BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

27 czerwca 2025

Nowa członkini Klanu Gwiazdy!

PAJĘCZYNKA 

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Wykrwawienie

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

26 czerwca 2025

Od Chomiczej Łapy

Dzień zgromadzenia 10.05.2025r.:

Kotka przez kilka księżycy nie mogła spać, ani jeść prawidłowo. Dziennie zjadała tylko dwie małe zwierzyny, często też chodziła niewyspana a były jeszcze treningu do zrobienia, tylko na nich miała jakiekolwiek jeszcze przebłyski energii. Zobaczyła Przeplatkowy Wianek, i podeszła do niej opierając swoją głowę na jej ramieniu i zaczęła szlochać. 
- Tak bardzo tęsknię za Mysią Łapą, dlaczego ten samotnik musiał ją zabić? - Pytała przez łzy, a jej matka tylko smutno odparła w głosie. - Też nie wiem czemu. - Objęła córkę i przez chwilę trwały w niezręcznej ciszy.
Przyszła dumnie na zgromadzenie, by pokazać swój wdzięk. Musiała w końcu wypaść dobrze w imię klanu burzy. Miała trochę zły humor z rana ale myśl o zgromadzeniu poprawił jej humor, przynajmniej na tyle by zapomnieć na chwilę o śmierci kochanej siostry. Może ktoś przez ten czas zagada do niej, w końcu chętnie poznała by kogoś z innego klanu, ale widziała jedynie że koty zaczęły już ze sobą gadać i plotkować, podbiegała do jakiś kotów ale tylko te kręciły głową jakby nie chciały. Po dłuższym czasie Chomicza Łapa po prostu usiadła, czekając na rozpoczęcie zgromadzenia.

Jakiś czas później na tym samym zgromadzeniu:

Siedziała sobie czekając aż liderzy coś powiedzą, kreśliła tym czasem na ziemi jakieś bazgroły, po prostu było tak nudno że nawet mucha by zdechła. Chciała do kogoś zagadać ale nie widziała nikogo chętnego a szkoda, po prostu inne koty nie doceniały jej fajnego towarzystwa i tyle. Wiele tracili według niej, była tak ciekawa że mogła by zliczyć na palcach u wszystkich łap jakie ma zalety, była czarująca, silna, mądra, dobrze polowała, znała dużo ciekawostek.
Nagle jakiś łysy kot do niej podszedł, lecz uczennica nie zwróciła na początku uwagi na nią, więc nie wiedziała o jej obecności.
- Co robisz, młoda?
Robiła sobie nadal śmieszne szlaczki na ziemi, tu fale tam kółeczka, bawiła się nawet dobrze. Nagle jednak zobaczyła że jakiś kot do niej podszedł i stał obok niej, to było dla niej zbawienie. - Witam robię, ostrze sobie pazury po ziemi jeśli można tak nazwać. - Popatrzyła na swoje bazgroły, lecz przyjrzała się nieznajomej. 
- Czy pani jest z Owocowego Lasu? Byłam patrolować granicę i macie bardzo ładne okolice. - Popatrzyła przyjaźnie na starszą kotkę. - Przy okazji jestem Chomicza Łapa, uczennicą klanu burzy.
- Dzięki, widzę że nie masz za bardzo nic do roboty co? Pomożesz mi? - Zapytała kotka z owocowego lasu.
- Jasne chętnie pomogę a jeśli mogę spytać w jakiej sprawie pani potrzebuję pomocy? - Spytała zaciekawiona kotkę, miała nadzieje że powie jej więcej na temat jej tajemniczych planów, było zgromadzenie więc była trochę zamyślona czy nie robi źle, ale z drugiej strony liderzy nie przemawiali jeszcze a jeśli nawet, przynajmniej zrobi coś ciekawego.
- Mam taką tradycję, że zawsze na zgromadzeniach buduję ołtarzyk dla pewnej bardzo ważnej dla mnie kotki. Chodź musimy zebrać kamyki czy inne gałęzie. - Łysa kotka powiedziała o swych planach co do Chomiczej Łapy, Srebrna kotka chętnie chciała spróbować zbudować ten ołtarz, czymkolwiek on nie był, przynajmniej się dowie czegoś nowego od owocowego kota. Nagle jakaś ruda kotka, niechcący przesłyszała ich rozmowę. Podeszła do kotek a Chomik tylko jej się przyglądała, wyglądała na uczennicę z klanu wilka, bo tak pachniała
- Czy pani jest... Tą... Lebiodką? - spytała.
Łysa kotka, obróciła się w stronę jakiejś uczennicy od wilczaków. Zdawało się chomik przez chwilę że patrzyła na nią jak na ducha.
- Że kim?
- A tą taką... No lebiodką no! Lubisz całować kotki... I tam takie rzeczy... - ruda mówiła nieco niewyraźnie. Wyglądała na irytującą co odepchnęło ją od Chomik, zwłaszcza te zachowanie w miejscu publicznym.
Zrobiła side eye na naćpąną rudą uczennicę, co ona brała? Miała ochotę jej przywalić to by jej przeszło. Nie lubiła kotów które hańbiły zgromadzenie.
- Że…lesbijką…? Mam partnerkę ale lubię też kocury… więc nie. - odpowiedziała bez futra bardzo zdezorientowana. - Chcesz nam pomóc zbierać patyki? - Zapytała ją, a Chomik miała tylko nadzieję że się nie zgodzi lub się obali z takim czymś to ona nie będzie współpracować.
Jakiś biały kocur widząc rudą uczennicę szybko odciągnął ją na bok, skinieniem łba przepraszając dwie kotki. Kojarzyła go ze zgromadzeń gdy klan wilka na nie szedł, poczuła się przez chwilę mądra gdy odgadła pochodzenie tej uczennicy.
- Nie musi pan przepraszać. - Powiedziała Chomicza Łapa dość miło do kocura który odciągał rudą uczennicę. Po tym wszystkim wróciła do nieznajomej. - To gdzie szukamy tych potrzebnych rzeczy?
- Nad brzegiem wyspy. Tam morze najczęściej wyrzuca jakieś śmieci - odparła.
- To możemy nawet iść już teraz. - Chomik chętnie by już pozbierała jakieś kamyki w końcu lub te patyki, bo zgromadzenie robiło się coraz długie według niej i bezsensowne. Poszła razem z bezfutrą kotką w stronę wody, miejąc nadzieję, że znajdzie tam kamienie, patyki lub coś lepszego na ten "ołtarz".
- Dobra, popatrzmy…glony śmierdzące nocniakami…ich nie chcemy. Te patyki mogą się przydać…nie wiem gdzie znajdę więcej takich okrągłych kamyków, ale ten się przyda…znalazłaś coś na ozdobę? - zapytała łysolka.
Chomik grzebała przy brzegu znajdując różne pierdoły, akurat nie było patyków, na szczęście jednak znalazła kamyki więc wzięła kilka. Usłyszała że nieznajoma ją pyta więc odpowiedziała. - Mam kilka kolorowych kamieni ale nie widzę patyków... Albo czekaj! - Spojrzała że pod stopą ma trzy patyki więc wzięła. - Dobra jednak są patyki.
- Trochę marne dzisiaj te znaleziska. - mruknęła owocówka spuszczając do dołu uszy. Była przez chwilę w swoich myślach potem otrząsnęła się i postawiła uszy znowu tak jak zwykle. 
- No nic. Chodźmy znajdźmy na to wszystko miejsce.
Uczennica burzaków wzięła wszystkie kamienie na grzbiet a patyki wzięła do pyska. 
- Jestem gotowa! - Mówiła z patykami w pysku.
Owocka przez wszystkie patyki które uczennica trzymała usłyszała bardziej „Jyfym goowa” ale nie przejęła się tym. Wzięła tylko rzeczy które zebrała i ruszyła mając nadzieję, że kotka idzie za nią. W końcu znalazły w miarę puste miejsce gdzie była przestrzeń na zbudowanie ołtarzyka. Odłożyły materiały. Wtedy Cierń zobaczyła innego kota. 
- Wiciokrzew! Chodź tutaj. Pomożesz mi i tej fajnej młodej burzaczce z budową ołtarzyka.
Kocur siedział gdzieś na uboczu, lecz słysząc słowa swojej matki, postawił uszy na sztorc. Spojrzał na nią, a obok niej dostrzegł szylkretową kotkę. Nie znał jej, ciekawe, po co tu była? Niechętnie, lecz nie dał po sobie tego poznać' podniósł się z miejsca i ruszył w stronę matki.
- Cz-cześć mamo. - miauknął. Potem przeniósł wzrok na burzaczkę. - He-hej. - przywitał się cicho i skinął głową.
Postawiła tam gdzie kotka materiały do budowania czegokolwiek. Była ciekawa co z tego zrobią, Chomik zobaczyła że woła kogoś do pomocy, okazał się to być jej syn. Przywitał się więc ona też chciała być kulturalna. 
- Witaj - Powiedziała do tego Wiciokrzewa po czym wróciła do kotki. - Czy zebrać jeszcze jakieś patyki lub kamienie?
- Tyle wystarczy- odparła łysa zaczynając układać patyki w formę czegoś gniazdopodobnego - Jak tam u was w Klanie Burzy? Ciekawie? 
Wiciokrzew stał obok dwóch kotek, zastanawiając się, co może powiedzieć, aby nie wyjść na głupiego. Tym czasem Chomicza Łapa odpowiedziała.
- Jest u nas dosyć spokojnie bez żadnych problemów, aktualnie niczego nam nie brakuję a czas nam płynie wolniej. - Popatrzyła ona w niebo i stwierdziła, Mysio Łapo dlaczego cię tu nie ma? Tak bardzo tęskniła za siostrą, czuła się bardziej samotnie niż zwykle. Nagle z przemyślenia wyciągnęły ją słowa starszej kotki.
-Wiciokrzew, dawno mi nie opowiadałeś niczego. Jak tam masz już jakąś kotkę? Albo może kocura? - zagaiła nieznajoma do swego syna.
Z zamyśleń kocura wyrwało go nagłe pytanie Cierń. Gdy je usłyszał, zrobiło mu się gorąco. Nigdy nie myślał o takich sprawach... nigdy też do nikogo nic nie poczuł, ale wyjaśniał to po prostu natłokiem obowiązków i byciem młodym. Odchrząknął i miauknął niepewnie.
- N-nie... - przyznał cicho. - Nie ro-rozglądałem się za ża-żadną do-dotychczas. - uśmiechnął się nerwowo.
Uczennica klanu burzy, czuła się zmieszana, to wyglądało na to jakby chcieli ją swatać. Na razie z nikim nie chciała się wiązać, kocury ją nie interesowały, kotki też, jedyne co ją interesowało to jej trening. Musiała w końcu go ukończyć jak najszybciej, nie chciała być wieczność uczniem. Na te rozmowy o zalotach tylko przelatywała wzrokiem na Wiciokrzewa do nieznajomej, musiała szybko choć na chwilę zmienić temat i już miała pomysł. 
- Jeślibym mogła spytać do jakości ego celu będzie służył ten ołtarzyk, nie mamy takich w klanu burzy więc ciekawi mnie ta konstrukcja. -
Owocowa tylko na to odpowiedziała. -W naszej społeczności była taka jedna przywódczyni. To dla niej. Była dla mnie bardzo ważna…ale niestety już odeszła. - Odparła starsza kotka.
Wiciokrzew przytaknął na słowa swojej matki i wziął do pyska kilka patyków, próbując ułożyć z nich coś na kształt ołtarzyka.
Patrzyła przez chwilę na ołtarz i zrobiło jej się smutno. 
- Też straciłam kogoś niedawno bliskiego. Tęsknię za nią... - Wspomniała znowu o Mysiej Łapie która umarła z rąk samotnika. Tak bardzo chciała ją pomścić, ale nie wiedziała gdzie ten samotnik się aktualnie znajdował.
Nieznajoma tylko skinęła głową skupiając się na budowaniu gniazdopodobnej konstrukcji.
- To ba-bardzo smu-smutne. - rzucił do buraczki, a potem wziął głęboki wdech. - Ja mia-miałem oka-okazję... zobaczyć jak u-umiera mój po-pobratymca. - dodał smutniej i spojrzał na Cierń, a potem spuścił głowę i znowu zaczął układać patyki.
- A robicie te ołtarze tylko zasłużonym kotom czy każdemu kto umarł z waszych bliskich? - Dawała patyki i kamienie w ołtarz, myśląc już nad tym czy czasem też nie chcieć takiego ołtarza? Zwykłe zakopanie w ziemi było zbyt zwyczajne jak dla nią, jako przyszły wspaniały wojownik klanu burzy chciała coś więcej niż zakopanie w zwykłej glebie.
- Nieznana kota odpowiedziała. - Na razie tylko Daglezjowa Igła doczekała się takiego. Reszcie bliskich po prostu odwiedzamy groby i sprawdzamy czy wszystko jest zadbane.
Zaś jej syn Wiciokrzew, tylko przytaknął głową na słowa swojej matki.
- A jeśli mogłabym spytać jak masz na imię, bo zapomniałam dopytać podczas pudrowania tego ołtarza. - Popatrzyła uczennica przez chwilę na tą budowlę widząc że jest prawie gotowa. 
- A jak dokończymy ten ołtarz to co zrobimy następnego? Będziemy mu oddawać hołd czy coś podobnego? - Spytała szylkretka.
- Nazywam się Cierń, na zgromadzeniach tylko budujemy, bo inne klany nie są zaznajomione z naszymi tradycjami. - Odpowiedziała łysa kotka.
Po słowach Cierń przywódcy w końcu przemówili do skały, w końcu! Pomyślała Chomik która czekała na to, była jednak ciekawa czy Cierń i Wiciokrzew będą nadal siedzieć przy ołtarzyku. 
- Chcecie iść? Już przywódcy przemawiają. - Spytała oba koty stały przy konstrukcji, może po przemówieniach będą mogli chociaż chwilę jeszcze pobyć ze sobą przy nagrobku dla zmarłej.
- Zostanę tutaj, idź.
Uczennica popatrzyła tylko na nią. 
- Skoro tak mówisz. - Poszła więc od nich by usłyszeć lepiej przywódców na skale, usiadła przy innych burzakach, to co mówili przywódcy. Oprócz tego że klan nocy okupowali samotnicy niczego nie było ciekawego co mogło porwać kotkę, wszyscy przemówili już, a ona czuła się nienasycona. Wiedziała, że to oznacza że klany za niedługo będą musiały się pożegnać więc podeszła do owocniaków którzy nadal byli przy ołtarzu. 
- Miło mi było was poznać, ale chyba zgromadzenie już się zakończy. Przywódcy już przemówili więc nikomu nie chcę się zostawać. Może kiedyś się spotkamy? - Popatrzyła na łysą kotkę i jej syna, miło było chomik ich poznać, byli naprawdę miłymi kotami o ciekawych zwyczajach i osobowościach, srebrna szylkretka będzie musiała opowiedzieć Barszczowi w przyszłości czego się dowiedziała ciekawego od nich, na pewno się ucieszy.
- Możliwe - powiedziała kotka z Owocowego Lasu patrząc znacząco na syna.
Kotka skinęła głową na pożegnanie dwóm kotom po czym usłyszała jak każdy woła swój klan by wracali do swoich obóz, wśród nich wołał też Królicza Gwiazda, także pospieszyła za klanem jeszcze machając na pożegnanie dwóm owocniakom i zniknęła im z pola widzenia.

1882 słowa

Od Postrzępionego Mrozu do Płomykówki

Postrzępiony Mróz już ostatnio odwiedziła kocięta, które zostały znalezione na granicy. Rozmowa ze Świergotkiem była początkiem znajomości z kociakami, a teraz jej codziennym rytuałem było przynoszenie zdobyczy karmicielkom, a potem zabawa z kociętami. Gdy weszła powitały ją tuptające w jej stronę małe kulki. Ten widok rozczulał kotkę, może kiedyś sama będzie mieć takie kocięta? Ta myśl od jakiegoś czasu nasuwa się jej sama z siebie. Co prawda jest jeszcze młoda, fakt, ale kiedyś może i zostałaby matką. Choć nie byłaby w stanie być z żadnym kocurem z Klanu Klifu. Nie, mierzyła w inne strony. Wiatr przy granicy zawsze przynosił jej ukojenie, gdyż czuła z nim zapach Klanu Wilka, którym przesiąknął od urodzenia Kosaćcowa Grzywa. Kocur śnił się jej po nocach w których się nie spotykali, bo robili to prawie codziennie. Można rzec, że od jakiegoś czasu Postrzępiony Mróz prawie nie ma czasu na sen. Trening z Astrową Łapą, odwiedzanie kociąt, spotkania z Kosaćcową Grzywą, oraz inne patrole na które była zaciągana przez brata wykańczały ją trochę, ale nie zrezygnowałaby z tego. W końcu tego właśnie chciała, nocnych spotkań z kocurem którego kochała, ale i życia w klanie. Zastanawiała się czasem co zrobi, gdy będzie musiała wybrać… Nie potrafiłaby… Kocięta piszczące pod jej łapami przywróciły ją do rzeczywistości.
— Postrzępiony Mrozie! Nauczysz mnie jak przyjąć pozycję łowiecką? Prooooszę! — usłyszała pisk małej kotki, która patrzyła na nią błagalnie. Płomykówka bez wątpienia była jej ulubienicą, była przekochana, miła dla innych, a momentami przypominała wojowniczkę jej własne młode lata. Była do niej wtedy bardzo podobna. Jej bracia walczyli właśnie w tle, więc stwierdziła, że może poświęcić jej tę chwilę sam na sam.
— Jasne! — odpowiedziała i zaprowadziła trochę dalej od wyjścia. Młodsza podążyła radośnie za nią. — A więc musisz lekko zniżyć się, przykucając przy ziemi. — wytłumaczyła, pokazując jej w tym samym czasie. Młodsza podążyła za jej ruchami.
— O tak? — spytała obserwując wojowniczkę aby i samej sprawdzić jeszcze raz, czy na pewno dobrze sobie radzi. Postrzępiony Mróz kiwnęła głową. Choć pozycja ta miała wiele do wypracowania, to była dobra jak na pierwszy raz. Z resztą nie miała zamiaru odbierać kotce zabawy, była jeszcze młoda.
— Brawo! Świetnie ci idzie! Musisz delikatnie podnieść ogon aby nim nie szurać, bo zwierzyna łatwo by cię usłyszała. — po jej uwadze młodsza od razu podniosła ogonek lekko wyżej. — Dobrze. Widzisz ten listek? Spróbuj na niego wyskoczyć!

(Płomykówko?)

Od Różyczki

Różyczka leżała wtulona w swoją mamę i Trzcinę. Ich zapachy powoli przestawały przypominać te nowo narodzonych kociąt — zaczynały mieszać się z wonią mleka, ciepła i futra matki.
Kotka przeciągnęła się leniwie, po czym podniosła i podeszła do swojej siostry. Polizała ją delikatnie po uchu, cicho mrucząc z zadowoleniem. Nagle jej uszy drgnęły. Coś poruszyło się w kącie żłobka — małe stworzonko wślizgnęło się przez szczelinę w ścianie.
Jego oliwkowozielona skóra połyskiwała w promieniach słońca, a długie, mocne tylne łapy były napięte, jakby gotowe do skoku. Kotki zamarły. Nigdy wcześniej nie widziały żaby — była pulchna, błyszcząca, z szerokim pyskiem i wielkimi oczami, które nie spuszczały ich z oczu.
— Hej, na pewno upoluję ją przed tobą — szepnęła Różyczka z iskrą w oku, starając się nie obudzić śpiącej Baśniowej Stokrotki.
— Nie, to ja ją złapię pierwsza! — zaprotestowała oburzona Trzcinka, strosząc lekko futerko.
— To co, zawody? Kto pierwszy ją dorwie, ten wygrywa. A przegrana… musi ją zjeść! — zamruczała Różyczka rozbawiona.
— Nie wiem... ona wygląda ohydnie — skrzywiła się Trzcinka, cofając łapkę z obrzydzeniem.
— Ale z ciebie tchórzliwa mysz — zachichotała Różyczka, na co jej siostra pacnęła ją łapką w głowę.
— Wcale się nie boję! Po prostu nie chcę jej dotykać — obruszyła się Trzcinka, poruszając nerwowo ogonem na boki.
— Dobra, to patrz i ucz się. Tak, jak pokazał nam Dryfująca Bulwa!
Różyczka przybrała pozycję do polowania — zniżyła brzuch, uniosła tyłek w górę, a jej maleńkie, lecz ostre pazurki wysunęły się cicho z opuszek. Zbliżała się powoli, krok po kroku... ale żaba też nie spała. Gdy tylko zauważyła ruch, natychmiast skoczyła i pognała z powrotem przez szczelinę w ścianie.
Różyczka rzuciła się w pogoń, ale nie była wystarczająco szybka. Zamiast ją złapać, wpadła z impetem na ścianę żłobka i upadła na ziemię, piszczac cicho.
Zbudzona hałasem Baśniowa Stokrotka poderwała się na łapy i zdezorientowana rozglądała się po żłobku. Gdy dostrzegła swoją córkę leżącą przy ścianie, zamarła, po czym natychmiast do niej podbiegła. Pochyliła się, zaczęła lizać ją po pyszczku i sprawdzać, czy wszystko w porządku. Gdy zauważyła, że łapka Różyczki nienaturalnie odstaje, serce zamarło jej w piersi.
Różyczka tuliła łapkę do siebie, liżąc ją bardzo delikatnie, z miną pełną bólu i zawstydzenia. Matka chwyciła ją ostrożnie za kark i odwróciła się w stronę wyjścia.
— Ty się nigdzie nie oddalaj — mruknęła jeszcze do Trzcinki i wyszła z żłobka, niosąc córkę do medyka.
Po drodze Różyczka z ciekawością rozglądała się dookoła. Widziała mnóstwo różnych kotów — niektóre leżały i rozmawiały, inne trenowały walkę. W końcu weszły do jaskini medyków, pomiędzy dwoma dużymi głazami. Z sufitu zwisały długie zioła z okrągłymi, żółtymi kwiatami o intensywnym, dziwnym zapachu. W środku natomiast pachniało miętą. Różyczka zauważyła, że jedyną kotką w środku była dość drobna, lekko zaokrąglona kocica o czarno szarym futrze, które przypominało dym, i brązowych oczach.
— Gąbczasta Łapo, moja mała chyba złamała łapkę — mruknęła zmartwiona królowa.
— Spokojnie, zaraz zobaczymy — odpowiedziała Gąbczasta Łapa i podeszła bliżej. Baśniowa Stokrotka położyła córkę na ziemi. Uczennica nachyliła się, powąchała łapkę i delikatnie szturchnęła ją nosem. Różyczka pisnęła z bólu.
— Złamana nie jest, tylko zwichnięta. Poczekajcie tu, zaraz przyniosę zioła — powiedziała i szybkim susem wskoczyła do magazynu. Po chwili wróciła, niosąc kilka małych białych kwiatków oraz ziele o fioletowych płatkach, ciemnofioletowym, grubym korzeniu i intensywnym, pikantnym zapachu.
Gąbczasta Łapa dokładnie przeżuła część ziół, po czym wypluwa je, przyłożyła do łapki Różyczki i delikatnie rozsmarowała mieszaninę. Młoda kotka pisnęła cicho, wtulając pyszczek w futro matki, która siedziała tuż obok i z uwagą obserwowała każdy ruch uczennicy.
— Dobrze, opatrzyłam ranę. Powinno być w porządku, ale i tak musi tu zostać, dopóki łapka się całkiem nie wyleczy — powiedziała.
— N-no dobrze — miauknęła cicho smutna królowa. Polizała córkę po pyszczku i dodała:
— Nie bój się. Wiem, że to straszne, że musisz tu zostać, zwłaszcza że jeszcze nigdy nie byłaś poza żłobkiem… ale będzie dobrze. Obiecuję, że nie będziesz sama.
Różyczka tylko kiwnęła głową i wtuliła się w mamę ostatni raz, po czym królowa opuściła jaskinię i wróciła do żłobka, do Trzcinki.
— Spokojnie, ja i inni medycy jesteśmy tutaj cały czas. Jeśli będziesz czegoś potrzebować — po prostu powiedz — mruknęła łagodnie uczennica. Następnie podeszła do wejścia do jaskini, gdzie właśnie jej mentorka niosła kilka zawiniątek z ziołami.

Od Plamistej Łapy

Przed trafieniem Lodowej Sałaty do kociarni
Lodowa Sałata stanęła pod dębem i powiedziała:
— Dziś pokażesz mi jak wspinasz się na drzewa. 
Wskazała gałęzie nad nimi.
— Oczywiście! — krzyknęła podekscytowana Plamista łapa i w ułamku sekundy znalazła się na pniu. Zadecydowała, że metoda skoku będzie najlepsza. Popatrzyła na miejsce długość lisa dalej i skoczyła. Zamiast na pień, trafiła na nisko zwisającą gałąź. Pisnęła zaskoczona i zaczęła się zsuwać. Tylne łapy już jej zwisały, ale kotka nie zamierzała spaść. Skoncentrowała się i jeszcze raz skoczyła. Tym razem wylądowała bezpiecznie na solidnym konarze.
— Jak na pierwszy raz całkiem nieźle, ale przeciwnik zorientuje się, że nad nim jesteś, jeśli przy każdym skoku będziesz robić tyle zamieszania — powiedziała Lodowa Sałata, patrząc na spadające liście. Plamista łapa syknęła z irytacją. Skąd miała wiedzieć, że liście tak łatwo oderwą się od gałęzi? Przecież do tej pory nie wspinała się na drzewa! Spojrzała na konar wyżej. I skoczyła. Wylądowała bezpiecznie i od razu skoczyła wyżej. Dotarła aż na najwyższe gałęzie. Spojrzała w dół i dostrzegła tylko dwa, opadające liście.
— I jak? — zapytała mentorkę. Ta spojrzała na liście, a później na Plamistą Łapę siedzącą na drzewie,
— Nie było źle — mruknęła. — Widzę, że nauki wspinaczki nie potrzebujesz tak dużo, wystarczy ci tylko umiejętność lżejszego skakania i trochę treningu — dodała po chwili. 
— Wracamy do obozu? — zapytała Plamista Łapa.
— Tak, zobaczymy czy pamiętasz drogę — miauknęła Lodowa Sałata. 
Uczennica skoczyła do przodu i pobiegła w stronę miejsca zamieszkania. Jej łapy zadudniły na ziemi gdy wbiegała do obozu. Spostrzegła poziomkową łapę pod legowiskiem uczniów i podeszła do niego.
— Cześć, co tam u ciebie? Jak było na tym strasznym w lesie? Bo ja się trochę bałam...— Przyznała w duchu
[416 słów + wspinaczka na drzewa]

25 czerwca 2025

Od Pacynki do Zajęczej Łapy

Pacynka ruszyła skoro świt, gdy miasto dopiero zaczynało się budzić po nocy. Znała te wszystkie ulice, niektóre wąskie, a niektóre szerokie z pędzącymi po nich potworami. Już nieraz miała okazję poczuć ich gryzący zapach i zgrzytający łoskot. Mimo to tego dnia nie zamierzała szwendać się wśród betonowych ścian. Dzisiaj chciała wyruszyć gdzieś dalej, gdzie jeszcze nie sięgnęła swoimi burymi łapkami. Za miasto – a tak właściwie, aż do klanowych granic! Większość mówiła jej, że to daleka droga, że trzeba być ostrożnym i czujnym, bo coraz dalej od miasta teren stawał się dzikszy, mniej bezpieczny dla takich, jak Pacynka. Mówili, że klanowe koty nie zawsze są przyjaźnie nastawione do samotników, że trzeba na takie jednostki uważać, ale mimo to, bura kotka wcale nie czuła strachu, a jedynie ekscytację. Jej łapki rytmicznie stukały po brukowej kostce, gdy kierowała się na obrzeża miasta. Tu prześlizgnęła się przez jakąś wąską uliczkę, tam przeskoczyła nad płotem – i nagle wszystko, co dotychczas znała, zniknęło gdzieś za jej plecami. W końcu jej poduszki, przyzwyczajone do stąpania po szorstkiej powierzchni, napotkały miękką, wciąż nieco zwilżoną poranną rosą trawę. Kropelki wody migotały jej w oczach na tle soczystej zieleni.
— Rany! Jak tu pięknie! — zachwycała się tymi wszystkimi, obcymi dla niej rzeczami. Tu powietrze nie pachniało kurzem, brudem i spalinami. Było rześko, przyjemnie. Pacynka stała w miejscu, z głową uniesioną do nieba. Przez chwilę stała w bezruchu, wsłuchując się w dźwięki, których wcześniej w mieście nie była w stanie usłyszeć tak dobrze; śpiew ptaków, szum wiatru, piski drobnych zwierzątek, chowających się między zielonymi źdźbłami. Nawet uśmiechnęła się sama do siebie, szeroko, ukazując rządek swoich ostrych ząbków. Lubiła się szczerzyć, a tutaj nie było wcale trudne. Tu wszystko było zupełnie inne niż w mieście. Otwarte przestrzenie, zamiast ciasnej, zapyziałej piwnicy, w której spędziła większość swojego życia. Dopiero od niedawna miała okazję się z niej wydostać. Z początku nie zapędzała się aż tak daleko, ale z każdym dniem szła coraz pewniej i coraz dalej, od miejsca zamieszkania, aż w końcu… znalazła się tu! A to dopiero początek jej wyprawy.
Jej myśli w pewnym momencie wróciły do jej kochanych sióstr, które niedawno zostały wysłane do klanów. Marionetka mówiła, że to część jej planu, że to jakaś tajna, ważna misja, ale nigdy nie zdradzała za wiele szczegółów. Pararela szeptała, że to za wiele na młody umysł Pacynki, że dowie się we właściwym czasie. Bura próbowała to zrozumieć, ale gdzieś w środku czuła zazdrość. To ona chciała zwiedzać świat, poznawać nowe zwyczaje i tradycje, a zamiast tego pozostało jej siedzieć w piwnicy. Pragnęła tak jak jej siostry, otrzymać nowe imię i żyć bliżej z innymi kotami. Przecież także potrafiła się skradać, potrafiła walczyć i… prawie polować! Co więc odróżniało ją od sióstr?
No tak – ta nieszczęsna maska na pysku.
Samotniczka zatrzymała się na chwilę na niewielkim wzniesieniu. Nie pamiętała dokładnie, do jakich klanów trafiła Ballada i Kukiełka, ale ich wygląd znała na pamięć. Pamiętała kolor ich futra, a nawet jego teksturę! Dobrze znała też ich rysy twarzy, może jeśli spotka kogoś na granicy, uda jej się o siostry podpytać? Może ktoś je kojarzy, może ktoś już je widział? Pacynka wzięła głęboki oddech. Stąd mogła zobaczyć połacie traw i kępki kolorowych kwiatów, ale wciąż nie dostrzegała żadnego śladu po innych kotach. No nic. Musiała ruszyć dalej – z uniesionym ogonem, z dumą i młodzieńczą odwagą. Jej krok był żwawy, pełny siły i energii.
Słońce stało już wysoko na niebie, podczas gdy Pacynka wciąż maszerowała przez rozległe, zielone łąki. Na wietrze trawy falowały wokół niej, niczym wzburzone morze, a gorące promienie słoneczne grzały ją w ciemny grzbiet. Było naprawdę ciepło, a powietrze zdawało się takie ciężkie i duszne. Trochę, jak przed burzą – ale na razie na deszcz się nie zanosiło. Niebo było błękitne, niemalże bezchmurne. Pomimo ukropu, młoda samotniczka nie zatrzymała się jeszcze ani razu. Była trochę zmęczona, a także spragniona, ale jak na razie nie widziała w okolicy żadnego strumyka. Nie było czasu na to, aby go szukać. Nie szła tu tyle, aby ostatecznie zboczyć z trasy i być może już nigdy nie trafić do granicy. Była zbyt blisko, żeby się poddać, a z wszelkimi niedogodnościami zdążyła już się oswoić. Dawniej musiała siedzieć zamknięta w piwnicy, a teraz wreszcie mogła chodzić tam, gdzie chciała – i zamierzała to dobrze wykorzystać. W pewnym momencie do jej nosa dotarł silny, gryzący zapach. Pacynka natychmiast się zatrzymała. Wciągnęła powietrze jeszcze raz, aby upewnić się, że jej węch ją nie myli. Tak, teraz była już pewna. Ta woń zdecydowanie należała do kota, a może i nawet wielu kotów? Pachniała obco, trochę inaczej niż zwykłe koty z miasta. Ta woń była nieco ostrzejsza, silniejsza, a to musiało oznaczać tylko jedno; klany. Pacynka od razu przypomniała sobie słowa Murmur. Starsza kotka opowiadała jej kiedyś o klanach, o grupach wielu kotów, które trzymają się razem. Jasnofutra wspominała o czterech takich grupach: Klanie Wilka, Klanie Klifu, Klanie Burzy i Klanie Nocy. Oprócz tego mówiła oczywiście o Owocowym Lesie, do którego samotniczka miała sprowadzić trójkę uczniów. Buraska zastrzygła uszami. Czy to właśnie granica? Czy to tutaj zaczyna się teren jednego z klanów? Może któryś z nich już ją zobaczył z oddali? Nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Czy iść dalej? Może powinna tu poczekać, aż w końcu ktoś się zjawi?
Pacynka usiadła w cieniu, dokładnie pod mostem, który rozciągał się ponad jej głową. Co chwilę do jej uszu docierał przeraźliwy ryk potworów. Gdy przebiegały, ziemia aż drżała. Ich warkoty odbijały się echem po pustej przestrzeni pod mostem, ale bura była zbyt podekscytowana nowymi terenami, aby się tym przejmować. Zewsząd otaczały ją złote, wysokie kłosy – suche, giętkie, ale przynajmniej tutaj mogła nieco się schłodzić. Westchnęła z ulgą, czując, jak mięśnie jej łap się rozluźniają. Wreszcie też dotarła do wody, a dokładniej do wartko płynącej rzeki, która swoim wyglądem wręcz zapraszała Pacynkę do siebie. Kotka podeszła ostrożnie do brzegu, powoli stawiając łapy na wilgotnej ziemi nad brzegiem. Nachyliła się i zanurzyła pysk, mało brakowało, a silny nurt porwałby ją ze sobą! Bura wbiła pazurki w ziemię i zniżyła brzuch, próbując złapać większą przyczepność. Gdy tylko poczuła się pewniej, zaczęła łapczywie pić chłodną, rześką wodę, która zmyła z niej resztki znużenia. Taka świeża woda była zdecydowanie lepsza od tej z kałuży – bo w mieście zazwyczaj z takich Pacynka musiała czerpać płyny. Gdy skończyła pić, oblizała się kilka razy i spojrzała na drugi brzeg, a potem znowu na kłosy. Jej ogon zadrżał lekko z ekscytacji.
— Nie po to tu przyszłam, żeby siedzieć pod mostem! — szepnęła do siebie. — Muszę iść dalej. Muszę odszukać jakiegoś kota i dowiedzieć się więcej o klanach! — uśmiechnęła się, jakby mówiła do rzeki, a potem z zapałem podniosła się i ruszyła przed siebie. W trakcie podróży cały czas rozglądała się dookoła, podziwiając klanowe tereny. Och, tak bardzo zazdrościła swoim siostrom, które mogły tu przebywać na co dzień! Ciekawe, jak sobie teraz radziły…
Krok za krokiem buraska przeciskała się przez gęste trawy, aż nagle coś przykuło jej uwagę. Pośród żółci i zieleni mignął jej jasny kolor, który zupełnie nie pasował do reszty otoczenia. Pacynka zatrzymała się i zmrużyła oczy, aby po chwili wyraźnie dostrzec kremową, kocią sylwetkę, która siedziała pośród roślin. Był młody – może i nieco starszy od niej, ale na pewno nie dorosły. Zapewne nie różniło ich sporo księżyców. Kocur wyglądał na spokojnego, choć zdawał się zauważyć jej obecność. Uszy miał postawione, a oczy skupione, ale nie wyglądał na nadzwyczajnie przestraszonego. Był po prostu nieco zdziwiony, ale samotniczka nie wahała się ani chwili dłużej. Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła w jego stronę lekkim krokiem, a potem podążała w jego stronę niemalże w podskokach. Jej ogon poruszał się w rytm jej radosnych skoków. Niestety z każdym jej ruchem, nieznajomy kocur zdawał się coraz bardziej zdumiony – wciąż jednak nie ruszał się z miejsca. Nie syczał, nie uciekał. Po prostu bacznie obserwował, jak obca mu kotka coraz bardziej się do niego zbliża. W pewnym momencie Pacynka zatrzymała się kilka lisich ogonów od niego i krzyknęła:
— Hej! Jesteś jednym z tych… klanowych kotów, co nie? — jej donośny głos rozległ się echem po polanie. Kremowy lekko uniósł brew, ale wciąż pozostał w tej samej pozycji.
— Uch? No… tak, jestem — odparł ostrożnie, marszcząc delikatnie czoło. — A ty kim jesteś?
Pacynka zrobiła kilka kroków w przód, a potem usiadła przed uczniem, owijając łapy swoim ogonem. Zanim odpowiedziała, dokładnie przyjrzała się kocurowi.
— Pacynka! — oznajmiła dumnie, co jednak nie sprawiło, że kremowy stał się mniej zakłopotany. — To moje imię — dodała, widząc, że uczeń przechyla głowę. — Jestem z miasta! Tylko… chciałam tu przyjść, bo szukam moich sióstr! Niedawno odeszły z rodzimych terenów, bardzo za nimi tęsknie! — zachichotała. Obcy zamrugał, próbując nadążyć za słowami burej.
— Sióstr? — powtórzył powoli. — I dlatego przyszłaś tu sama? Sama na tereny klanu?
— No, tak? A co, nie mogę? Nie rozumiem, w czym problem — burknęła, podnosząc głowę i mrużąc delikatnie oczy. — Przecież nikomu krzywdy nie robię! Znajdę tylko siostry i sobie pójdę, nic specjalnego.
— Nie o to chodzi… — wymamrotał. — Po prostu zazwyczaj nie wpuszcza się obcych tak po prostu. Ktoś mógłby pomyśleć, że chcesz nam podkraść zwierzynę, albo wszystkich nas wymordować… — westchnął, na co Pacynka parsknęła śmiechem.
— Po co mi wasza zwierzyna! W mieście mam jedzenie, nawet dobre. Czemu miałabym się fatygować, żeby upolować jakieś ofutrzone, brudne zwierzę? Na pewno dużo z tym roboty! — przewróciła oczami. Kremowy nie wiedział co odpowiedzieć, znów umilkł. — A ty zawsze jesteś taki poważny? — zapytała nagle.
— Chy-
— W każdym razie! Powiesz mi może, jak masz na imię? Albo… czy widziałeś moje siostry! Jedna z nich ma czarno-rude futerko… a druga brązowo-rude! Mają takie śmieszne plamki na mordce, rozumiesz? Coś takiego, jak ja mam, ale tylko jedną połowę! Powiedz mi, że widziałeś chociaż jedną! A jak nie widziałeś, to może pomożesz mi znaleźć? Och, na pewno się zaprzyjaźnimy! Może od razu zaprowadzisz mnie do miejsca, w którym jest więcej kotów takich, jak ty? Spotkałam kiedyś Murmur… a, no właśnie! Murmur! Miałam zapytać o Owocowy Las! Wiesz, co to? Może znasz jakieś koty stamtąd? Rozmawiałeś kiedyś z jakimś? Bo ja nie! Ale bardzo bym chciała… tylko nie wiem, gdzie to jest. Może ty wiesz? A tak w ogóle to, z jakiego klanu jesteś? No… nie ważne, o czym to ja mówiłam? Ach, no tak! Murmur mówiła mi, że są cztery klany i że tak właściwie to są to takie grupy złożone z wielu kotów, ale ty jesteś sam. Gdzie reszta? — zakończyła, rozglądając się dookoła.

<Zajęcza Łapo?>

[1703 słów]

Od Motylkowej Łączki CD. Wdzięcznej Firletki

Motylka stała poza obozem, tuż obok Firletki. Spoglądała na nią z niepokojem – medyczka wyglądała, jakby ujrzała ducha. Sztywna postawa, rozszerzone źrenice, ogon drgający z niepokoju. Do nosa wojowniczki dotarł nowy, nieznany zapach. A słowa Firletki wnet rozwiały wszelkie wątpliwości. Jakiś samotnik został właśnie przyprowadzony do klanu.I to nie był byle kto. Motylka aż drgnęła na słowa kotki. Serce w niej zabiło szybciej, jakby ogarnięte nagłym płomieniem. „Połowa białego pyska?!” To ten kot! Ten z przepowiedni. Z jej snu. Jest w Klanie Burzy! Zamilkła na chwilę, próbując dobrać odpowiednie słowa. Czuła, jak rośnie w niej dziwna, gorąca nadzieja. Maleńki płomyk, który dotąd tlił się w cieniu zwątpienia, właśnie na nowo zapłonął.
— Jak to...? Naprawdę? Ma przedzielony pysk? — wyszeptała, niemal bez tchu. Sama nie dowierzała. Ale jeśli to prawda... czy to może znaczyć, że sen był prawdziwy? Że Klan Gwiazd naprawdę przemówił do niej? Czy to znak, że znów mogłaby zostać medyczką? Czy Firletka... przyjęłaby ją z powrotem? Czy znów mogłyby być razem? Motylka nie wiedziała, czy to, co czuje, jest miłością – taką, jakiej doświadczają pary – czy tylko silną, niezłomną potrzebą bliskości i wspólnej drogi. Ale jedno wiedziała na pewno: chciała być blisko Firletki. Chciała dzielić z nią każdą chwilę. Być jej oparciem. I mieć ją jako swoje. Firletka usiadła ciężko na chłodnej trawie. Niebo powoli przybierało granatowy odcień, jakby samo zaczynało się niepokoić. Słońce niknęło za horyzontem, a srebrzysty księżyc wspinał się cicho na szczyty nieboskłonu. Cykady zaczynały swą nocną pieśń, ledwie słyszalną w gęstniejącym mroku.
— Tak, ma biały pysk… i jest ciemną szylkretką — odparła medyczka cicho. — Wypadłam z legowiska, gdy tylko ją zobaczyłam, więc nie wiem kim dokładnie jest... ani co tu robi.
Motylka usiadła obok, milcząca, zamyślona. Przesunęła ogonem po trawie, jakby kreśląc niewidoczne symbole. Spojrzała na Firletkę, a potem w ciemniejące niebo.
— Myślisz, że to dobry znak… czy zły? — zapytała cicho.
Firletka nie odpowiedziała od razu. Zamruczała tylko coś pod nosem, po czym uniosła wzrok i powiedziała:
— Nie wiem. Opowiesz mi jeszcze raz o tym śnie? Jeśli… pamiętasz?
— Pamiętam zawsze — odparła z nagłym błyskiem w oczach. — To coś, czego nigdy nie zapomnę — dodała po chwili z miękkim uśmiechem, po czym zamknęła oczy, przywołując w myślach tamten sen.
— Było ciepło… spokojnie. Wszędzie latały motyle! Takie śliczne! — wymruczała z nostalgią. — A potem… pojawił się ten kociak. I wtedy sen się skończył.
Firletka zmarszczyła brwi.
— Hm… Może to jednak coś pozytywnego — powiedziała zamyślona. — W moim śnie było zupełnie inaczej. Czułam niepokój. Widziałam granatowe chmury i... brak gwiazd. Było pusto, zimno. Ale... też widziałam kota. Miał skarpetki na łapach.
Zamilkła. Spuściła wzrok i pokręciła głową, jakby sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Motylka podsunęła się bliżej.
— Nie wiem… Może powinniśmy obserwować tę kotkę? — zaproponowała szeptem. — A może... poinformujemy Króliczą Gwiazdę?
Przesunęła ogon delikatnie i położyła go na barkach Firletki, próbując dodać jej otuchy.

<Firletko?>

Od Jarzębinowego Żartu

[Przeszłość, zgromadzenie 14 czerwca]

Jarzębinowy Żar wyszła z nory medyków, stawiając łapy pewnie i z wyraźną gotowością do drogi. Gdy tylko Nikła Gwiazda ruszył na czele, ona również natychmiast podjęła marsz. Tym razem nie szła z tyłu, z opuszczonym ogonem i znudzoną miną, jak miała to w zwyczaju podczas innych wypraw. Dziś poruszała się sprężyście, z lekkością i iskierkami radości w oczach. Na jej pysku gościł szeroki uśmiech, a futro delikatnie unosiło się na wietrze. Momentami wręcz wyprzedzała Cisowe Tchnienie, zbliżając się do lidera i jego zastępczyni. Nie mogła się doczekać — każda łapa stawiana na ściółce drżała z podniecenia. W jej sercu tliła się dziecięca ekscytacja, bo wreszcie miała zobaczyć Kaczą Łapę! Myśli galopowały w jej głowie niczym stado jeleni przez leśną polanę. Wyobrażała sobie, jak razem śmieją się z Kosaćca, wymieniają plotki o życiu w swoich klanach i może… może w końcu ustalą konkretne terminy na spotkania? Raz na siedem wschodów słońca, po południu – brzmiało rozsądnie. A do tego tak romantycznie, jak w opowieściach opowiadanych przy księżycu. Jarzębina zawsze lubiła uczestniczyć w zgromadzeniach. Po drodze przechodzili przez tereny Klanu Klifu, a choć były to głównie rozległe łąki i falujące wiatrem pola, miały w sobie coś kojącego. Trawy szumiały cicho, jakby opowiadały własne historie, a niebo nad nimi wydawało się większe, bardziej granatowe niż gdziekolwiek indziej. Niemniej jednak medyczka w głębi duszy tęskniła za cieniem iglastych drzew, za ich chłodnym oddechem i zapachem żywicy, który kojarzył się z domem. Wreszcie dotarli na Bursztynową Wyspę. Jej złociste skały połyskiwały w świetle słońca, a woda dookoła cicho pluskała, obmywając brzeg. Jarzębinowy Żar stawiała łapy ostrożnie, balansując na śliskich kamieniach, by tylko nie poślizgnąć się i nie spaść do wody. Gdy jednak nabrała pewności, przyspieszyła kroku. Stanęła obok medyków swojego klanu. Serce dudniło jej w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć. Tupała łapami w miejscu, nie mogąc dłużej usiedzieć w bezruchu. Jej ogon lekko drżał z podekscytowania, a oczy przeszukiwały tłum w poszukiwaniu znajomej sylwetki.
Gdzie jesteś, Kacza Łapo? – pomyślała z niecierpliwością, rozglądając się gorączkowo po zebranych.
Gdy tylko na Bursztynową Wyspę przybył Klan Burzy, Jarzębina natychmiast poderwała się na łapy i zaczęła wypatrywać znajomej sylwetki. Jej spojrzenie przebiegało po twarzach przybyłych kotów z niecierpliwością i rosnącym napięciem. Mijała kolejnych burzaków z zupełną obojętnością malującą się na pysku. Z każdym krokiem jej nastrój stawał się coraz bardziej zgaszony. Minęło już sporo czasu – tyle że wokół rozgorzały pierwsze rozmowy, a wyspa ożyła od szeptów, śmiechu i stukotu łap. Ale nigdzie nie było czarnej kotki. Jarzębina zatrzymała się na moment, czując, jak serce lekko osuwa się w dół niczym liść w jesiennym wietrze. Gdzie jesteś, Kacza Łapo? – zapytała w myślach, odwracając łeb w stronę miejsca medyków. Ze smutkiem i niechęcią ruszyła z powrotem, niechlujnie stawiając łapy, jakby straciła całą energię, którą jeszcze przed chwilą kipiała. I właśnie wtedy to się zaczęło. Z tłumu dobiegł nagły trzask, syk i stłumione warczenie. Dwóch kocurów rzuciło się na siebie z pazurami wysuniętymi i uszami przyciśniętymi do głów. Jarzębina odruchowo podeszła bliżej, poruszona zarówno ciekawością, jak i instynktem medyczki – choć w tym wypadku zdecydowanie przeważała ciekawość. Zmrużyła oczy, starając się rozpoznać, kto to jest. Z podsłuchanych słów i podszeptów innych kotów dowiedziała się, że ten kremowy to Promieniste Słońce z Klanu Klifu, a większy, czekoladowy, to Miodek z Owocowego Lasu. Jarzębina prychnęła rozbawiona, unosząc brew z lekkim politowaniem.
— Żałosne — mruknęła do siebie z rozbawionym uśmiechem.
Odwróciła się na pięcie, z wysoko uniesionym ogonem i godnością, która kontrastowała z niedojrzałym zachowaniem kocurów. Bez słowa odeszła i usiadła przy pozostałych medykach, zerkając co jakiś czas w stronę toczącej się jeszcze bójki. Na jej pysku igrało rozbawienie. Cała scena wydawała jej się wręcz groteskowa. Dorosłe koty, gotowe podrapać się o byle co, zamiast porozmawiać jak wojownicy. Westchnęła teatralnie, po czym przeciągnęła się leniwie, rozkładając łapy na wszystkie strony. Było jej po prostu… szkoda.
Szkoda, że Kaczej Łapy dziś nie było. Gdyby była, mogłyby wspólnie śmiać się z całego tego zamieszania. Albo przynajmniej wymieniać się kąśliwymi uwagami na temat „dojrzałości” niektórych wojowników. Zamiast tego, Jarzębina została sama – z własnymi myślami, cichym rozbawieniem i odrobiną smutku tańczącą gdzieś w głębi piersi.
Jarzębinowy Żar westchnęła cicho. Chłodny, słonawy wiatr niósł się znad oceanu, smagając jej futro i przynosząc ze sobą zapach soli, wody i... czegoś obcego. Księżyc wisiał wysoko, okrągły jak oko sowy, a jego blask odbijał się od nierównej powierzchni skalistej wyspy, rzucając na wszystko zimne, nieprzyjazne światło. Zewsząd słychać było szepty i pospieszne rozmowy kotów z różnych klanów, ale ona czuła się tak, jakby była w próżni. Coś mrowiło ją w karku. Niepokój? Przeczucie? Nie była pewna, ale uczucie to narastało, jakby jej ciało samo próbowało ją ostrzec. Musiała zadać to pytanie. Musiała dowiedzieć się czegoś o Kaczej Łapie.
Wzrokiem odszukała znajomą sylwetkę. Zawilcowa Łapa siedział samotnie, nieco z boku zgromadzenia, z wyraźnie skrzywioną miną. Uszy miał przyciśnięte do czaszki, a ogon owinięty ciasno wokół łap. Wpatrywał się w ciemne fale uderzające o brzeg wyspy, jakby najchętniej rzucił się w nie i odpłynął daleko stąd.
Jarzębinowy Żar podniosła się z zimnej skały i ruszyła w jego stronę. Łapy stukały cicho o kamień. Gdy zbliżyła się, skinęła krótko głową innym medykom, nie chcąc przerywać ich rozmów, i przysiadła obok niego – w odległości na tyle bliskiej, by usłyszał szept, ale wystarczająco dalekiej, by nie naruszyć jego przestrzeni.
— Witaj — powiedziała spokojnie, lekko schrypniętym głosem. — Jarzębinowy Żar jestem... Chyba mnie kojarzysz. — Zamilkła na chwilę, po czym dodała: — Choć to raczej nieważne. Mam pytanie.
Ziewnęła przeciągle, odsłaniając ostre kły, po czym przeciągnęła się lekko, jakby chcąc rozprostować zdrętwiałe mięśnie.
— Ach... Tyle ziewam. Nie lubię zgromadzeń — mruknęła z niechęcią.
Kocur rzucił tylko wzrokiem na kotkę, po czym powrócił do obserwowania wody.
— Niechętnie, jednak zgodzę się, zgromadzenia nie posiadają większego celu, chociaż bardziej nie widzę celu tej rozmowy — powiedział Zawilcowa Łapa, niezbyt chętny do dłużej rozmowy. — Nie przedłużaj bardziej, zapytaj wprost. W najgorszym przypadku zamilknę.
Medyczka zerknęła na kocura, a na jej pysku pojawił się cień zadowolenia. W kącikach warg zadrgał lekki uśmiech – krótki, ale szczery. Zawilcowa Łapa sprawiał wrażenie konkretnego kota.
— Konkretny kot, to dobrze — mruknęła z uznaniem, po czym niemal natychmiast przeszła do rzeczy: — Wiesz może, co się dzieje z Kaczą Łapą? To moja przyjaciółka, a od pewnego czasu nie dostałam od niej żadnych znaków. A dzisiaj... — urwała na moment i rozejrzała się nerwowo. — Dzisiaj jej tu nie ma.
Zamilkła. Nocne powietrze nagle wydało się zimniejsze. Wiatr, który wcześniej tylko owiewał sierść, teraz przenikał aż do kości. Jarzębinowy Żar zacisnęła łapy na chłodnej skale, czując, jak narasta w niej złe przeczucie. Czyżby...? Czyżby epidemia Łzawego Kaszlu przedarła się do Klanu Burzy? Czy Kacza Łapa była chora?
Myśl uderzyła w nią jak zimna fala – nagle i bez ostrzeżenia. Serce ścisnęło się w piersi, a oddech na moment ugrzązł w gardle.
— Oh... Pytasz o Kaczą Łapę? Nigdy nie wspominała o kim takim... — przerwał na chwilę, skanując kotkę wzrokiem. — ... jak ty. Ale to teraz nieważne. Kacza Łapa nie żyje, co mam nadzieję, rozwiewa twoje wątpliwości. Norniczy Ślad ją utopiła.
Jarzębinowy Żar zrobiła coś, co rzadko jej się zdarzało – zadrżała. Jej błękitne oczy rozszerzyły się nagle, a błysk, który zwykle w nich gościł, zgasł, zastąpiony prawdziwym, głębokim żalem. Ramiona kotki opadły, łapy drgnęły lekko, jakby ugięły się pod ciężarem czegoś, co spadło na nią znienacka. Zgarbiła się i utkwiła wzrok w swoich łapach, jakby nagle świat ograniczył się tylko do nich. Próbowała się odezwać, ale gardło odmówiło posłuszeństwa. Wydobyło się z niego jedynie ciężkie westchnienie – takie, które brzmiało, jakby ktoś właśnie zrzucił na nią głaz i przygniótł do ziemi.
— Nie żyje?... — powtórzyła szeptem, z niedowierzaniem, jakby próbując zrozumieć sens tych słów.
Na moment zignorowała imię rzekomego zabójcy – nie miało dla niej wtedy żadnego znaczenia. Jej świat zadrżał, jakby grunt pod łapami nagle przestał istnieć.
— Norniczy Ślad? Kto to w ogóle jest?! — warknęła nagle, podnosząc wzrok. W jej głosie zabrzmiała rozpacz, ale i gniew. — Mam nadzieję, że Królicza Gwiazda ukarał tego kota! Czemu nic nie wspomniał na zgromadzeniu o śmierci Kaczej Łapy?!
Jej oczy błyszczały, ale to nie był blask łez – to była furia zmieszana z bólem, niedowierzaniem i zawodem. Głos podniósł się, mimo że wokół wciąż trwało zgromadzenie. Inne rozmowy zdawały się blednąć, a wiatr przyniósł echem jej słowa w głąb nocnego powietrza.
— Tak, nie żyje. Jej ciało teraz gnije pod ziemią — potwierdził słowa kocicy, a po chwili zaśmiał się krótko. — Aż takiej sprawiedliwości nie panuje w klanach, a Norniczy Ślad chodzi dalej po naszej ziemi. Nie chciałbym rzucać złych słów na naszego lidera, tym bardziej że jesteśmy na zgromadzeniu, a ty nie pochodzisz z Klanu Burzy.
Kotka skinęła głową, cicho i z powagą. W jej oczach tliło się jeszcze echo wcześniejszych emocji, ale twarz miała już spokojną – choć w środku wszystko nadal pulsowało niewypowiedzianym napięciem. Uznała, że nie ma sensu dalej zawracać głowy uczniowi. Powiedział, co wiedział. Nic więcej nie mogła z niego wyciągnąć.
— Dziękuję ci za odpowiedź. I... miłego wieczoru — mruknęła cicho, z nutą zmęczenia.
Wstała powoli. Jej łapy przez chwilę zdrętwiały od zimnego kamienia, ale po kilku krokach wróciło czucie. Zostawiając za sobą kocura i ciemną, szumiącą przestrzeń zgromadzenia, podeszła do miejsca, gdzie siedzieli medycy jej klanu. Cisza między nimi wydawała się gęsta. Usiadła obok nich bez słowa, wciągając do płuc chłodne, nocne powietrze.

Od Motylkowej Łączki

Motylka szybko wróciła ze swojego „spaceru”. Jednak nie weszła od razu do obozu. Dostrzegła znajomą sylwetkę — to była jej matka! Chwilę się wahała, lecz w końcu podeszła bliżej Nornicy.
— Mamo… — zaczęła cicho.
— Tylko znajdę tego kocura, a straci całe swoje futro — warknęła pod nosem zdenerwowana. Gdy usłyszała czyjś głos, syknęła: — Czego chcesz…?! — Urwała, gdy jej wzrok padł na młodszą kocicę. Ton głosu natychmiast złagodniał, jakby cała złość uleciała w jednej chwili. — Och, Motylkowa Łączko. Wybacz mi, kochana. Chodzę cała w nerwach przez to, co dzieje się teraz w Klanie Burzy. Miło mi widzieć, że chociaż jedno z moich kociąt postanowiło mnie odwiedzić.
Motylka wzdrygnęła się na syk matki, ale widząc, jak ta wygładza futro, sama się nieco rozluźniła.
— Nic się nie stało. Rozumiem, że to dla ciebie trudny czas. Właśnie… jak się trzymasz?
— Muszę ci powiedzieć, że te plotki mnie dobijają. Nie dość, że wciąż ciąży na mnie klątwa mojego ojca i braci, to jeszcze teraz to! I cała ta sytuacja z Przeplatką... Ale nieważne. Teraz muszę zlokalizować kłamcę, który rozpowiada te bzdury, i z nim porozmawiać. A jak ty się trzymasz, kochana? Mam nadzieję, że nie cierpisz przez to, co mówią o mnie.
— Rozumiem… mnie też to przytłacza. Zwłaszcza to, co gada Zawilcowa Łapa — westchnęła smutno, przytulając się do matki.
— Co on mówi, Motylko? Naprawdę, ten szkodnik powinien raz na zawsze się zamknąć — prychnęła. — Uratowałam mu życie przed tamtą samotniczką, a on tak mi się odpłaca. Królicza Gwiazda nie powinien był zmieniać mu roli, a ja nie powinnam pozwolić mu odejść bez kary za złamanie zasad.
— Ciągle się czepia. Twierdzi, że jesteś morderczynią, a Przeplatka też jest okropna — mruknęła wojowniczka, nie zdając sobie sprawy z wagi swoich słów. — Powiedziałam mu, żeby się zamknął, i postanowiłam go unikać. Porozmawiam też z Firletką, może coś z nim zrobi. Jest strasznie chamski — i dla mnie, i dla Świerszcza też.
— Rozpowiada kłamstwa, a wierzą mu tylko głupcy. Szczerze mówiąc, ktoś powinien mu odciąć język — może wtedy zrozumiałby swoje błędy. — Ogon kocicy drgnął na wspomnienie jej partnerki, lecz przemilczała ten temat. — Coraz bardziej żałuję, że wtedy mu pomogłam. Może gdyby raz czegoś się nauczył porządnie, nie byłoby tak jak podczas naszych treningów.
— Tak… nie rozumiem, czemu tak się uwziął na naszą rodzinę. Przecież pomogłaś mu, a on i tak ma jakiś problem… — mruknęła. — Cóż, niech kłamie. W końcu to do niego wróci. Najważniejsze, żebyśmy trzymały się razem — wymruczała.
— Uznał nas za łatwy cel. Moja reputacja w tym klanie nigdy nie była wysoka, ale to nie znaczy, że jakiś uczeń będzie ją jeszcze pogarszał tylko dlatego, że mu się tak podoba. Póki trzymamy się razem, Zawilcowa Łapa jest jak mrówka krzycząca na mysz — niegroźny. Ale zmieńmy temat — nie zasługuje na więcej naszych słów. Jak idzie ci szkolenie ucznia? Gdy usłyszałam, że szkolisz Słodką Łapę, bardzo się ucieszyłam. Niedawno sama byłaś uczennicą, a teraz już uczysz innych. Za szybko rośniecie…
Motylka przytaknęła i uśmiechnęła się, ciesząc się, że może opowiedzieć o swojej uczennicy.
— Idzie nam bardzo dobrze! Słodka Łapa jest trochę wyniosła, ale też ambitna i chętna do nauki. Trochę przeszkadza jej brud, więc w tunelach byłyśmy tylko raz… i chyba się na mnie obraziła — zaśmiała się, nie biorąc tego na poważnie. — Szło jej dobrze, więc na pewno tam wrócimy.
— Dobrze słyszeć, że przynajmniej z tym nie masz problemów. Ale zawsze powinnaś uważać — nigdy nie wiesz, czy ktoś, nawet twój uczeń, pewnego dnia się od ciebie nie odwróci.
— Wolę ufać bliskim i nie zakładać, że mnie zdradzą. A mamo… twoi bracia… kim oni byli? — zapytała ostrożnie.
Ogon Nornicy zadrżał.
— Kto ci powiedział o ich istnieniu?! I kto kazał ci o nich pytać?! — Kocica podniosła głos. — Nie wierzę, że Przeplatka mogła się posunąć aż tak nisko. Nie musisz się nimi przejmować. Nie żyją i nie wrócą z grobu.
Motylka zamrugała zaskoczona.
— Tak, Przeplatka o nich wspominała, więc chciałam się dowiedzieć… z twojej perspektywy.
— Kim byli?! Nikim. Posłańcami mojego ojca. Kotami na tyle głupimi, by iść jego śladami — syknęła. — Teraz spoczywają w Mrocznej Puszczy, gdzie ich miejsce. Gniją za swoje grzechy.
— Rozumiem... Dobrze, że ty nie poszłaś ich drogą — zamiauczała Motylka.
— Jedyne, czego żałuję, to że nie mogłam sama zakończyć ich marnego żywota. Gdyby nie błąd Cykoriowego Pyłku, nigdy nie doszłoby do tylu tragedii. Niestety, ten głupi były przywódca nie miał w głowie za grosz rozsądku — prychnęła.
Motylka nie do końca rozumiała, o czym mówi jej matka.
— Jaki błąd? I… czy jednym z twoich braci był ten kot, którego wtedy znalazłam martwego razem z Mysią Łapą?
Nornica zamilkła i zrobiła kilka kroków naprzód.
— Gdyby nie ten cynamonowy kocur, Mała Koszatniczka dawno już wydłubałaby im te pomarańczowe oczy, zanim zdążyliby ją zamordować. Nie zabiliby też Myszki.
Kotka speszyła się lekko.
— Koszatniczka?… – powtórzyła niepewnie, nie wiedząc, kim jest ta kotka.
— Moja matka, Motylko. Zginęła z łap tych dwóch zdrajców. A najgorsze jest to, że Obserwująca Gwiazda nic z tym nie zrobiła. Pozwoliła historii się powtórzyć. I ten rudzielec... dorwał się do mojej córki!
— To okropne! Dlaczego nie ukarano morderców? Ciekawe, ilu jeszcze uniknęło konsekwencji…
— Obserwująca Gwiazda leży teraz w grobie, a Królicza Gwiazda popełnia te same błędy co ona. Dobrze chociaż, że Piaskowa Zamieć nie doszedł do władzy.
— Tak… chyba masz rację. Tęsknię za Mysią Łapą. Może pójdziemy na jej grób? — zaproponowała Motylka.
— Tak, to dobry pomysł. Chodźmy ją odwiedzić. Pewnie patrzy na nas z Klanu Gwiazd.

Od Jarzębinowego Żaru

Nadeszła już Pora Zielonych Liści. Cały las rozkwitł życiem – drzewa okryły się soczystą zielenią, krzewy uginały się pod ciężarem pierwszych owoców. Trawy pachniały świeżością, a z każdego kąta wychylały się zioła, jakby same chciały się zebrać. Młode zwierzęta ostrożnie wychodziły ze swoich norek, ciekawie rozglądając się po świecie. Słońce przebijało się przez liście, rzucając ciepłe, złote światło na ziemię. Dla wielu klanów ta pora była źródłem radości i nadziei. Cieszyli się z niej, świętowali jej nadejście. Ale nie Klan Wilka. W jego obozie panowała cisza, niepokój i zmęczenie. Epidemia łzawego kaszlu wciąż zbierała swoje żniwo. Medycy pracowali ponad siły, a niespokojna pogoda i trudności z polowaniem tylko pogarszały sytuację. Nawet najpotężniejsi wojownicy padali jak muchy, leżąc na posłaniach i walcząc o każdy oddech. Zdawało się, że los się odwrócił – czy to był przypadek, czy może kara? Jarzębinowy Żar nie miała wątpliwości. Czuła w kościach, że to sam Klan Gwiazd się na nich mści. Pokazuje im, że ścieżka, którą podążają, prowadzi jedynie do cierpienia. Medyczka w milczeniu rozważała, co mogą zrobić, by to powstrzymać. Czy to możliwe, że przodkowie próbują ich ostrzec? Klan Wilka, choć wierzył w Mroczną Puszczę, nigdy się tym publicznie nie chwalił. Ukrywali swoje przekonania przed innymi klanami, jakby bali się konsekwencji. Czyżby coś ukrywali nawet przed samymi sobą? Ogon szylkretowej kotki drgnął lekko, gdy z pobliskiego liścia wzbił się w powietrze żuk. Jarzębina przeciągle westchnęła. Podczas epidemii opiekowała się głównie żłobkiem i starszyzną – najbardziej narażonymi. Obserwowała najmłodsze koty i tych, którzy już ledwo poruszali się o własnych siłach. Każdego dnia robiła obchód po niemal wszystkich w obozie. „Niemal” – bo lidera unikała. A on również nie szukał kontaktu z nią. Siedział w swoim legowisku albo tuż przed nim, często otoczony mistrzami. Rozmawiali cicho, lecz intensywnie, jakby omawiali coś, czego nikt inny nie powinien słyszeć. Jarzębina zerknęła w ich stronę tylko na moment, jakby przelotem, by nie wzbudzać podejrzeń. Potem szybko odwróciła wzrok. I wtedy jej spojrzenie zatrzymało się na Topielcowym Lamencie. Kocur, który niedawno przeszedł chorobę, wyglądał już znacznie lepiej. Jednak coś w jego wyglądzie ją zaniepokoiło. Jej spojrzenie zatrzymało się na jego uchu – było rozdarte. Tak jak uszy lidera. Tak jak uszy mistrzów. Co to ma znaczyć…? Kotka uniosła uszy, nagle spięta. Zerwała się z miejsca i niemal bezszelestnie wślizgnęła do nory medyków. Jej przerwa właśnie dobiegła końca. Jej wzrok padł na matkę – kocica spała, pogrążona w gorączkowym śnie. Choroba trawiła ją coraz szybciej. Jarzębina bez słowa podeszła do magazynku, mijając Roztargnionego Koperka i Cisowe Tchnienie. Siedzieli zgarbieni, wyczerpani, ich futra były poszarzałe od zmęczenia. Jarzębina przyjrzała się uszom Cis – i znowu to zobaczyła. Delikatne ślady… rozdarcia. Mały płomyczek niepokoju zapłonął w jej niebieskich oczach. Szybko odwróciła wzrok, udając, że ogląda zapasy. Były skromne, ale coś przykuło jej uwagę. Wrotycz. Jeszcze kilka dni temu było go pod dostatkiem. Teraz... zniknął. Jakby wyparował.
— Czy wiemy, jak z wrotyczem? Wojownicy coś znaleźli? — zapytała, nie odwracając się do reszty medyków.
— Szukają po lesie, ale nic — mruknęła krótko Cis.
Jarzębinowy Żar słyszała pogłoski – ciche, przemykające od jednego szeptu do drugiego – że Głupia Łapa zna miejsce, w którym nadal rośnie wrotycz. Podobno rósł on gdzieś na terenach dwunożnych, gdzie nikt z klanu nie miał odwagi się zapuszczać. Głupia Łapa... Nie zawsze ją tak nazywano. Niegdyś była uczennicą medyka i nosiła imię Skarabeuszowa Łapa. Jarzębina wiedziała o niej niewiele, a to, co wiedziała, było dziwne, poszarpane jak sen, który nie chce ułożyć się w całość. Z jakiegoś nieznanego powodu została brutalnie okaleczona, a potem... zamilkła. Podobno powiedziała coś nieodpowiedniego na zgromadzeniu. Zbyt wiele. I zapłaciła za to. Teraz była więźniem. Szylkretka odłożyła myśli na bok i uniosła łapą wrotycz, po czym podeszła do swojej matki. Dotknęła jej nosa delikatnie, starając się ją obudzić. Zalotka poruszyła się niespokojnie i otworzyła załzawione oczy. Jarzębina przemyła je ostrożnie miękkim mchem, a potem – bez słowa – podała zioło. Chora kocica spojrzała na nie, po czym ostrożnie zaczęła je żuć. Skinęła córce głową na znak podziękowania i wróciła do niespokojnego snu. Jarzębina przez chwilę patrzyła na nią bez słowa, analizując każdy szczegół jej pyska. Jej wzrok mimowolnie przesunął się na uszy matki – i tam też dostrzegła znajome nacięcie. Westchnęła cicho, a potem podeszła do drugiej pacjentki. Lodowy Omen leżała na posłaniu, ale unosiła głowę i czujnie rozglądała się po wnętrzu legowiska.
— Obmyję ci oczy — powiedziała cicho.
Kotka nie zaprotestowała. Po chwili przyjęła podane zioło i żuła je mechanicznie, wpatrując się w ścianę z wyschniętych paproci. Co jakiś czas jej uszy drgały nerwowo, jakby próbowała wychwycić dźwięki spoza nory, z obozu. Jarzębina obserwowała ją przez moment, po czym wstała.
— Nikt nie przyniósł jedzenia…? — mruknęła do siebie z nutą irytacji w głosie.
Wyszła na zewnątrz i podeszła do stosu ofiar. Uniosła parę drobnych zdobyczy i odruchowo rozejrzała się po obozie. Jej niebieskie oczy omiatały sylwetki kotów. I wtedy znów to zauważyła. Zbyt wielu z nich miało nacięcia na uszach. I zbyt wielu spośród nich było chorych. Niektórzy wciąż przychodzili po wrotycz z obawy przed nawrotem choroby, inni wydawali się zdrowi. Zmrużyła oczy i z uniesionym ogonem wróciła do nory. Rozdzieliła zdobycz między chorych, a potem sama przysiadła i zaczęła chrupać małą mysz. Jednak jej myśli krążyły gdzie indziej.
Zamknęła oczy. Obrazy zaczęły przemykać przez jej umysł jak liście niesione przez wiatr. Uszy – rozdarte, ponacinane. Widziała je coraz wyraźniej. Zaczęła rysować łapą w ziemi krzywe kreski, tworząc listę w myślach. Zalotna Krasopani. Mroczna Wizja. Pamięta, że widziała nacięcia na ich uszach już wtedy, gdy była jeszcze kocięciem. Pamięta też rozmowę z Mroczną Wizją. Gdy zapytała o znamię, starsza kocica nagle spoważniała. Jakby się wystraszyła. Czy dobrze to pamiętała? Nie była już tego taka pewna. Ale one obie też były chore. Nikła Gwiazda. Makowy Nów. Również mieli nacięcia. I również byli chorzy. Lodowy Omen. Cisowe Tchnienie. Syczkowy Szept. Sowi Zmierzch. Topielcowy Lament. Wszyscy. Rysi Trop, Borsucza Pustka i Jaskółcze Ziele – nie miało nacięć. Ale oni też zachorowali. Wszystkie ważne role… Nacięcia. Jej spojrzenie stało się twarde. Cis, medyczka, miała dokładnie takie samo rozcięcie jak inni. To nie był przypadek. Większość z tych kotów miała rozcięte lewe ucho, niektórzy – prawe. Czy to możliwe, że to coś więcej niż przypadkowe obrażenia? Czyżby w ich klanie istniała tajna grupa? Krąg wtajemniczonych? Elita podejmująca decyzje za plecami reszty? Zadrżała. Jeśli tak, to… co się stanie, gdy dowiedzą się, że ona wie? A co jeśli nawet jej własna matka…? Czy Zalotka zwróciłaby się przeciwko niej? Czy Prążkowana Kita, jej ojciec, który nie nosił nacięcia, naprawdę nic nie wiedział? A może tylko udawał? A może... nie ma o czym wiedzieć. Może wszystko to są tylko zbiegi okoliczności. Jarzębinowy Żar przymknęła oczy, ściskając pazury w ziemi.
Klanie Gwiazd. Daj mi znak. Cokolwiek, błagam. Czy to droga, którą powinnam iść? Czy wiara w was mnie ochroni… czy zaprowadzi do zagłady?

Wyleczeni w epidemii KW: Lodowy Omen i Zalotna Krasopani