Patrzył na zgliszcza, które pozostały po lesie. Dym wciąż się unosił, lecz było go mniej. Przesuwał się leniwie po ziemi, wydając swój ostatni dech. To wyglądało... koszmarnie. Jak jątrząca się rana na ciele. Był wilczakiem odkąd pamiętał i widok rannego lasu powodował w nim ból, ale i czystą wściekłość. Zniszczono ich dom. Za który tyle istnień oddało swoje życie. Powinien cieszyć się, że żył, że nie skończył tak jak Astrowy Migot, ale nie potrafił. Nie, gdy prawdopodobnie przyjaciel zmarł w okropnych boleściach. Takiego końca nie życzył nawet własnemu wrogowi.
— Widzisz to co ja? — zapytał ducha, zaciskając bezsilnie pysk. — Kto to zrobił... Kto śmiał... Nam to zrobić...
— Kto? — kocur zaśmiał się szorstko. — Och, to proste. Burzacy. A któż inny mógłby tego dokonać, hm? Któż inny mógłby spalić nasz las w nadziei, że odbierze paru Wilczakom życie?
Gniew rozpalił mu pierś słysząc tą odpowiedź. Rzeczywiście. To była ich wina. Nie mogli znieść tego, że odzyskali wolność w tak mało krwawy sposób, musieli się zemścić. I gdyby nie to... Gdyby nie ten okrutny akt przemocy... Astrowy Migot by żył. Obiecał sobie, że coś z tym zrobi. Nie potrafił pozbyć się z piersi uczucia, które kazało mu wymierzyć karę sprawcą. Paliło go i promieniowało na opuszki łap. Teraz jednak nie był w stanie nic zrobić. Nic a nic. Taki rozchwiany nie był najlepszym materiałem na wojownika. Musiał ochłonąć. Ale wiedział, że im nie odpuści. Tak jak nie odpuścił swojemu wrogowi. Pielęgnował swoją nienawiść skrycie, by przygotować plan idealny... Który okazał się... Niezbyt trafny, tak jak zakładał.
— Pożałują — syknął, zaciskając ze złością pysk. — Będą się z tobą smażyć w Mrocznej Puszczy.
— Och, oczywiście, będą cierpieć, o ile dasz im zasłużoną nauczkę — odparł kusiciel. — Banda niezrównoważonych psychicznie idiotów, którym duma odebrała rozum. A ty pójdziesz do nich i sprawisz, by sprawiedliwości stało się zadość.
Słowa dawnego lidera w tym momencie przemawiały do niego z nową siłą. Nie zastanawiał się nad tym, że brzmiało to dziwnie. Że to on miał wykonać robotę, którą zwykle obarczało się większą grupę wojowników. Atak na Klan Burzy? To brzmiało tak bezsensownie, lecz teraz? Teraz czuł się tak, jakby był zdolny zagryźć każdego burzaka za ich zbrodnie. Złość i gniew wypełniły go do takiego stopnia, że zaczął się trząść. Chociaż Mroczna Gwiazda zamilkł, słyszał ostatnie jego zdanie bardzo wyraźnie. Postawił krok na przód, lecz został zatrzymany przed popełnieniem głupoty przez jednego z wojowników, który kazał mu nie podchodzić do lasu. Syknął tylko na niego, po czym wtopił się w tłum, obserwując spalony las z niebezpieczną nutą w oczach. Sprawiedliwości stanie się zadość.
***
Stokrotkowa Gwiazda była głupia i nikt nie zaprzeczał. Wiele miał o niej niepochlebnych myśli, lecz siedział cicho. Nie mógł znów się wychylić. Nie mógł dać im tej szansy. Dlatego też nic nie mówił, gdy liderka zrzekła się władzy oddając ją córce. Duchy jej to powiedziały. Duchy... Czy to takie same upiory, które nękały go co dzień? Mógłby się z nią dogadać, ale nie potrafił zaufać kultystom Mrocznej Puszczy. Nie, gdy prawie przez nich stracił życie.
Chociaż emocje po spalonym lesie opadły, wciąż przez głowę przewijała mu się chęć zemsty. Dziwnie się czuł. Może to wina bezsennych nocy? Osłabienia organizmu przez mniejsze racje żywnościowe jakie pochłaniał? Po śmierci przyjaciela zamknął się w sobie. Łapał się na tym, że go wpatrywał. To tak bolało. Ta świadomość, że stracił go na zawsze.
Teraz jednak powinien zająć się nowym problemem jakim była Szakala Gwiazda. Nieco się obawiał kotki. Patrzyła na niego tak... dziwnie. Jakby podejrzewała co zrobił. Nie podobało mu się przebywanie w obozie pełnym kultystów Mrocznej Puszczy. Czuł ich wzrok, ich szepty, a jego mózg nie nadążał z tym wszystkim co się dookoła niego działo. Jedynym głosem, którego wyczekiwał, który stał się jego drugim sumieniem był głos ducha, który wciąż go nie opuścił. W zasadzie nie znał już życia sprzed niego. Stał się czymś... normalnym. Jego brak powodował w nim dziwny niepokój. Teraz też to czuł. Tą pustkę w duszy. Milczał. Dlaczego milczał?
Wstał, po czym wymknął się z obozu. Chciał się przejść, może zapolować, aby znaleźć sobie jakieś zajęcie. Czuł, że jeśli się nie ruszy to oszaleje. Potrzebował zająć myśli czymś innym. I właśnie w ten sposób dotarł na granice z Klanem Burzy. Stanął, wpatrując się w horyzont. To tam żyła jego matka. Tam go zostawiła, skazując na los zdrajcy. Wciąż czasami był przy niej myślami. Myliła się, że śmierć rozwiąże ich problemy. Że była właściwa. Przez nią i jej głupią idee, został obarczony pasożytem, który nie zamierzał go opuścić. I coraz bardziej łapał się na tym, że powoli nie chciał się z nim rozstawać.
Wciągnął głęboko powietrze, gdy w oczy rzuciła mu się samotnie polująca, rudawa sylwetka. Nie był sam... Był tu ktoś jeszcze. Ktoś inny. Ktoś odpowiedzialny za zniszczenie jego domu.
— Masz szansę — szepnął przeszywający głos w jego głowie. — Możesz dokonać zemsty.
Zemsta... Tak. Mógł to zrobić. Klan Burzy zapłaci za to co im wszystkim uczynił. Duch wrócił, dając mu poczuć na powrót to co czuł, gdy widział szalejące płomienie. Jego łapa powoli przekroczyła niewidoczna granice, gdy machinalnie zaczął podążać w stronę kocicy. To była szansa. Szansa na pomszczenie przyjaciela i całego klanu.
— Pożałują... — syknął pod nosem, czując jak gniew w nim zaczął wzrastać. Emocje kłębiły się, szukały ujścia. Wystarczyło tylko je puścić. Pozwolić im zadziałać.
Szylkretka uniosła pysk akurat w momencie, gdy się na nią rzucił. Pchany nieznaną mu dotąd siłą, wyżywał się na biednej istocie, która próbowała walczyć o przeżycie. To wszystko. Ten cały ból, tortury, którymi raczył go co noc Mroczna Gwiazda, pochłonęły jego świadomość, odebrały zmysły. Nie umiał skrzywdzić czegoś co było niematerialne, więc frustracja uszła na biedną ofiarę, która stanęła mu na drodze. Był... potężny. Był... wielki. Strach w jej oczach napędzał go tylko do tego jednego słowa, które rozbrzmiewało mu raz po raz w głowie. "Zabij, zabij, zabij".
*uwaga krew, łamanie kości*
Lecz, gdy pękła pod jego pyskiem kość, a z gardła rudawej uciekł wrzask, poczuł się jakby wpadł do lodowatej wody. Co on najlepszego wyprawiał?! Przecież nie był nim. Nie był taki jak on! Strach czynem, którego dokonał sprawił, że odskoczył od ofiary. Zaczął łapać spazmatycznie oddech, czując na języku posmak krwi. Co się z nim działo? Dlaczego tak zareagował? Oszalał! Stał się kimś kim nigdy nie chciał się stać. Skąd w końcu miał pewność, że to ona była odpowiedzialna za tragedię rozgrywającą się w jego klanie? Czemu bezmyślnie rzucił się w jej stronę, jak pozbawiony rozumu zwierz?
Wojowniczka nie była w stanie podnieść się przez ból, który promieniował przez jej kończynę. Gdy starała się unieść, zawsze opadała na ziemię. "Zabij, zabij, zabij" - to znów się odezwało w jego myślach, pragnąc zasmakować krwi.
— Nie mogę... Nie mogę... — szeptał do siebie, łapiąc się za głowę. — Nie mogę...
— Oczywiście, że możesz. Już to zacząłeś, więc czemu miałbyś tego nie skończyć? — podsunął głos w umyśle. — Naprawdę chcesz dać ulżyć wrogowi? Bo oni tobie nie dali. Chcesz okazać litość komuś, kto nie okazał litości tobie? Przecież dobrze wiesz, że ta kreatura zasłużyła na to, co dostała. Oni wszyscy zasłużyli. Puścisz ją wolno, a wygada wszystko w trzy sekundy i tyle samo czasu starczy im, żeby pozbawić cię czegoś jeszcze.
Ile prawdy było w tych słowach. Już i tak zaryzykował. Przekroczył granice. Splamił śnieg krwią i złamał jej kończynę. Jeżeli Klan Burzy się dowie... Szakala Gwiazda go zabije. Musiał ukryć dowody zbrodni. Pozbyć się ich. Tak. Mieli rację. Powinni od razu tak postąpić. Nie myśleć za dużo, a dokończyć robotę. Ugasić głód i rozluźnić napięte ciało.
— Tak. Masz racje — miauknął do siebie, robiąc krok naprzód.
Stanął na połamanej łapie kotki, słysząc jak jej wrzask roznosi się po okolicy, powodując przyjemne ciarki na jego grzbiecie. Tak właśnie powinien wyglądać jego wróg. U jego łap. Pokonany. Szaleńczy uśmiech wypłynął mu na pysk. Nasycał się tą chwilą. Szylkretka nie zamierzała jednak się poddać. Użarła go w łapę, co spowodowało, że krzyknął i dał jej z liścia, czując jak znów zaczyna w nim wrzeć.
— Wronia strawa! — syknął wrogo, wbijając pazury w jej sierść. Nie potrafił jednak przegryźć jej gardła. Nie potrafił. Coś... coś go przed tym powstrzymywało, powodując w nim kolejne myśli pełne sprzeczności.
— Na co jeszcze czekasz, Kruku? — odezwał się warkliwy głos w jego głowie. — Na zaproszenie? Jest twoja. Skończ to, zanim cię nakryją i pozbawią życia.
Nie potrafił. Nawet jeśli rozumiał, że powinien, nie był w stanie odebrać jej życia. Kotka widząc jego zawahanie sama podjęła decyzję. Rzuciła mu się prosto do gardła, ciągnąc w dół. Poczuł ból na szyi, gdy jej zęby boleśnie się w niego wgryzały. To były uderzenia serca. Gniew wystrzelił, chęć przeżycia odezwała się w nim ze zdwojoną siłą. Nie zamierzał być ofiarą. Nigdy... więcej. A ona. Zapłaci za śmierć Astra! To wszystko ich wina! Ich! Zasłużyli na śmierć. Zadrapał jej oczy, aż wrzasnęła puszczając go, a następnie ponownie próbowała go chapsnąć, lecz... zadziałał automatycznie. Złapał ją za szyję i pociągnął, odrywając kawał mięsa. Krew siknęła mu w oczy, a kotka zaczęła kaszleć, dusząc się krwią. A żeby tego było mało nie przestawał. Gryzł ją i szarpał, jakby ogarnął go nieznany dotąd głód. Dopiero, gdy wojowniczka znieruchomiała pojął co zrobił.
Stojąc nad ciałem, zaśmiał się, przejeżdżając zakrwawionymi łapami po pysku. Krew... tyle krwi... śnieg w nim skąpany. Zabił ją. Zabił. I to uczucie... było przerażające, a jednocześnie ekscytujące. Nasycał się tym chwilę. Tym zakazanym owocem, aż emocje z niego opadły, a łapy zadrżały.
— Nie miałem wyjścia... prawda? — zapytał samego siebie, by usprawiedliwić jakoś ten czyn. — Musiałem. Jak ukryć ślady, krew. Śnieg. Musimy coś zrobić. Trzeba się tego pozbyć — znów zachichotał kręcąc głową. — To... To ma taki słodki smak... To dobrze prawda? Pomściłem go. To był ten burzak co wzniecił ogień... on... ona... to coś...? Prawda? O na Klan Gwiazdy — zachłysnął się powietrzem. — Zostałem tobą... To twoja wina... twoja... — wytknął to duchowi, patrząc na swoje pokrytą czerwienią łapy. — Są prawdziwe. Zmąciłeś mi w głowie!
— Ta rzeka wygląda interesująco — zamruczał głos dziwnie spokojnym tonem. — Może tam mógłbyś złożyć ciało? Może zmąciłem, może nie, Kruku, ale to twoje łapy dokonały tego czynu. Mogłeś mi się sprzeciwić, ale zgodziłeś się na to i wiedziałeś, co robisz. Krok po kroku, twoje własne łapy, kły i pazury pozbawiły życia tej Burzaczki. Jesteś jak ja.
Był jak on... Był jak on... On był nim, a nim on. Wciągnął powietrze, które ciężko osiadło mu w płucach. Było mroźne i ostre. Dokładnie jak czyn, którego się dopuścił.
Rzeka... Spojrzał na połyskującą tafle, na której umieszczony był twór Dwunożnych. Złapał Burzaczke za kark, zarzucając ją sobie na barki. Była ciężka i ledwo doczłapał z nią aż na sam brzeg. Czuł się tak jakby targał na barkach olbrzymi grzech. Krew lała się po jego sierści, sklejając ją bardziej. Ale musiał się jej pozbyć. Dla dobra Klanu Wilka.
Wrzucił ciało do wody, popychając je w głąb nurtu. Liczył na to, że odpłynie daleko i nikt jej nie znajdzie. A nawet jeśli, to że ciecz zmyje jego zapach. Właśnie. Krew. Krew na jego łapach, pysku, ciele. Była wszędzie.
Zaśmiał się niczym szaleniec, wgapiając w swoje odbicie w lodowatej wodzie, która przeżerała mu sierść swoimi mroźnymi igiełkami.
— To jesteśmy my. Ha!
— Tak... Zmyj ślady i wracajmy do obozu.
Wszedł do wody. Jego łapy wręcz machinalnie stawiały kroki zachęcone przez głos. Zanurzył się po szyję, czując jak oddech grzęźnie mu w gardle, a obłoczki pary wydobywają się z jego pyska. To było takie cholernie zimne! Agh! Ten ból! Skrzywił się zaczynając szybko zmywać z siebie krwistą posokę. Gdy uznał, że był czysty, wyskoczył i w tę pędy pognał zatrzeć za sobą ślady, takie jak krew, która ciągnęła się za nim niczym całun aż do rzeki, a następnie po robocie udał się do obozu. Udało mu się pomścić przyjaciela, udało. Lecz wcale nie czuł ulgi, o nie. Noc przyniosła mu kolejny ból, błagania i łzy, ponieważ jego piekło nie zamierzało się skończyć. Już nigdy.
Mroczna Gwiazda wygrał.
Czas na ból dupy
OdpowiedzUsuńdopadnę cię w snach