Tata podszedł do niego i zaczął poprawiać jego nieschludnie ułożone futerko. Kocurek nie miał zamiaru podpaść Diamentowi, bez buntów dał mu wyczyścić jego srebrną sierść. Turkawka przez cały czas, gdy siedział i czekał, udawał, że coś żuję. Tak jakby zostało mu jeszcze mięso wiewiórki w jamie ustnej. Zwierzyna była przepyszna, pewnie dlatego, że została złapana przez jego rodzica. Był tym smakiem zaskoczony pozytywnie.
— Tatoo, jus? — zniecierpliwiony, wiercił się i błagał, by w końcu mógł wyjść i udać się poza obszar szopy.
Starszy wymruczał coś nie zrozumiałego, wciąż myjąc kociaka. Znużony zielonooki, zmrużył oczy i zaczął powątpiewać, że wyjdą z tego miejsca.
— Gotowe!
Kociak od razu zerwał się i podskoczył z zachwytu. Czas zabawy był zdecydowanie najlepszy. Mógł bez liku turlać się, obserwować, uczyć się. A przede wszystkim otrzymywać komplementy! Wybiegł z azylu, nie czekając na rodzica. Tata zdąży go dogonić, był tego pewien. Usiadł, kładąc ogon na łapy.
— Oj, oj — wymiauczał srebrny, obdarowując zielonookiego spojrzeniem. — Powinieneś być cierpliwy.
— Ale ja jestem cerpiwy — wyznał powoli, robiąc maślane oczka w stronę rodzica. — Pszecez jestem gszecny… — po westchnieniu tygrysio pręgowanego, wstał i przytulił się do jego łapy. — Plawda?
Wpatrywał się w niebieskie oczy, a po kilku uderzeniach serca kocur w końcu przytaknął. Młodszy z uśmiechem odskoczył od niego, ciesząc się z jego chytrego planu. Przykucnął, wyczekując na odpowiedni czas, by skoczyć. Jego celem był leżący kolorowy liść, który nie należał do grupy tych małych. Zdecydowanie był wysokich rozmiarów, był to pierwszy duży listek, którego kociak widział w swoim życiu. Skoczył, kiedy poczuł, że lada moment, a ten ucieknie. Złapał go i chwilowo gryzł roślinę, która spadła z drzewa. To go nieco zmęczyło! Puścił zabawkę i położył się, zakładając jedną łapę na drugą. Nie lubił tego rodzaju roślinek. Szczególnie tych, które patrzyły na niego krzywo! Wolał już tę nieszczęsną babkę lancetowatą, zjadaną przez Stonkę.
— Bardzo ładnie, synku — pogratulował jego skok srebrny z wielkim uśmiechem. Cętkowany był ucieszony dobrym słowem i zaczął machać swoim puchatym ogonem. — Potem poćwiczymy, co ty na to? A teraz może pójdźmy poza ogród, ale bądźmy ostrożni.
— Ne chce — mruknął tylko i wstał do pozycji siedzącej, przejeżdżając językiem po piersi. Zaczął pielęgnować niedbale swoje futro, aby praca jego taty nie poszła tak szybko na marne.
— Hm? Nie chcesz zobaczyć, co jest poza ogrodem? — dopytywał kocur, zmrużonymi lekko oczami. Zielonooki myjąc łapę, pokiwał poważnie głową.
Kocurek poprawił swoją grzywkę, która zakrywała lekko jego piękne oczęta i podniósł się, wbijając pazurki w ziemię. Postanowił zobaczyć, czy jest więcej jego wrogów. Podszedł do różnokolorowej sterty, która była mniejsza od niego. Względem wzrostu miał zdecydowanie szanse. Wsadził swoją kończynę w tę grupę listków i zaczął je rozwalać, udawając jakiegoś stworka. Czuł na sobie spojrzenie Diamenta, który obserwował, jak bawi się w niszczenie jego nieprzyjaciół. Po rozglądaniu się na swoje dokonanie przeniósł tęczówki na jakiś dziwny kształt z kolczastą sierścią. To coś zbliżało się do niego z małą prędkością. Zatrzymało się przy jego białych łapkach. Srebrny nie wytrzymując, odbiegł od tego zwierzątka. Było to straszliwe, ale on się wcale tego nie bał! Najzwyczajniej był tym zaskoczony. Nie wiedział co to za istotka! Schował się za łapą jego tatusia z lekko najeżonym futrem i wbił w jego pysk pytające spojrzenie. Chciał się dowiedzieć, co to było.
— Tatoo, jus? — zniecierpliwiony, wiercił się i błagał, by w końcu mógł wyjść i udać się poza obszar szopy.
Starszy wymruczał coś nie zrozumiałego, wciąż myjąc kociaka. Znużony zielonooki, zmrużył oczy i zaczął powątpiewać, że wyjdą z tego miejsca.
— Gotowe!
Kociak od razu zerwał się i podskoczył z zachwytu. Czas zabawy był zdecydowanie najlepszy. Mógł bez liku turlać się, obserwować, uczyć się. A przede wszystkim otrzymywać komplementy! Wybiegł z azylu, nie czekając na rodzica. Tata zdąży go dogonić, był tego pewien. Usiadł, kładąc ogon na łapy.
— Oj, oj — wymiauczał srebrny, obdarowując zielonookiego spojrzeniem. — Powinieneś być cierpliwy.
— Ale ja jestem cerpiwy — wyznał powoli, robiąc maślane oczka w stronę rodzica. — Pszecez jestem gszecny… — po westchnieniu tygrysio pręgowanego, wstał i przytulił się do jego łapy. — Plawda?
Wpatrywał się w niebieskie oczy, a po kilku uderzeniach serca kocur w końcu przytaknął. Młodszy z uśmiechem odskoczył od niego, ciesząc się z jego chytrego planu. Przykucnął, wyczekując na odpowiedni czas, by skoczyć. Jego celem był leżący kolorowy liść, który nie należał do grupy tych małych. Zdecydowanie był wysokich rozmiarów, był to pierwszy duży listek, którego kociak widział w swoim życiu. Skoczył, kiedy poczuł, że lada moment, a ten ucieknie. Złapał go i chwilowo gryzł roślinę, która spadła z drzewa. To go nieco zmęczyło! Puścił zabawkę i położył się, zakładając jedną łapę na drugą. Nie lubił tego rodzaju roślinek. Szczególnie tych, które patrzyły na niego krzywo! Wolał już tę nieszczęsną babkę lancetowatą, zjadaną przez Stonkę.
— Bardzo ładnie, synku — pogratulował jego skok srebrny z wielkim uśmiechem. Cętkowany był ucieszony dobrym słowem i zaczął machać swoim puchatym ogonem. — Potem poćwiczymy, co ty na to? A teraz może pójdźmy poza ogród, ale bądźmy ostrożni.
— Ne chce — mruknął tylko i wstał do pozycji siedzącej, przejeżdżając językiem po piersi. Zaczął pielęgnować niedbale swoje futro, aby praca jego taty nie poszła tak szybko na marne.
— Hm? Nie chcesz zobaczyć, co jest poza ogrodem? — dopytywał kocur, zmrużonymi lekko oczami. Zielonooki myjąc łapę, pokiwał poważnie głową.
Kocurek poprawił swoją grzywkę, która zakrywała lekko jego piękne oczęta i podniósł się, wbijając pazurki w ziemię. Postanowił zobaczyć, czy jest więcej jego wrogów. Podszedł do różnokolorowej sterty, która była mniejsza od niego. Względem wzrostu miał zdecydowanie szanse. Wsadził swoją kończynę w tę grupę listków i zaczął je rozwalać, udawając jakiegoś stworka. Czuł na sobie spojrzenie Diamenta, który obserwował, jak bawi się w niszczenie jego nieprzyjaciół. Po rozglądaniu się na swoje dokonanie przeniósł tęczówki na jakiś dziwny kształt z kolczastą sierścią. To coś zbliżało się do niego z małą prędkością. Zatrzymało się przy jego białych łapkach. Srebrny nie wytrzymując, odbiegł od tego zwierzątka. Było to straszliwe, ale on się wcale tego nie bał! Najzwyczajniej był tym zaskoczony. Nie wiedział co to za istotka! Schował się za łapą jego tatusia z lekko najeżonym futrem i wbił w jego pysk pytające spojrzenie. Chciał się dowiedzieć, co to było.
<Co to jest, tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz