeśli bardzo się na czymś skupiałam lub robiłam coś na czym mi zależało lekko wystawiała język, pokazując kotu siedzącemu obok to, że co na nim łatki tak samo jak na moich uszach czy nosku lub łapkach. Namaziałam dwie strzałki, nierówno pisząc najpierw „Łezka”, a następnie trochę dalej „Słodka”.
— tadam! Co uważasz? Spytałam z ekscytacją, zaczynając przestępować z łapki na łapkę. Kocie odwróciło się w stronę mojego obrazku, przez chwilę się w niego wpatrując. W końcu po czasie, który jednocześnie zdawał się nie mieć końca niczym nurt wiecznej rzeki, nieskończenie płynącej przez niezliczoną ilość czasu, oraz ułamek uderzenia serca, ulotny niczym ostatnie tchnienie żywej istoty, lub ważne dla nas momenty.
— Jest… Jest ładny… Jestem już zmęczona… Pójdę już sobie…
— O-oh, okej… — mruknęłam, czując w środku dziwne uczucie.
Kotka odwróciła się, następnie zaczynając się wycofywać, kiedy ja zaczęłam walczyć sama ze sobą.
“ Chyba nie powinam… Ale… Słodka nie! Nie, nie, nie rób nic głupiegoooo… “
Wpatrywałam się w powoli odchodzącą przyszłą uczennice, w końcu na uderzenie serca zamykając oczy z rezygnacją. Następnie pobiegłam w jej stronę i bez ostrzeżenia przytuliłam. Nie jakoś tak bardzo mocno albo tak, żeby się przewróciła czy coś. To był taki zwykły przytulas, którego najchętniej urzyczyłabym całemu światu! Przez pierwszą chwilę szylkretka nie ruszyła się ani o długości wąsa a ja czułam się, jakbym tuliła się do śledzia. Nagle jej postawa się zmieniła, ponieważ cała się spięła. Przestraszyłam się i odsunęłam się z ciężkim uczuciem.
— Na muszelki… Prz-przep-przepra-aszam ni-nie powinnam tak robić…
Odsunęłam się o kilka kroków czując, jak mój ogon zaczyna nerwowo podrygiwać.
— Po prostu… Sama nie wiem… Może to głupie wytłumaczenie… Ale czasami… Po prostu to jest silniejsze ode mnie… Mimo wszystko powinnam szanować twoją przestrzeń… Przepraszam…
Patrzyłam się ze skruchą w ślepiach na Łezkę, czekając na jakąś reakcję. W końcu wzięła lekko drżący wdech.
— Ni… Nic się nie stało… Tylko… Tylko nie rób tak więcej… — wybełkotała, w czasie wypowiedzi wyrównując swój ton.
— Dobrze… — mruknęłam, podkulając pod siebie ogon.
Ponownie szylkretka zaczęła się wycofywać, tym razem szybciej przebierając łapkami. Po uderzeniu serca zrobiłam jeden niepewny krok w przód.
— Łezko?... — powiedziałam cicho myśląc, że tego nie usłyszy, jednak zastrzygła jednym uchem, na chwilę się zatrzymując i spoglądając w moją stronę.
Wzięłam drżący oddech przed swoją wypowiedzią.
— Zostaniesz moją przyjaciółką?... — spytałam, podnosząc na nią wzrok.
Między nami nastała chwila ciszy, przerywana jedynie odgłosami zabawy mojego rodzeństwa w tle.
— Ja… — zaczęła, wkrótce jednak urywając.
— Zastanowię się… — dokończyła, później znikając w cieniu, zostawiając mnie samą sobie z niemałym mętlikiem w głowie.

✩ ★ ✩ ★ ✩

Kiedy słodka miała około 5 księżyców, świętowanie nadejścia wiosny.

✩ ★ ✩ ★ ✩

Co dopiero się obudziłam i zamulona tuptałam przed siebie nic nie widząc, przez co w coś wpadłam. Coś, albo kogoś. Ciężko stwierdzić, widząc jedynie jakieś kolorowe ciapki. Upadłam na plecy, nie do końca wiedząc co się w ogóle stało. W końcu orientuje się, że leżę na ziemi, więc podnoszę się, aby móc pozbyć się piasku z futra i przeprosić to coś lub kogoś w co wpadłam.
— Przepra-przepraszam... — wymamrotałam, po chwili po prostu siadając obok, ocierając oczka łapkami. Tej nocy miałam problem ze snem i poprosiłam mamę o pomoc. Chwilę później wróciła w towarzystwie medyczki, która podała mi jakieś malutkie ziarenko, dzięki któremu teraz byłam… Właśnie taka tuż po obudzeniu. Pewnie dalej działało…
— Nic... Nic się nie stało — odpowiedziała niezręcznie, robiąc krok w bok. — Wszystko okej? — zapytała ciszej.
Słysząc znajomy głos od razu jakby się ożywiłam, patrząc w jej ślepka.
— Nic się nie stało, wszystko w porządku, z tobą wszystko okej? — spytałam podnosząc się i okrążając starszą od siebie kotkę kilka razy.
— Chyba okej..? — odparła, mimo to w jej robię wyczułam kapkę niepewności.
— Czy... Coś chcesz? — odparła, następnie się rozglądając, jakby kogoś szukała.
Słysząc potwierdzenie szylkretki przestałam się wokół niej kręcić, znów siadając obok. Kiedy zobaczyłam, że ta się rozgląda, moja postawa uderzyła mnie jak grom.
— Oh, prze-przepraszam że naruszam twoją przestrzeń osobistą... — rzuciłam, sztywno się podnosząc i siadając trochę dalej.
“ Znowu… “ — dodałam w myślach, karcąc siebie za brak opanowania w tej kwestii.
Ostatnio już raz jej tak zrobiłam, więc nie mogłam powiedzieć, że nie wiedziałam, że raczej nie lubi... Kontaktu ani takich rzeczy.
Trochę się zestresowałam i nie wiedziałam czy wogóle się odzywać, zaczynając nerwowo przestępywać z łapki na łapkę. W końcu odezwałam się.
— Oooh chyba nie pogratulowałam ci zostania uczennicą? A przynajmniej nie osobiście... Tak więc gratulacje! Może... Opowiesz mi jak to jest być uczniem? A tak poza tym, to masz śliczne nowe imię... Chociaż poprzednie też było cudne!! Obydwa mi sie bardzo podobają, a Tobie???
— Nie no... To nic takiego.
— Bycie uczniem jest... Chyba okej. Tak mi się wydaję. Dużo trenuję z Rosiczkową Kroplą, pokazuje mi tereny i nowe miejsca do polowania... Chociaż nie wiem, czy walka aż tak mnie kręci — dodała po krótkiej chwili szylkretowa. — A ty? Cieszysz się na swoją ceremonię?
Uśmiechnęłam się widząc, że uczennica trochę się rozluźniła kiedy dałam jej przestrzeń. Słuchałam jej opowieści o treningu z uwagą, raz po raz strzepując ogonem. W tym czasie gdzieś w oddali zaświergotał ptaszek. Zapewne był to wróbel. Nie pamiętałam tego dźwięku... Był bardzo kojący. Idealnie zsynchronizował się ze spokojnym tonem mojej rozmówczyni, trochę uspokajając moją rozbrykaną naturę. Na kwestie o tym, że walka nie do końca interesuje Łzę zastrzygłam uszami z intrygą. Szczerze się zdziwiłam, kiedy oznajmiono, że będzie wojowniczką. Myślałam że pójdzie na ogrodnictwo lub zostanie piastunką... Sama myślałam o tych rolach. Obydwie w jakiś sposób mnie pociągały. Byłam ciekawa życia wojownika, ogrodnika, piastuna... Wszystkich ról! Mimo to starałam się nie przyglądać tym, których nie jestem w stanie osiągnąć przez swoje pochodzenie. W końcu nie jestem z rodu co nie?...
— Nie wiem... Zastanawiam się na prośbą o drogę ogrodniczą lub zostaniem piastunką, ale.... Nie wiem. Szczerze trochę się boje Kotewkowego Powiewu i jej ucznia... A ogrodnicy? Nie wiem, może jest ktoś, kto naprawdę nie da rady być wojownikiem? Tak jak na przykład Szepcząca Łapa? Mówił mi że nie mógłby... A ty chcesz zmienić rolę? Ze względu na tę niechęć do walki?
W odpowiedzi szylkretka wymamrotała coś czego nie zrozumiałam i zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, jakby rozpłynęła się w powietrzu, kolejny raz zostawiając mnie samą.
“ Cóż, najwyraźniej tak już po prostu ma… “ — stwierdziłam, niezbyt się tym przejmując.

Jakieś dwa dni przed mianowaniem pociech Borówki i Tojada.

✩ ★ ✩ ★ ✩

Zamyśliłam się, w bezruchu wpatrując się w ważkę, która akurat usiadła na jednym z kamieni otaczających źródełko wody. Była niebieska, a jej skrzydełka lśniły w promieniach słońca niczym kryształki włożone tuż pod światło. Zauważyłam, że już od jakiegoś czasu przykuwały one moją uwagę swoim wyglądem oraz zachowaniem i kiedy tylko je gdzieś dostrzegałam, mój świat zmniejszał się tylko do tego pojedynczego latającego owada. Borówkowa Słodycz od ćwierć księżyca opowiadała mi i Korzonek oraz Konwalii o tym, jak wygląda mianowanie na ucznia, ponieważ podobno za niedługo sami mieliśmy go dostąpić. Podczas swojej obserwacji moje myśli jak zawsze przewijały się w dziwny, nieokreślony sposób, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić, przypominając zająca gnającego przez leśną ściółkę z uszami powiewającymi na wietrze i błyskiem w oku. Nagle w kadr wszedł mi jakiś kot przechodzący przed źródełkiem, odciągając moją uwagę. Przez to, a raczej dzięki temu wróciłam do rzeczywistości, skupiając się na tym kocię, który okazał się uczniem, a tak dokładniej to Senną Łapą, idącą w stronę sterty zwierzyny. Radośnie podreptałam w jej stronę.
— Cześć! Mogę się na chwilę przysiąść?
Na moim rudym, piegowatym pysiu gościł delikatny uśmiech, a ślepia tliły się radością, jakby chciały upodobnić się do rozgwieżdżonego nocnego nieboskłonu.
Nagle przypomniałam sobie o pytaniu, jakie zadałam jej przy naszej pierwszej rozmowie. Nie chciałam się jej upominać, ale miałam nadzieję, że już rozważyła moją propozycję.

< Łezko? Zastanowiłaś się już?? >
[2019 słów, trening wojownika]

Od Brukselkowej Zadry CD. Stroczkowej Łapy

Brukselkowa Zadra otrzymała właśnie swojego ucznia. Kolejnego już – drugiego. Przed nim był Wilczy Skowyt, który wyrósł na świetnego wojownika Klanu Wilka, a przede wszystkim wiernego Klanowi Gwiazdy. Stroczek miał za przybranego ojca Szczawiowe Serce – kocura, który sam uczestniczył w planie ucieczki i sam wierzył w Gwiezdnych. Rudo-biały też na pewno musiał już coś o tej wierze słyszeć. Brukselka nie pozwoli na to, by jej uczeń zszedł na złą ścieżkę.
Spojrzała na niego. Widziała, jak wiele emocji kręci się teraz w jego oczach. Delikatnie poklepała go ogonem po grzbiecie.
— Hej, Stroczku. Przysięgam, że pod moim okiem zostaniesz najlepszym wojownikiem! — mruknęła, próbując dodać mu otuchy. Wyglądał na przerażonego, ale jednocześnie dumnego, co było całkiem normalne dla kociaka w jego wieku. Uczniostwo wiązało się z wieloma obowiązkami, ale też przywilejami. — Chcesz iść dziś na trening? Mogę oprowadzić cię po terenach Klanu Wilka — zaproponowała swobodnie.
Stroczkowa Łapa niepewnie skinął głową.
— Świetnie! W takim razie widzimy się tu za chwilę. Odpocznij trochę, noc w lesie musiała być ciężka.

* * *

Rozmowa z Mglistym Snem, Jarzębinowym Żarem i Kosaćcową Grzywą

Dotarła do Opuszczonego Obozowiska.
Mglisty Sen niedawno powiedział jej, że ma się tu odbyć spotkanie. Nie byle jakie, tylko takie, na którym mieli omówić ucieczkę – dopiąć wszystko na ostatni guzik, ustalić datę i plan działania.
Mimo to Brukselka wcale się nie cieszyła. Właściwie to czuła coś zupełnie odwrotnego: stres, niepokój, może nawet lęk. Mówiła Snu, że nie zamierza uciekać, że… dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zostanie. Czy jej syn wziął to w ogóle pod uwagę? A może łudził się, że w ostatniej chwili jednak pójdzie z nimi?
Liliowa rozejrzała się dookoła. Śnieg sypał coraz gęściej, przez co trudno było cokolwiek dostrzec. W końcu jednak jej wzrok wychwycił znajome, ciemne futro wojownika. Westchnęła cicho i ruszyła w jego stronę.
— Hej… — mruknęła, siadając obok. Jej sierść była posklejana śniegiem, a nos szczypał od mrozu. — Cieszysz się? Na tę… ucieczkę?
— Nie nazwałbym moich emocji pozytywnymi, szczerze czuję ciężar i powagę tej sytuacji doskonale tak, jak ty bądź Jarzębinowy Żar — powiedział swojej matce.
O wilku mowa, a wilk tu – nagle szylkretowa kocica szybko wsunęła się pod dziwne skóry rozwieszone na gałęziach i usiadła ciężko. Nie zrzucając z siebie mchu, otuliła się ogonem.
— Witajcie — powiedziała, po chwili rozumiejąc, że najpewniej przerwała im rozmowę. Nie przeprosiła jednak. Nie było na to czasu. Kosaćcowa Grzywa także tu był. Usiadł obok Jarzębinowego Żaru i uśmiechnął się złośliwie. Otrzepał się ze śniegu tak, że większość spadła na biedną kotkę.
Po tym odchrząknął i zaczął, jakby wcześniejsza akcja nie miała miejsca:
— Witajcie — powtórzył słowa Jarzębiny, patrząc z góry na Mglistego Sna i Brukselkową Zadrę. — Jakieś plany, coś? Mam nadzieję, że nie przyszliście tu bez planu i nie wplątaliście mnie po to, aby wszystko zaplanować tutaj, co? — rzekł z irytującym uśmiechem.
Czarnofutry poruszył się delikatnie.
— Naszym wstępnym planem była ucieczka w stronę lasów od strony z Owocowym Lasem — zauważył. — Gdzieś niedaleko powinno się znajdować jakieś miejsce niczyje, które moglibyśmy zająć. Za to, jeśli chodzi o plan ucieczki z obozu, to proponuję uciec pod osłoną nocy, co jest chyba oczywistym rozwiązaniem. Musielibyśmy kogoś z nas dać na wartę, kogoś, komu ufają kultyści.
Spojrzał się po rozmówcach, licząc na jakieś godne pomysły, kto i jak pomógłby wyprowadzić tak dużą zgraję kotów z serca Klanu Wilka.
Liliowa miała wzrok wbity w jeden punkt na ziemi, jakby bała się spojrzeć pozostałym w oczy. Jednak gdy Mglisty Sen skończył mówić, cicho westchnęła.
— Myślicie, że Owocniaki, jeśli nas spotkają, pozwolą nam przejść przez swoje tereny? W nocy może i nie będą wychodzić na patrole, ale… jeśli byści- to znaczy, jeśli byśmy szli aż do rana, to mogą na nas trafić — mruknęła, po chwili podnosząc głowę. — Na wartę najlepiej będzie chyba dać… Rysi Trop. — Wypowiedzenie tego imienia przyszło jej z trudem. Wciąż czuła wstyd po tym, jak Ryś zemdlała, gdy Brukselka wyznała jej swoje uczucia.
Chciała dodać coś jeszcze, lecz wolała pozwolić wypowiedzieć się innym.
Jarzębinowy Żar podniosła łapę, zbliżając ją do pyska w geście zamyślenia, po czym westchnęła cicho, jakby próbowała odpędzić natrętne myśli.
— Owocowy Las to grupa zrzeszająca wszystko, co się rusza — mruknęła, zarzucając łapą. — Myślę, że jeśli grupa kotów przejdzie przez ich tereny, nie będą mieć nic przeciwko. Jednak zrobienie tego nocą będzie znacznie rozsądniejsze. Nie możemy ryzykować, że coś im nagle przeskoczy w głowach i zaatakują nas.
Zawahała się na moment, a futro na jej karku lekko się uniosło. W jej oczach błysnęło coś nieokreślonego – może cień niepokoju, może wściekłości.
— Co do Rysiego Tropu... — zaczęła ostrożnie, spuszczając wzrok na ciemną ściółkę pod łapami. — Nie ufam jej i nie będę tego ukrywać. Należy do kultu. Trzeba mieć ją na oku.
Na moment zamilkła.
— Możemy wystawić ją na wartę — zaproponowała w końcu łagodniejszym tonem. — Jednak... może powinniśmy pomyśleć o innych opcjach.
Kosaciec przyglądał się wszystkim swoimi brązowymi ślepiami, aż w końcu westchnął ciężko i podjął:
— Jak zwykle, moja paranoiczna siostra nie zaufałaby nawet sobie — mruknął niechętnie, a następnie spojrzał na Brukselkową Zadrę. — Dobrze prawisz, jednakże sądzę, że jeszcze potrzebujemy za obozem dodatkowego wsparcia. Kto wie, co będzie się czaić w tym mroku... macie jakichś przyjaznych samotników? — spytał wszystkich. Następnie wbił wzrok na swoje łapy. — A tak poza tym, mam nadzieję, że nie będziemy się wybierać w taką pogodę, co nie? — rzekł, wbijając natychmiast spojrzenie w Mglistego Sna. — Ktoś z nas nie dożyłby wtedy do potyczki z tymi śmierdzącymi Owocniakami... — zadrwił, a złośliwy, irytujący uśmieszek pojawił się na jego pysku.
Mglisty Sen zignorował zaczepki łaciatego i odezwał się:
— Jak wiecie wszyscy, uciekła z Klanu Wilka Zaćmiony Horyzont, może ją uda nam się spotkać po drodze i mogłaby nam pomóc, jednak jest to łudzenie się, że ona rzeczywiście gdzieś tam jest... Z samotnikami nie miałem do czynienia od ostatniej Pory Nagich Drzew... Nie znam wielu kotów poza Klanem Wilka, jednak jestem pewien, że Owocniaki powinny nam pomóc. Kiedyś rozmawiałem z jednym na zgromadzeniu... Miał na imię bodajże Czerwiec... — złapał się łapą za skroń. — Co do warty... Rzeczywiście moglibyśmy dać Rysi Trop, jeśli rzeczywiście ma zamiar z nami uciec. Kot, który by miał pilnować wejścia z obozu, też dużo ryzykuje, gdyż będzie musiał wyjść jako ostatni i ryzykowałby najbardziej karą ze strony Nikłej Gwiazdy — zaczął się zastanawiać na głos. – Sytuacja zmienia się, jeśli jest ktoś, kto wierzy w Klan Gwiazdy, jednak nie jest skłonny do ucieczki z obozu. Wtedy ten kot mógłby nas asekurować przy wyjściu lub powoli budzić pozostałych.
Po skończonej przemowie przeniósł wzrok na matkę.
Ta poczuła, jak żołądek ściska jej się w supeł, gdy Mglisty Sen wspomniał o kotach, które wierzą w Klan Gwiazdy i nie zamierzają uciekać. Miała nadzieję, że nie powiedział o ich rozmowie Jarzębinowemu Żarowi ani Kosaćcowej Grzywie. Ani zresztą nikomu innemu!
Zmarszczyła brwi i wbiła wzrok w ziemię, nerwowo grzebiąc w niej łapą.
— Tsss... tylko kto? Może Wilczy Skowyt? On przecież wierzy w Klan Gwiazdy… — mruknęła cicho. Sama wciąż nie była pewna, czy chce uciec, czy zostać. To była potwornie trudna decyzja, z której podjęciem Brukselka wciąż zwlekała. — Możemy poprosić go o pomoc. Jest dobrym kotem, na pewno się zgodzi i pójdzie nam na łapę.
— Zanim się wypowiem, Kosaćcowa Grzywo, uważaj, co mówisz i jak się zachowujesz — mruknęła spokojnie Jarzębinowy Żar, choć w jej głosie dało się wyczuć twardość. — Okaż szacunek Mglistemu Snu i całej reszcie. Bo jeśli nie potrafisz, wyrzucimy cię z tej rozmowy.
Przesunęła się powoli w stronę czarnego wojownika, jej ogon lekko drżał ze zdenerwowania, choć starała się tego nie okazywać.
— Wspominaliście o samotnikach — podjęła po chwili, zniżając głos. — Raz spotkałam na terenach Klanu Wilka kotkę o futrze białym jak śnieg. Może napotkamy ją na swojej drodze i nam pomoże.
Zawahała się, spoglądając w bok.
— Co do Zaćmionego Horyzontu... — zatrzymała się na moment i zacisnęła zęby. — Myślę, że nie ma sensu jej niepokoić. Odeszła, to była jej decyzja.
W lesie rozległ się odległy szmer, może wiatr, może coś większego. Mimo to kontynuowała spokojnie, choć w jej oczach tliła się czujność.
— Wracając jeszcze do warty — dodała po chwili — może to być Rysi Trop. Jednak musimy mieć plan B na wypadek, gdyby nas zdradziła... lub... — zawahała się, zerkając na pozostałych. — Może ktoś z was chciałby wtedy pilnować obozu?
Kosaciec tylko zachichotał na słowa siostry, wyraźnie nie biorąc ich na poważnie.
— Przecież ja okazuję, droga siostrzyczko — mówił z uśmieszkiem. — Cały czas im okazuję szacunek. Jednakże powinnaś bardziej ufać innym, bo zaraz się pogubisz i nie będziesz wiedziała już, z kim przystajesz — dodał. Po chwili Kosaćcowa Grzywa obrócił głowę w bok i ziewnął krótko. Następnie nerwowo i szybko polizał się po piersi, a następnie spojrzał na resztę uczestników.
— Pilnowanie obozu bez rozkazu zastępczy czy przywódcy to wielkie ryzyko — zauważył. — Ale... — spojrzał na swoje łapy — ktoś z nas mógłby “uciec” z klanu, a tak naprawdę szykować osłonę i wsparcie dla pozostałych. Wtedy musielibyśmy znaleźć jakąś bezpieczną norę dla tego kota — mówił niskim głosem. — Ale, skoro masz jakąś tam przyjaciółeczkę po stracie Kaczej Łapy, może znajdź ją później i z nią porozmawiaj, co? — zwrócił się do Jarzębinowego Żaru.
Następnie spojrzał na Mglisty Sen.
— Może porozmawiaj z tym twoim “przyjacielem”, Zapomnianą Koniczyną, czy jego matka chciałaby nam pomóc. Podobno coś mu gadała o Klanie Gwiazdy, racja? — rzekł.
— Lodowa Sałata również zajmowała się mną oraz moim rodzeństwem za młodu. Również uczyła nas o Klanie Gwiazdy, więc wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko... Tak samo mogłaby to zrobić Wrotyczowa Szrama — odparł Mglisty Sen. — Też mogłaby nam pomóc.
Brukselka skinęła głową na słowa czarnofutrego.
— Mogłaby — przyznała spokojnie. — Chyba jeszcze nikt nie wspominał jej o planie ucieczki, a przecież wypadałoby. Mogę z nią porozmawiać — zaproponowała po chwili. Była z Wrotyczową Szramą całkiem blisko, więc poczuła lekkie ukłucie winy, że nie powiedziała jej o tym wcześniej. W końcu to również jej dzieci miały uciec z klanu. Na pewno będzie... zaskoczona.

* * *

Wróciwszy z treningu ze Stroczkową Łapą, dostrzegła Wrotyczową Szramę wychodzącą z legowiska starszyzny. Brukselka zamarła, czując, jak przechodzi ją dreszcz, a łapy zaczynają drętwieć. Przełknęła ślinę i powoli, trochę niezgrabnie, podeszła do swojej przyjaciółki.
Na przywitanie otarła się o jej bok, wczuwając się w delikatne ciepło jej ciała. Zaczerpnęła w płuca jej zapach, choć ogon wciąż trzymała napięty z nerwów.
— Wyglądasz na zdenerwowaną… Czy to przez twojego ucznia? — zaczęła wypytywać Wrotycz. Pręgowana odsunęła się od niej nieznacznie i przysiadła, łapiąc się łapą za głowę.
— Nie… Stroczek nie sprawia żadnych problemów. Właściwie śmiem twierdzić, że ja jako uczeń byłam od niego znacznie gorsza! — zaśmiała się, dalej niespokojna. — Syczkowy Szept miał ze mną tyle problemów…! Cóż, nie dziwię się, że uciekł, ha, ha…! — dodała, odwracając wzrok od dymnej.
— Och, przestań! W takim razie co się stało? — dopytywała Wrotycz.
Brukselka odchrząknęła i w końcu wyznała, nie mogąc dłużej trzymać tego w sobie:
— Więc… nie chodzi o to, jaką łapą wstałam, ani o to, co zrobił mój uczeń. Chodzi o… Ach! Zresztą, chodźmy stąd. Może przejdziemy się nad jezioro? — zaproponowała, unosząc kąciki ust w nieszczerym uśmiechu.
Wrotyczowa Szrama nie widziała powodu, by odmawiać, więc tylko skinęła łebkiem. Teraz jednak w jej oczach też błyszczał niepokój; jakby przeczuwała, że wie już, co zaraz usłyszy.
Gdy znalazły się daleko poza obozem, bez ciekawskich uszu w pobliżu, Brukselka w końcu odetchnęła. Najpierw zawiesiła spojrzenie na starszej kotce, jakby upewniała się, że tamta jest gotowa na to, co zamierza powiedzieć.
— Skoro mamy pewność, że nikt nas nie podsłuchuje… — zaczęła — muszę powiedzieć ci coś ważnego. Bardzo ważnego. Coś, co może odmienić moje, twoje… nasze wspólne życie.
Po tych słowach umilkła, czując, jak gardło zaciska się jej ze stresu.
— Co? Co dokładnie…? — wyszeptała dymna, jej głos ledwie głośniejszy od szmeru liści. Pręgowana wyprostowała szyję, jakby chcąc nabrać pewności. Wciąż jednak bała się reakcji towarzyszki.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… za twoimi plecami dzieją się rzeczy, które mogą ci się nie spodobać, albowiem… — urwała, wzdychając ciężko — koty wierzące w Gwiezdnych w tym klanie planują ucieczkę. Mglisty Sen, Jarzębinowy Żar, Kosaćcowa Grzywa… wymieniaj dalej — dokończyła, sama nie dowierzając, że to wszystko naprawdę już padło.
Wrotyczowa Szrama zamarła. Jej pysk nie wyrażał gniewu ani smutku – tylko zakłopotanie i jakąś dziwną pustkę, jakby jej umysł jeszcze nie nadgonił słów Brukselki.
— Uciekają? Czy… czy ja dobrze słyszałam? — powtórzyła, marszcząc brwi i spuszczając wzrok na łapy. — Dlaczego nikt mi o tym wcześniej nie powiedział? A Gwiazdnicowy Blask? Czy ona też ucieka? — podjęła dalej, wbijając pazury w miękką, wilgotną glebę. — Czy zniknięcie Zaćmionego Horyzontu ma z tym jakiś związek…?
Żółtooka milczała przez dłuższą chwilę, patrząc na krajobraz przed sobą. Jezioro lśniło jak najprawdziwsza perła; mieniło się wieloma kolorami, było spokojnie, zupełnie odwrotnie do tego, jak szybko biło teraz jej serce.
— Tak… Chwila, nie! — wyrwało jej się — Nie…! Nie wiem — dokończyła, przejeżdżając łapą po pysku, zirytowana własnym rozkojarzeniem. — Z tego, co mi wiadomo, nikt nie wie, gdzie teraz jest. Ona też była w to wtajemniczona, ale… z jakiegoś powodu zniknęła wcześniej, nie mówiąc o tym nikomu prócz starszyzny. Rozumiesz? Powiedziała tylko Kwitnącemu Kalafiorowi i reszcie, ale nie miała odwagi wyznać tego własnym matkom prosto w oczy? — kontynuowała, a w jej głosie narastało napięcie.
— T-to na pewno nie tak… Ona nie chciała… Na pewno nie chciała, by to tak wyszło. Coś ją tu przytłoczyło, uznała to za konieczne. Koty często popełniają błędy — mruknęła w końcu Wrotycz, jakby próbowała przekonać nie tylko Brukselkę, ale też samą siebie.
Brukselka pokręciła głową.
— Może… Zresztą, to nie jest teraz ważne. Jeśli chodzi o ucieczkę… Nie wiem, czy chcę uciec. Z jednej strony tak… ale z drugiej to strasznie skomplikowane. Może… gdybyś ty też chciała uciec, byłoby mi raźniej — dodała, delikatnie się rozjaśniając.
Dymna zrobiła krok w tył, mocno zaciskając szczęki.
— Ech, ja… Nie wiem, czy jestem w stanie znów oddać się tułaczce. Już raz stąd uciekłam i… zrobiłam za dużo, żeby teraz znowu odchodzić. Wtedy wszystkie moje starania i cierpienia poszłyby… na marne? — powiedziała gorzko, kładąc uszy po sobie.

* * *

Wciąż była rozdarta między tym, czy odejść, czy zostać. Myślała też o tym, czy jej nowy uczeń – Stroczkowa Łapa – zamierza uciec z ojcem. Dzisiaj, prowadząc go na trening, nie potrafiła o tym nie myśleć. Łaciaty na pewno musiał zauważyć jej roztrzepanie, gdy próbowała tłumaczyć mu podstawy podstaw. Ciągle się myliła, potem przepraszała – zachowywała się jak nie ona. Zwykle pewna i odważna, teraz czuła, jak wszystkie ostatnie wydarzenia przygniatają ją do ziemi i mącą jej w głowie. Marzyła tylko o tym, by to wszystko wreszcie dobiegło końca; by mogła spokojnie żyć tam, dokąd poniesie ją los.

<Stroczkowa Łapo?>

[2329 słów]

Gąska została adoptowana!

Od Pomrocznej Łapy (Nadciągającego Pomroku) CD. Kocimiętkowej Łapy (Kocimiętkowego Wiru)

Podążyła za spojrzeniem Kocimiętki, na burzę szalejącą poza legowiskiem.
— Współczuję kociętom, które musiały spędzać noc poza obozem przy takiej śnieżycy… — wymamrotała ruda, zanim potrząsnęła lekko głową i odwróciła się do koleżanki. — Nieważne. Ej, a może opowiesz mi, jak minęła twoja noc poza obozem? Chętnie posłucham, jak sobie poradziłaś! U mnie nie działo się nic nadzwyczajnego, ale… może ty miałaś jakieś przygody?
Zamyśliła się na chwilę, przypominając sobie swoją nocną eskapadę. Jej wąsy zadrżały.
— Nic ciekawego — odparła po chwili. — Pamiętam, że to Blade Lico mnie wtedy wyprowadził z obozu… Od początku był jakiś dziwny.
Jej sierść nastroszyła się, muskana zimnymi podmuchami wiatru. Tamtą noc wspominała… Z mieszanymi uczuciami. Niby nic się nie wydarzyło – jednak była to jedna z pierwszych chwil, po pojawieniu się w Klanie Wilka, kiedy została całkowicie sama. Było to dość…. Przerażające uczucie. Pamiętała, jak wbijała pazury w ziemię, usilnie próbując pozbyć się chęci pobiegnięcia za białym wojownikiem… Lub w przeciwną stronę. Nie wiedziała, czy chciała wracać do obozu, czy uciekać jak najdalej. Czy mama nadal by gdzieś tam na nią czekała?
Otrząsnęła się. Jej spojrzenie na nowo stwardniało i odwróciła pysk od Kocimiętki.
— Szybko zrobiło się nudno — kontynuowała obojętnym tonem, ale szybko pojawiła się w nim jakąś smętna nuta. — Chciałam iść… Pozwiedzać, ale nie wiedziałam, czy powinnam się tak oddalać.

***

Poprawiła łapą ususzony, kruszący się liść za jej uchem. Nadal sporadycznie nosiła ze sobą prezent od Porywistego Dębu, szczególnie wtedy, kiedy przyłączała się do jego grupki znajomych na posiłek czy po prostu pogaduszki. Tak było i teraz; siedziała w towarzystwie całej ferajny, oblizując wargi ze smakiem i czając się na wiewiórkę, która została jej podsunięta.
— Widziałaś gdzieś Ognikową Słotę? — miauknięcie wojownika zwróciło jej uwagę. Zadarła do góry głowę i pokręciła głową.
— Chyba wychodziła z Zalotką na patrol — odparła po chwili, wbijając w Dąbka zaciekawiony wzrok. — A co, zabierasz ją na jakąś przechadzkę?
— Akurat tym panienka nie musi się przejmować.
Westchnęła cicho. Podobała się jej atencja, którą srebrny co jakiś czas jej zapewniał, ale nie była fanką tego, że nie umiał się zdecydować pomiędzy nią, a Słotą. Albo może z każdym tak flirtował? Tropiąca Łaska również padała ofiarą jego tekstów… Właśnie, Trop. Zerknęła na starszą kotkę, wgryzając się w zwierzynę. Ta też ostatnio zyskała wojownicze imię – szybko pozbierawszy się po przegranej walce z Pomrok, pokonała Makową Łapę… I zdawała się nie trzymać do dymnej już żadnej urazy. Dziwiło ją to; w dzień walki była przecież taka wściekła. A teraz? Teraz podążała za nią krok w krok, zachowując się, jakby przyjaźniły się od żłobka!
Wypluła kępkę rudawego futerka wiewiórki, odbiegając myślami nieco w przeszłość.

— Miałabyś dzisiaj wolną chwilkę?
Pomrok zastrzygła uszyma.
— Na pewno coś się znajdzie — miauknęła, spoglądając na Trop.
Cała ta nowa życzliwość wojowniczki bardzo ją dziwiła… Ale i interesowała. Lubiła być w centrum uwagi. Po paru uderzeniach serca przekręciła głowę w bok i uśmiechnęła się lekko.
— Co, masz do mnie jakiś interes?
— Chciałam wyjść z tobą na polowanie — przesłodzony głos starszej kotki zabrzmiał tuż obok jej ucha, gdy ta przysunęła się o kroczek. — Na pewno znasz dużo fajnych miejsc. Wieczorem by Ci pasowało?


Nie narzekała, ale była nieco… Podejrzliwa. Tropiącej Łasce się w zadzie poprzewracało, czy co? Upadła na głowę? Żaden z kotów, które znała, nigdy tak szybko nie zmienił swojego nastawienia wobec niej, nawet Cień!
Dokończyła posiłek, pozostawiając resztki zwierzyny, podobnie jak inni, do wyniesienia temu nieszczęsnemu kotu, który skończy jeść jako ostatni. Przeciągnęła się i podniosła z ziemi, uznając, że tutaj rozmowa się nie klei.
— Cóż, powodzenia z moją siostrą w czymkolwiek, co będziesz jej tam proponować — rzuciła jeszcze w stronę Porywistego Dębu, puszczając mu oczko. — Na mnie już pora.
Otrzepała sierść i posłała reszcie grupy uśmiech. Zanim zdążyła się oddalić, dobiegło ją znajome miauknięcie.
— Pomroku, a co z naszym wyjściem? — zapytała Trop.
Wąsy kotki zadrżały; wyglądała, jakby chciała wstać i pójść za nią już w tamtej chwili. Dymna podniosła wzrok na niebo; słońce nadal znajdowało się w najwyższym jego punkcie.
— Nie zapomniałam — odparła, po chwili z cwanym uśmiechem zwracając się do Dąbka — nie to, co poniektórzy. Znajdę cię trochę przed zachodem słońca.

Zajrzała do legowiska wojowników. Liczyła na to, że przed wieczornym wyjściem uda jej się może zmrużyć oczy na parę chwil… Jednak na jednym z posłań zastała Kocimiętkowy Wir i jej chęci do snu rozpłynęły się w powietrzu.
— Kocimiętko? — miauknęła cicho, upewniając sie, czy kotka nie drzema. Gdy tylko dojrzała błysk zielonych oczu, doskoczyła do koleżanki i uśmiechnęła się. — Cześć, Kocimiętko!
Rudaska odmruczała coś na powitanie, odwzajemniając uśmiech. Pomrok zajęła miejsce na swoim posłaniu, opierając łapy o jego brzeg i przyciskając ogon do boku.
— Słuchaj… Miałabym do ciebie pytanie.
Wojowniczka zastrzygła uszyma.
— Jakie?
— Nie wiem, czy widziałaś, jak zachowuje się ostatnio… Tropiąca Łaska — zaczęła, a jej wąsy zadrżały nerwowo. Cała ta sytuacja była taka pokręcona… — Ale jeśli tak, to… Co o niej myślisz? Jakaś dziwna jest ostatnio, nie wiem, czy mi się to podoba, czy nie. Byłam pewna, że jest na mnie obrażona z powodu przegranej walki, a tu proszę…


<Kocimiętko?>