Tupot łap. Kroki, powoli kierujące się do dołu, w którym pozostawili jeńca. I to spojrzenie, gdy przywódca wreszcie złapał z rudzielcem kontakt wzrokowy. Czuł woń przerażenia. Czuł strach w jego oczach i postawę ciała sugerującą, że wywoływał w wojowniku Klanu Burzy trwogę. Podszedł do dołu ostrożnie, i siadając na krawędzi, spojrzał w dół. Położył między swoimi łapami mysz, ale nie zamierzał dawać jej więźniowi. Przynajmniej nie, dopóki nie stanie się użyteczny.
— Witaj, przyjacielu. Mam nadzieję, że zdążyłeś się już rozgościć — miauknął donośnie w stronę syna jego byłej. Po chwili zauważył, że na jego słowa rudzielec nastroszył sierść, patrząc na niego. Położył po sobie uszy, przełykając ślinę.
— Nie podoba mi się tu. Płosze. Wypuść mnie. Ja... ja przepłaszam — wyskomlał.
W odpowiedzi przywódca jedynie uśmiechnął się sardonicznie.
— Teraz jest już trochę za późno na przeprosiny, nie uważasz? — przekrzywił łeb. — Za czyny się płaci. Mogłeś myśleć wcześniej. Jedno puste słówko cię nie poratuje.
Jeniec poruszył się niespokojnie, zadzierając łeb na kocura.
— P-płoszę... N-nie zabijaj mnie — skomlał. — Ja... Ja byłem mysim móżdżkiem, wiem. Nie powinienem. N-nie chcę tu być. Płoszę. Dałuj mi życie.
Mroczna Gwiazda przewrócił ostentacyjnie oczami i przyłożył swoją łapę do brody, udając zmartwienie.
— Och jakie biedactwo...— wymruczał, by po chwili zmarszczyć pysk. — Tak, błagaj mnie do woli, tylko tyle ci pozostało. Ilekroć gołosłownych wyrazów nie rzuciłbyś na wiatr, nie uratujesz tym swojej skóry, a prędzej pogorszysz swoją sytuację, więc radzę ci skorzystać z mojej szczodrości i nie grać mi na nerwach. Jak już przyjdzie co do czego, to nie jesteś już taki odważny, hm? Tak wygląda ta twoja śmieszna dominacja rudych nad nierudymi... Czyli, najprościej mówiąc, nijak, bo to kocięce przeświadczenie nie mające nic wspólnego z prawdą — szczerze bawiło go podejście co niektórych burzaków, a najbardziej, że takie poglądy wyznawały dorosłe koty, które powinny być już madrzejsze. Jeleń natomiast zerkał speszony na boki.
— T-to były tylko takie żałty, napławdę. C-co chcesz... C-co chcesz ze mną złobić?
— Coś, przez co będziesz mnie błagać o śmierć — odparł. Uniósł po chwili brew. — Żarty? Robisz ze mnie idiotę?
Na te słowa więzień wycofał się, uderzając tyłem o ścianę dołu.
— J-ja... Ja podziękuję... I nie... Nie łobie idioty... Napławdę. To były takie żałty, bo chciałem zaimponować Płomień...
— Twoja koleżanka najwidoczniej była mądrzejsza od ciebie, bo zauważyła, że nie macie wyrównanych szans, a każda próba zaimponowania swoją odwagą skończy się nieszczęśliwie. A ty nie miałeś tyle rozumu... I przez to tu jesteś. Nie obchodzi mnie, jakie miałeś intencje. Sprawię, że utopisz się we własnych łzach. Gdybyś miał choć krztę skromności i uległości wobec osoby silniejszej od ciebie, to byś tutaj nie był. A ostrzegałem cię dwukrotnie, czym skutkuje zuchwałość do kotów wyższych sobie, Puszku.
Kąciki jego ust podniosły się do góry w pełnym sadyzmu i satysfakcji spojrzeniu, gdy Puszek zwiesił smętnie łeb, wpatrując się w swoje łapy, po czym uniósł na niego wzrok.
— Nie jestem żaden Puszek... Mówiłem jak się nazywam...
— Od dziś jesteś, mój drogi. Nie zasługujesz na dwuczłonowe imię. Ani na miano wojownika — odparł. Uśmiechnął się chłodno na widok jego załamania. Podniósł się i wolnym, lekkim krokiem zaczął iść wzdłuż krawędzi dołu, patrząc z góry na rudego. — Powiedz mi, ile bliskich osób zostawiłeś w domu, dziecino? — zamruczał, chcąc doprowadzić go do łez, przez co Burzak zamarł i wziął głęboki oddech, zaczynając najwidoczniej panikować. W oczach Omenu nie pojawiła się ani skra litości, nawet gdy porwany zaczął płakać.
— Błagam! Wypuść mnie! Ja muszę włócić! Będą za mną tęsknić. Mój chłopak... On nie przeżyje! Złobi coś głupiego. Litości!
Czarnobiały uśmiechnął się, nie przestając chodzić. Słowa jeńca nie ruszyły go w żadnym stopniu.
— Oczywiście, że będą tęsknić. Niewykluczone, że zrobią coś głupiego. Przeciętny kot bardzo źle znosi zmiany... Zwłaszcza utratę bliskiej osoby. To często prowadzi często co najmniej do załamania psychicznego i samobójstwa. Kto wie, może twój partner już ciebie opłakuje, gotowy skoczyć do rzeki? Albo właśnie zaciera łapy, by pozbawić kogoś życia? Łzy prowadzą do szaleństwa, puszku.
Lider obserwował z pewnym rozbawieniem, jak Jeleń jeszcze bardziej się rozryczał, zwieszając smętnie łeb. Jednak po chwili skoczył z determinacją i znów próbował wyjść z dołu, ale tylko ześlizgnął się z powrotem na dół.
— Przestań! Nie mów tak! Wypuść mnie! Muszę go zobaczyć!
Uśmiechnął się szerzej, patrząc na jego żałosne próby wydostania się z dziury.
— Milczenie nie sprawi, że prawda zniknie, mój drogi. Ale cóż... Przynajmniej nie będziesz musiał tego widzieć.
— Jesteś potwołem! — załkał, próbując znów się wydostać, z mizernym skutkiem. Nie poddawał się jednak. Skakał i drapał, zsuwając się, aż się nie zdyszał, leżąc załamany na ziemi.
— Niejeden raz mnie tak nazwano — wzruszył barkami. — Jeśli będziesz próbować stąd uciec, to zamiast się wydostać, szybciej zgłodniejesz, a od razu mówię, że twoje racje żywnościowe są ograniczone. A gdyby nawet udało ci się uciec, zabiłbym cię od razu. Nie radzę więc.
Jego słowa sprawiły, że słysząc to, jeniec zamarł i cofnął się od razu od ściany dołu, nie zamierzając próbować. Groźba była najwidoczniej wystarczająca. Wzrok cętkowanego spoczął na myszy, którą trzymał.
— Czego ode mnie chcesz? Ja... Ja cię nie lubię...
— Informacji. Odwetu. Za swoje cierpienie możesz podziękować mamusi — odparł. — Zdradź mi wszystko, co wiesz o Klanie Burzy. A może pomyślę o małym wynagrodzeniu? — wbił pazury w mysz i pomachał nią nad dołem, na co więzień oblizał pysk.
— Dobrze... Um... To... Wiem, że Kamienna Gwiazda kłęci z zastępczynią, bałdzo się kochają, a jednocześnie jest z wojowniczką, któła... w sumie nie odzywa się, jest takim... warzywem. No i... nie lubi łudych! To łasistka! My mamy gorzej, bo nie jesteśmy czałni jak ona — fuknął oburzony.
Kocur gwałtownie zabrał łapę i kładąc mysz, wysunął pazury i wyszczerzył kły.
— Zaraz poderżnę ci gardło. Co to ma być za odpowiedź?! Jesteś bezużytecznym ścierwem. Może lepiej byłoby cię zabić — rzucił. — Podaj mi pożyteczne informacje — warknął, na co rudzielec skulił się przestraszony.
— Um... T-to... K-kamienna Gwiazda... Przyjmuje do klanu wilczaki... Chodzą plotki, że... że ona was bałdzo lubi. Ostatnio dwie kotki do nas tłafiły...
Naprężył mięśnie. Jedna z nich to z pewnością Ość. Ale druga? Miał przypuszczenia.
— Jak wyglądały?
— N-n-no... Ta piełwsza to liliowa w cętki, cała w bliznach. Zakrzywiona Ość, a długa... długa to szylkłetka z blizną na pysku. Była w ciąży... Łasiczy Skowyt. — odpowiedział na jego pytanie. Skinął głową. Wreszcie pożyteczna informacja. Córka dołączyła do Burzaków. Dziwne. Sądził, że bardziej ciągnęło ją do Klifiaków. Niczym się nie różniła od matki.
Oderwał myszy ogon i rzucił rudemu. To wciąż było mało.
— Łasiczy Skowyt to twoja przyrodnia siostra — miauknął jedynie. Niech wie o tej przeklętej krwi.
<Puszku mój?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz