Nie rozumiał co w kotkę wstąpiło. Wybiegła tak sobie na lód! Na lód! Przecież to było takie niemądre zachowanie, które przypisałby jej matce! Ale co się dziwił... Przecież córki jak nic się w nią wdały. Żadna nie wydawała mu się odziedziczyć po nim cząstki intelektu, której brakowało Aksamitce.
Wręcz pobiegł tam, jeżąc sierść na karku, widząc jak lód pod kotką się załamuje, a ona wpada do lodowatej wody. Na nieszczęście dla młodej, jego ciało było tak ciężkie, że wystarczył jeden krok, by ziemia pod nim się rozstąpiła. Nie zważał jednak na zimno szczypiące jego łapy. Parł do przodu, krusząc lód jak taran. Gdyby był znacznie grubszy, skończyłoby się to zapewne dwoma trupami. Na szczęście był wysoki, więc nie musiał martwić się pływaniem, którego nie potrafił. To była wręcz samobójcza misja, ale gdyby to nie była jego córka, nigdy by się jej nie podjął. Wgryzł się w kotkę mocno, zaciągając ją na brzeg. Oboje drżeli, gdy woda zaczęła spływać po ich futrze.
Wypuścił dziecko na ziemię, krzywiąc się i dostrzegając, że śnieg zabarwia się na czerwonawy odcień. Spojrzał na swoją pierś, z której ciekła czerwonawa posoka. Lód musiał uszkodzić mu skórę... Złapał się za szyję wyczuwając palące uczucie gorąca, a jego łapa zaraz zaszła czerwienią.
— Leć do obozu! — Widząc, że stała i wgapiała się w niego przerażona, skrzywił się. — Biegnij! Już! — rozkazał, a ta obudziwszy się z szoku, wykonała polecenie.
Stał tak, uciskając ranę, którą zakrył śniegiem. Akurat wiedzę odnośnie tamowania krwotoków jakąś posiadał. Zawsze w takich sytuacjach cieszył się z wiedzy, której nauczyła go matka, gdy był jeszcze młody. Bez niej... byłby już martwy. Czas mu się dłużył. Położył się, czując jak ogarnia go z każdą chwilą słabość. Przygarnął więcej zimnego puchu, obejmując go z całych sił. Chłód spowodowany lodowatą wodą jak i wiatrem nie pomagał mu w zachowaniu ciepła. Głupio byłoby umrzeć przez nierozważny czyn córki. Ale przynajmniej ją uratował... To się liczyło.
Dopiero po jakimś czasie poczuł, że nie był sam. Morskie Oko szybko zakleiła jego rany pajęczyną, brudząc swoje łapy krwią.
— Dobrze zrobiłeś z tym śniegiem — pochwaliła go, gdy na nią spojrzał. — Obkurczył naczynia krwionośne i nie jest wcale tak źle. Przeżyjesz — zapewniła go.
Najwidoczniej śmierć nie była mu jeszcze pisana. Przy pomocy kilku wojowników wrócił do obozu, gdzie przemarznięty próbował się ogrzać pod wieloma warstwami mchu. Gdzieś w tle widział zapłakaną córkę, która go przepraszała. No cóż... Miała za co.
***
Przeżył. Przeżył i żałował, bowiem przez to widział co zrobiła Aksamitna Gwiazda z Klanem Klifu. Gapił się tępo przed siebie, słuchając jak wiele kotów szydząco wypowiada swoje nowe imiona. Skrzywił się, ponieważ wiedział do czego to mogło doprowadzić. Do buntu. A on nie mógł jej stracić. Nie mógł. Jako jedyny zaakceptował swój los, nie sprzeciwiając się jej woli. Nie mógł. Musiał jej słuchać nawet jeśli jej decyzję były głupie i dziecinne. Nie dziwił się więc, że mało kto pałał do niego sympatią, gdy każąc mu zwracać się do nich wcześniejszymi imionami, wcale tego nie robił. Nie mógł złamać świętej zasady, którą wpoił mu w dzieciństwie Rybitwa.
— Uroczy Księżycusiu — zwrócił się do córki widząc, że właśnie wróciła z porannego patrolu. — Jak znosisz decyzję swej matki? — zapytał, ponieważ musiał poznać opinię własnych dzieci w tej sprawie, gdyby te chciały zaszkodzić bezpieczeństwu jego ukochanej.
<Księżyc?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz