Zduszony trzask zmiażdżonych przez kły kotki drobnych organów. Chrzęst zębów, przedzierających się przez jej gładkie ciało. Brunatny grzbiet myszy z wolna zalewał się bordową barwą. W powietrzu wybrzmiał jej ostatni, żałosny pisk. Zatopione wcześniej w należącym do jej karku kły rozsunęły się nieznacznie. Ze zrobionych przez kocie zębiska szczerb, płynęły krwiste strugi. Wpierw pędziły rozłącznymi strumykami, by zaraz połączyć się w jeden ciek. Krople miarowo spływały po delikatnym tułowiu, bezustanku plamiąc śnieżnobiałe wcześniej podłoże na czerwono. Szczęka uczennicy rozchyliła się dobitnie, a niepokaźne ciałko myszy opadło bezwładnie tuż pod jej łapy, zatapiając się we własnej krwi i śnieżnym okryciu ziemi. Metaliczny posmak płynu wypełnił calutki pysk szylkretki, rozpoczynając od koniuszka różowego języka, a kończąc na nierównej powłoce podniebienia. Kotka przejechała językiem po splamionej cieczą mordce i nosie. Wnet splunęła mieszanką krwi i własnej śliny na bok, próbując pozbyć się jej specyficznego, metalicznego smaku z buzi.
— Całkiem elegancko — zacmokał sadowiący się u jej boku point. — Możemy już wracać do obozowiska. Nieźle sobie poradziłaś, choć są jeszcze rzeczy, które wymagają doszlifowania. Na następny trening pójdziemy wieczorem, zanim jeszcze wyruszy ostatni patrol. A teraz chodźmy już, bo łapy mi zaraz zamarzną — miauknął z wyraźnym niecierpliwieniem w głosie, podnosząc się żwawo i zaraz już przebierając z łapy na łapę.
Wzrok umęczonych, lodowatych oczu kremowej spoczął na ruszających się w iście żałosny sposób kończynach pointa. Gdzie podziała się ta gracja, o której wiecznie biadolił? Gdyby ględzenie nie było jego jedynym zajęciem na ich treningu i łaskawie zechciałby ruszyć swój zapchlony zad, nie podskakiwałby teraz jak postrzelony kojot. Jedyne co potrafił, to tylko smętnie mielić jęzorem na lewo i prawo i trzepotać rzęsami. Z nauczaniem wiele wspólnego to on nie miał. Kotka posłała mu poirytowane spojrzenie i zaraz przeniosła je na własne kończyny. Zlustrowała je obojętnie, nie męcząc się przy tym szczególnie. Błocko zlepiło jej jasną, kremową sierść, nadając jej zupełnie nowy, kasztanowy odcień. Ciemne okrycie ciągnęło się po calusieńkich jej łapach. Drobne, śnieżne kuleczki wplątały się w jej kręconą sierść, ciągnąc się od stawów łokciowych po sam czubkek łap. Loki na nich skołtuniły się znacznie, dając wszelkim gałązkom i liściom wiele idealnych miejsc, w które mogłyby się wplątać. Bordowa ciecz splamiła ostre zakończenia szponów kotki, sprawiając, że cały ten widok zdawał się być jeszcze bardziej przykry i niepokojący.
Chrobot ruszonych nagle kości wiecznie obolałego karku szylkretki wdarł się do jej własnych uszu. Zdrętwiałe kończyny z ogromną nieprzychylnością przyjęły wiadomość o jej zamiarach. Kotka pochyliła się nieco, by sięgnąć po upolowaną wcześniej zdobycz. Łapiąc zębami jej utytłany we krwi grzbiet, posępnie wyprostowała się i wstała na cztery, równe łapy niechętnie łapiąc równowagę. Pośpiesznie rzuciła towarzyszącemu jej kocurowi porozumiewawcze spojrzenie i zwróciła się w kierunku obozowiska, mając nadzieję, że ich dłużący się w nieskończoność trening w końcu dobiega końca.
***
Niezgrabnie rzuciła ciężkim ciałem na ziemię. Przysiadła przy obsypanym śniegiem stosie ze zwierzyną, z niebywałym trudem łapiąc oddech. Bolesne rzężenie wydobywało się z jej pyska nieustannie, burząc względną ciszę i spokój panujący w obozie. Walcząc o zaczerpnięcie powietrza do płuc, zdzierała własne gardło w brzydkim charkocie, nie dostając w zamian upragnionego rezultatu. Po nietrwającym szczególnie długo podłym uczuciu rozrywanego przez tysiące szponów gardła, kremowy grzbiet kotki uniósł się z dawną gracją i z lekkością powrócił do poprzedniej pozycji. Szylkretka odetchnęła z ulgą i zaraz zniemal oczywistą drażliwością obrzuciła otoczenie kilkoma spojrzeniami. Tuż przed nią, usadowiła się liliowa kocica o zielonych oczach i skórze pokrytej wieloma bliznami. Kły wojowniczki chyżo rozrywały bok pokaźnej, rudej wiewiórki. Iskra objęła postać kotki chwilowym, beznamiętnym spojrzeniem, by za kilka uderzeń serca, z powrotem utkwić je gdzieś w głębi zaśnieżonego obozowiska. Pochylając się nieznacznie, odłożyła na stos szczątki myszy, którą upolowała przed paroma chwilami. Bure ciało niewielkiego zwierzątka poturlało się nędznie po stercie innych, jak i zarazem takich samych ciał, pozbawionych żyć i dusz z łap kotów. Srebrna dostrzegała w tym marnym i nieznaczącym absolutnie nic truchle w świecie tysiąca splątanych istnień samą siebie. Była tak samo żałosna i smętna, podle beznadziejna i nielicząca się dla żadnej żywej, czy martwej duszy. Z dnia nadzień mizerniała coraz bardziej w nieustającym lęku, w obawie przed kocim gniewem. Stała się bezsilną ofiarą duszonej przez wieki furii, podłości i niemoralności otaczającego ją świata. To właśnie jej marne istnienie otrzymało tak okropny wyrok. Nie jest w stanie się mu postawić i nie jest w stanie od niego uciec. Jest w stanie jedynie tonąć w morzu bezdennej bezsilności i rozpaczy, tracąc wszelką nadzieję na to, iż kiedykolwiek los podaruje jej drugą szansę. Czyż nie brzmi znajomo?
— Iskro?
Miauknięcie momentalnie wyrwało ją z kotłowiska przygnębiających przemyśleń. O mały włos nie podskoczyła. Obróciła łeb dynamicznym i stanowczym ruchem. Jej oczom ukazała się szczupła postać srebrnego pointa o morskim spojrzeniu. Bezgłośne sapnięcie wypadło z jej pyska. Poirytowana zatrzepała ogonem, tym samym podrzucając leżący na ziemi puch. Zawiesiła swój lodowaty wzrok w ślipiach kocura, z niechęcią i wyczuwalnym zniecierpliwieniem oczekując tej niesamowicie ważnej i niecierpiącej zwłoki wypowiedzi.
— Rozmawiałem z Fretką — poinformował, stojąc obok i bujając końcówką szarego ogona. — Plany się zmieniły. Na kolejny trening pójdziemy już zaraz. Zjedz coś i odpocznij chwilę, bo niedługo wyruszamy — odparł, po czym jak gdyby nigdy nic, odwrócił się na pięcie i zawrócił w stronę głębi obozowiska.
"Rozmawiałem z Fretką."
Słysząc zaledwie początek wypowiedzi niebieskiego, wszystko co zjadła w ostatnich dniach, cofało się jej z powrotem do gardła. Natychmiast przyciągnęła wyciągniętą w kierunku sterty łapę z powrotem do siebie, tracąc jakiekolwiek chęci na spożycie czegoś. Po raz kolejny rozczarowywała swój żołądek i zaniedbywała organizm. Rzadko kiedy dostarczała mu czegoś innego, niż najokropniejsze resztki, których nie tknąłby nawet najbardziej wygłodniały kot w niewoli. Gniewnie wysunęła szpony i wbiła je w ziemię tak głęboko, jak tylko pozwoliła jej siła. Jebany przygłup, cholerny sługus, robił wszystko, czego zażyczy sobie ta gnida. Jak wszyscy w tym absurdalnym miejscu, pełnym półgłówków i pomylonych idiotów. Nikt tu nie miał własnego zdania. Wszyscy z nich ślepo podążali za tłumem, byli na każde nędzne tupnięcie nóżką "wyższych" od siebie, nie zastanawiając się nawet, czy to korzystne, moralne, właściwe i normalne. Zaciskając pysk w obrzydliwym gniewie, starała się nie poddać władczym i destrukcyjnym myślom, które ochoczo robiły rundki po jej umyśle. Trzepotała wściekle ogonem, jeżąc futro na karku. Całe otoczenie zacięcie obrzucała spojrzeniami spod byka, dopóki jej spojrzenie nie spotkało się ze wzrokiem siedzącej naprzeciw niej wojowniczki. Speszona nieco niebieskooka zarzuciła uszami do tyłu, a wzrok utkwiła na pierwszym lepszym obiekcie leżącym w przeciwnym kierunku.
< Miodunko? >
[Przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz