BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(Brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

13 sierpnia 2025

Od Psotki CD. Płomiennej Łapy

Koteczka wtulała się w Płomienną Łapę w taki sposób, że jedyne co wystawało to jej ciemny łebek. Malutka poprawiła się i po prostu przylgnęła bokiem do sierści uczennicy. Ułożyła łebek na malutkich łapkach. Czując liźnięcia przymknęła oczka, cichutko mrucząc. Dawno nie czuła się już tak zaopiekowana jak w tym momencie. Oczywiście Mysi Postrach starał się, ale w dalszym ciągu trochę mu brakowało.
— Dziękuję — szepnęła, wtulając się bardziej. Korzystała z ciepła, którego dość często jej brakowało. Zastrzygła uszkiem na jej następne słowa.
— Bajkę? — powtórzyła cicho, a następnie się uśmiechnęła. Lubiła słuchać takich historyjek! Kiedy starsza zaczęła, Psotka zamieniła się w słuch. Wpatrywała się w pyszczek jaśniejszej kocicy jak zaczarowana.
— Gdybym znalazła taki orzech to bym poprosiła o mamę — wyszeptała, a jej radość na chwilę przygasła, zamieniona na bliżej nieznany wyraz pyszczka. Zaraz jednak pokręciła łebkiem delikatnie.
— Dziękuję za tę bajkę — dodała cicho, uśmiechając się słabo.
— Masz mamę? — wyrwało jej się ku zdziwieniu obu kotek.
— Przepraszam! — pisnęła po chwili. Miała nadzieję, że Płomienna Łapa się na nią nie obrazi za to. Nie chciała przecież jej zdenerwować. Po prostu była ciekawa jak to było mieć mamę obok siebie. W końcu ona swojej nie miała. Zatem nie wiedziała również jak to było, a ci co mieli swoją rodzicielkę obok wyglądali na mimo wszystko szczęśliwych. Samej Psotce było przykro, że jej nie dane to było. Przymknęła na chwilę oczy. Nie spała. Po prostu leżała wciąż przytulona do starszej z nich.

<Płomienna Łapo?>

Od Czerwca CD. Guziczka

Znów jego spokój został zakłócony przez kolejnego smarkacza. Co on miał z tymi kociętami? To kolejny taki w przeciągu ostatnich kilku dni. Co zabawne wcześniej nie miał z tym żadnego problemu, a odkąd został zwiadowcą te mysie móżdżki do niego lgnęły. Jedyny spokój miał tylko wtedy, gdy był poza obozem lub w swoim legowisku. Jednak tak nie dało się żyć, bo nawet w spokoju nie mógł niczego zjeść. Czy on wyglądał im wszystkim na niańkę? Miał być dumnym, budzącym respekt kocurem, a zamiast tego przy kociakach wyglądał tak... niepoważnie!
— Bo jesteś tylko małym, bezbronnym kociaczkiem, który powinien grzecznie siedzieć w żłobku na zadku i nie pałętać się bardziej doświadczonym pod łapami — odparował. Miał serdecznie dosyć towarzystwa tych małych kuleczek. Gdy był kociakiem, zachowywał się niebo lepiej od każdego z nich! Przynajmniej tego się trzymał. Nieważne, że zniszczył posłanie Jeżyny, był niegrzeczny wobec pewnej kotki i też miewał swoje podróże. To wymazał z pamięci. Wolał wersję, gdzie tego nie było.
— No już, wracaj do siebie. W podskokach jak zajączek. Hop! Hop! — rzekł jeszcze, a następnie, nie oglądając się za siebie, ruszył do wyjścia. Właśnie miał opuścić obóz, kiedy to poczuł jak coś w niego uderza. Zatrzymał się gwałtownie i zerknął za siebie. Guziczek stał za nim. Skąd w tych bachorach tyle determinacji, by utrudniać mu życie na każdym etapie?
— Powiedziałem coś. Masz problem ze słuchem? — warknął.
— Chcę poćwiczyć z tobą — rzekł młodszy z dziecinną stanowczością. Czerwiec przyjrzał mu się.
— Ze mną? Ktoś taki jak ty chce ze mną ćwiczyć? Haha! Niezły żart, dzieciaku! — wyrzucił z siebie, śmiejąc się z jego słów.
— To nie był żart — odparł tamten wyraźnie niezadowolony. Zwiadowca podejrzewał, że ten go nie zostawi w spokoju. Potrzebował go czymś zająć.
— Chodź, marudo — fuknął pręgowany i nie czekając na Guziczka, odwrócił się. Skierował swoje łapy bliżej żłobka. Zaraz też wynalazł kamień. Położył go na środku.
— Twoje pierwsze zadanie to okrążenie tego kamienia szesnaście razy bez zatrzymania się i marudzenia — rzekł chłodno. Miał nadzieję, że to zniechęci Guziczka do dalszego zawracania mu głowy i spowoduje, że ten wróci do żłobka. W końcu jaki kociak chciał robić jedno zadanie przez tyle czasu. Co, więcej to przekraczało jego możliwości i Czerwiec domyślał się, że przy maksymalnie czwartym tamten odpadnie.

<Guziczku?>

Od Guziczka do Czerwca

Guziczek, co chyba nie było dla nikogo zaskoczeniem, nudził się. Kurka gdzieś wyszedł, a reszta kotów nie była tak chętna do zabaw z kocurem. Mruczeli coś, że to głupie i niebezpieczne. Leżał więc na plecach, trącając łapami ruszający ogon matki. Kajzerka pozwalała mu na zabawę, podczas gdy myła jego rodzeństwo. Zresztą, pozwalała mu na zabawę z nią za każdym razem, najważniejsze, że nie odchodził. Ale to było nudne!
— Mamoo? — zaczął tym głosem, po którym wiadomo było, że coś zaraz zbroi.
— Tak, Guziczku?
— Mogę iść odwiedzić tatę? — Kocur szybko wstał i pojawił się przed twarzą kotki.
Królowa wpatrywała się przez kilka sekund w syna. Guziczek widział w jej oczach zmartwienie, więc zrobił proszące oczka. Minęło kolejnych kilka długich sekund, nim z ust kotki nie wydostało się westchnienie.
— No dobrze. Ale uważaj, Guziczku. — zaczepiła go ogonem. — I bądź grzeczny! Bo nigdzie nie wyjdziesz do czwartego księżyca! — zagroziła.
— Dobrze mamo. Obiecuję! — zapewnił i już za chwilę był poza żłobkiem.
Chłód uderzył w jego małe ciałko tak mocno, że aż zadrżał. Przez moment chciał wrócić, by schować się w ciepłym futerku mamy. Wiedział jednak, że to znaczy brak wychodzenia przez następne kilka dni. Więc ruszył naprzeciw wiatru, do krzaku, w którym siedział jego ojciec. Obserwował po drodze inne koty. Śmiały się i rozmawiały. Niektórzy się ganiali, a inni wychodzili poza teren obozu. Oh, jak bardzo chciał ruszyć za nimi! Najchętniej zresztą zostałby panem całego kociego świata! Ale nie chciał martwić mamy, nie chciał dostać szlabanu. Stwierdził, więc, że poczeka, aż będzie tak duży, jak tata! A potem wraz z Kurką podbiją ten świat! Na pewno! Kocur, zafascynowany wymarzonym przez siebie światem, wreszcie na kogoś wpadł.
— Patrz jak łazisz — mruknął czekoladowy kocur i przyjrzał się Guziczkowi. — Zresztą, co ty tu robisz? Nie powinieneś być w żłobku?
— Idę do taty! — oświadczył dumnie. — A ty? — zapytał zaraz, doganiając Czerwca, który chciał odejść.
— Idę ćwiczyć.
— Ale super! — kociak podskoczył radośnie. — Weź mnie też.
— Nie ma mowy!
— No ale dlaczego?! — jęknął niezadowolony

.<Czerwcu?>

Od Płomiennej Łapy CD. Psotki

Płomykówka siedziała tak w ciszy, dopóki kotka nie wymruczała, że się boi. Uczennica westchnęła cicho. Naprawdę to rozumiała, ale wolała, żeby Psotka odpoczywała. Była malutka, sen był dla niej bardzo ważny! Mimo to pozwoliła małej kuleczce wtulić się w jej futro. Polizała delikatnie jej główkę. Mruczała cicho, aby ją uspokoić, a gdy usłyszała prośbę, żeby została, nawet się nie wahała. Nie musiała iść dziś na trening, Rozświetlona Skóra tylko czekał, aż kotka zdecyduje się zostać wojowniczką, widziała to po nim. Dlatego rzadko kiedy wychodzili na treningi, zazwyczaj uczennica po prostu pomagała mu polować na zwierzynę i resztę dnia miała wolną. Chyba, że było to coś super ważnego albo jak sama prosiła, bo nie mogła już znieść nudy. Minęło też już trochę czasu od wojny, więc medyczki miały mniej roboty. Więc położyła się, uważając, aby nie zgnieść czarno-białej kotki. Przez to, że Psotka wtulała się w futro starszej, teraz wystawała jej tylko ciemna główka, która widocznie odbijała się na rudym futrze uczennicy.
— Nigdzie nie idę — zapewniła, układając się wygodnie.
Lizała kotkę, myjąc ją. Sama tego nienawidziła jak była od niej niewiele starsza, ale teraz widziała, jak szybko musiała się brudzić. Kurz osiadał na futerku młodszej, pewnie przez zabawy. Płomienna Łapa miała dużo jaśniejsze futerko, jak bardzo musiało być to widoczne u niej!
— Opowiem ci bajkę, co? — zaproponowała, a kocie z uśmiechem pokiwało głową. Zamyśliła się, aby przypomnieć sobie jakąś historię, którą usłyszała u Dwunożnych. — Raz była czwórka kotów — zaczęła, wracając wspomnieniami, jak z braćmi leżeli w wygodny posłaniu, a mama, która wreszcie uspokoiła Świergotka i Trójkę opowiada im bajkę na dobranoc. — Znaleźli ogromne drzewo, a pod nim orzech. Większy niż jakiekolwiek jabłko! Lśniące jak złoto! Jeden kot chciał go zjeść, drugi - zakopać, a trzeci położyć na parapecie. Czwarty kot stwierdził, że otworzy orzech. Chociaż męczyła się z tym chwilę, orzech wreszcie pękł. — Zachichotała. — A wyleciał z niego świetlik. Zatańczył w powietrzu i za wyciągnięcie go obiecał spełnić jedno życzenie. Czwórka kotów zastanawiała się długo i sprzeczała. Wreszcie jednak poprosili o ciepły, słoneczny dzień, aby móc razem wylegiwać się na trawie i bawić ile wlezie. I tak właśnie się stało — dokończyła już szeptem.
Teraz, nawet jeśli dużo starsza, chciała, aby opowieść okazała się prawdziwa. Gdyby znalazła taki orzech, chyba poprosiłaby o przywrócenie Trójki do życia. A może po prostu o powrót do tego, co już było, nim znalazła się tu…
— Już lepiej? — zapytała po chwili, patrząc na kuleczkę. — Spróbujesz zasnąć?

<Psotko??>

[400 słów]

Od Gąbczastej Łapy do Szeptu

Przed odnalezieniem Kropiatki

W legowisku medyczek od pewnego czasu przebywał mały, zabłąkany kocurek, którego Szałwiowe Serce i Wężynowy Splot przywlekli pewnego dnia do obozu. Został nazwany “Szept”, bo tak jak on, był kruchy. Drobny, słabiutki. Całe dnie spędzał wtulony w swoje posłanie, popiskując cichutko, jakby każde tchnienie kosztowało go wysiłku. Jego obecność w lecznicy niemal od razu sprowadziła do niej Nenufarowy Kielich, która bez zawahania się uznała malca za swojego pierworodnego syna. Otoczyła go opieką tak ścisłą, jakby chciała odgrodzić go od całego zła tego świata. Jednak Gąbka… Ona nie była tym zachwycona. Z początku tylko obserwowała małe kociątko z dystansu, marszcząc lekko brwi, gdy przechodziła obok. Coś w tym kociaku budziło w niej niepokój. Biła od niego jakaś dziwna, podejrzana aura. Czuła to gdzieś w głębi swojego serduszka, lecz nigdy nie potrafiła ubrać sensownie w słowa. Nie miała też odwagi, by zrobić cokolwiek otwarcie. Aż do pewnego dnia. Dnia, w którym Szept po raz pierwszy otworzył oczy.
Dwa błękitne ślepka powoli śledziły ściany legowiska. Wyglądały z pozoru normalnie – były niewinne, pełne ciekawości, ale i strachu. Jednak dla Gąbki było w nich coś jeszcze. Zagrożenie. Może nie wyglądały tak samo, jak te, które widziała podczas snu, ale samo podobieństwo w kolorze wystarczyło, by zaczęła jeszcze bardziej go nie znosić.
“Co, jeśli on jest mewim szpiegiem?” – pomyślała. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym więcej znajdowała ‘dowodów’ swojej racji. Jego umaszczenie – jasne, niemal jak mewie pióra. Jego skrzekliwy pisk – jak echo mewich wrzasków. To wszystko składało się na jedną, spójną całość. Gąbczasta Łapa silnie wierzyła w to, że pobratymcy tamtego dnia uratowali wroga. Wroga, który być może czekał tylko na to, by podrosnąć, nabrać sił, a potem… uderzyć. Może śmierć tamtej mewy nie była przypadkiem? Co mogłoby być lepszą przykrywką dla pozornie bezbronnego, zranionego kociaka? Taki był plan – wziąć ich na litość, zabrać szpiega do obozu, a potem wychowywać, karmić, zużywać na niego zasoby. To wszystko po to, by ten któregoś dnia obudził się z żądzą krwi!
Poczuła, że musi działać. Wielka księżniczka Gąbczasta Łapa złapała wreszcie tego tyci szpiega na gorącym uczynku! Teraz pozostało tylko jedno: przekonać resztę, że się nie myli. Bo jeśli jej podejrzenia były słuszne, to każdy dzień mógł znieść na nich katastrofę.

***

Wciąż przed odnalezieniem Kropiatki

Gąbczasta Łapa siedziała w swoim nowym legowisku i uważnie śledziła każdy ruch małego szkraba, który kręcił się po lecznicy. Jak zwykle obok niego czuwała Nenufarowy Kielich, obserwując każdy jego krok, by przypadkiem się nie zranił. To było niedorzeczne! Jak ona mogła tak łatwo zaufać obcemu kociakowi? Z drugiej strony buraska zawsze była taka miła i współczująca. Może jeszcze uda się ją ‘naprawić’ i sprowadzić na właściwą drogę.
— Ja wychodzę! — rzuciła Różana Woń, kierując się ku wyjściu. Dymna od razu dostrzegła w tym szansę. Idealną okazję, by przyjrzeć się nieco bliżej temu małemu ‘szpiegowi’. Ruszyła powoli w stronę Nenufarowego Kielicha, starając się wyglądać zupełnie niewinnie.
— Nena! — zawołała, kładąc łapę na jej barku, jakby znały się od zawsze. Wojowniczka lekko drgnęła, zaskoczona nagłą bliskością ze strony uczennicy. — Lubisz pomagać innym, prawda?
Żółtooka przez chwilę patrzyła na nią bez słowa, po czym na jej pyszczku pojawił się ciepły uśmiech.
— Oczywiście! Dlatego serce mi się rozkleiło, gdy zobaczyłam tego malucha. Tak mi go żal. Musiał opuścić rodzinę w tak młodym wieku… Nie wygląda na starszego niż księżyc, a już przeżył więcej niż niejeden wojownik! — zażartowała. Gąbce nie było jednak do śmiechu, gdy w grę wchodził szpieg. To był poważny temat, a tej latorośli nie można było za bardzo rozpieszczać. Powinni dokładnie ważyć słowa w jego obecności – nigdy nie wiadomo, które z nich sprawi, że mały szpieg poczuje się pewniej w towarzystwie swoich ofiar. Jeśli zacznie brać koty na litość, nadejdzie ich koniec.
— Wszyscy tu przeżyliśmy powódź. Straciliśmy obóz, zapasy… Nie sądzę, żeby porwanie przez mewę było gorsze — mruknęła ponuro z przesadną powagą. Buraska spuściła wzrok, omiatając posadzkę ogonem.
— Tak… masz rację — odparła cicho, kładąc po sobie uszy. Po chwili spędzonej w milczeniu, odchrząknęła, a jej pyszczek się rozpogodził. — A co u ciebie? Chciałaś mnie o coś poprosić? — próbowała zmienić temat. Uczennica medyczki zawahała się na moment, po czym skinęła głową.
— Mogłabyś przynieść mi coś do jedzenia? I może też do picia? — spytała słodkim głosikiem. Musiała sprawiać wrażenie wiarygodnej. — Muszę pilnować składziku i czekać na chorych. Różana Woń wyszła, a jeśli mnie też by tu nie było… Kto wie, może ktoś by umarł! — dodała teatralnie, kładąc łapę na czole, na co Nenufarowy Kielich się uśmiechnęła.
— Nie ma sprawy! Zaraz wrócę, tylko miej oko na Szepta! Nie powinien sprawiać problemów.
Gąbczasta Łapa prychnęła cicho pod nosem, obserwując, jak wojowniczka znika w wyjściu z lecznicy. Idealnie. Różanej Woni nie było, Neny także. Została tylko ona… i ten mały oszust. Gąbczasta Łapa pochyliła się nad kociakiem. Już zdążył zasnąć, jego bok unosił się i opadał powoli, rytmicznie. Odstąpiła od niego na chwilę, po czym sięgnęła po kilka listków macierzanki. To pozwoli mu nieco się odprężyć, a gdy koty czują się bezpieczne, często zdradzają za dużo informacji! W taki sposób wyciągnie z niego całą prawdę. Point wyśpiewa jej wszystkie swoje plany jak z nut! Nawet nie zauważy, gdy Spieniona Gwiazda wyrzuci go z klanu!
— Hej, Szepciku! — zawołała, mrugając niewinnie. Przysunęła listki niemal pod jego nosek. — Zjedz to. To na wzmocnienie! Trafiłeś tu taki słaby, chorowity… — westchnęła, kręcąc powoli głową, jakby faktycznie martwiła się o jego zdrowie. Kocurek wahał się, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Gąbka wepchnęła mu zioło do pyszczka łapą. Gdy przeżuł, wyszczerzyła ząbki.
— Chcesz zostać wojownikiem? — zapytała, przekrzywiając głowę. Musiała wiedzieć, do czego będzie go szkolić Klan. Wojownik? Wtedy mógłby nauczyć się walczyć i stać się zagrożeniem. Ogrodnik? Poznałby trujące rośliny, które łatwo byłoby ukryć w piszczce. Obie rangi były równie zabójcze. Najlepiej byłoby, gdyby młody Szept od początku był w starszyźnie. — Wiesz, są też inne role — mówiła dalej. — Ogrodnik, medyk… ale ty medykiem być nie możesz. To tylko dla kotów z rodu. Dla mnie. Moja babcia była przywódczynią! Nazywała się Srocza Gwiazda… — "O takiej rodzinie mógłbyś tylko pomarzyć" – dodała w myślach, zadzierając dumnie brodę.
— Pewnie chciałbyś być w mojej rodzinie! My rządzimy Klanem Nocy! — zaczęła się przechwalać, kładąc dumnie łapę na klatce piersiowej.

<Mały szpiegu?>

Od Zalotnej Krasopani do Jarzębinowego Żaru

Przeszłość, po drugiej fali łzawego kaszlu

Epidemia jakby się już skończyła. Na razie Klan Wilka mógł odetchnąć. Zalotka, która jeszcze niedawno walczyła o życie, teraz wyglądała znacznie lepiej. Chociaż wciąż osłabiona, zdołała wrócić do codziennych patroli. Jej ruchy nie były już tak sztywne, a spojrzenie, choć zmęczone, odzyskało część dawnego blasku. Jarzębina zawahała się przez ułamek sekundy, po czym podjęła decyzję. Może teraz, gdy świat choć na chwilę ucichł, miały szansę porozmawiać. Naprawdę porozmawiać. Od czasu wyjścia ze żłobka rozmowy ich rozmowy stawały się coraz trudniejsze – jakby każde słowo ważyło więcej, niż powinno, jakby przelatywało przez gardło niczym ciężki kamień. Kotka spojrzała na Zalotkę z mieszanką nadziei i niepokoju. Odłożyła wiewiórkę na bok, dołożyła do niej jeszcze dwa norniki, po czym ostrożnie podeszła i przysiadła obok matki. Czuła, jak napięcie ściska jej kark. Położyła obok Zalotki dwa gryzonie, zostawiając dla siebie rude stworzenie.
— Witaj, mamo. Jak się czujesz po chorobie? Zero nawrotów? — zapytała, przeciągając ogonem po ziemi z lekką niepewnością. Głos miała spokojny, ale nieco przytłumiony, jakby wypowiadała słowa przez zaciśnięte gardło. W jej oczach błyszczało napięcie, a może nawet strach.
Zalotna Krasopani od kilku dni czuła się coraz lepiej. Niedawno przeszła łzawy kaszel, który mocno ją osłabił. Przez jakiś czas prawie nie wychodziła ze swojego legowiska, a każdy oddech sprawiał jej ogromną trudność. Teraz jednak choroba powoli odpuszczała. Kaszel minął, katar także. Choć łapy wciąż drżały jej czasem z osłabienia, wiedziała, że najgorsze już za nią. Silnie wierzyła, że wkrótce wróci do dawnej siły.
Siedziała teraz w cieniu, w jednym z cichszych kątów obozu. Miała zmrużone oczy, a jej pysk wyglądał spokojnie, choć w rzeczywistości w jej głowie kłębiły się różnorakie myśli. Rozmyślała o ostatnich tygodniach, a także o sobie… i przede wszystkim o innych kotach, i o tym, jak bardzo odsunęła się od niektórych. Zwłaszcza jedna relacja nie dawała jej spokoju. Jarzębinowy Żar. Długo nie rozmawiały. Za długo. Zawsze coś stawało im na drodze. Obowiązki, inne rozmowy, a także cisza, której żadna z nich nie potrafiła przełamać. Zalotna Krasopani westchnęła cicho. Czuła ścisk w brzuchu. Znała to uczucie aż za dobrze. Może już czas… czas, by coś z tym zrobić?
Nagle usłyszała znajomy głos. Jej ciało drgnęło, a serce podskoczyło do gardła, zanim jeszcze zdążyła rozpoznać słowa. Otworzyła oczy. Spróbowała się uśmiechnąć, patrząc na córkę.
— Jest już znacznie lepiej. Myślę, że to widać. — Jej głos zabrzmiał miękko, może nawet z lekką nutą niepewności. — W czasie choroby moje futro było takie… zaniedbane — zaśmiała się nerwowo, próbując rozluźnić atmosferę. — A jak u ciebie? Przez te epidemie pewnie miałaś łapy pełne roboty. Czy wszystko już dobrze? Macie to pod kontrolą?
Jarzębina liznęła się po klatce piersiowej, próbując rozładować stres. Jednocześnie uważnie słuchała matki – jej głos brzmiał spokojnie, wręcz melancholijnie. Jakby naprawdę rozmawiała z nią nie jako wojowniczka, nie jako ktoś z przeszłości, ale po prostu… jak mama ze swoją córką. Kotka uśmiechnęła się ciepło.
— To dobrze, że wszystko u ciebie w porządku — zamruczała łagodnie. — I twoje futro wcale nie było zaniedbane! Może tylko troszeczkę rozczochrane — dodała, podchwytując luźniejszy ton rozmowy i śmiejąc się cicho.
Pogoda ducha była jednak tylko maską – pod spodem nadal widocznie tlił się niepokój. Jarzębina westchnęła cicho, dotykając nosem matczynego futerka.
— Ech, tak… ta epidemia nie była łatwa, a mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec. Dobrze, że mamy wrotycz! To mnie naprawdę cieszy. I jeszcze bardziej, że wam nic nie jest — powiedziała z ulgą, po czym delikatnie polizała futerko mamy, jakby chcąc się upewnić, że naprawdę jest tu, przy niej, cała i zdrowa.
— I u mnie chyba też wszystko dobrze… chociaż "pod kontrolą" to dużo powiedziane. Trudno mieć nad czymkolwiek kontrolę, skoro to wszystko… wychodzi od Klanu… — urwała w pół zdania, orientując się, co właśnie powiedziała. — …od przodków — poprawiła się szybko, krzywiąc się lekko, jakby w myślach sama siebie skarciła.
— Zrzucają na nas choroby, a my się i tak nie damy! — dodała z wymuszonym uśmiechem, po czym zaśmiała się nerwowo. Ostatnie słowa brzmiały bardziej jak mantra, niż przekonanie.
— Hm? — Zalotna Krasopani mruknęła w pierwszej chwili z lekkim zmieszaniem. Zmarszczyła brwi, jakby potrzebowała jeszcze kilku uderzeń serca, by naprawdę pojąć, co właśnie usłyszała. — Jeśli chodzi ci o to, że to Klan Gwiazdy próbuje nas zniszczyć… nawet bym się nie zdziwiła! — westchnęła ciężko, a jej wzrok nagle opadł. Przybrała taką pozę, jakby ciężar ostatnich wydarzeń w Klanie Wilka na nowo spadł na jej barki. Wysunęła pazury z łap niemalże instynktownie, jakby próbowała złapać jakieś oparcie w ziemi. — Oni… robią wszystko, aby nam przeszkodzić — dodała gorzko. Jej głos rozbrzmiał ciszej, ale było w nim słychać pewność – niekoniecznie opartą na dowodach, lecz na doświadczeniu i przeczuciu. Zacięła się na moment, przypominając sobie o kłótni z Kosaćcową Grzywą. Jego słowa… o kulcie, o wszystkim. Skąd on wiedział? Nie powinien wiedzieć, nie miał jak się dowiedzieć!
— Od dłuższego czasu gwiezdni przodkowie próbują nas wyniszczyć — zaczęła ponownie, tym razem z narastającym w oczach gniewem. — Wierzę, że maczali łapy w śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, ale to im nie wystarczyło. Zauważyli, że mimo tego dobrze sobie radzimy i postanowili spuścić na nas kolejne nieszczęście: epidemię.
Wypowiadając ostatnie słowo, zadrżała. Nie wiadomo, czy to ze strachu, czy z czystej nienawiści. Jednak potem jej spojrzenie zmiękło. Przeniosła wzrok na szylkretową medyczkę – w jej spojrzeniu było teraz widać matczyną troskę i oczekiwanie.
— Zgadzasz się ze mną, prawda? — zapytała, choć zabrzmiało to bardziej jak prośba, niż pytanie. — Och, Jarzębinko… powiedz mi, proszę, że podczas spotkań medyków nie próbujesz nawiązać więzi z… Klanem Gwiazdy. — Zamrugała powoli, ledwo widocznie przechylając głowę.
— Tylko tyle mi potrzeba do szczęścia.
Jarzębina słuchała matki, zaciskając z każdą chwilą zęby coraz mocniej. W jej oczach błysnęło napięcie, którego nie potrafiła już ukryć. A więc Zalotka wiedziała o Klanie Gwiazd? Najwyraźniej od dawna – i chyba rzeczywiście bardzo się ich obawiała. Nienawiść była oczywista, niemal wyczuwalna w każdym jej słowie, ale dopiero teraz Jarzębina uświadomiła sobie, jak głęboko zakorzeniony był w jej matce strach. Gdy starsza kotka mówiła dalej, coraz bardziej przejęta, szylkretce ścisnęło się serce. Wpatrzona w nią z rosnącym niepokojem, wiedziała już, że nigdy nie zdobędzie się na to, by opowiedzieć jej o własnych wątpliwościach dotyczących wiary. Zalotka nie udźwignęłaby tej prawdy – mogłaby się załamać. Jarzębina odwróciła wzrok, spoglądając gdzieś w głąb iglastego lasu. Ją także zastanawiał dziwny ciąg wydarzeń: najpierw śmierć przywódcy i zastępcy, potem – zaraza. Jednak, w przeciwieństwie do swojej matki, Jarzębina nie obwiniała o to Klanu Gwiazd. A przynajmniej nie całkowicie. Twierdziła, że duchy chciały w ten sposób coś przekazać. Że próbowały ostrzec Klan Wilka – pokazać im, że zboczyli ze ścieżki, że postępują niewłaściwie. Może był to skutek zbyt częstych kontaktów z Mroczną Puszczą? Westchnęła ciężko, nim w końcu zdobyła się na odpowiedź.
— Nie kontaktują się ze mną… — powiedziała cicho. Po chwili dodała: — Ale raz dali mi przepowiednię.
Zamilkła na moment, wahając się. Wiedziała, że właśnie łamie ważną zasadę. Przecież nikt poza medykami i liderami nie powinien znać treści snów i znaków od Klanu Gwiazd. A jednak...
— Mówię ci to w tajemnicy — mruknęła, zniżając głos. — Liczę, że mnie nie zdradzisz. To chyba rzeczywiście byli oni… dali mi znak.
Zamilkła na chwilę, by zebrać myśli, po czym zaczęła mówić z narastającym napięciem:
— To było już jakiś czas temu, podczas zgromadzenia medyków. Zasnęłam… a potem obudziłam się w dziwnym miejscu. Na początku było tam przyjemnie. Cicho, spokojnie… czułam się niemal bezpieczna. Ale wkrótce coś się zmieniło. Powietrze zgęstniało, ściany jakby z kamienia zaczęły mnie przyciskać do ziemi. Zaczęłam się dusić. Panika ogarnęła mnie całą.
Zadrżała lekko na wspomnienie snu.
— I wtedy to ujrzałam. Małe pęknięcie… jakby w skorupie jaja. Jakbym to ja w nim tkwiła. Próbowałam je poszerzyć, chciałam się wydostać. Jasne światło wdzierało się przez szczelinę, było tak intensywne, że aż piekło w oczy. I właśnie wtedy… — głos jej się załamał — …gdy już miałam wyjść, ostre pazury chwyciły mnie za łapę. Rozdarły mi skórę i pociągnęły w dół. Dalej, dalej, z dala od światła. W duchotę i ciemność.
Zakończyła szeptem. Z trudem przełknęła ślinę i spojrzała na matkę.
— Nie wiem, co to znaczy. Nie obwiniam nikogo o śmierć Sosnowej Gwiazdy ani Jadowitej Żmii. Ten, kto je zabił, powinien za to zapłacić. Ale nie będę rzucać oskarżeń bez dowodów.
Zamilkła na moment, a potem kontynuowała spokojniej, choć w jej oczach czaił się cień niepewności.
— Co do epidemii… To pewnie zwykła, naturalna choroba. Wątpię, by jakiekolwiek duchy miały z tym coś wspólnego. Ktoś nie doleczył się podczas Pory Nagich Drzew, zaraza wróciła. I tyle. — Wzruszyła ramionami, jakby próbując zrzucić z siebie ciężar. Ale sama nie wierzyła w swoje słowa. Jej ogon drżał, a pazury wbijały się w miękką ziemię.
Zalotna Krasopani, wsłuchując się w opowieść o śnie, miała wrażenie, że przechodzi przez siedem różnych etapów żałoby. W jej głowie pojawiały się obrazy, wspomnienia i obawy, a serce łomotało w klatce piersiowej. Jej córka? Sen od Klanu Gwiazdy…? Naprawdę tylko jeden sen? Może było ich więcej? I dlaczego właśnie taki? To musiało być coś ważnego, coś, co kryło w sobie istotną informację, może ostrzeżenie?
— Nie… nie. To nie jest zwykła choroba. Epidemia nie wybucha z dnia na dzień, tym bardziej nie po takim śnie, nie po tym wszystkim — mruknęła, a jej wzrok przesunął się gdzieś w bok, jakby szukała tam odpowiedzi na wszystkie swoje pytania i wątpliwości. — To nie jest przypadek, Jarzębino. Oni chcą, żebyśmy właśnie tak myśleli. Chcą nas wyniszczyć, a my mamy tego nie zauważyć. Aż pewnego dnia obudzimy się i… będzie już za późno.
Przełknęła ślinę, a koniuszek jej ogona poruszał się nerwowo na boki. Głos, gdy znów się odezwała, był jeszcze bardziej spięty.
— Wiara w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, jest jedyną właściwą wiarą. Ale ci głupcy, zaślepieni fałszywym blaskiem Klanu Gwiazdy, jeszcze tego nie dostrzegają — wycedziła przez zęby. — Czy my sprowadzamy na innych nieszczęścia? Nie. Żyjemy spokojnie, nie ingerujemy w inne klany — ciągnęła, marszcząc brwi. — Wiemy, że wierzą w tych swoich gwiezdnych przodków. Tak, to straszne, ale zostawiamy ich w spokoju. A oni?
Położyła po sobie uszy, jej spojrzenie smutniało z każdym kolejnym słowem.
— Gdyby dowiedzieli się, że wierzymy w coś innego, niż oni… rozszarpaliby nas na kawałki. Bez wahania — westchnęła i zmrużyła ślepia. — Klan Gwiazdy. Spokój, dobro, wiara pokoju… podszyte nienawiścią do wszystkiego, co inne. Nie widzisz tego, Jarzębino?
Gdy skończyła, wyprostowała się. Zacisnęła szczękę, a w jej oczach błysnęła powaga.
— Muszę już iść. Zastanów się nad tym, co powiedziałam — mruknęła, po czym bez słowa odwróciła się i zniknęła w wejściu do legowiska wojowników, zostawiając po sobie jedynie znajomy dla Jarzębinowego Żaru zapach, który przypominał jej o chwilach, które spędziła przy matce.

***

Po ataku samotników

Leżała w lecznicy, otulona zapachem ziół i rześkiego wiatru, który przedzierał się przez wejście. Wczoraj wieczorem została tu wniesiona przez Prążkowaną Kitę – nieprzytomna, oblepiona krwią i kompletnie bezsilna. Teraz, o poranku, była już przytomna, choć ledwo. Miała wrażenie, że z każdym oddechem jej rany jeszcze bardziej się pogłębiają. Pod warstwami opatrunków z ziołowych papek i pajęczyn, jej ciało pulsowało od bólu. Wizje z poprzedniego dnia migały jej przed oczami niczym sny na jawie. Widziała błyszczące pazury, strzępki futra, kropelki krwi. Słyszała krzyki, jęki, warkoty… Potem sylwetki trzech wojowników i pustka. Nie pamiętała, jak wyglądali napastnicy, ani co mówili, o ile cokolwiek mówili. Nie pamiętała, jak wyglądali, dlaczego w ogóle ją zaatakowali. Czuła się zmieszana, wściekła i… pokonana. Przede wszystkim miała wrażenie, że wyszła na kogoś niemądrego. W końcu kto normalny rwałby się na dwóch rosłych samotników? Nie chciała z nikim rozmawiać. Nie tylko dlatego, że gwałtowne ruchy sprawiały, iż ból przeszywał ją od czubka nosa aż do koniuszka ogona, ale też dlatego, że świadomość przegranej była dla niej trudna do zniesienia.
Lubiła pracować, chodzić na patrole, tropić zwierzynę, a teraz czuła się uwięziona, jakby ktoś z powrotem zamknął ją w żłobku, pozwalając się oddalić od matki na odległość jedynie kilku króliczych susów. Do tego wszystkiego musiała znosić obecność swojej córki, Jarzębiny. Młoda kotka, asystentka Cisowego Tchnienia, kręciła się po lecznicy, ale unikała bezpośredniego kontaktu z matką. Zazwyczaj przesiadywała skulona gdzieś w kącie, niby zajęta, choć jej niebieskie oczy często wędrowały bez celu po ścianach legowiska. Zalotna Krasopani tego nie rozumiała. Dlaczego jeszcze nie odezwała się ani słowem? Dlaczego nie podeszła, by chociaż zmienić jej opatrunki?
W końcu, gdy w lecznicy nie było nikogo innego, wojowniczka postanowiła przerwać ciszę. Uniosła lekko głowę, czując, jak opatrunek nieprzyjemnie napina jej się na ramieniu.
— Jarzębino… — odezwała się cicho. Jej głos był nieco stłumiony, ale nie słaby; chrapliwy, szorstki, jakby milczała od księżyców. — Co podajecie na ból? — zapytała po chwili. — Strasznie uwierają mnie te opatrunki, a rany szczypią. Może… mak? — dodała, przekręcając głowę w stronę córki.

<Jarzębinko?>

Od Roztargnionego Koperka

Liliowe futro Roztargnionego Koperka nie zapewniało już tak dobrej osłony przed chłodem. Pora Nagich Drzew coraz bardziej dawała o sobie znać i jak na razie nie zapowiadało się ku jej końcowi. W dalszym ciągu z drzew spadał co jakiś czas zebrany na ich koronach śnieżnobiały puch. Kiedy już trwałość śniegu mijała, nadchodziła za to ogromna fala błota, doszczętnie brudząca każdy skrawek futer wojowników Klanu Wilka. Nawet w legowisku medyków nie było łatwo. Zioła szybko zamarzały i wiele z nich stawało się przez to nienadającymi się do użytku, zlodowaciałymi roślinkami. Spacery mające pomagać w poszukiwaniu ziół również zwykle nie przynosiły zbyt wielkich leczniczych zapasów. To też Roztargniony Koperek spojrzało zmartwione na kolejny pyszczek zaglądający do legowiska medyków. Ściągnęło lekko brwi i podeszło do kotki, od razu rozpoznając w niej Trop, czyli kociaka Barczatki. Od razu zaczęło się zastanawiać, dlaczego przyszła tutaj sama i czy nie powinna przyjść jeszcze razem z mamą, ale nieszczególnie się tym przejęło.
— Witaj Trop. Coś ci dolega? — zapytało, siląc się na łagodny i jak najmniej szkodliwy uśmiech.
Kotka spojrzała na asystenta medyczki jakby zirytowana samym jeno istnieniem, a następnie odetchnęła, tak jakby uznała, że i tak musi przeboleć wizytę tutaj.
— Gar… — zaczęła, jednak jej bolące gardło nie pozwoliło jej na dokończenie, po tym, jak nie odzywała się przez pewien czas. — Boli mnie gardło — powiedziała w końcu, gdy już najsilniejszy ból zdawał się minąć.
— Hmmm… Pewnie infekcja? Coś na to zaradzimy… — mruknęło, jakby samo do siebie, po czym zaczęło szukać potrzebnych ziół. Najchętniej podałoby kociakowi trochę miodu, jednak na ten moment musiał poradzić sobie z odrobiną aksamitki. Podało koteczce zioło, po czym kiwnęło jej głową na pożegnanie.

Wyleczeni: Trop

Od Czerwca CD. Kurki

Spoglądał na kociaka z wyraźnym grymasem na pyszczku. Jego żółte oczy lśniły niebezpiecznie w świetle. Sam Czerwiec miał serdecznie dosyć towarzystwa małego Kurki. Chciał zająć się swoimi rzeczami, a nie niańczyć bachora. Ten jednak się nie poddawał i cały czas stał mu na drodze. Czekoladowy położył delikatnie uszy po sobie. Czy ten maluch naprawdę nie miał niczego innego do roboty? Mógł przecież pomęczyć rodzeństwo. Chyba że miał z nim podobny problem, co sam zwiadowca. Hiacynt odkąd tylko pamiętał, nie był najlepszym kompanem do zabawy ani teraz, ani nigdy. Nic, tylko by spał. Nawet teraz obijał się i wałęsał po obozie jako uczeń. Czereśnia na pewno był nim zawiedziony. Zresztą tak, jak sam Czerwiec. Wstyd mu było mieć w rodzinie takiego lenia, jakim był point.
— Huh? — wyrwało mu się, gdy młodszy położył przed nim niebieski kamyczek. Prezent? Dla niego? Z jakiej to niby okazji? Fajny? On i fajny? W oczach tego malca powinien być zagrożeniem i kimś poważnym, a nie kotem do pogawędki. Chciał już coś odwarknąć, ale ów podarek mu to uniemożliwiał. Nie miał wręcz serca, by odrzucić jego prezent. Zresztą nie chciał wysłuchiwać płaczu Kurki. Nie miał na to ochoty ani sił.
— Cóż… za ten kamyczek to może i mogę ci się przedstawić — zaczął cicho. Po czym usiadł na boku, biorąc przedmiot w pysk. Wskazał ogonem miejsce obok siebie. Po czym ułożył kamyk niedaleko swoich łap. Kocurek ku jego zaskoczeniu usiadł zbyt blisko niego jak na gust starszego. Westchnął cicho.
— Na imię mi Czerwiec. Jestem zwiadowcą Owocowego Lasu od, tak naprawdę, niedawna. Jednak to nie zmienia faktu, że zasłużenie znajduję się w tym miejscu, co jestem teraz — zaczął. Przymknął na moment oczy, a kiedy znów spojrzał na Kurkę, jego wzrok jakby nieco złagodniał, chociaż wciąż zawierał ostrość i dumę.
— Tak, bycie zwiadowcą jest naprawdę cudownym uczuciem. Szczególnie po trudnym szkoleniu z moją mentorką — wytłumaczył chłodno, a gdy ten zapytał o to, czy go czegoś nauczy, Czerwiec przez chwilę milczał.
— Jeśli się wykażesz, to może sobie zasłużysz na prywatną lekcję ze wschodzącym księżycem Owocowego Lasu, czyli mną — odpowiedział tajemniczym nieco figlarnym głosem.

<Kurko?>

Od Tojadowej Łapy (Tojadowej Kryzy)

Tojadowa Łapa smacznie sobie drzemał na swoim posłaniu. Co chwilę jego wąsy drżały na znak, iż o czymś śni. Nagle z sufitu legowiska akurat nad nim zaczęła kropić rosa. Dopiero po jakiejś szóstej kropli, która wylądowała na jego pyszczku, wybudził się.
Był to dzień jak co dzień. Kocur rozciągnął swoje ciało i zgrabnie wyczyścił swoje futro, od ogona do pyszczka językiem. Obok jego miejsca do spania, leżały przez niego wcześniej pozostawione kwiaty tojadu. Rudzielec chwilę pomyślał i postanowił przyplątać je sobie do grzywy. Zielonooki był gotów rozpocząć nowy dzień z gracją. Czworonóg wyszedł na zewnątrz i tak jak zawsze nic się nie zmieniło. Koty żywiły się porannym posiłkiem. Tojadowa Łapa podszedł do sterty z jedzeniem i wziął jego ulubioną zwierzynę, mysz. Usiadł na boku i zaczął ją pochłaniać. Kilka chwil później, rudy czekał już przy wyjściu z obozu na mentora, gdyż dzień wcześniej ustalili, że o takiej porze tu się spotkają. Uczeń wypatrywał w oddali swojego mentora. Nagle ujrzał, jak Rysi Bór wychodzi z legowiska lidera. Dla kocura nie wydawało się to dziwne, ale był ciekaw, co tam robił. Białowłosy mentor podszedł do Tojadu i rzekł:
— Dzisiaj cię niczego nie nauczę. Zamierzam ci wykonać pewien test, polegający na tym, że pójdziesz samodzielnie na polowanie. Oczywiście, będę cię z daleka obserwować, ale udawaj, że mnie tam nie ma.
— Oczywiście — odpowiedział podekscytowany Tojadowa Łapa.
— No to idź.
Zielonooki odwrócił się i ruszył przed siebie. Podekscytowany mijał drzewa za drzewem. Nagle się zatrzymał, poczuł zapach życia, myszy.
Tojadowa Łapa spowolnił, uszami monitorował każdy najmniejszy szelest. Kocur się schylił, węch wyczulił do perfekcji. Ogon ustawił w sposób niewykrywalny dla zwierzyny. Łapami kroczył tak delikatnie, że największy liść nawet nie mógłby zdradzić jego położenia. Stawiał krok za krokiem, bliżej i bliżej. Przy długości ogona od myszy, Tojad napiął mięśnie tylnych łap i skoczył w kierunku zwierzęcia. W powietrzu wysunął pazury i obnażył swoje zęby. Bez problemu zakończył żywot przyszłego pokarmu dla jego klanu. Ciało myszy zagrzebał starymi liśćmi tak, by nikt nie mógł jej znaleźć.
Tojadowa Łapa na myśl o tym, że jego mentor w tej chwili go obserwuje, lekko się stresował. Kocur chciał jak najlepiej wyjść na teście, ruszył więc dalej. Nie trzeba było czekać długo, by znów poczuć zapach zwierzyny. Tym razem po zapachu Tojad rozpoznał wiewiórkę. Podobnie jak przy poprzedniej ofierze, rudy się nie oszczędzał. Miał zamiar pokazać swoje umiejętności z jak najlepszej strony. Jego łapy były niewykrywalne, chwilowo wstrzymał oddech, a wzrokiem mierzył zdobycz. W odpowiedniej chwili skoczył i chwycił wiewiórkę. Schował jej ciało blisko myszy i ruszył dalej.
Kilka chwil później Tojadowa Łapa akurat krył ptaka, pod kamuflażem zgliszczy. Rysi Bór wyszedł z ukrycia i podszedł do ucznia.
— Dobrze ci poszło, dumny jestem. Weź swoje zdobycze i wracamy — stwierdził poważnym, lecz szczęśliwym głosem.
Dumny z siebie rudzielec, chwycił w pysk pokarm dla klanu i czując podmuchy wiatru na grzywie, zaczął iść za mentorem. Wchodząc do obozu, Rysi Bór dał znać zielonookiemu, żeby odłożył to, co ma, na stertę i zaczekał na polanie. Tojad zaczął zastanawiać się, co Rysi Bór mówi teraz Spienionej Gwieździe. Przemyślenia kocura przerwało wezwanie liderki na spotkanie klanu. Wszystkie koty zebrały się w jednym miejscu. Tojadowa Łapa już przeczuwał, co się święci. Usiadł on obok swojego mentora, kiedy ciepły głos liderki powiedział:
— Tojadowa Łapo, wystąp.
Rudzielec wykonał polecenie.
— Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego oto ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika — mruknęła. — Tojadowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam. — Głos Tojadowej Łapy był pełen dumy.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Tojadowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Tojadowa Kryza. Klan Gwiazdy ceni twoją odwagę i waleczność oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy!
Spieniona Gwiazda podeszła do zielonookiego i położyła swój pyszczek na jego głowie. Nowy Wojownik otarł się o bark liderki.
— Tojadowa Kryza! Tojadowa Kryza!
Kocur odwrócił się i obserwował dumnego dawnego już mentora. Oglądał swoją matkę, cieszącą się z syna. Kiedy napotkał wzrokiem swoją siostrę Wężynowy Splot, rzucił jej zarozumiały uśmieszek. Po chwili kiedy koty się już rozproszyły, Kocur ruszył w stronę miejsca jego nocnego czuwania.
“JESTEM WOJOWNIKIEM, JESTEM WOJOWNIKIEM, TAK!” – pomyślał rudowłosy. Czuł się w tej chwili jak najszczęśliwszy kot na świecie.

Od Psotki CD. Płomiennej Łapy

Koteczka wciąż miała trudności, by złapać dobrze oddech. Sen, a właściwie koszmar nie opuszczał jej ani na krok. W życiu nie widziała czegoś równie, a może nawet i bardziej strasznego niż to. Rozglądała się dookoła, jakby wszędzie widząc owe kły. Nawet obecność starszej kotki nie zadziałała tak, jakby obie sobie tego życzyły. Niby tamta mówiła coś o tym, że nie było to naprawdę, ale mała jakby nie do końca to rozumiała. Dopiero po kolejnej obietnicy przekonała się nieco bardziej.
— Nie zasnę teraz — mruknęła cicho. Czuła zmęczenie, ale lęk przed ponownym spotkaniem z dymną bestią był większy od samej chęci spania. — Boję się — dodała jeszcze nim umilkła. Bardziej wtuliła się w futro Płomiennej Łapy. Brakowało jej czułości ze strony kotki. Owszem, miała ojca. Jednak to nie było to samo. Psotka pragnęła mieć też kogoś, kto ją zrozumie. Pocieszy i doda otuchy w najgorszych momentach jej życia. Tak bardzo tego pragnęła i zazdrościła innym, że mieli mamę. Ona swojej nigdy nie poznała i z pewnością już nie spotka. Nawet ojciec niewiele mówił o swojej partnerce, skupiając się na innych rzeczach.
— Zostań i połóż się ze mną. Nie chcę być sama. — Pociągnęła noskiem. — Chociaż przez jakiś czas — dodała jeszcze nim całkiem umilkła. Nie podniosła łebka, po prostu bardziej skryła się w futrze starszej kotki. Obawiała się reakcji uczennicy. W końcu ta miała swoje obowiązki na łebku, a niańczenie kociąt na pewno nie było jedną z nich.

<Płomienna Łapo?>