BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu i Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 30 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 grudnia 2024

Od Dzwonkowego Świstu

Ciepły wiatr zmierzwił mu futro na grzbiecie. Wziął głęboki wdech, przygotowując się do skoku w kierunku przemieszczającego się nieopodal zająca. Dzięki polowaniom jego szalejące myśli nieco zwalniały. W Klanie Burzy ostatnimi czasy dużo się wydarzyło, a sam Dzwonkowy Świst nieraz nie nadążał za tempem tych wydarzeń.
Odczekał na odpowiedni moment, nie spuszczając wzroku z szarego futerka swojej ofiary. Westchnął z ulgą, gdy w końcu zatopił swoje ostre pazury w długouchym ssaku. Puchate ciało przestało się ruszać, a kocur po raz pierwszy od dawna poczuł, że coś jest pod jego kontrolą.
Spojrzał w górę na chmury wolno przesuwające się po niebie. W trwającej teraz ciszy było coś uspokajającego. Przymknął na moment oczy, wsłuchując się dokładniej w cichy śpiew ptaków i szum wiatru.
Mógł chociaż na moment zapomnieć o wszystkich przykrych zdarzeniach i przez parę sekund, poczuł się znowu niczym jak uczeń. Na samą myśl o jego przeszłym już szkoleniu, uśmiechnął się szeroko. Bardzo dobrze wspominał całą swoją naukę, a lepszej mentorki od Bajkowej Stokrotki nie mógł sobie wyobrazić. Ruda kotka zawsze miała dla niego czas i cierpliwie pokazywała mu, jak śledzić zwierzynę, robić jak najmniejszy hałas przy polowaniu i najskuteczniej wbijać pazury w swoją zdobycz. Przypomniał sobie jej kojący głos. To właśnie dzięki niej, miał teraz przed sobą skutecznie upolowanego zająca.
Niedługo musiał wracać do obozu. Chętnie spędziłby jeszcze trochę czasu na tutejszych łąkach, ale obowiązki wojownika wzywały. Wziął piszczkę w zęby i ruszył w stronę obozu, krocząc przez wysoką trawę.

Od Tuptającej Gęsi CD. Mandarynkowego Pióra

 Tego dnia wszyscy mieli do niej sprawę, co powoli zaczęło ją irytować. Czemu wszyscy musieli mieć jakieś problemy związane z nią lub jej wyborami? Strzepnęła ogonem, gdy udało jej się zakończyć rozmowę z Bratkowym Futrem. Wreszcie odetchnęła, wolna przez kilka oddechów od jakiegokolwiek kota. Rola zastępcy nie była łatwa, jednak szła za nią wysoka nagroda. Bycie przywódcą to był cel, który wybrała dla siebie, kiedy była jeszcze uczennicą. Do tego od zawsze dążyła. Drgnęła, gdy w jej polu widzenia znalazła się jej siostrzenica, która zmierzała w jej kierunku. Jeszcze tylko tego brakowało tego dnia. Niby obiecała Spienionemu Nurtowi, że postara się naprawić relacje z ów wojowniczką, jednak nie chciała tego robić aż tak szybko. Zaistniała między nimi pewna rozmowa, jednak nie była to więcej niż przykrywka, aby chwilowo uspokoić zły wzrok siostry, który rzucała w kierunku Gęsi. Gdy czarna wojowniczka zbliżyła się do niej, na jej pysku zawitał uśmiech. Nie mogła dać jej szansy, aby spostrzec jej prawdziwych przyczyn obudowy ich relacji. Propozycja spaceru ją zdziwiła, jednak zgodziła się na nią. Potrzebowała świeżego powietrza, a tym bardziej zniknąć z oczu niektórych kotów z Klanu Nocy.
 Wyszły z obozu i zmierzyły ku Kolorowej Łące. Było to jedne z ulubionych miejsc zastępczyni. Większość czasu spędzała w tym miejscu, oglądając zachody słońca z różnymi kotami u swego boku. Zaczęło się od Kawczego Serca, później Różanej Woni i Muszlowej Łapy, a na końcu przy Kolcolistnym Kwiecie. Chociaż on cenił chwilę spędzone w ciszy, obserwując, jak słońce znika za wodnym zbiornikiem.
 - Więc Mandarynkowe Pióro. Zakładam, że chcesz porozmawiać. Inaczej nie proponowałabyś mi spaceru. - Zaczęła czarna kocica, wbijając swe zielone ślepia w młodszą kotkę, która zdawała się wpatrzona w teren przed nią. Tylko gdy słowa Tuptającej Gęsi dosięgły jej uszu, pokierowała na nią swój wzrok.
 - Tak, chciałam porozmawiać. - Potwierdziła jej słowa wojowniczka. - Odnośnie naszej ostatniej rozmowy podczas patrolu.
 - Odnośnie posiadania kociąt? - Dopytała, a widząc skinięcie głowy Mandarynki, potwierdzające poprawność jej słów, jej wzrok powędrował na teren przed nią. - Powiem to tylko raz i zawrę wszystko co chcę, abyś wiedziała. Twa siostra, zwana Algową Strugą, może zabrać Ci sprzed łap przyjemność powiększenia rodziny, a tego raczej nikt nie chce, jeśli marzy Ci się rola przywódcy. A odnośnie tego z kim kocięta posiądziesz, to twoja sprawa. Kotka, czy kocur, kogo to obchodzi? Jest tylko jedno wymaganie, brak czekoladowych potworów wśród twych kociąt. Chyba proste do spełnienia, czyż nie mam racji? Chociaż twojej matce sprawiło to już duży kłopot.
 Kocica zamilkła, analizując jej słowa, co spodobało się starszej. Miała chwilę ciszy, gdy młodsza dokładnie analizowała wypowiedziane przez Gęś słowa. Może to jej wystarczy i nie będzie ponownie zawracać głowy zastępczyni.

*****

 Wieść o miocie Mandarynkowego Pióra dosięgła ją szybko. Przecież była to córka Sumowej Płetwy, brata jej partnera i właśnie przez niego dotarła do niej ta wieść. Nie sądziła, że kocica zdecyduje się na tak szybkie posiadanie kociąt, a tym bardziej że wybierze Bursztynowy Brzask na partnera. Długo zwlekała z odwiedzeniem siostrzenicy w żłobku. Nigdy nie przepadała za kociętami, a tym bardziej tymi, co nie były jej, więc nie miała powodów, aby gościć w tym przeciwnym miejscu. Dopiero przygotowania do ślubu zmusiły ją do wstąpienia do ów miejsca. Miała osobiście dostarczyć zaproszenie dla Kotewkowego Powiewu, jak i Mandarynkowego Pióra, co było dość trudnym zadaniem. Udało jej się dojść do żłobka i przekazać zaproszenie piastunce, chociaż nie odbyło się to bez kilku ostrych słów skierowanych w jej kierunku. Następnie jej wzrok pokierował się na drugą kocicę, do której po chwili zmierzyła.
 - Witaj Mandarynkowe Pióro. - Zaczęła zastępczyni. - Widzę, że dużo księżniczek oraz książąt wstąpiło do naszego rodu. Jednak niestety jestem tu w innym celu. Chciałam Cię zaprosić na mój ślub z Kolcolistnym Kwieciem.

[Siostrzenico?]

Od Skowroniego Odłamku

Znowu tu wracał. Kręcił się przy granicy z Klanem Nocy jak głupi, licząc, że dane mu będzie jeszcze raz ujrzeć jej pełne życia oczy. Że jeszcze raz poczuje jej miły zapach, usłyszy jej kojący głos. Wszystko mu o niej przypominało. Wiatr, poruszający liśćmi, słońce, widniejące na nieboskłonie...
Walczył ze sobą każdego dnia. Starał się nie przejmować, stłamsić w sobie wszystkie uczucia. Mimo to czuł, że się dusi. Uśmiechał się, okazywał innym kotom dobroć... Nie wiedział tylko, jak długo to potrwa. Przegrywał walkę. Samotność targała nim na wszystkie strony. No właśnie, samotność. Uczucie tak dziwne, ciężkie do opisania. Czuł pustkę. W teorii otaczało go tyle kotów, a jednak był samotny. Tak bardzo. Bez jej uśmiechu, głosu, obecności...
Odwrócił łeb, spoglądając w kierunku Klanu Nocy. Wiedział, że to, co robi, nie jest słuszne, ale nie potrafił bez niej żyć. Uniósł łapę i powoli dotknął okolicy swojego lewego oka. Kara. Przypomnienie, klątwa od Klanu Gwiazdy. Ślepie mrowiło go delikatnie, jakby mówiąc: "nie waż się nawet przejść na drugą stronę".
Machnął ogonem i ze wzrokiem wlepionym w ziemię, odwrócił się, ruszając z powrotem do obozu. Czuł, że tam za granicą, daleko poza terenami Klanu Burzy, zostawił cząstkę siebie. Cząstkę, tak bardzo potrzebną mu do życia. I właśnie ją opuszczał.
Delikatny wicher zaszumiał w koronach drzew, poruszając gałęziami i futrem czekoladowego. Medyk poruszył wąsami, gdy kolejny, mocniejszy podmuch uderzył w jego bok. Ostatni raz rzucił krótkie, tęskne spojrzenie granicy z Klanem Nocy, po czym, zaciskając powieki, kontynuował swoją wędrówkę.
Jego przygarbiona, skulona sylwetka majaczyła na tle śniegu. Zielonooki widocznie schudł, a jego, niegdyś lśniąca sierść, zmatowiała.

─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───

— Dzięki! — usłyszał na odchodne od Barszczowej Łodygi, po czym wojownik zniknął w wyjściu z legowiska, machając powoli swoim ciemnym ogonem.
Asystent medyka uśmiechnął się niepewnie, po czym odsapnął cicho, odwracając się. Ostatnio przychodziło do niego wiele kotów ze swoimi różnymi dolegliwościami, zazwyczaj czekającymi jakiś czas. Barszczowa Łodyga przez swoje zaniechanie stracił już ząb, Gradowy Sztorm miewał kłopoty z oddychaniem, a Płomienny Ryk dostał zielonego kaszlu. Z dwojga złego, przynajmniej Firletkowa Łapa mogła uczyć się na ich dolegliwościach... Nie potrafił wypowiedzieć, jak bardzo był wdzięczny, że młodsza siostra została jego uczennicą. Co prawda w legowisku medyka zrobiło się nieco ciasno, ale za to zyskał kolejne łapy do pomocy oraz przyjaciółkę.
— Skowroni Odłamku!
Czekot wzdrygnął się na dźwięk czyjegoś głosu po jego lewej stronie. Zdenerwowany odwrócił się do kota, patrząc na niego zdrowym okiem i powoli wygładzając swoją nastroszoną sierść.
— Nie zachodź mnie tak od boku, Bajkowa Stokrotko! — burknął, uderzając ogonem o ziemię.
— Wybacz, nie wiedziałam...
— Niech ci będzie, co się stało? — uciął szybko pręgowany cętkowanie, poruszając wąsami. Chciał jak najszybciej zakończyć te odwiedziny.
Wojowniczka poruszyła się niepewnie w miejscu.
— Mam kolec w łapie. Czy mógłbyś mi go wyjąć? Chyba, że jesteś zajęty... Mogę wtedy pójść do Pajęczej Lilii albo...
— Nie, nie, opatrzę ci to. Pokaż łapę.
Skowronek potrząsnął głową z roztargnieniem i uniósł pysk, mierząc wzrokiem wyciągniętą kończynę kotki. Schylił się do poduszki Stokrotki i pewnym ruchem wyciągnął cierń. Na jego miejscu pojawiło się kilka kropelek krwi, które następnie cienką strużką spłynęły po rudym futrze wojowniczki. Zielonooki odwrócił się, wchodząc do składziku z ziołami. Sięgnął po trybulę i ostrożnie zaniósł ją do Bajkowej Stokrotki, nakładając na jej ranę. Następnie owinął skaleczenie pajęczyną, marszcząc brwi.
— Dziękuję...
— Mhm, nie ma za co. Miłego dnia!
Czekoladowy odprowadził powoli kotkę do wyjścia, po czym zawrócił, chcąc pobyć chwilę w samotności. Firletka spała, a Pajęcza Lilia wyszła szukać ziół, tak więc miał czas na odpoczynek... No prawie. Nie minęło wiele czasu i w Skruszonej Wieży zawitała Margaretkowy Zmierzch, tym razem skarżąc się na uporczywy katar.

Wyleczeni: Barszczowa Łodyga, Płomienny Ryk, Gradowy Sztorm, Bajkowa Stokrotka, Margaretkowy Zmierzch

Od Czernidłaka

tw: wnętrzności, krew

Delikatnie stąpał po mokrej ziemi, lustrując wzrokiem otoczenie. Biały puch powoli topniał, ustępując miejsca zielono-brunatnym skrawkom trawy i błota, oraz pozwalając malutkim przebiśniegom niepewnie wychylić się zza śnieżnej powłoki, ukazując swoje piękno światu. Figlarny wiatr świszczał w koronach drzew, poruszając gałęziami, na których zaczynały rozkwitać malutkie, jasne okręgi. 
Czernidłak wciągnął powietrze nosem, po czym przechylił łeb, rzucając krótkie spojrzenie patrolowi. Machnięciem ogona dał im znak, aby nieco przyspieszyć i skręcił w lewo, zbliżając się do Śliwowego Gaju. 
Czarno-biały powoli przemierzał lasek, mijając kolejne, jednakowe drzewa. W pewnej chwili metaliczny zapach zaszczypał go w nos, powoli wdzierając się do jego nozdrzy, a później i do płus. Kocur zatrzymał się gwałtownie, czując narastający strach. Za nim stanął Puma oraz reszta patrolu. Czernidłak rozejrzał się dziko po okolicy, jednak nie dostrzegł niczego niepokojącego. Odwrócił się do reszty kotów, rzucając im krótkie spojrzenie. Koty towarzyszące mu zdawały się równie zdezorientowane co on, czym dowodem były ich zjeżone futra oraz obnażone kły. Czernidłak przeszedł kilka kroków do przodu i zatrzymał się pod kolejnym drzewem. Tutaj zapach był najintensywniejszy, wręcz dobiegając z konarów rośliny. W pewnej chwili coś skapnęło na pysk zwiadowcy. Coś mokrego, śmierdzące, przerażającego... 
Błyskawicznie uniósł łeb ku górze i zastygł z przerażenia. Na grubej gałęzi, bezwładnie wisiała zakrwawiona skóra zająca. Niebieskooki syknął cicho, omiatając wzrokiem zwłoki, w poszukiwaniu intruza. Stety albo i nie, żadny potwór nie wyłonił się zza liści, to też kocur postanowił obejść pień kilka razy, starając się dokładnie obejrzeć miejsce wydarzeń. W środku skóry błyszczał szkielet zwierzęcia, jednak poza tym nic więcej nie zostało. Wszystkie wnętrzności zostały najprawdopodobniej wyjedzone, a niepotrzebne odpadki rzucone niedbale na gałąź.

Od Zimorodkowej Łapy (Zimorodkowego Życzenia)

Gdy Mandarynkowe Pióro zaszła w ciążę, Zimorodkowa Łapa była dumna z siostry. Jednocześnie trochę jej zazdrościła, ale nie przysłaniało to szczęścia jej siostry. Cieszyła się jej szczęściem. Zastanawiała się jak będą wyglądały kocięta i jak Mandarynka je nazwie. Potomstwo jest pięknym darem, ale i odpowiedzialnością, w końcu trzeba zaopiekować się pociechami do póki nie staną się samodzielnie i jest się dla nich pierwszą osobą, która powinna być dla nich wsparciem. Bardzo chciała sama mieć kocięta, mimo iż wiedziała, że nie może. Miała świadomość, że jako medyczka będzie przy porodzie siostry i nie mogła się tego doczekać. W końcu fajnie jest zobaczyć pierwszym nowonarodzone istotki i się nimi zająć. Narodziny kociąt zbliżały się z każdym dniem, widać to było również po Mandarynkowym Piórze. Nie dość, że jej brzuch stawał się coraz większy, to co pewien czas przychodziła do medyczek po zioła na różnego rodzaju dolegliwości związane z ciążą. Pamiętała jak koty zachwycały się i kręciły wokół niej oraz jej sióstr, gdy one były kociakami, jak klan zachwycał się małymi księżniczkami. Tak samo miało być teraz z dziećmi jej siostry. One też będą teraz małymi księżniczkami i książętami Klanu Nocy, tymi uroczymi dziećmi, najmłodszymi przedstawicielami rodziny królewskiej, w które wszyscy będą się wpatrywać jak w obrazek. Ciekawiło ją jakimi kotami będą jej mali siostrzeńcy. Ona była cicha i pracowita, Alga głośna i rozbrykana, Mandarynka nieco niesympatyczna i dążąca do władzy, a Płotka… Płotki nie pamiętała, ale wspominała ją dobrze. Każda z nich była inna i wyjątkowa, te kociaki też takie będą. Szkoda tylko, że wizja władzy będzie od małego zaburzać im wizję rzeczywistości. Ciekawe czy któreś z nich zostanie medykiem, a jeśli tak to czy to będzie kotka czy kocur. Mieli dowiedzieć się już niedługo, ich narodziny były coraz bliżej.
Gdy nadszedł dzień porodu, medyczki były na wszystko przygotowane. Przyszła razem z Różaną Wonią do żłobka, do swojej siostry, Mandarynkowego Pióra. Nie był to jej pierwszy odbierany poród, była również przy porodzie Baśniowej Stokrotki, wiedziała już co robić. Srebrnej już pewien czas temu zaczęły się skurcze. Starała się wspierać siostrę, w końcu wiązało się to z bólem, ale gdy już ból minie, nadejdzie radość z nadejścia nowego życia. Młoda królowa dawała sobie radę, Zimorodkowa Łapa wierzyła, że będzie wspaniałą matką dla swoich pociech. Jako pierwszy świat powitał, z donośnym piskiem, biało-czarny kocurek. Pierwszy książę Klanu Nocy. W poprzednich miotach, zarówno tym, z którego pochodziła matka kociąt, jak i w miocie Tuptającej Gęsi, rodziły się same śliczne księżniczki, dlatego też dla Klanu Nocy pierwszy książę będzie nie lada wydarzeniem. Kto wie, może kiedyś zostanie przywódcą. Mały był naprawdę ślicznym dzieckiem. Królewskie rysy dostojnej mordki zdobione bielą i czernią, oraz jedwabiste, lśniące futerko czyniły z niego naprawdę urodziwego kawalera. Do braciszka już niedługo dołączyła dymna koteczka, również o czarnym, jedwabistym futerku, jak kocurek. Delikatnie uniosła kocię i podała siostrze do wylizania, maluch popiskiwał cicho machając drobnymi łapkami na wszystkie strony, jakby chciał odlecieć. Widziała tę radość w zmęczonych oczach matki, gdy ujrzała córkę. Mała koteczka popiskiwała, gdy ciepły, szorstki język Mandarynkowego Pióra gładził jej futerko. Jako trzecie z pociech na świecie pojawiła się kolejna kotka, dostojna biała księżniczka z odrobiną czerni na łebku i szyi. Nieco bardziej od swojej dymnej siostry przypominała brata. Trzy małe, biało-czarne kulki kotłowały się przy brzuchu Mandarynkowego Pióra, tworząc jedną, wielką, puszystą masę. A jeszcze część ich rodzeństwa czekała na chwilę, w której będą mogły powitać świat. I niewiele później mały, niebieski point wreszcie się tego doczekał i powitał świat z cichutkim piskiem. Zimorodkowa Łapa od razu zajęła się kociakiem, Mandarynkowe Pióro była już nieco zmęczona i nikt jej się nie dziwił. Urodzenie czwórki, czy jak podejrzewała Różana Woń jeszcze większej gromadki kociąt, w końcu nie jest takie proste. Zimorodkowa Łapa wylizując kocurka, dostrzegła jedną rzecz, która ją nieco zaniepokoiła. Kocurek miał skrzywioną szczękę. "Mandarynka będzie pewnie patrzeć na niego z pewnym niezadowoleniem, w końcu niepełnosprawność utrudnia mu zostanie ideałem." - zmartwiła się. Razem z Różaną Wonią przyjrzały się szczęce kociaka, jednak nic nie można było z tym zrobić, była ona trwale uszkodzona. Na szczęście, nie miało to utrudnić specjalnie dorosłego życia kocurka, mógł mieć problem z mówieniem, czy na początku jedzeniem, ale Zimorodkowa Łapa obiecała sobie postarać się mu pomóc, w razie większego problemu. Obserwowała bacznie Mandarynkowe Pióro, obawiała się komplikacji przy porodzie siostry, dlatego też zwracała uwagę na wszystkie sygnały, które dawała kotka. Zastanawiała się ile kociąt jeszcze zostało pod sercem Mandarynki, była ich już aż czwórka, a nie wyglądało na to, by niebieski kocurek był ostatni. Po obserwacii i delikatnym obmacaniu brzucha mandarynki, wyczuła ostatniego kociaka, dlatego uznała, że więcej raczej ich nie będzie. Była pewna, że to kocię będzie ostatnie, wyczuła to łapą, a wyczuć takie rzeczy umiała świetnie.
Wreszcie, do czwórki książęcego rodzeństwa, po dłuższym czasie, dołączyła srebrzysta koteczka, dokładna kopia matki, wręcz idealna. Mandarynkowe Pióro od teraz będzie miała swoją małą kopię chodzącą po klanie. Ciekawiło ją jak ją nazwą. Mała, w rzeczy samej, byłaby idealną kopią matki, jednak parę cech w jej wyglądzie odróżniało ją od rodzicielki. Wyraźnie różniła się wyglądem od rodzeństwa, nie tylko przez srebrzystą sierść, ale również kształt jej łebka był minimalnie inny od kształtu łebków rodzeństwa. W przypadku pierwszej trójki miały one nieco bardziej Mandarynkowy kształt, a u niej była ona nieco drobniejsza i szczuplejsza, dlatego, że kotka ogólnie była drobniutka i słabiutka, jakby miała rozlecieć się od samego dotyku. Jej budowa była nieco inna.
Zastanawiała się, które z kociąt zostanie w przyszłości zastępcą, pewnym było, że nie będzie nim kociak z krzywą szczęką, ten defekt uniemożliwiał kocurkowi zajęcie takiej roli.
***
Zimorodkowa Łapa siedziała w legowisku i porządkowała zioła. Co jakiś czas zerkała na Różaną Woń, która leżała na legowisku i spokojnie spała. Jej mentorka zwichnęła sobie biodro, na szczęście jej umiejętności były na tyle wysokie, że bez większego problemu poradziła sobie z wyleczeniem tej dolegliwości, nie takie rzeczy leczyła. Teraz Róża powinna się oszczędzać, by sobie nie uszkodzić go bardziej. Zimorodkowa Łapa wyrosła przez te księżyce i już nie była drobną, niepozorną i przestraszoną koteczką. Teraz była duża i silna, silniejsza nawet od niektórych kocurów. Jednak siła nie jest jej potrzebna, ona była medyczką. Jej dziecinne marzenie przerodziło się w rzeczywistość. Jednak nadal nie była szczęśliwa. Wpadała w pewną melancholię, tęskniła za mamą, z którą nie mogła dorastać i za siostrą, która zaginęła przed księżycami. Nie wiedziała już po czyjej być stronie, po stronie rodziny, czy jej zdrajców. Wszystko stawało się powoli obojętne. Szara rzeczywistość. Miała bliskie jej sercu koty, Algę, Rysią Łapę, Sroczą Gwiazdę, Tatę, Wujka, Czereśnię, a po części również Różaną Woń. Ale czy na pewno? Czy mogła zaufać tym kotom? Tyle wszędzie kłamstw i nienawiści. Miała już tego dość. Chciała tylko dostąpić odrobiny tego nieuchwytnego szczęścia. Wszystko wydawało się beznadziejne, nie czekało ją nic dobrego. Siedziała w tym klanie, w którym wszyscy dzielą się na obozy nastawione wrogo przeciw sobie. Rodzina chciała, by przynosiła im dumę. Czekoladowi chcieliby, by było więcej tych, którzy będą im przychylni. Babcia chciała, by Zimorodkowa Łapa żyła szczęśliwie i bezpiecznie, jednak kosztem innych. Mama chciałaby, by była dobrym kotem. Co było dobre? A co było złe? Nie miała pojęcia. Ona chciała żyć w szczęściu i zgodzie. Chciała, by koty się wspierały, a nie nienawidziły się za swój wygląd bądź pochodzenie. A najchętniej żyłaby daleko stąd, na przykład na Srebrnej Skórze… Dołączyłaby do mamy wysoko na nieboskłonie i nie martwiła się tym wszystkim.
***
Jej myśli nie ustawały, spędzała dni na zadumie, nie widząc przyszłości czy sensu. Jedynym, co sprawiało, że czuła się nieco lepiej, była praca i pomaganie chorym. Już miała położyć się na posłaniu i wpatrywać w sufit, gdy przyszła do niej Syreni Lament, z dziwacznie zachowującą się Algową Strugą.
- Zimorodkowa Łapo, pogryzł mnie szczur! - oświadczyła pointka - Polowałam na mysz, ale z krzaków wyleciał wygłodniały szczur i mnie pogryzł.
- Okej, zaraz się tym zajmiemy. A co jest Aldze?
- Mieeeee? Nic mi ne jest - stwierdziła kręcąc głową. - Co tu robi ta kaczka? - spytała po chwili, wskazując ogonem na ścianę.
- Algo, tam nic nie ma. Wydaje ci się - odpowiedziała Zimorodkowa Łapa.
- Jest. Tam jest kaczka. O. Druga przyszła.
- Nic tam nie ma, Algowa Strugo - powiedziała tym razem Syreni Lament.
- Masz halucynacje siostrzyczko. I chyba niezbyt dobrze spałaś.
- No… Źle spałam - odpowiedziała czarna, ziewając na potwierdzenie.
- Dobrze więc, dam ci maku to się prześpisz, a i na halucynacje powinno pomóc. Poza tym prześpisz się tylko tutaj, chcę cię mieć na oku.
Odprowadziła siostrę na posłanie z mchu i podała parę ziarenek maku. Wróciła do Syrenki, zerkając kątem oka na wojowniczkę, która szybko zapadła w głęboki sen. "Niech śpi, dobrze jej to zrobi." - pomyślała.
- No więc, pokaż mi te ugryzienia, kochana.
Przyjrzała się pogryzionej łapie, ugryzienia nie wyglądały na głębokie, a to był dobry znak.
- Na szczęście nie pogryzł cię zbyt mocno, wystarczy to oczyścić i opatrzyć, ze znalezieniem dzikiego czosnku może być trudniej o tej porze, ale raczej go znajdziesz.
Zimorodkowa Łapa szybko opatrzyła łapę kotki. Gdy ta wyszła, było dziwnie pusto i cicho. Dało się słyszeć jedynie pochrapywanie Algowej Strugi.
Myślała, że to koniec na dzisiaj, ale przed zmrokiem przyszedł do niej zasmarkany Rysia Łapa.
- Widzę, że cię nieźle przewiało!
- Tak - Kocurek pociągnął nosem.
Podała uczniowi zioła na katar i problem był z głowy. Dobrze, że nazbierała dużo ziół z Różaną Wonią, już dolegliwości związane z Porą Nagich Drzew dają się nieźle we znaki. Dobrze, że jeszcze nikt nie dostał zielonego kaszlu. Choć i na takie okoliczności były gotowe.
Dlatego też, gdy któregoś dnia siostra przyniosła do niej jej małego siostrzeńca, Szałwika, od razu wyciągnęła floks wiechowaty i podała kocurkowi, widząc u niego objawy białego kaszlu. Kociak Mandarynki był uroczy, mimo iż miał krzywą szczękę, był ślicznym i kochanym dzieckiem. Zimorodkowa Łapa sama chciałaby mieć takiego synka, choć wiedziała, że przez ścieżkę jaką obrała nie było to możliwe, chociaż tego jednego nie była teraz pewna. Zastanawiała się, które z siostrzenic lub siostrzeńców zostanie podsunięte jej oraz Róży, by wyszkolić je na medyka. Miała cichą nadzieję, że to Czereśnia zostanie jej uczennicą, w końcu było to jej marzenie. Od zawsze uważała, że nie powinno się zabraniać kociakom wybrania ścieżki, to że nie były z rodziny królewskiej nic nie zmieniało
Kolejne dni mijały spokojnie, Zimorodek czuła się nieco lepiej. W sumie nawet zbyt dużo chorych kotów do nich nie przychodziło, co bardzo cieszyło medyczki. Im zdrowszy klan, tym lepszą miał przyszłość, a im rzadziej koty chorują, tym lepsza okazuje się praca medyczek. Dopiero po paru dniach przyszedł do nich Dryfująca Bulwa z bezsennością, a dzień czy dwa po nim Zmierzchająca Zatoka z zatruciem pokarmowym. Oba problemy były na tyle niewielkie oraz proste do wyleczenia, że medyczki zaczynały się nudzić i dla rozrywki wymyślały sobie różne zgadywanki oraz inne zabawy. Zimorodkowa Łapa chodziła czasem również do żłobka, opiekować i bawić się z kociakami lub pobawić się w śniegu z uczniakami. Bo co ma taki medyk do roboty zimą, gdy akurat nikt nie choruje? Ziół do zbierania nie ma, porządek jest idealny, więc i czego sprzątnąć nie ma, więc cała ich robota to siedzenie, nudzenie się i liczenie na to, że coś ciekawego znajdzie się do roboty. Klan Gwiazdy również nie raczył im dać rozrywki w postaci omenu, przepowiedni czy chociaż snu. To było niesprawiedliwe, wojownicy chociaż sobie zapolują czy poćwiczą, a one co? Zimorodkowa Łapa już nawet nie miała się czego uczyć, czasem jej mentorka wręcz zaskakiwała się jej większą, pod niektórymi względami, wiedzą. Dlatego też uczennica wyczekiwała już z niecierpliwością swojego mianowania. W końcu to po to się szkoliła… Ciekawiło ją, jaki test wymyśli jej mentorka. Już teraz obserwowała ją przy leczeniu chorób oraz dolegliwości, przepytywanie z ziół już im się znudziło, obie wypytywały czasem siebie nawzajem i Zimorodkowa Łapa odpowiadała perfekcyjnie.
Dlatego też pewnego dnia Różana Woń przyszła do Zimorodkowej Łapy, grającej z młodszymi uczniami w kamyki, krzycząc podekscytowana:
- Zimorodek! Chodź! Mam pomysł!
- Wygrałam! - wrzasnęła Zimorodek z triumfem, zgarniając nowo zdobyty kamyk przeciwnika. - Nowy do kolekcji! Takiego jeszcze nie mam. Hej, widzimy się na następnej grze, muszę iść z Różą do naszego legowiska. - Zgarnęła kamyki i poszła za Różaną Wonią.
- Posłuchaj, Zimorodkowa Łapo. Szkolę cię już wystarczająco długo, byś mogła dostąpić zaszczytu zyskania nowego imienia. W ramach testu sprawdzającego pomożesz Pchlemu Nosowi, z ziół już cię przepytywałam, więc nie ma co znowu tego robić.
- Okej. A co mu jest?
- Twoje zadanie polega na tym, by samemu się dowiedzieć i mu pomóc, głupia gąsko. Powodzenia.
Zimorodkowa Łapa przyszła do legowiska, gdzie czekał już Pchli nos.
- Witaj Pchli Nosie!
- Witaj, Zimorodkowa Łapo.. - kocur dziwnie mówił, jakby go bolał ząb.
Szybko przyjrzała się kocurowi i nie dostrzegła nic niepokojącego. Czyli tak jak myślała na początku, kocur miał coś z zębem.
- Otwórz pyszczek - Poprosiła.
Gdy kocur otworzył pyszczek, od razu dostrzegła zepsuty ząb. Aha. To zdecydowanie było to.
- Widzę, że długo zwlekałeś z przyjściem. Ząb jest zepsuty, trzeba go usunąć - powiedziała, po czym szybko usunęła zepsuty ząb. Podała kocurowi zioła na złagodzenie bólu i przyszła do Różanej Woni.
- I co? - spytała z łobuzerskim uśmiechem.
- Wszystko zrobiłaś dobrze. Na następnym spotkaniu medyków zostaniesz mianowana na medyka i odtąd będziesz nosić imię Zimorodkowe Życzenie.
- Dziękuję ci, Różana Woni. Szkolenie się u twego boku było przyjemnością - odpowiedziała Zimorodkowe Życzenie.
***
Była szczęśliwa z nowo uzyskanej rangi medyka. Teraz wreszcie mogła używać tego tytułu bez naciągania faktów. Gdy tylko Różana Woń nadała jej tę rangę, pobiegła pochwalić się Algowej Strudze. Od zawsze miały z siostrą dobre relacje, Alga wspierała ją w obranej przez nią ścieżce. Wojowniczka została mianowana już kilkanaście księżyców temu, Zimorodkowemu Życzeniu nie wydawało się to pod żadnym względem niesprawiedliwie. W końcu na początku szkoliła się na wojowniczkę, a już samo szkolenie medyka jest trudne i wymagające. Przybiegła do kręcącej się po obozie siostry. 
- Alga! Nie uwierzysz! - zawołała z ekscytacją na powitanie - Zostałam mianowana na medyczkę! 
- To cudownie! Długo starałaś się o tę rangę i chciałaś wyszkolić się najlepiej jak to możliwe.
- Tak! I Róża powiedziała, że już wystarczy szkolenia. W dodatku teraz i ja mam nowe imię. Teraz nazywam się Zimorodkowe Życzenie. 
- To bardzo ładne imię. 
- Wiesz, nigdy nie udało mi się wymyślić lepszego, to jest po prostu idealne - przyznała. Podobało jej się imię nadane przez kuzynkę. 
Niesamowicie cieszyła się z nowego imienia i rangi. Teraz pozostało jej tylko czekać do spotkania medyków, na którym oficjalnie stanie się całkowicie wyszkoloną medyczką Klanu Nocy.
[2482 słów + odebranie porodu]

[przyznano 50% + 5%]

Wyleczeni: Algowa Struga, Dryfująca Bulwa, Pchli Nos, Różana Woń, Rysia Łapa, Syreni Lament, Zmierzchająca Zatoka.

Nowy członek Klanu Klifu!

Eter

Od Laguny

Na początku było nic. Nieskończenie rozległą połać mroku nie pokrywało ani życie, ani śmierć, ani samo określenie kruchego istnienia. W tej amorficznej otchłani, niewyobrażalnej dla zwykłego, przyziemnego kota, istota czasu nie bytowała, tak samo, jak i przestrzeni. Nic było wszystkim, a zarazem wszystko było niczym. Logika nie istniała, świadomość milczała i uczucia wiązały się z czymś abstrakcyjnym - a jednak jakby szepty nosiły się przez nieprzeniknioną ciemność, wołając o coś więcej. Pojawiły się one nagle, przywołane niespełnionym pragnieniem, dziwnym marzeniem: chciały egzystować. I gdy tylko ich silna wola rozbrzmiała poprzez Wieczną Noc, bezmierna czerń przestała istnieć. Pojawiła się kropla nadziei, zalążek nowej ery. Niebo zaczęło pękać, a stary porządek się walić.Najpierw nicość przecięła biała kreska. Niewinna smuga rozjaśniła okolice i rozwarła się, dając iskrę życiu - a następnie sięgnęła w dal, rozprzestrzeniając się jak ramiona rzeki po całym wszechświecie. Blask, jaki wtem powstał, choć przyćmiony, szybko uzyskał niewyobrażalne rozmiary i rozpalił się na wieki w dalekim miejscu, znanym jako Srebrna Skórka. Była to Droga Mleczna, rezydencja wszelkich dusz, które zasłużyły, aby biegać w otoczeniu łownej zwierzyny po wsze czasy. Lecz zanim pierwsza istota doświadczyła raju wśród niezliczonych gwiazd, to właśnie stamtąd na ziemię spadła nowa forma energii… i nie była jedyna. Gdy wreszcie niebo pękło na miliony kawałków, na skutek żłobień rwących rzek, z błyszczących odłamków wyłoniły się czarne koty. Z kolei z formułującego się pierwszego księżyca koty srebrne w towarzystwie szynszylowych. Na ich tle błyszczały zaś koty białe, pełne gracji i wdzięku. To właśnie one były z samej Srebrnej Skórki i zstąpiły na grunt jak bogowie - i choć najjaśniejsze, były na równi z innymi, pierwotnymi formami. Każdy jednak miał swój cel i swój odrębny charakter. Różnica polegała nie tylko na wyglądzie, ale też zachowaniu, tworząc tym samym kontrastującą, lecz zarazem harmonijną całość.
Czarne jak noc koty opisać można było jako ciekawskie, szalone i przyjazne - pomimo odstraszającego błysku mroku na futrze, dzikich oczu i ostrych, lśniących w blasku księżyca pazurów szukały towarzystwa, figlując w rozgwieżdżonej przestrzeni. Ich oczy, reprezentujące niemal wszystkie barwy oraz ukryty za nimi afekt, patrzyły tylko na jeden cel: białe koty. Białe koty za to promieniowały elegancją i cnotą. Były przez to odległe na wzór niemożliwego marzenia, w skrócie niedostępne, a jednak - ciągnęło je do czarnych kotów, bytów antagonistycznych i niepasujących do ich wzorców postępowania. Te dwa przeciwieństwa łączyły się ze sobą, stanowiły idealną jedność - dlatego w tańcu dusz, przy pełnej harmonii, stworzyły koty czarno-białe… coś idealnego. Połączenie Wiecznej Nocy i Srebrnej Skórki. Czegoś wiecznego z czymś tymczasowych - bo choć gwiazdy wybuchają i przestają istnieć, czerń zastępuje tę pustkę. Tak samo czarno-białe koty nie żyją wiecznie, ale ich ranga, władza, pamięć o nich pozostaje na zawsze, przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Takim kotem miał być właśnie Laguna, a także Murena, Łuska, Piórko. Również Mandarynkowe Pióro się do nich zaliczała, a na ich szczycie, oczywiście, górowała Srocza Gwiazda, której zielone oczy oceniały każdego przechodnia Klanu Nocy sunącego przez trzcinowy obóz. Młody kocur niewiele jeszcze rozumiał z otaczającego go systemu, ale wpajane mu legendy już opowiedziały, jak ważną postacią jest swojej własnej bajki. Niebieskie ślepia księcia patrzyły cicho na gwiazdy, które czasem przebijały się przez gałęzie kociarni. Kiedyś miał rządzić nimi wszystkimi, być ich liderem. Te same oczy spoczęły następnie na rodzeństwu, które słodko spało u boku rodzica. Laguna jako jedyny wspiął się na unoszący się bok matki i zasnął na nim, nieświadomy pilnującego wzroku Kotewkowego Powiewu. Małe kocięta otaczało aksamitne futro zająca - miało symbolizować ich królewski status wraz ze specjalnym znakiem… Krwistym kwiatem lotosu. Już niedługo musiały wykonać swój pierwszy ruch. Wstąpić na drogę przeznaczenia.

Od Mrocznej Wizji CD. Sowy

— Mroczna Wizja spojrzała na Sowę, unosząc lekko łeb, jakby oceniała, czy młody kocur rzeczywiście rozumie, o co prosi. Jej ogon poruszył się lekko na bok, a oczy, lodowate jak śnieg w zimowej puszczy, przeszyły Sowę na wskroś.
— Sowo, widzę w tobie zapał i gotowość do działania — zaczęła spokojnie, a jej głos, choć chłodny, brzmiał niemal uspokajająco. — Ale bawić się? Czy to, czego pragniesz, naprawdę jest zabawą? — mruknęła z cieniem ironii. — Wojownicy nie szukają zabawy. Szukają celu. Więc powiedz mi, Sowo... — zrobiła pauzę, patrząc na niego intensywnie — Jaki jest twój cel?
Kocię spuściło głowę z pokorą.
— Zostać nieustraszonym wojownikiem Klanu Wilka… — powiedział ulegle.
— Aby to osiągnąć, potrzebujesz dużo siły, która znajduje się między innymi w… — urwała, aby kocurek mógł dokończyć zdanie.
— W jedzeniu! — miauknął z zapałem. Mroczna Wizja kiwnęła głową, a Sowa jakby zrozumiał, do czego zmierzała i odbiegł w stronę sterty zwierzyny. Potem będziemy mogli się pobawić… Ale na jej zasadach. To nie będzie zabawa, a przygotowanie Sowy do treningu, który miał się zacząć lada moment. A potem nadejdzie czas na próbę. Mroczna Wizja z całego serca pragnęła, aby Sowie udało się ją przejść. Dlatego zamierzała go do niej przygotować. Właściwie prób w Klanie Wilka było kilka, zaczynając od pierwszej - spędzenia nocy samotnie w lesie. Kiedy Sowa skończył i powrócił do niej, najwyraźniej czekając na kolejne zadanie, Mroczna Wizja kazała mu usiąść i się skupić.
— Sowo, jest coś, o czym muszę ci powiedzieć — zaczęła, a młody ze skupieniem słuchał. — Zanim zostaniesz wojownikiem, musisz przejść szkolenie na ucznia — miauknęła, a kocurek pokiwał głową. — Ale zanim zostaniesz uczniem… W Klanie Wilka jest pewna zasada. Każde kocię przed mianowaniem na ucznia musi spędzić samotnie noc w lesie. Nie może wrócić wtedy do obozu, nawet jeśli grozi mu niebezpieczeństwo. Jeżeli to zrobi, czeka go ponowna próba, kara i hańba do końca życia. Każdy wojownik, którego tutaj widzisz, przeszedł taką próbę i przeżył noc. Dlatego jesteśmy najsilniejsi i niepokonani. Eliminujemy słabe ogniwo. Ale coś mi mówi, że ty i twój brat dacie radę… Omen widzi w końcu więcej, niż nam się wydaje, nieprawdaż? — tutaj skończyła, testując, czy Sowa wie o rzekomej ślepocie brata. O tym, że tak naprawdę tylko udawał.
Mroczna Wizja intensywnie wpatrywała się w Sowę, jej spojrzenie było jak mroczny test, gotowe przeszyć jego duszę i odkryć każdy najmniejszy sekret. Młody kocurek musiał teraz nie tylko udowodnić swoją determinację, ale także zmierzyć się z wyzwaniem, którego prawdziwą wagę zrozumie dopiero w lesie. Przetrwanie samotnej nocy było nie tylko próbą odwagi, ale także wewnętrznej siły.

<Sowo?>

Od Strzępki CD. Pietruszkowej Łapy

Kotka patrzyła na uczennice i jej ruchy. Wyglądały na łatwe, ale gdy Strzępce przyszło je powtórzyć, wyglądała, jakby miała się zaraz przewrócić, lub ewentualnie poturbować się podczas lądowania. Jednak jakoś udało się jej przyjąć, mniej więcej, dobrą pozycję. A przynajmniej taką, która może być dopracowana. Pietruszkowa Łapa pochwaliła ją poprzez muśnięcie futerka nosem. Strzępka podskoczyła na pochwałę z entuzjazmem. Miała nadzieję, że gdy będzie na to gotowa, dostanie mentora, który będzie równie dobry co Pietruszkowa Łapa. Uwielbiała uczyć się od niej nowych rzeczy. Była pewna, że kociak, który w przyszłości otrzyma ją jako mentorkę, wyrośnie na wspaniałego wojownika. Gdy kotka zaproponowała jakąś nową zabawę, uniosła swój puszysty ogonek do góry.
— Tak! Co powiesz na... Chowanego!
Pietruszkowa Łapa przez chwilę zamyśliła się, ale ostatecznie zgodziła się na pomysł Strzępki. Kotka kątem oka zauważyła, że jej brat budzi się. Podbiegła do niego i skoczyła na niego, aby rozbudzić go jeszcze bardziej. Gąsienniczkowi nie spodobała się taka pobudka, bo już po chwili obrócił się naburmuszony i pacnął swoją siostrę w pyszczek.
— Byłbym wdzięczny za delikatniejszą pobudkę następnym razem. — powiedział kocurek i usiadł na posłaniu, wylizując swoje futerko. Strzępka przewróciła oczami, jednak popatrzyła na niego z troską.
— Nie dramatyzuj.... Nic ci się nie stało. Bo się nie stało, prawda? — Strzępka podeszła bliżej, aby sprawdzić, czy aby na pewno nie skrzywdziła brata. Gąsienniczek tylko otrzepał swoje futerko i spojrzał na swoją siostrę.
— Spokojnie. Nic mi nie jest. — Przeciągnął się na posłaniu i spojrzał wymownie na Strzępkę. — A czy mogę wiedzieć skąd taka pobudka?
Kotka kiwnęła łebkiem w stronę uczennicy, która siedziała przy wejściu i rozmawiała z jednym z wojowników, który pojawił się w wejściu do legowiska, trzymając mysz. Po chwili rozmowy kot odszedł razem ze zdobyczą. Prawdopodobnie dowiedział się od uczennicy, że Melodyjny Trel już jadła.
— Pietruszkowa Łapa zgodziła się pobawić w chowanego. Chciałam zapytać, czy chciałbyś dołączyć? — Strzępka popatrzyła z błagalnym błyskiem w oku na brata, na co ten westchnął, poddając się.
— Lepsze to niż spanie. — stwierdził i powlókł się, nadal trochę zaspany, do Pietruszkowej Łapy.
— Gąsienniczek też chce się dołączyć! A więc ty będziesz liczyć, a my będziemy się chować!

< Pietruszkowa Łapo? >

Od Sowy CD. Mrocznej Wizji

Sowa spojrzał niepewnie na kotkę. Co to wszystko miało znaczyć? Ma przeprowadzić go przez piekło? Tylko dlaczego, akurat piekło. Młody kocurek machnął końcówką ogona, a w jego głowie rodziło się mnóstwo pytań, na które i tak pewnie nie dostanie odpowiedzi.
— Jestem ci wdzięczny Mroczna Wizjo — mruknął z lekkim uśmiechem — Nikt nigdy, jeszcze tak o mnie się nie zatroszczył i tyle od siebie dał. Gwarantuje ci, że będę najlepszym wojownikiem w Klanie Wilka, jakiego kiedykolwiek widziałaś! Będę świecił przykładem i słuchał wszystkich rozkazów. — wypowiedział dumnie, unosząc głowę wysoko. — Obiecuję. — Dodał odważnie. Czuł dziwną relację pomiędzy nimi; jakby przyjaźń, której do końca nie było widać. Znali się krótko, nawet za krótko, a jednak była dla niego jak przyjaciółka, której mógł zaufać i powierzyć coś niezwykłego. Spojrzał na nią po raz kolejny, chcąc wtulić się w czarne futro kotki, jednak powstrzymał się od tego bardzo szybko. 
"Co ona by sobie o nim pomyślała?" Już i tak dzisiaj zrobił zbyt wiele dziwnych rzeczy, których z pewnością nie powinien robić. Mroczna Wizja spojrzała na niego i machnęła ogonem, wbijając, pusty wzrok w kota.
— Dobrze Sowo — mruknęła chłodno. Sowa najwyraźniej przyzwyczaił się do tych reakcji, ponieważ nie powiedział nic, ani nie zareagował na jej dziwne i ciągle oschłe zdania. — A teraz idź coś zjeść — wymruczała, patrząc na niego pustym spojrzeniem.
— Ale ja chce się bawić! Chcę z tobą zostać Mroczna Wizjo, przynajmniej na jeszcze chwilę… Proszę! - rzucił, oburzony decyzją kotki. Musiał znaleźć granicę w zachowaniach, na które przymyka oko, a które są całkowicie niedopuszczalne.

< Mroczna Wizjo? >

Od Koperkowej Łapy

Kolejny wschodzące słońce na niebie to kolejny dzień na trening. I tak w kółko. Od rana do wieczora... Ciągle przewijają mi się po głowie wszystkie ruchy bitewne, które pokazał mi Blade Lico; powoli miałem już dość tych wszystkich informacji przebłyskujących mi przed oczami. Tak jakby mnie to interesowało! Jak zwykle wcześnie rano myłom swoje futro przed legowiskiem uczniów, wyczekując tym samym swojego mentora. Dziś miał nauczyć mnie jednej ze specjalnych klanowych umiejętności, czyli wspinaczki na drzewa. Tylko niby... Co w tym takiego strasznego? Wysuwasz pazury, wbijasz w korę drzewa i wchodzisz na sam szczyt! Przecież to żadna trudność!
— Dzień dobry Koperkowa Łapo. Mam nadzieję, że się wyspałoś, bo do wspinaczki na drzewa potrzebna jest duża ilość energii — miauknął, podchodząc do mnie, na co ja wstałem z ziemi.
— Dzień dobry Blade Lico. — odmiauknęłom, kiwając lekko głową przy witaniu się z nim.
— Idziemy w kierunku Cienistego Drzewa. Oczekuje dziś od ciebie pełnego zaangażowania i dobrego wykonywania poleceń. Inaczej po prostu łatwo zrobisz sobie krzywdę — polecił, idąc we wskazanym kierunku.
Przewróciłom oczami i poszedłom za mentorem rozglądając się dookoła za zwierzyną lub czymś, co wygląda na pożyteczne.
Gdy dotarliśmy do Ciernistego Drzewa, spojrzałom w górę, na sam czubek. Przecież to nie problem! Wyciągnęłom pazury i bez żadnego przygotowania od razu skoczyłom na drzewo, jednak już po chwili samego utrzymywania się na korze moje pazury zaczęły odrobinę boleć, co sprawiło, że wróciłem na ziemię, rozprostowując swoje łapy.
— Widzisz? To wcale nie takie łatwe. Szczególnie dla ucznia, który nie słucha, co się do niego mówi! — miauknął, klepiąc moje pręgowane futro na plecach.
Podszedł do drzewa i wbił się w jego korę pazurami, ustawiając się w odpowiedniej pozycji, a następnie wspiął się na jedną z niższych gałęzi.
— Widzisz? I nie możesz od razu pędzić na sam czubek! — krzyknął do mnie z góry. — Wtedy za szybko się zmęczysz!
Zagrzebałom nerwowo łapką w ziemi, podszedłem do drzewa, jednak w pewnym momencie przelatujący obok ptak mocno mnie zdekoncentrował. Na tyle, że spadłom na ziemię. Na moje szczęście koty zwykle spadają na cztery łapy, a ta wysokość nie była aż tak przerażająca. Gdybym było odrobinę wyżej, pewnie mogłobym już doznać jakiejś kontuzji...
"Czemu koty wspinają się na drzewa skoro to takie niebezpieczne? Nie. Czekaj. Koty walczą między sobą... To też jest niebezpieczne. Czemu koty to takie mysie móżdżki?" Pokręciłom głową, na nowo się koncentrując. Teraz już nieco ostrożniej i bardziej pewnie przyczepiłom mocno swoje pazury do kory drzewa. Już po chwili byłom obok mentora na tej samej gałęzi, która lekko uginała się pod naszym ciężarem, ale nie wyglądała na słabą; nie na tyle, aby się połamać.
— Teraz będzie trudniej. Musisz naprawdę mocno się skupić, bo inaczej spadnięcie z takiej wysokości bardzo źle się skończy — ostrzegł, kiwając głową z aprobatą, gdy zauważył, że faktycznie go słuchałom. — Częściowo już wspinać się potrafisz. Teraz pod żadnym pozorem nie możesz stać na tej samej gałęzi co ja, bo, spójrz w górę... — rzucił, unosząc głowę.
— Gałęzie są coraz cieńsze i grozi to ich złamaniem? — dokończyłom, patrząc w ślepia kocura.
— Dokładnie tak. Im wyżej, tym ostrożniejsze musisz być. — miauknął, a następnie wspiął się na kolejną, pobliską gałąź. Na moje nieszczęście, gałąź, na którą powinienom wspiąć się ja, wisiała kawałek dalej od miejsca, gdzie aktualnie przebywał mój mentor. — Dasz radę Koperkowa Łapo! — zapewnił, patrząc na mnie, a mi zaczęły trząść się z nerwów łapy. "A jeśli spadnę?" Spojrzałem na gałąź, zamknęłom oczy i odetchnęłom głęboko. Dam radę. Nie minęło dużo czasu, a już byłom na kolejnej gałęzi. To jednak nie jest takie trudne. —Dobrze teraz wspinasz się jako pierwsze, a ja za tobą. Samo musisz wypatrywać gałęzi, na których będziesz chciało wypocząć! — powiedział, a ja kiwnęłom głową, teraz już nieco odważniejsze.
Kolejna gałąź, a za mną mentor. I tak jeszcze z kilka razy.
— Dobrze już wystarczy! Jeśli wespniesz się wyżej, będzie ci trudno zejść, a wierz mi, lub nie, schodzenie z czubka drzewa jest znacznie trudniejsze niż wchodzenie — miauknął, gdy ja przygotowywałom się do kolejnego skoku.
— Rozumiem! — zapewniłom, wpatrując się w mentora.
— Ja zejdę pierwszy, a ty zaraz po mnie — rzucił, a ja żwawo kiwnęłom głową, obserwując każdy ruch schodzącego z drzewa mentora.
Zszedłom z gałęzi, wbijając swoje pazury w drzewo, powoli zbliżając się do dółu. Po chwili jednak omsknęła mi się łapa, a ja zaczęłom spadać. Na moje szczęście, nie było to wysoko, a nawet gdyby było, to Blade Lico na wszelki wypadek stał zaraz obok, aby szybko mnie złapać.
— Musisz być ostrożniejsze! Czy czujesz w tej chwili jakąś zwierzynę? — zapytał, patrząc w moją stronę, a ja pokręciłom przecząco głową.
— Nie? Ale gdy byłom na drzewie, czułom słaby zapach... Nie wiem, co to mogło być za zwierzę. Skoro na drzewie to może wiewiórka? Nie pachniało jak ptak. Tak przynajmniej myślę — wytłumaczyłom, niepewnie przebierając łapką w ziemi.
— Mysz. Jest pod konarem. Jest to słaby zapach, bo ukryła się głęboko, więc nie dziwię się, że jej nie wyczułoś... Ale to nic złego. Nie musiałoś tego wyczuwać. Masz jeszcze energię, czy raczej już nie? — zapytał mentor, a ja odrobinę zakłopotane kiwnęłom głową na tak. — Co powiesz na to, abym nauczył cię jakiegoś ruchu bitewnego? Słyszałem, że jeszcze nie tak dawno ciągnęło cię do walk, ale nie miałoś z kim... Chcesz spróbować? — zaproponował, odsuwając się kawałek od Ciernistego Drzewa.
— Ja... Nie mam nic przeciwko! – rzuciłom, choć w rzeczywistości to miałom coś przeciwko. Walka jest bez sensu... Nie, żeby mi to przeszkadzało, bo mam silne pazury i dobre do walki łapy, jednak osobiście wolałobym nauczyć się tylko tych ruchów, które służą do obrony. Jednak co mentor powie, ja muszę robić, więc uśmiechnęłom się szeroko. — Bardzo chęt... — nie dokończyłom, ponieważ kocur wykorzystał moją nieuwagę, atakując mnie od boku, przykuwając przy tym moje ciało do ziemi.
— Więcej uwagi! Wstawaj i powtórz mój ruch! — oznajmił kocur, stając obok mnie.
Schowałom pazury, które przed chwilą wysunęłom, aby nie upaść na ziemię, co i tak mi się nie udało. Zjeżyłom futro zdenerwowane i podjęłom pierwszą próbę ataku, która zakończyła się niepowodzeniem. W skrócie, uderzyłom w stojące obok Cierniste Drzewo.
— Niech cię, Blade Lico! — prychnełom oburzone, uderzając ogonem o ziemię.
— Więcej pasji! — miauknął, a ja podjęłom próbę kolejnego ataku, tym razem już całkiem udaną. — Nie było tak źle. Spróbuj jeszcze raz, ale tym razem będzie trudniej, bo musisz trafić mnie idealnie w tylną część boku, mniej więcej gdzie znajduje się początek tylnej łapy. No i nie wykluczone, że będę się bronił — polecił, uśmiechając się. Był dumny ze swojego ucznia.

Po kilku próbach, gdy mentor był już ze mnie wystarczająco zadowolony, wróciliśmy do obozu, aby odpocząć i być przygotowanymi na kolejny dzień treningów.

[1080 słów; trening wojownika]

[przyznano 22%]

30 grudnia 2024

Od Mrocznej Wizji CD. Sowy

Mroczna Wizja, nie odrywając od Sowy swojego przenikliwego spojrzenia, niemal od razu odpowiedziała:
— Prośba, którą mam wobec ciebie, jest już w moim umyśle jasno określona. — zaczęła chłodno, a jej ogon delikatnie poruszył się na bok. — Ale jeszcze nie nadszedł czas, byś o niej wiedział. Jesteś zbyt niedojrzały, by w pełni zrozumieć jej znaczenie. Najpierw musisz udowodnić swoją wartość — Ton jej głosu pozostał spokojny, ale pełen stanowczości. Kocię z zaciekawieniem wpatrywało się w nią.
— A teraz pójdę załatwić twoją sprawę u Sosnowej Gwiazdy. Jest wyjątkową liderką, pamiętaj o tym — zaczęła podstępnie wkuwać mu lojalność wobec duszy Mrocznej Puszczy.

* * *

Po chwili powróciła do młodego kocura.
— I co, zgodziła się? — zapytał zaciekawiony, prawie wręcz podskakując. Mroczna Wizja zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
— Nie tym tonem. — syknęła karcąco. — Tak, zgodziła się, ale nigdy nic nie wiadomo. Może na przykład zmienić zdanie, a ja, jako jej mistrzyni z godnością to uszanuję i tego samego oczekuję od ciebie. To ona jest tu liderką i nam przewodzi, my jesteśmy jej całkowicie posłuszni — wyjaśniła, wstrzykując do umysłu młodego kota kolejną dawkę lojalności i posłuszeństwa.
Mroczna Wizja spojrzała na kocura z mieszanką chłodnej analizy i łagodniejszego, niemal opiekuńczego tonu:
— Nie obawiaj się, Sowo. Moja prośba nie jest czymś, co miałoby cię przytłoczyć — zaczęła; jej głos brzmiał teraz spokojniej, lecz wciąż stanowczo. — Chcę dać ci szansę, byś mógł pokazać swoje możliwości we właściwym momencie. Niczego nie oczekuję od ciebie teraz, poza zaangażowaniem i chęcią do nauki. Na resztę przyjdzie czas. — Uśmiechnęła się lekko, dając kociakowi poczucie bezpieczeństwa. — Zaufaj mi.
Sowa niepewnie pokiwał głową i przyległ do boku kotki. Wyglądał na naprawdę spragnionego bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Mroczna Wizja spanikowała. Co ona miała teraz zrobić?! Pomocy, dzieciak się do niej kleił! Zaczęła go delikatnie głaskać ogonem po grzbiecie, próbując uspokoić swój oddech i zastanowić się nad tym, co powiedzieć.
— Poprowadzę cię, Sowo. Na razie nie masz się czego bać. Dopiero później zacznie się piekło. — wyszeptała groźnie, a następnie, już nieco spokojniej dodała:
— Przeprowadzę cię przez to — powtórzyła, a kocurek odsunął się i spojrzał na nią, jakby niepewny co powiedzieć.
<Sowo?>

Od Sowy CD. Mrocznej Wizji

Kocurek zatrzymał się lekko zdyszany, dobiegając do Mrocznej Wizji. Chyba właśnie tego potrzebował od tej kotki; mocnych słów, które postawią mały móżdżek Sowy do pionu. Trzepnął ogonem o piach i ze szklistymi oczami wydyszał tak ciężko, jakby był po dwóch biegach na dwadzieścia długości drzew.— Mroczna Wizjo! — wydusił jeszcze raz, nabierając powietrze w płuca. Ogarnął go wzrok czarnej kocicy, która najwyraźniej zastanawiała się, co Sowa mógł od niej jeszcze chcieć. — Jednak zmieniłem zdanie. Przepraszam! Jeszcze nie wiem, czego chcę; za dużo się tu dzieje! — wymruczał pewny siebie. Skierował wzrok na niebo i słońce, które były wprost nad obozem, próbując przebić się przez konary wysokich drzew. Strzepnął uszkiem, patrząc na łapy. Zawahał się przed wypowiedzeniem dalszych słów; raczej nie będzie już odwrotu. Teraz albo nigdy. Nie mogła mu przepaść okazja do zabłyśnięcia i pokazania co, tak naprawdę, jest wart. Był gotów. W najgorszym wypadku umrze, gdzieś z boku, całkiem sam, gnijąc wśród innych odepchniętych. — Pamiętasz, jak składałaś propozycję, wyszkolenia mnie? — wymruczał. Zauważył, jak Mroczna Wizja skupia na nim wzrok, który przeszył całe jego ciało. Końcówka ogona zadrżała lekko, lecz nic poza tym. Wziął powietrze w płuca i kontynuował — Nie miałem kiedy Ci tego powiedzieć, i no wiesz… Rozpatrzyć twojej propozycji. Wydaje mi się, że jestem na to gotów… I jeśli się zgodzisz… Cóż... — Zatrzymał się na chwilę. Jego tempo mówienia było szybkie, ale słowa wyraźne i przemyślane. Nie było momentu zawahania czy zwątpienia. Musiał to zrobić, inaczej już niczego nie będzie mieć z życia, poza bezsensownym użalaniem się nad sobą i służeniem klanu do końca swych nudnych dni. — Chciałbym, abyś była moją mentorką i wyszkoliła mnie na wojownika Klanu Wilka, abyś przekazała mi najważniejsze wartości i pokazała powód, dlaczego warto żyć, Mroczna Wizjo. — Kotka zgromiła go tajemniczym wzrokiem.
— Dobrze Sowo, zgodzę się na twoją propozycję pod warunkiem, że spełnisz jedną moją prośbę — mruknęła chłodno, machając ogonem. Sowa nawet nie wiedział, co powiedzieć. Jak się ma zachować? Kotka przyjęła jego propozycję? 
"Zrobiła to? To był sen? Może dalej jest z matką? Gdzie jest jego rodzeństwo? On tu powinien w ogóle być?!"
Myśli zamgliły mu całkowicie głowę. Wydawało się, jakby krzyczał to wszystko na głos. Tak jednak nie było. Patrzył się pusto na kotkę tak jak ona na niego. Wydawało się, że sama Mroczna Wizja miała na niego dobry wpływ, chociaż rozmawiali ze sobą bardzo krótko. Zabrał powietrze w płuca, przemykając wzrokiem po kotce.
— Jaka to propozycja Mroczna Wizjo? — zapytał. W jego głosie było słychać pewien skryty entuzjazm, który próbował skryć przed wojowniczką. Czy Sowa pod jej wpływem stawał się kimś innym? Bardziej podporządkowanym, przecząc sobie samemu? Czy tak to właśnie powinno wyglądać, a może to ona ma zły wpływ na niego?

<Mroczna Wizjo?>

Od Mrocznej Wizji CD. Sowy

Mroczna Wizja spojrzała na Sowę chłodnym, przenikliwym wzrokiem, który mógłby przeszyć na wskroś nawet najodważniejszego wojownika. Jej wąskie wargi wygięły się w ledwie widoczny uśmiech, który nie zdradzał niczego. Przez dłuższą chwilę trwała w milczeniu, pozwalając, by słowa młodego kocura wisiały w powietrzu; analizowała każde z nich z osobna. W końcu przemówiła, a jej głos był tak lodowaty, że Sowa poczuł, jak jeży mu się futro.
— Ciekawe że, mimo młodego wieku, potrafisz mówić o swojej słabości w taki sposób — zaczęła. Co dalej?
— Jednak to czy jesteś słaby, czy silny, nie zależy wyłącznie od twojego wieku. — kontynuowała z nutą chłodnej analizy w głosie.
— Siła to nie tylko mięśnie i umiejętności, Sowo. To także odwaga, determinacja i zdolność do nauki. Czy to, co powiedziałeś, było aktem odwagi? Może. Ale równie dobrze mogło być tylko próbą wykręcenia się od odpowiedzialności.
Zrobiła krok w jego stronę, a jej ogon zaczął leniwie kołysać się na boki.
— Jeśli chcesz mnie przekonać, że jesteś wart więcej, niż uważam, pokaż to czynami, a nie słowami. — oznajmiła z pogardą. — A teraz nie ociągaj się Sowo. Weź się do roboty. — spuściła lekko z tonu i przysiadła lekko obok kocura.
— Hej… Rozumiem, że może cię to wszystko lekko przytłaczać, naprawdę zdaję sobie z tego sprawę. Ale jeśli będziesz to odkładał, później będzie tylko gorzej i gorzej — powiedziała. — Pomogę ci osiągnąć sukces, ale nie zrobię tego za ciebie. Ani za darmo. Oczekuję, że w zamian za moją pomoc, przysłużysz się klanowi. Dostaniesz bezpieczeństwo, ale pamiętaj o zasadzie. Więcej dawać niż brać — miauknęła. Kociak wyglądał na przerażonego, a jednocześnie zaintrygowanego. Abo propozycją albo jej postacią.
— Wiesz co... Chyba poradzę sobie sam, Mroczna Wizjo — wymruczał kociak. Mroczna Wizja uśmiechnęła się chłodno z błyskiem przebiegłości w oku.
— Nie sądzę, abyś miał wybór — syknęła cicho, ale bez złości. Cały czas mówiła mrocznym, pewnym siebie tonem. Tonem kotki, która wie, że osiągnie to, co chce.
Kociak struchlał, a ona pozostawiła go samego sobie ze swoimi myślami. Po chwili jednak usłyszała:
— Mroczna Wizjo, zaczekaj!
Kotka zatrzymała się, nawet nie spoglądając w stronę kocura, i zastanawiała się, czego dzieciak może od niej chcieć.

<Sowa?>

Od Sowy CD. Mrocznej Wizji

Nabrał powietrza do płuc, idąc z lekko opuszczoną głową w stronę żłobka. Nie rozumiał tej kotki ani trochę, wydawała mu się inna niż wszyscy, których dotąd poznał. Nie żył w klanie jakoś długo, bo zaledwie kilkanaście wschodów słońca, ale czuł od niej coś, czego inne koty nie miały w sobie, a z pewnością wojownicy, tak, jakby nigdy nim nie była. Oczywiście nie wykluczał kotki z bycia wojowniczką, przecież to byłby skandal dla niej, dla klanu i dla samego lidera. Bał się każdej odpowiedzi czarnej kotki, chociaż nie powinien. Nie potrafił wydusić z siebie nic więcej, jak żałosny pisk przeprosin. Wolał jednak tego nie robić. Wiedział, że kotka oceniała solidnie i dokładnie, a rozmowa, którą podsłuchał, zapewniła go w tym jeszcze bardziej.
“Coś mi mówi, że może się nadać. Jest silny. A charakter da się naprawić”
Jak on miał rozumieć te przeklęte słowa? I co to miało znaczyć? Po krótkim rozmyślaniu, było widać nabuzowany pysk Sowy i jego wyraźne zdenerwowanie. Kotka zrobiła coś, co uderzyło kociaka; nie w serce, tylko w umysł. Naprawdę uważała go za głupiego kota, bez krzty myśli oraz własnego charakteru? Być może był kociakiem; nawet młodym, ale jakiś charakter w sobie miał. Poza tym nie mógł sobie pozwolić na to, aby Mroczna Wizja od tak go zmieniła. To jego niezmienna i niezależna od nikogo innego jak od niego samego część. Musiał jej coś powiedzieć, nie mógł pozwalać sobą pomiatać, przynajmniej na razie, gdy jego czyny nie będą nosić za sobą aż tak dużych konsekwencji.
- Słuchaj, Mroczna Wizjo - mruknął, nie do końca pewien swoich działań. - Zastanawiasz się nad moją użytecznością w klanie, a jestem przecież kociakiem… N-naprawdę oczekujesz od takiego malca ogromnego napędu i przykładu do pracy? Potrzebujecie kogoś silnego i użytecznego, ale ja nie potrafię taki być, przynajmniej w tym wieku - wymruczał.
Teraz chyba żałował swoich słów najbardziej na świecie.
- Wiem, że chcesz mocy klanu, a nowy rekrut, który właśnie ci to mówi, tak wyżala się nad swoimi, umiejętnościami - syknął twardo, trzepiąc łbem. Musiał pokazać, że pomimo tego, co mówi, jest twardy i mocny.
Spiął lekko mięśnie, czekając na reakcję Mrocznej Wizji, która chyba była tym zszokowana. Jej wzrok był równie oceniający jak i zawiedziony. Teraz się bał. Co kotka mu odpowie i jak zareaguje? Chyba weźmie go za futro i wywlecze z Klanu Wilka jak najdalej, mówiąc, by więcej się tu nie pokazywał. A może wyda na śmierć? Strzepnął ogonem niepewnie, wpatrując się wprost w czarną kotkę. Jego wzrok był twardy, ale niepewny. Chciał pokazać, że jest wart życia w klanie, a z drugiej strony czuł, jak rozmiękcza się, z każdą kolejną sekundą.

<Mroczna Wizjo?>

Od Mrocznej Wizji CD. Sowy

Mroczna Wizja uważnie obserwowała Sowę, zachowując dystans. Jej przenikliwy wzrok był pełen oceny, analizując każdy ruch i słowo kocura. Nie zdradzała emocji, pozwalając mu działać, jednocześnie chłodno oceniając jego zachowanie. Dla niej była to okazja, by zobaczyć, czy Sowa sprosta jej wymaganiom i czy jego postawa pasuje do standardów Klanu Wilka. Była tu, aby oceniać – a jej milczenie mówiło więcej niż mogłyby wyrazić słowa.
Widziała wyraźny stres kocura i jego rozpaczliwe błaganie o pomoc z jej strony. Ona jednak mu jej nie udzieliła. Nutka obrzydzenia i degustacji wkradła się na jej kamienną twarz, kiedy kocur raz jeszcze się zaplątał. Cisowe Tchnienie zaskakująco dobrze znosiła jego pomyłki i nic nie komentowała zachowując kamienną twarz.
"Dobrze ją wyszkoliłam" - pomyślała z odrobiną dumy.
Widziała, jak Sowa zaciska zęby, starając się nie pisnąć. Nic po sobie nie pokazała, ale spodobało jej się to zachowanie. Kocię starało się nie pokazać po sobie, że go boli. Po chwili medyczka skończyła, a mały podziękował i spojrzał na Mroczną Wizję, która odprawiła go ruchem głowy. Musiała jeszcze porozmawiać z Cisowym Tchnieniem.
Kiedy tylko Sowa wyszedł, ich spojrzenia się spotkały, a Cis uśmiechnęła się lekko.
- Myślisz, że cokolwiek z niego będzie? - zapytała głośno Mroczna Wizja. Medyczka wzruszyła barkami.
- Jeśli się postara, z pewnością tak - odparła.
- Zaczynam się zastanawiać, czy nie sprowadziłam do klanu bezużytecznego darmozjada, który nie doda siły klanowi, tylko go osłabi - westchnęła, również głośniej niż zwykła to robić.
- Coś mi mówi, że może się nadać. Jest silny. A charakter da się naprawić - odpowiedziała medyczka. Mroczna Wizja z uznaniem kiwnęła głową i wyszła. Kocię, tak jak podejrzewała, zastała tuż przy wyjściu z uchem przyklejonym do ściany. Na jej widok pośpiesznie odskoczyło. Mroczna Wizja uśmiechnęła się chłodno, z cichą satysfakcją. Jej plan wypalił.
- Chodź Sowo. Chcę dowiedzieć się więcej o twojej przeszłości - zagadnęła. Kociak wzdrygnął się. Zapewne to był dla niego wrażliwy temat.
- Słyszałem waszą rozmowę - zmienił pośpiesznie temat.
- Chciałam, abyś ją usłyszał. Teraz wiesz, co masz ze sobą zrobić, prawda? - zapytała ironicznie, a kociak szybko pokiwał głową.

<Sowo?>

Od Turkawki CD. Diamenta

*Dawno*

Kociak otworzył szeroko pysk zaciekawiony. Kochał historię! Skinął poważnie głową, mówiąc, że się zgadza. Oderwał się od taty, patrząc ostatni raz na zwierzę, które go wystraszyło. ,,Gupi jez!’’ – krzyknął w myślach, zachowując ten sam wyraz pyska. Poważny i niezmącony innymi cechami. Zaprowadził Diamenta do środka, próbując wymyślnie chodzić. Wychodziło mu to nawet dobrze. Podnosił łapę do góry, robiąc przy tym kółka, po czym kładł ją na ziemię. Gdy znaleźli się w szopie, poszukał wzrokiem sióstr. Szmaragd siedziała obok Stonki, która nawijała do niej. Ciekawe, o czym rozmawiały…
— Smalagd! Stonka! — zawołał do nich i zatrzymał się z poślizgiem tuż przed łapami siostrzyczek. — Tata opobie bajki! — krzyknął radośnie, siadając nieopodal koteczek. Nie mógł usiedzieć w miejscu, przez to rozglądał się we wszystkie strony do czasu, aż ich ojciec nie rozsiadł się przed nimi.
Srebrny zaczął opowiadać historię, która wydawała się naprawdę ciekawa. Jego syn rozszerzył oczy, gdy ta nabrała tępa. W międzyczasie zaczął myśleć nad niektórymi wyrazami, które sprawiały mu problem ze zrozumieniem. Niezbyt wiedział, co one oznaczały, ale to nie powstrzymywało go od słuchania. Przymknął powieki, próbując wyobrazić sobie tę sytuację. Otworzył je, kiedy starszy skończył. Zamrugał kilka razy. To już koniec? Jak to? W jego oczach zabłysło rozczarowanie, przerzucił wzrok na łapy.
— U a pobabimy sie w cos? — zaproponował, patrząc to na kotki to na kocura. — Mosemy w…ne wem — przyznał, ukrywając zawstydzenie szerokim uśmiechem.

***

*Pora Nowych Liści*

Przeciągnął się, potrząsając lekko głową. Ziewnął przeciągle i od razu jego zielone oczy wbiły się w bok jednej z jego sióstr. Po cichu podszedł do niej i dziabnął ją w bok, miaucząc jej do ucha „Wstajemy, nie ma całego dnia na spanie”. Stonka odwróciła się w jego kierunku i patrzyła na niego przez chwilę zaspanym spojrzeniem. Pokręciła lekko głową, wyglądając na znużoną. Rozciągnęła jedną ze swoich łap, wzdychając lekko.
— Jest wcześnie — odpowiedziała cicho, a po chwili jej pysk otworzył się w szerokim ziewnięciu.
— Jak ja już nie śpię, to ty też — odparł bez cienia współczucia do bliskiej krewnej. Jednak wkrótce spojrzał na nią z lekkim przeproszeniem, bo bał się, że Stoncia zaraz rzuci w niego obrażającym komentarzem. Tragedią, by było, gdyby powiedziała, że nie jest najwspanialszym bratem. Wtedy jego serce pękłoby na pół. Posypałoby się jak piasek. Poprawił pospiesznie swoją jaszczurkową grzywkę, ponieważ zasłaniała mu ona oczy. — Co myślisz o porannym spacerku? — zapytał, machając ogonem w jedną i drugą stronę.
Dymna podniosła się powoli, myjąc swoje futro. Na propozycję spaceru uniosła do góry głowę. Wyglądało, jakby się zastanawiała. Analizowała tę opcję, aż w końcu pokiwała głową i wstała gotowa, aby pójść na spacerek. ,,Hura! Udało się’’ – pomyślał w duchu, prostując się z dumą wymalowaną na pysku. Turkawka uśmiechnął się szeroko, ale nie poszedł w stronę wyjścia z szopy. Przeniósł swoje tęczówki na Diamenta, który spał tak samo, jak on chwilę wcześniej. Srebrny podszedł do niego powoli i szturchnął go w bok. Skoro miał pójść ze Stonką, to może i ich ojciec będzie chciał? Może jeszcze Szmaragd z nimi pójdzie? Byłoby wspaniale! Rodzinny spacer był idealnym pomysłem! I to jeszcze był jego zamysł!

<Diamencie, idziemy na spacer?>

[500 słów]

Od Mandarynkowego Pióra CD. Piórka

Nie wiedziała co ma teraz zrobić. No tak. To było do przewidzenia. Teoretycznie powinna ją pocieszyć, ale... gdy tylko ją widziała, przypominały jej się koszmary nawiedzające ją przez ponad dwadzieścia księżyców. Szałwik od razu podszedł do siostry w panice.
- No juz siostzycko wsystko... - Zdanie przerwał mu głośny atak kaszlu.
- Kotewkowy Powiewie! Popilnuj dzieci, muszę pójść z Szałwikiem do medyka! - krzyknęła Mandarynka i wzięła syna za kark, udając się do lecznicy. Po drodze minęła się z Zmierzchającą Zatoką, nadal chyba przeżuwającą jakieś zioła.
- Weź to, będzie ci lepiej Bulwo. Różana Woni, nie wstawaj, ja się zajmę chorymi - słyszała swoją siostrę w wejściu. Szybko też skrzyżowała z nią spojrzenia.
- Czy z tym małym jest w porządku?
Karmicielka ostrożnie postawiła syna na ziemi, a ten znów zaniósł się kaszlem.
- Zimorodkowe Życzenie, pomóż mu proszę.
***
Od tamtego dnia jej relacja z najmłodszą córką nie ulegała poprawie. Każdemu dziecku opowiadała historyjki, Łusce, Murenie i Lagunie mówiła o tym, jaką świetną będą mieli przyszłość, a tej nic. Z Piórkiem praktycznie nie gadała. Jeśli już to odpowiadała zdawkowo. Chciała, żeby jej dzieci już zostały uczniami, żeby nie spędzać całych dni z nią w jednym legowisku. No i był też inny powód. Ostatnio coraz częściej podczas wizyt Bursztynka, szeptała mu do ucha, że nie może się doczekać ich ślubu. Wydawał się trochę zmieszany, ale nic nie mówił. Właśnie sobie tak rozmyślała o ich ceremonii ślubnej, gdy Kotewkowy Powiew przygoniła do niej Piórko.
- Ale ja chcę poszukać taty! - zaprotestowała koteczka.
- Piórko, czy chcesz skończyć jak tamten kocur? - zapytała, wskazując na Pchlego Nosa pożywiającego się rybą ze stosu zwierzyny.
<Piórko?>
Wyleczeni: Różana Woń, Dryfująca Bulwa, Zmierzchająca Zatoka

Od Cisowego Tchnienia CD. Miodowej Łapy

Dzień jak co dzień. Krzątanie się w lecznicy, ponure myśli, obserwowanie swoich dzieci z nadzieją na to, że dożyją szczęścia. Czuła się jak taka stara matka, co już jest jedną łapą w starszyźnie. Tylko... jakimś cudem dostała ucznia. Koperkowa Łapa nie dość, że było aroganckie i ciche, co trochę utrudniało im komunikację, nie było jej dzieckiem. A tak bardzo pragnęła, by to Skarka została przyszłym medykiem. Zamiast tego utknęła z dziwadłem. Nie dopuściłaby tego czegoś nawet do testu, ale Sosnowej Gwieździe zależało na większej ilości medyków, więc takie coś poskutkowałoby jej ciałem pod ziemią. Czy to właśnie było dziedzictwem medyków Klanu Wilka? Nienawiść do swoich uczniów, którzy nienawidzą swoich mentorów, a potem również swoich podopiecznych?
- Nie kręć się - syknęła do swojego ucznia, które zrobiło sobie coś w łapę, nie wiadomo kiedy.
- Jesteś medyczką, a nie potrafisz szybko wyleczyć małej rany - odgryzło się Koper.
- Ty na razie nie rozróżniasz nagietka od mniszka. Jak będziesz się tak dalej zachowywało to powiem Sosnowej Gwieździe, że nie będę szkolić tak aroganckiego ucznia - wymamrotała niezrozumiale, owijając łapę kota pajęczyną - A teraz siedź tam, nie ruszaj się i rób to co robisz najlepiej, czyli obserwuj w ciszy
Uczeń medyka, niezbyt zadowolone, spojrzało na nią ostro, jednak nie ruszyło się z miejsca. Kultystka zaś musiała teraz wyleczyć jeszcze kilku pacjentów, którzy w międzyczasie zdążyli ustawić się w kolejce. Piołunowy Dym z niezbyt dobrze wyglądającym okiem dostał okład z glistnika (którego nazwę Cis widocznie podkreśliła, ze względu na młodego ucznia), a Srebrzysta Łuna dostała liście malin oraz niechętne spojrzenie niebieskiej. Kiedy szylkretka myślała, że to już koniec i że będzie mogła rozprawić się z Koprem, do lecznicy wszedł jej syn, asekurujący Gąsiorkowy Trzepot.
- Wybity bark... - mruknęła i poszła do magazynku po patyk i trochę liści wierzby. Najpierw podała liście córce Kukułczego Gniazda, a potem podała jej patyk i kazała się rozluźnić.
- Rozluźnij się, a ja nastawię... - Widząc okazję, nastawiła bark, zanim kotka znowu zdążyłaby się spiąć - Poleż tutaj z Koprową Łapą, ja idę na zbieranie ziół. Miodowa Łapo, pomożesz mi?
<Miodku?>
Wyleczeni: Koperkowa Łapa, Gąsiorkowy Trzepot, Piołunowy Dym, Srebrzysta Łuna

Od Diamenta do Wisterii

Kocur leżał niemal nieruchomo na swoim legowisku, które sobie jakiś czas temu stworzył na drzewie. Roślina ta, była może nie bardzo wysokim, ale za to rozłożystym i o wielu gałęziach dębem. W cieplejszych sezonach, gdy znajdował się na posłaniu, ze wszystkich stron otaczały go bujne, zielone liście, dzięki czemu legowisko mogło służyć również jako kryjówka.
Spędzał tu większość swojego wolnego czasu, a na noc zwykle, jednak nie zawsze, wracał do piwnicy, gdzie spotykał się z resztą członków Kamiennej Sekty. Ale nie był jakoś bardzo przywiązany do swojej rodziny. I tak stracił już wszystkie koty, które najbardziej kochał, Pliszkę, Błotniste Ziele, Krokus, Jeżyk, Cynię… Zostali mu bracia, no i… dzieci. Tak naprawdę to był obecnie jego cel życiowy; zadbać o swoje kocięta, dopilnować, żeby były szczęśliwe i zdrowe.
Z zamyślenia wyrwał go ruch, zobaczył mignięcie czegoś jasnorudego kątem oka. Przekręcił się powoli, tak, żeby potencjalny wróg go nie zauważył. Nie miał pojęcia, czemu ktoś się zbliża do jego dębu. Przecież całe drzewo tak mocno przesiąkło zapachem, że większość samotnie błąkających się kotów uznawała roślinę za jego terytorium.
Przyjrzał się uważnie zbliżającej się istocie. Była to niska, szczupła kotka o okrągłej głowie, dwukolorowych pędzelkach na uszach i ślicznych, niebieskich oczach. Jej zadbana, jasnoruda, przecinana ciemniejszymi paskami i rozetami sierść kręciła się na policzkach i ogonie kotki, a połowa pyska, klatka piersiowa, przednie łapy, brzuch oraz mały kawałek ogona były pokryte bielą.
Diament powstrzymał rozbawione prychnięcie. Był pewny, że ktoś taki mu nie grozi. Z ciekawością siedział na gałęzi dębu, skulony za kupką drobnych listków i obserwował, co nieznajoma zamierza zrobić.
Kotka zatrzymała się i obwąchała podstawę pnia drzewa, na którym przesiadywał kocur i rozejrzała się.
Diament wychylił się ze swojej kryjówki, lekko zdziwiony, iż nieznajoma go nie zauważyła, jednak ukrył w sobie te emocje i z kamienną twarzą zeskakiwał na coraz niższe gałęzie, aż znalazł się na pierwszym od dołu konarze.
- Co tu robisz? - spytał spokojnie.
Kotka zdawała się być sympatyczna, jednak srebrny próbował sobie przywłaszczyć drzewo, a więc zachował lekko surowy ton głosu.
- Ja? Wyszłam po prostu na spacer. W końcu dzisiaj jest piękna pogoda. Zauważyłeś chyba sam?
Kocur zmrużył oczy i wpatrywał się prosto w chabrowe ślepia swojej rozmówczyni.
- A czemu się zatrzymałaś…? Akurat tutaj, pod tym drzewem.
Nieznajoma od tego momentu zaczęła wyglądać na trochę zdziwioną i chyba czuła się nieswojo pod wpływem agresywnego tonu Diamenta i jego napastliwej postawy. Srebrny za to z każdym uderzeniem serca był coraz bardziej sfrustrowany. Nie rozumiał, czemu wszystkie koty nie mogły uznać tego dębu za jego terytorium i trzymać się z daleka. Kotka machnęła lekko ogonem.
- Nie wiedziałam, że nie można… Po prostu zauważyłam, że jest już bardzo dużo pąków na tym drzewie.
- Dobrze… Ale na przyszłość pamiętaj, że to mój dąb, okej? - miauknął Diament, już normalnym, przyjaznym tonem głosu.
- Jasne. A tak w ogóle mam na imię Wisteria.
- Ja jestem Diament.
- Bardzo miło mi cię poznać.
- Mi ciebie też.
<Wisteria?>

Od Mamrok

Szyszka stał przed nią, gestykulując łapkami z poważną miną. To wydawało się naprawdę groźną sprawą, skoro zdecydował się do niej podejść. Niestety był mały haczyk. Nie wiedziała, co chciał jej przekazać. By wyglądać na zainteresowaną, mrużyła oczy i kiwała głową tylko, kiedy na nią spojrzał. Nie powinna udawać, ale komunikacja między nimi miała pewne ograniczenia. Wkrótce skończył swoją wypowiedź i posłał swojej córce zrozumiałe spojrzenie. Bura przełknęła dyskretnie ślinę i skinęła główką. Wstała, myśląc, że to koniec, jednak fretka stanęła przed nią, kręcąc głową. I znów zaczęło się “przedstawienie”. Jej tata po pewnym czasie (wyglądając na zmęczonego) przysiadł, spuszczając oczy na podłoże. ,,To koniec?” – zapytała siebie w myślach.
— To ja idę — mruknęła do niego, pokazując łapą kierunek, w którym chciała się oddalić.
Wstała i poszła w stronę, którą zapowiedziała. Tym razem nie chciał zagrodzić jej drogi. Podeszła do swojego posłania i położyła się na nim, kładąc brodę na łapach. Po chwili zauważyła, jak Meszek zatrzymał się gwałtownie i wpadł na Szyszkę, na co on spojrzał na niego kątem oka. Pomógł mu wstać i zaczął mu coś tłumaczyć tak jak wcześniej Mamrok. Na to kotka uniosła oczy, chcąc coś wychwycić, ale nie potrafiła. Ciekawe, czy kiedyś zdoła ich zrozumieć… Choć nie wierzyła, iż ma jakieś szanse.

Od Nocnego Kwiatu CD. Liściastego Futra

Nocny Kwiat westchnęła.
- Sama nie wiem… Niektórzy są mili. Ale mam wrażenie, że nie do końca mi ufają. Nieważne, gdzie jestem, ciągle czuję się wyrzutkiem. Jakie to szczęście, że mam ciebie - Uśmiechnęła się i otarła o bark kotki, której tak wiele zawdzięczała.
- Na pewno jest mi tu dużo lepiej niż w Klanie Wilka i Betonowym Świecie. Tutaj nie muszę się martwić, czy jutro któraś z band mnie nie zabije - zażartowała.
- Ja też się bardzo cieszę, że tu jesteś!!! - zawołała radośnie - Klan Wilka cię nie dopadnie, nie musisz się o to bać. Najpierw będą mieli do czynienia ze mną - zagroziła z uśmiechem.

***

Nocny Kwiat coraz lepiej się czuła w Klanie Klifu. Koty już nie patrzyły na nią z taką nieufnością. Cały czas jednak musiała powiedzieć Srokoszowej Gwieździe co wie o Klanie Wilka i odkładała tę chwilę. Dziś była gotowa. Stanęła przed legowiskiem lidera, zastanawiając się, czy może wejść do środka. Po chwili przełamała swoją niepewność i wkroczyła do legowiska. Skłoniła się lekko. Nauczyła się pokory już dawno, w Klanie Wilka.
- Dzień dobry - przywitała się. - Przyszłam opowiedzieć o Klanie Wilka - powiedziała biorąc głęboki wdech. Lider spojrzał się na nią z zainteresowaniem.
- Słucham - powiedział.
- Jest to zły klan - zaczęła. - Czci Miejsce, gdzie Brak Gwiazd - powiedziała, a Srokoszowa Gwiazda drgnął.
- Cały Klan? - zapytał jak oparzony. Nocny Kwiat pokręciła głową.
- Na pewno nie - uśmiechnęła się - Ale była to Szakala Gwiazda i jej potomstwo. Mogę się mylić - tu urwała na chwilę - Ale zdaje mi się, że Szakala Gwiazda, jej dzieci i bliscy posiadali nacięcie na uchu. Wszystkie jej dzieci miały takie nacięcie, ona także. Takie same ma również Błękitna Gwiazda. Nie jestem pewna co to oznacza… - zakończyła.
Srokoszowa Gwiazda przez chwilę wpatrywał się w nią z zamyśleniem, wydając się ważyć swoje następne słowa.
- Dobrze, dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. - Skinął głową. Wyraz jego pyska zmienił się nieznacznie. Wyglądał na bardziej zmartwionego, zestresowanego. – Nie rozpowiadaj tych informacji. Dla dobra Klanu Klifu. Niech to zostanie między nami – rozkazał, zniżając głos.

***

Siedziała obok Liściastego Futra w jej legowisku.
- To jest kocimiętka. - medyczka wskazała łapą na zioło. Nocny Kwiat z powagą pokiwała głową.
- Naucz mnie czegoś więcej - poprosiła.

<Liściaste Futro?>

Nowy członek Pustki!


PADLINA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Utopienie się

Od Wiciokrzewu

Wiciokrzew zawsze i wszędzie był czujny. Właściwie to on był z tego znany! Był jak osiedlowy monitoring, tylko nie wyglądał zza okna, a zza legowiska umieszczonego na gałęziach kasztanowca. Obserwował wszystko i wszystkich, dzielnie analizował różne ruchy i interakcje innych kotów, ale skoro wszystko zawsze tak bacznie badał, to dlaczego wciąż sam posiłki jadał? Wraz z kolejnymi obserwowaniami nie poprawiały mu się żadne umiejętności w rozmawianiu z innymi, więc można stwierdzić, że on się wcale z tego nie uczył. Być może robił to dla zabicia nudy, pustki i samotności, którą przynosiły mu mijające dni? Ciężko stwierdzić, bo nikomu o tym nie mówił. Wracając, nietrudno można go było spotkać spoglądającego uważnie na swoich pobratymców, pysk Wiciokrzewu często uważnie śledził ruchy obcych mu kotów. No i tak się składa, że ostatnio wpadł mu w oko pewien dziwny, dosyć specyficzny kocur – i to nawet dosłownie wpadł! Wiciokrzew mógłby przysiąc, że raz jak koło niego przechodził, to poczuł czyjeś futro w swoim oku. To bolało. Zdecydowanie nie było to przyjemne wydarzenie w życiu liliowego kocura, chociaż w porównaniu z innymi było jak malutka pestka!
Tym tajemniczym stróżem był czarno-biały kocur. Wiciokrzew słuchu nie miał aż tak złego, dlatego raz udało mu się podsłuchać, jak ktoś go woła imieniem “Padlina”. Z początku młody uczeń nie chciał w to wierzyć, w końcu padlina oznaczało… truchło, zwierzęce zwłoki, a na domiar złego takie gnijące! Dlaczego ktoś chciałby nazywać swojego dzieciaka po czymś tak paskudnym? Chociaż równie dobrze Padlina mógł zyskać swoje krzywdzące imię za karę, z tego, co zdążył zauważyć liliowy kocur, stróż był całkiem niezłym ziółkiem, a raczej pod wpływem niezłych ziółek. I to w dodatku nie czasami, nie co jakiś czas, Padlina zawsze sprawiał wrażenie odurzonego jakimiś dziwnymi substancjami! Jego stan zdecydowanie nie był spowodowany samą kocimiętką. Nie mógł. Wiciokrzew usłyszał kiedyś Świergot, która mamrotała coś pod nosem o Padlinie. Mówiła coś o tym, że kocimiętka nie jest na tyle silna i długotrwała, żeby czarno-biały kocur pożywiał się tylko i wyłącznie nią. Musiało być to coś więcej, ale stróż raczej nie był skłonny do wyjawienia swoich tajnych przepisów. Może to i dobrze? Przynajmniej nie zostawiał tych niszczących informacji dla biednych potomnych, którzy w najgorszym przypadku skończyliby tak samo, jak on. Na dnie. Młody uczeń często współczuł Padlinie, ale czasami po prostu się nim lekko mówiąc, brzydził. Bardzo się bał momentów, w których stróż podchodził do niego znienacka i śmiejąc się na cały obóz, opowiadał jakieś głupie, zmyślone historyjki. Zawsze Wiciokrzewowi wtedy włos się jeżył, a źrenice zwężały do rozmiarów cieniutkiej igiełki. Gdyby tylko dałoby mu się jakoś pomóc… ale niestety, każdy już spisał go na straty. Nie był do odratowania, wiecznie żył w swoim świecie, wiecznie pod wpływem. Przynajmniej był jakkolwiek szczęśliwy i nie musiał się męczyć z brutalną rzeczywistością, której raczej już nie pamiętał.
Ciekawe od ilu księżyców już wyżerało go uzależnienie. Wiciokrzew widział go najaranego, odkąd tylko pamiętał. Może Padlina miał jakieś problemy, gdy był dzieckiem? Wszechmatko! Byle tylko biedny Wiciokrzew w życiu nie musiał iść w jego ślady. Ciekawe, jaki czarno-biały kocur był za dzieciaka… może taki sam? Dokładnie taki… sam? Nie! Napewno nie. Liliowy uczeń, gdyby tylko posiadał choć krztynę odwagi może sam by się go spytał, o ile Padlina jeszcze z nimi jest i w ogóle zrozumiałby pytanie. Co, jeśli stróż nie pamięta już poprzednich wydarzeń ze swojego życia? Co, jeśli te wszystkie zioła tak bardzo przeżarły mu mózg, że on sam nie wie, kim jest i kim był? To straszna i okropna wizja. Wiciokrzew nie dowierzał, że zwykły kot mógł doprowadzić siebie do takiego stanu. Dlaczego nikt nie zareagował na to wcześniej? Dlaczego każdy pozwalał się rozwijać jego uzależnieniu, które coraz bardziej go pochłaniało? A może ktoś próbował? Uczeń niestety nie miał dostępu do takich informacji. W końcu Padlina był już bardzo stary, tyle ile przeżył Wiciokrzew, nie było nawet ćwiartką w porównaniu do czarno-białego kocura. Ciekawe czy posiadał on jakąkolwiek rodzinę w klanie? Uczeń nie często dostrzegał go gadającego z kimś często, zwykle Padlina obierał taktykę na zaczepki. Wiciokrzew zauważył jedynie, że stróż czasami tęskno wpatruje się w niektóre koty – czarno-białą kotkę i… Rokitnika! Niekiedy także i na kocura, który chyba nazywał się Orzeszek. Może to właśnie oni byli rodziną Padliny? Tylko odsunęli się od niego ze względu na jego uzależnienie. A może to po prostu Wiciokrzew znowu za dużo myśli.

Tego dnia było jednak inaczej. To znaczy, pozornie wszystko wyglądało, jakby było na swoim miejscu, ale nie dla Wiciokrzewu. On miał to do tego, że zwykle zauważał nawet najmniejsze zmiany. Tym razem dostrzegł, że Padlina był jakoś bardziej nerwowy niż zwykle. Stróż krzątał się po obozie i wszędzie wciskał swój nos, rozglądał się co jakiś czas dookoła, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie obserwuje. Uczeń widział też, jak jego pyszczek nieznacznie się porusza, co musiało znaczyć o tym, że stróż mamrotał coś pod nosem co jakiś czas. Ciekawe co go dziś tak nagle ukąsiło. Może kogoś szukał? Znowu Rokitnika, a może znowu tę kotkę? Tylko co on od nich chciał? Czy on serio był ich ojcem, a może jakimś wujkiem, kimkolwiek innym z rodziny? Trudno było uformować z tego wszystkiego jakiś logiczny wniosek, chociaż im dłużej Wiciokrzew patrzył na Padlinę i wszystkich podejrzanych o bycie jego rodziną, tym bardziej zauważał pomiędzy nimi podobieństwo. Czasami nie tylko w samym wyglądzie, ale też w zachowaniach, co wydawało się trochę straszne. Co, jeśli Rokitnik też lubi sobie czasami zasięgnąć po kocimiętkę…? Nie, tfu! Buras nie był przecież złym kotem, prawda? Był dobry, na pewno angażował się w klanowe życie i nie miał reputacji kogoś wiecznie pod wpływem.
W pewnym momencie uczeń dostrzegł, jak z legowiska medyka wysuwa się czyjaś sylwetka. Nie miał wątpliwości, był to nikt inny jak sam, we własnej osobie Rokitnik. Wiciokrzew wychylił pyszczek za posłanie i złapał się łapami za jego brzeg, aby lepiej widzieć rozgrywającą się pod nim akcję.
“Ciekawe czego Rokitnik chciał od Świergot…” pomyślał. Nie zauważył nawet, że końcówka jego ogona zaczęła nerwowo podrygiwać. Jego gałki oczne ruszały się raz w prawo, raz w lewo. Buras poruszał się powoli i bardzo ostrożnie, jakby chciał za wszelką cenę uniknąć Padliny, który natomiast wciąż snuł się praktycznie bez celu po obozie. Niestety o ile celem Rokitnika było wyjście na zewnątrz niepostrzeżonym, tak tym razem mu się to nie udało. Uczeń widział, jak wzroki dwóch kotów krzyżują się ze sobą z dwóch różnych kątów obozu. Na pysku Padliny dostrzegł ulgę i radość, natomiast Rokitnik wyglądał na niezadowolonego. Jego mentor stał w miejscu, podczas gdy czarno-biały kocur zbliżał się już w jego stronę. Wiciokrzew stwierdził, że nie może go ominąć ich rozmowa. Był ciekawski, i to nawet bardzo! Niezgrabnie zsunął się z kasztanowca, który zostawił na nim kilka zadrapań, po czym cichutkim krokiem zbliżył się nieco do Rokitnika. Oczywiście nie chciał wzbudzać żadnych podejrzeń, dlatego usiadł gdzieś z boku i zaczął udawać, że tak jak zwykle obserwuje obóz. Każdy był już raczej przyzwyczajony do tego, że czasami po prostu ukrywał się gdzieś po kątach i patrzył. Tym razem Wiciokrzew nie szukał jednak kogoś ciekawego, bo już ktoś zdążył przykuć jego uwagę.
— Hej, synu… — mruknął Padlina. Liliowy kocur poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Pomimo tego, że starał się wlepiać wzrok w jedną ze ścian obozu, tak po prostu teraz tego nie potrafił. Chciał widzieć pysk Padliny, chciał widzieć minę Rokitnika. Jego oczy powędrowały w stronę dwóch kocurów. Pierwsze co młody uczeń dostrzegł to zażenowanie i niezadowolenie na twarzy burasa.
— Nie mów tak do mnie… nie jestem już twoim synem — wojownik burknął w odpowiedzi i odwrócił pysk od Padliny. Czarno-biały kocur wyglądał na smutnego, przygnębionego. Stróż uśmiechnął się jednak delikatnie po chwili, ale był to raczej nerwowy uśmiech. Tym razem się nie cieszył, być może nawet nie był w tym momencie pod wpływem kocimiętki czy innego świństwa. Było jeszcze wcześnie, być może nie zdążył jeszcze niczego zażyć.
— Rokitniku, nie przesadzaj! — zaśmiał się pod nosem. Bury kocur milczał, czyżby udawał, że wcale nie zna swojego… ojca? Czy Rokitnik brzydził się Padliną ze względu na jego uzależnienie, czy może w ich życiu wydarzyło się coś jeszcze? Wiciokrzew wyciągnął szyję do przodu, ponieważ zauważył delikatny ruch ze strony stróża. Jak się okazało, wyciągnął on ze swojego futra jakiś listek, po czym delikatnie schylił głowę i przyłożył sobie do niego nos. Padlina od razu się rozluźnił, jego barki opadły w dół, a ogon przestał drgać. Po pewnym czasie wyrzucił to, co trzymał w łapie i ponownie zwrócił się do syna.
— Rokitniku… moje ty słońce! Mój skarbie! — wymamrotał dramatycznie, przybliżając się do burasa. Mentor Wiciokrzewu zmarszczył wrogo brwi, patrzył na swojego ojca z pogardą.
— Nie możesz być na mnie wiecznie zły i obrażony! — uśmiechnął się głupkowato. Oczy Padliny były delikatnie zmrużone, a na jego pysku gościł szeroki banan.
— No chodź, synku! Przejdziemy się na spacer, pogadamy, trochę się rozluźnimy! — kontynuował, ale Rokitnik wcale się nie rozpogadzał, wręcz przeciwnie. Był coraz bardziej zniesmaczony zachowaniem Padliny.
— Każdy w klanie przecież wie, że jesteśmy spokrewnieni, to nie żaden wstyd! Nie musisz się chować, jestem twoim ojcem, pamiętasz? — mruknął. Buras prychnął jedynie i wstał z miejsca. Padlina położył po sobie uszy i odsunął się nieco od zezłoszczonego kocura.
— Wiesz co, mam dość tej rozmowy! — warknął. Czarno-biały stróż wyciągnął w jego stronę głowę.
— Mam ważne sprawy do załatwienia, ja nie jestem obijającym się stróżem tak jak ty. Mi zależy na Owocowym Lesie i wszystkich kotach, które tu mieszkają i właśnie dlatego pilnie muszę wykonywać swoje obowiązki — odparł twardo. Tym razem to Padlina nie wiedział co powiedzieć. Rokitnik odwrócił się i właśnie w tym samym momencie skrzyżował wzrok z gapiącym się na nim Wiciokrzewem. Liliowy uczeń w tej samej sekundzie poczuł, jak robi mu się gorąco. Odwrócił szybko wzrok od burasa, aby nie wyjść na żałosnego gapia, ale Rokitnik i tak go zauważył. Z początku wyglądał na wkurzonego, ale po jakimś czasie ochłonął. Rzucił tylko Wiciokrzewowi stanowcze i surowe spojrzenie, po czym wyszedł z obozu.
— To w takim razie poszukam Orzeszka! — Padlina krzyknął za nim.

Jak sobie postanowił, tak też zrobił. Uczeń widział, jak stróż wstaje z miejsca i z opuszczoną głową zaczyna podążać do jakiegoś miejsca. Wiciokrzew nie do końca wiedział, kim dokładnie jest Orzeszek i gdzie może teraz przebywać, ale na pewno nie było go w miejscu, do którego zmierzał Padlina. Bo otóż czarno-biały kocur wcale nie zaglądał do legowisk, tym razem podszedł do krzaków, które znajdowały się tuż obok kasztanowca, na którym leżały posłania uczniów. Stał tam przez chwilę, po czym rozejrzał się po obozie i gdy upewnił się, że “nikt” na niego nie patrzy, wsunął głowę pomiędzy drobne gałązki. Szperał przez chwilę w jakiejś swojej tajnej skrytce, po czym delikatnie wyciągnął z niej łupinkę orzecha. Obchodził się z nią naprawdę delikatnie i ostrożnie jak na fakt, że był teraz pod wpływem zapewne kocimiętki. Położył drobną skorupkę na trawie przed sobą i wpatrywał się w nią bacznie jeszcze przez kilka chwil. Wiciokrzew zastanawiał się, jakie procesy myślowe zachodziły obecnie w głowie Padliny. Co zamierzał zrobić z tą łupinką? Czyżby o takiego orzeszka mu chodziło? Nie. W pewnym momencie stróż przycisnął swój pysk do małej miseczki zrobionej z łupinki i zaczął coś z niej wylizywać. Liliowy kocur nie miał najmniejszego pojęcia, czym była ta substancja, którą obecnie pożywiał się Padlina. Czy to była jakaś jego tajna broń? Wiciokrzew poczuł ból w brzuchu, trochę się biedaczek zestresował. Coraz bardziej bał się czarno-białego stróża. Kto wie, do czego on jest zdolny!
Po chwili Padlina podniósł głowę do góry i oblizał sobie pyszczek. Chwycił łupinkę do łapy i wyrzucił ją gdzieś daleko w krzaki, aby nikt jej nigdy nie znalazł. Po tym geście jeszcze przez jakiś czas ślepo wpatrywał się w jeden punkt, dopiero po upłynięciu kilku minut odwrócił się od krzaków i chwiejnym krokiem ze zwieszoną głową ruszył do wyjścia z obozu. Tak się składało, że przeszedł tuż pod nosem Wiciokrzewu. Odór Padliny był wręcz dławiący. Pachniał jak mieszanina wielu różnych ziół, a poza tym pachniał trochę takim brudem i kurzem. Być może przez jego nadużywanie różnych substancji zapominał czasami pielęgnować swojego futra?
Gdy sylwetka stróża rozpłynęła się w wyjściu z obozu, uczeń powoli wstał z miejsca i sztywnym krokiem zaczął podążać jego śladami. Wiciokrzew czuł bicie swojego serca i słyszał swój nierównomierny, głośny oddech. Sam nie wiedział, dlaczego poszedł za Padliną, przecież nawet nie chciał mieć z nim nic do czynienia! Miał jednak przeczucie, że czarno-biały kocur mógłby nie wrócić do obozu, gdyby tylko udał się na spacer kompletnie sam. Nie wiadomo co mogłoby mu odbić, może rzuciłby się pod łapy potwora dwunożnych? Albo jeszcze by się gdzieś wywrócił i bardzo mocno uderzył w głowę… Wiciokrzew czuł się źle z faktem, że chciał teraz pomóc jakiemuś starszemu od niego o ponad 100 księżyców kocurowi, był jeszcze za młody na opiekowanie się innymi! Sam ledwo wyszedł spod pierzyny swojej matki, a teraz sam z siebie poszedł na jakąś misję ratunkową kota pod wpływem kocimiętki i Wszechmatka wie czego jeszcze. Jeśli Padlina okaże się agresywny, to Wiciokrzew nie ma z nim nawet najmniejszych szans! Może co najwyżej skulić się w kłębek i liczyć na to, że czarno-biały stróż mu odpuści.
Koty w pewnym momencie znalazły się przy jakimś ogromnym, jasnym obiekcie. Wiciokrzew nie miał pojęcia, czym mogła być ta rzecz, ale Rokitnik powiedział mu, że to miejsce nazywa się Upadłą Gwiazdą. Czyżby Wszechmatka faktycznie strąciła z nieba jedno z małych światełek, aby jej oddani mogli się nim nacieszyć? W takim wypadku to bardzo miłe z jej strony! Tylko nie o Wszechmatce teraz mowa. Uczeń skrył się za jednym z odłamków tej dziwnej konstrukcji, aby stojący nieopodal Padlina nie zobaczył go tak prędko. Młodziak liczył, że będzie mu dane odpocząć tu przez chwilę, że może stróż przysiądzie sobie na brzegu i zacznie w spokoju rozmyślać, nie sprawiając przy tym nikomu problemów.
— Wszechmatko! Ja jestem rybą! — usłyszał nagle głos dochodzący gdzieś z oddali. Postawił uszy na sztorc.
“Jak to rybą?” pomyślał. Nie wiedział, co ma o tym myśleć, był przerażony! Wychylił się zza odłamka, aby spojrzeć na Padlinę. Kocur stał przy brzegu, wpatrując się w rwącą rzekę. Na pysku miał szeroki uśmiech, pierś miał dumnie wypiętą. W tej chwili wcale nie wyglądał jak mizerny i stary kot. Wyglądał na bardzo pewnego siebie.
— Rybą! Jestem rybą! — powtórzył. Wiciokrzew przechylił łebek, był bardzo zmieszany.
— Dziękuje Ci, och dziękuję Ci kochana Wszechmatko! Dziękuje Ci za to, że uczyniłaś mnie tak pięknym i wolnym stworzeniem! — jego głos był rozbawiony, Padlina brzmiał, jakby zaraz miał popłakać się ze szczęścia.
— Teraz już wiem, gdzie jest moje miejsce! Powinienem od dawna elegancko i zgrabnie pływać wśród moich rybich braci! Powinienem zwinnie wymijać wszelkie kamienie i inne przeszkody na mojej drodze, chwytając nurt w swoje płetwy, czując orzeźwienie! — wykrzyczał. Po wypowiedzeniu tych słów dumnie wystawił przed siebie jedną z łap, po czym zachwiał się i runął do wody.
— Padlino! — Wiciokrzew krzyknął mimowolnie, patrząc jak czarno-biały kocur zanurza się pod taflą wody. Prędko pobiegł w jego stronę, przy okazji kilka razy obijając się o odłamki Upadłej Gwiazdy. Gdy dotarł do brzegu, dostrzegł jedynie ciemny, przemieszczający się pod wodą kształt. Liliowy kocur wyprzedził płynącego kocura, po czym wsadził łapy do wody. Gdy tylko Padlina znalazł się w zasięgu jego łap, szybko chwycił go za szyję i z całej siły spróbował wyciągnąć na ląd. Stróż zaczerpnął łapczywie powietrza, ale nie starał się nawet wypłynąć na brzeg. Padlina spojrzał na Wiciokrzewa i w tym samym momencie okropnie się zezłościł.
— Spadaj ty głupi pchlarzu! Jestem rybą! — krzyknął przeraźliwie. Uczeń zacisnął powieki, tak głośny i wkurzony ryk ze strony stróża sprawił, że rozbolała go głowa.
— N-nie j-jesteś r-rybą! W-wyłaź na b-brzeg! — warknął w odpowiedzi. Wiciokrzew poczuł, jak czyjeś kły wbijają mu się prosto w łapę. Odruchowo się odsunął i pisnął z bólu. Padlina za wszelką cenę chciał wydostać się z objęć młodego ucznia, a Wiciokrzew robił wszystko, aby stróż nie popłynął dalej wraz z morderczym nurtem rzeki.
— Jestem rybą! Jestem rybą i muszę odwiedzić moich rybich przyjaciół! — uparł się. Oba koty zaczęły się ze sobą szarpać. Woda chlapała dookoła, przemoczone skrawki futra lądowały w wodzie i płynęły razem z nią. Wiciokrzew sam już nie wiedział, co robi, nie panował nad sobą. Czuł się tak, jakby nawiedził go jakiś duch i wykonywał wszystko za niego, podczas gdy liliowy kocur był niczego nieświadomy. To wszystko działo się tak szybko! Młodziak nawet nie zauważył momentu, w którym Padlina wyślizguje się z jego łap i z głupim uśmiechem na pysku daje się porwać rzece. Wiciokrzew obserwował, jak pysk stróża po raz ostatni jest widoczny na powierzchni, a następnie zanurza się pod wodą. Uczeń nie chciał dać śmierci za wygraną. Zebrał się do kupy w przeciągu kilku uderzeń serca i pognał wzdłuż brzegu, goniąc płynące ciało stróża. Słyszał tylko świszczące powietrze, nic więcej. Był tak przepełniony strachem i przerażeniem, że nie odczuwał już ani zmęczenia, ani bólu. Po prostu ślepo biegł przed siebie, licząc na to, że jeszcze uda mu się uratować Padlinę.
Nim Wiciokrzew zdążył zauważyć, zdążył już dobiec do Śliwkowego Gaju. Tam rzeka się rozwidlała, uczeń już nie mógł biec dalej. Kocur gwałtownie zahamował przed brzegiem. Miał wrażenie, że widzi ciemniejszy kształt, który wciąż przemieszczał się razem z rzeką. Teraz było już za późno. Dla Padliny od początku nie było ratunku, a gdy wreszcie Wiciokrzew zdał sobie z tego sprawę, nagle poczuł się okropnie. Przed oczami miał mroczki, a łapy niemiłosiernie go piekły. W dodatku był cały przemoczony, chłodne powietrze wcale nie ułatwiało mu sytuacji. Wkrótce zaczął trząść się z zimna. Nie miał pojęcia jak wrócić i czy w ogóle da radę, będąc w tak złym stanie fizycznym i psychicznym. Najchętniej zapadłby się po prostu pod ziemię i już w niej pozostał.

***

Wiciokrzew dał radę przenieść się pod najbliższe drzewo, a gdy tylko to zrobił, od razu się przed nim położył i zwinął w kłębek, aby łatwiej mu było zachować ciepło. Nie minęła nawet chwila, a młodziak zasnął. Jego sen był bardzo niespokojny, uczeń czuł się strasznie niekomfortowo, czuł się okropnie! Chyba gorzej już być nie mogło! Jeszcze oprócz tego, że był przemoczony i straumatyzowany to dodatkowo miał na swoich łapach i szyi mnóstwo drobnych zadrapań i ugryzień autorstwa Padliny. Co on ogłosi całej społeczności? Przyjdzie do obozu i powie im, że widział, jak stróż udaje, że jest rybą? To brzmiało jak coś tragicznego! Przecież nie może tak powiedzieć, nie może! To by było głupie, głupie, głupie! Koty nazwałyby go przecież chorym psychicznie i obłąkanym, kto wie, może niektórzy zarzuciliby mu nawet morderstwo!
Kocur spał zaledwie kilka godzin. Po upływie tego czasu obudził się i od razu gwałtownie poderwał z miejsca. Wciąż był tak samo spanikowany i rozhisteryzowany jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Wiciokrzew stwierdził, że skorzysta z ostatku sił, jaki mu pozostał i spróbuje dostać się do obozu, do własnego legowiska, do innych kotów. Tutaj był łatwym i szybkim kąskiem, wszystko tu na niego czyhało. Prędzej czy później coś by go pożarło, a jak nie to by zamarzł, albo umarł z głodu! Młodzik raczej nie planował wczesnej śmierci. Podniósł się z miejsca niezgrabnie i powolnym krokiem zaczął iść wzdłuż brzegu. Kulał nieco na jedną z przednich łap, która została najbardziej okaleczona przez Padlinę.

Po dłuższym czasie udało mu się wreszcie dotrzeć do bezpiecznego miejsca. W międzyczasie zdążyło mu już wyschnąć futro, ale wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść. Zaraz po przekroczeniu wejścia znalazła się obok niego ta sama kotka, która kiedyś do niego zagadała. Była burą szylkretką, no i przede wszystkim Wiciokrzew zapamiętał ją jako miłą. Teraz miała zmartwiony wyraz pyska.
— Wiciokrzewie! Co ci się stało? Gdzie ty się podziewałeś? — spytała. Liliowy kocur westchnął i przystanął w miejscu. Trochę kręciło mu się już w głowie. Miał wrażenie, że dookoła niego zbiera się już cały tłum kotów, ale tak szczerze sam już nie wiedział.
— J-ja… — wydukał. Bura kotka wyglądała na zaciekawioną i trochę przestraszoną jednocześnie.
— Rokitnik zauważył twoją nieobecność, bo miał zabrać cię na trening… a tak poza tym to Padlina też gdzieś zniknął, widziałeś go? — dodała. Wiciokrzew pokiwał niechętnie głową na tak.
— O-on… u-u-uton-n-nął — wykrztusił z siebie.
— Utonął!? — kotka krzyknęła. Wszystkie zebrane wokół koty westchnęły ze zdumienia.
— P-P-P-Pad-dlina, o-on… t-t-twier-rdził, ż-że j-jest r-rybą… — wymamrotał pod nosem.
— P-powiedział, ż-że w-w-wzywają g-go j-j-jego r-rybi b-bra-acia — dodał. Nie wierzył, że kiedykolwiek dane mu będzie opowiadać o tak absurdalnym wydarzeniu. Sam nie zdążył jeszcze za bardzo przetrawić tego zdarzenia. Nigdy więcej, nigdy więcej!

[3333 słów]

[przyznano 67%]