*jakiś czas temu*
Siedziała sobie gdzieś z boku, gdy rodzeństwo wpadło na pomysł na zabawę w Klany. Jutrzenki nigdy nie włączano do takich rzeczy. Niestety, zawsze zostawała z boku. I mimo, że nie raz ona sama, jeszcze zanim reszta kociąt zaczynała przydzielać role i zapraszać do gry, uciekała gdzieś w kąt, to i tak było jej… przykro. Że była taka słaba i mizerna. I strachliwa. Nawet jak chciała się bawić i czuła w sobie ociupinkę więcej odwagi, niż zwykle (tyle co kot napłakał… no ale jednak) to na pewno by jej nie zaprosili. Nie wpraszała się, mimo, że jej serduszko rozrywało się na strzępy, gdy patrzyła, jaką ci mają relację. Jak się razem bawią, ganiają. A ona tam czasem stała gdzieś z boku żłobka, czasem była poza nim… ale zawsze zdawała sobie sprawę, że to jej dane nie będzie. Siedziała więc gdzieś dalej skulona. A gdy… gdy Poranek… nagle zaproponowała, by ją też włączyć… mimo tego, że wiedziała… wiedziała jaka jest…Jutrzenka uniosła łebek. Spojrzała na nią. Czy się uda przeprowadzić dobrą zabawę z nią w grupie? Nie wiedziała. Ale rozpaczliwie pragnęła… chociaż spróbować.
Dostać szansę.
Przez co to, iż Świt warknęła od razu i zastąpiła drogę niebieskiej, bolało tym bardziej. Trzecie kocię Szakalego Szału skuliło się, wbijając ślipka w ziemię, na której widoczne były dwie, ciemne, bure łapki. Oczka zeszkliły się, a kotka tak jak zwykle zaczęła się mazgaić. Napłynęły jej łzy, i choć próbowała powstrzymać emocje, ukryć pyszczek i jak najmniej siorbać… to nie działało.
Nawet tego nie umiała porządnie zrobić. Być cicho, jak płacze. Była beksą. Tak jak powtarzała złota… bo miała rację.
Poranek westchnęła na reakcję Świtu, wywracając ślepiami.
— Przecież może robić za więźnia.
Mimo tej przykrości i niższej roli, nieco wstąpiła w nią nadzieja. Pokierowała uszka w stronę kotek. Liczyła, miała nadzieję, nikłą nadzieję…
— Więźnia?! — wściekły głos Świt od razu przywrócił tą niewielką cząstkę Jutrzenki do parteru. Poczuła, jak jeszcze bardziej zaczyna z niej kapać słonej cieczy. Siostra przewróciła oczyma, zirytowana — Ona jest zbyt słaba by nawet być więźniem! Nie zamierzam się z nią baw-
Nie chciała jej przerywać. Ale się po prostu jeszcze bardziej popłakała. Choć próbowała to tłumić niskim położeniem pyszczka, zaciskaniem ślipek i jak najbardziej powolnym, spokojnym oddychaniem, jak uczyła ją kiedyś Bielik… po prostu nie mogła. Krztusiła się własną śliną i łzami, po prostu tam się kuląc na tej ziemi jak jakaś zwierzyna, a nie kot.
— Świetnie, ta znowu ryczy.
Wydała z siebie kolejne piśnięcie i dalsze szlochy. W pewnym momencie odezwał się Brzask.
— Zabawa z nią nie będzie zbyt ekscytująca. Musielibyśmy uważać, by się przez coś nie poryczała bo by wszystko mogła popsuć. A i tak już to robi.
Faktycznie. Wszystko psuła i ciągle płakała. Świt miała rację. I ona dobrze to wiedziała. Że tutaj nie pasowała, była niepotrzebna, wręcz zawadzała. Odsunęła się bardziej, by móc mieć nieco więcej tlenu, bo czuła, jakby tego jej bardzo brakowało. Oczywiście przesuwając się tak dalej wyglądała żałośnie, nieomal leżąc na tej podłodze we własnych łzach.
Nie słyszała, co dalej się działo. Ten strach, ten stres ją obezwładniał. Paraliżował. Wiedziała, że coś mówili. Ale nie wiedziała co. Wszystko było przygłuche i rozmazane. Jak na bardzo, bardzo złej jakości nagraniu. Rodzeństwo coś gadało, nie wiedziała nawet, czy do niej, a ona była zatopiona we własnym umyśle, we własnym lęku i zmartwieniach, zalewana przez emocje, z których nie była się w stanie uwolnić. Rozryczała się jeszcze głośniej, nie kontrolując już swojego ciała, ani tego, co się działo. Po prostu płakała rzewnie, mocząc kociarniany mech i czując, że zaraz jej serce wystrzeli z piersi.
< Świt? Panic attack >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz