Może zacznę od początku. Sama wizja posiadania kogoś takiego jak Judaszowcowy Pocałunek, o którym mówiono same złe rzeczy, na początku mnie zaskoczyła. Sama już nie wiedziałam, czy był to szok pozytywny, czy też negatywny, jednak nie miałam zbytnio czasu na przemyślenia. Pamiętam, że skomplementował moje łapy, by po chwili zarzucić mi głupotę. No, prawie. W zasadzie to przyznał, że ma nadzieję, że taka nie jestem. Też mi coś. Cóż, równie dobrze ja mogłam zarzucić mu, że za takim twardzielem, jakim rzekomo był, krył się w rzeczywistości tchórz, ale nie zrobiłam tego. Miałam w sobie resztki samo zahamowania, nie zamierzałam spędzić reszty dnia, wygrzebując z futra starszych kleszcze. Nie, żebym coś do nich miała. A może miałam? Ciężko stwierdzić. Wiedziałam po prostu, że chciałam, póki co utrzymywać srogi dystans między sobą a mentorem.
W każdym razie coś musiało się zdarzyć, żebym musiała wynieść swój gburowaty zad spoza obozu. A prowodyrem tego nie był nikt inny, jak Judaszowcowy Pocałunek. Obudził mnie klasycznie, gdy jeszcze inni sobie smacznie spali. Nawet Przyczajona Kania spał, a przynajmniej zdawał się wypoczywać! No ale najwyraźniej musiałam te chwile przecierpieć, by w przyszłości wyrosnąć na wielką, potężną wojowniczkę. Chciałam zrobić to dla niego. Chciałam, nie, mi ZALEŻAŁO, żeby mój braciszek, który nie zdążył zasmakować nawet kęsa uroku życia, mógł w przyszłości z góry obserwować, jak jego młodsza siostrzyczka osiąga sukcesy w wielu dziedzinach.
— Będę cię obserwował i za tobą szedł. Możesz mnie zawlec ze sobą na drugi koniec terenów, ale do obozu nie wracasz z pustym pyskiem. Nawet jakbyśmy mieli siedzieć tu do wieczora — pogroził mi, co akurat nieszczególnie zrobiło na mnie wrażenie. Po tym, jak wyśmiał mnie i moje zachcianki związane z walką, stwierdziłam, że nie będę przykuwała już szczególnej uwagi do jego słów. Wszelkie kąśliwości będę jednym uchem wpuszczać, a drugim wypuszczać. Mimo to, z goryczą na sercu, posłuchałam kocura. Wiedziałam po prostu, że tak namalowano mój los, a ja nie miałam na to wpływu. Klan Gwiazdy chciał, by to ten kocur został moim mentorem. Może i nie wydawał się dla mnie szczególnie atrakcyjny, oczywiście nie w romantycznym znaczeniu, szanujmy się, ale musiałam to zdzierżyć. Kto wie, może w przyszłości będę nawet wdzięczna za to, jaki mentor mi się przytrafił. Chociaż, nie ukrywajmy, szansa na to była raczej niewielka.
— Nie wiem, jak tam z tym u innych, ale mi długie treningi niestraszne — mruknęłam obojętnie, wzruszając ramionami, jakby na podkreślenie moich słów. Mimo to, nim kocur zdążył się odezwać, ja już ruszyłam przed siebie. Z dnia na dzień coraz pewniej czułam się w chodzeniu, po bolącym kolcu w łapie. Przyznaję, za to mogłam być wdzięczna kocurowi, jednak tego nie nauczył mnie nikt, odkąd straciłam brata. Bowiem, prawdę mówiąc, po tak ciężkiej ranie, która ugodziła mnie w serce, oduczyłam się wszystkiego. Najwyraźniej nawet oddychania, gdyż po tym, jak ten mysi móżdżek, zwany potocznie Pochmurnym Płomieniem. Oznajmił śmierć mojego brata, żebra same mi się zacisnęły, odmawiając posłuszeństwa. Zaczęłam się dusić własnymi łzami, własnym powietrzem w płucach, a widząc mroczki przed oczami, spanikowałam jeszcze bardziej. Nie wiedziałam w zasadzie, co to było, dopóki nie powiedziała mi o tym Czereśniowa Gałązka. ”Jeżówko, miałaś atak paniki. To normalne u takich kotów jak ty”. Pamiętam, jak nadąsana podniosłam się wtedy i opuściłam legowisko. I choć ból nie ustępował, obiecałam sobie jedną rzecz. Już nigdy więcej nie pozwolę sobie mieć ten cały atak paniki. No i najwyraźniej byłam trwała w postanowieniach, bo kończyła się już pora opadających liści, a ja dalej zachowywałam kamienny wyraz pyska. Sama już nie wiedziałam, czy był to dobry objaw, czy też nie. Zresztą, co ja wiedziałam? Chyba jedynie to, że byłam niezwykle uparta i ambitna, by dążyć do swoich ustalonych celów.
Choć chęci miałam stosunkowo mało, chęć spełnienia w oczach klanu była taka wielka, że już po chwili stąpałam cichuteńko, z pyskiem zniżonym do ziemi. Wargi były oddalone od siebie, bym mogła pochłaniać wszelkie zapachy jak prawdziwy drapieżca. Kątem oka zerknęłam na Judaszowcowy Pocałunek, który równie cicho stąpał za mną, uważnie mi się przyglądając. Jego przenikliwy wzrok palił moją skórę, którą z “bólu” miałam ochotę wręcz rozerwać. Chciałam zrzucić ją z siebie jak wąż, oplatający ofiarę, słodko zmorzoną w śnie. W końcu machnęłam ogonem, unosząc lekko pyszczek, by wzrokiem przelecieć teren. Wyczułam ją, nim ją zobaczyłam. Zmrużyłam oczy, by wyostrzyć spojrzenie, po czym zerknęłam po raz kolejny na mentora. Ten jednak nie wydawał się zbyt chętny do, w razie takiej potrzeby, pomocy. “Czyli dla niego, mysz równie dobrze mogłaby uciec, przez co ktoś zasnąłby wygłodzony”, pomyślałam, wykrzywiając wargi w grymasie. Ponownie skierowałam wzrok ostrych, zielonych tęczówek przed siebie, wbijając je w gryzonia zajadającego się jakimś nasionkiem. Przyległam do ziemi i wysunęłam pazury, by poprawić moją przyczepność, po czym zaczęłam skradać się do myszowatego. Ślina sama zaczęła mi się pienić, a źrenice rozszerzyły, na samą myśl o świeżo upolowanej zwierzynie. Głód ssał mój żołądek, wołając wyraźnie o dostarczenie pokarmu, wiedziałam jednak, że jako prawowita uczennica Klanu Klifu, odstąpię cały swój posiłek, byleby karmicielki, starsi i kocięta się posiliły do syta. Oblizałam ostrożnie spierzchnięte wargi, ustawiając się pod wiatr, tak, by mysz nie mogła mnie wyczuć. Może i Judaszowcowy Pocałunek był osobliwym mentorem, jednak co nieco mnie już nauczył. Może i była to głównie teoria, jednak hej! Co mi tam? Żeby przejść do praktyk, trzeba znać teorię. Ponownie zmrużyłam oczy, a gdy oddzielało mnie od gryzonia zaledwie kilka lisich ogonów, wybiłam się w powietrze… By chybić. Otworzyłam szerzej oczy, gdy mysz odbiegała z przerażonym piskiem, a ja wpadałam w błoto. Przeklęłam pod nosem mysz, podnosząc się z gleby, cała umorusana. Spojrzałam z wyraźnym niezadowoleniem na pysku na mentora, jednak jego kamienna obojętność przytwierdziła mnie z powrotem do ziemi. Cofnęłam uszy, wywracając oczami.
— Jeszcze raz — powiedział ze znajomym mi już chłodem, na co ja odpowiedziałam mu podirytowanym spojrzeniem. — Spróbuj jeszcze raz. Upewnię się, że nie wrócisz do obozu z pustymi łapami. Możesz nawet przegonić wszelką zwierzynę z terenów Klanu Klifu, jednak nie pozwolę Ci jako jedyną przyjść z niczym.
Sposób, w jaki przemawiał, nie tylko zgasił mój narastający gniew, jak i swego rodzaju motywował do dalszego działania. Wiedziałam, że będę zmuszona spać poza obozem, jeśli nic nie złapię. Ciekawiło mnie jedynie, czy skazałby mnie na polowanie na terenach innych klanów, gdybym faktycznie przepłoszyła całą zwierzynę. Cóż, nie chciałam się o tym faktycznie przekonać. Odwróciłam wzrok od czekoladowego kocura, po czym otrzepałam się z błota, by ten mnie nie obciążał przy dalszej podróży. Gdy tylko byłam wystarczająco usatysfakcjonowana, ruszyłam dalej. W taki sposób przeszliśmy na tereny bardziej oddalone od jaskini stanowiącej nasze obozowisko. Z arogancko wypiętą piersią i markotnie zgarbionymi plecami, prowadziłam nas przez terytorium, węsząc bez przerwy. W pewnej chwili ponownie zmrużyłam oczy i zwolniłam, co wyraźnie przykuło uwagę towarzysza, gdyż ten się zatrzymał. Ponownie ustawiłam się tak, by wiatr wiał mi w pysk. Znowu zauważyłam mysz, tym razem kompletnie inną. Ta była wychudzona, przyprószona siwizną. Była więc najpewniej słabsza, a co za tym idzie, łatwiejsza do złapania. Uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z mych zdolności tropienia, nawet jeśli nie umiałam jeszcze najlepiej rozpoznawać zapachów. Pokręciłam zadkiem i wybiłam się w powietrze, by po chwili wynurzyć się zza wysokiej trawy, niosąc mysie zwłoki. Skrzyżowałam wyzywające spojrzenie z mentorem, jednak po chwili ono złagodniało. Wiedziałam, że nawet jeśli za nim nie przepadałam, powinnam mu być wdzięczna za nauki, które mi dawał. Równie dobrze mógłby zlewać moje treningi, nie pojawiać się na nich, albo nawet ich nie organizować. Westchnęłam cicho, po czym odłożyłam ostrożnie ciałko na przesiąkniętą wilgocią ziemię. Po raz kolejny wymieniłam z kocurem spojrzenia, tym razem próbując odgadnąć, jakie uczucie kryje się za tymi pomarańczowymi ślepiami.
— Więc… Udało mi się — Przerwałam w końcu ciszę, która zaczynała stawać się powoli zbyt głośna. Mój towarzysz wciąż milczał, a gdy strzepnął ogonem, westchnęłam. — Jakby nie patrzeć, powinnam Ci podziękować. Może i jesteś surowy, ale wiesz, co robisz. Ja… Dziękuję — Mruknęłam cicho, odwracając z palącym zażenowaniem wzrok. Po chwili jednak spojrzałam na mysz, a na mym pysku wymalował się kwaśny uśmiech. — To jak, pokażesz mi, jak to robią doświadczeni wojownicy?
<Judaszowcowy Pocałunku? Może się zakolegujemy w końcu?>
[1314 słów]
[przyznano 26%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz