BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 lipca 2023

Od Szczekuszki cd. Ginu

Uśmiechnęły się pierwszy raz od dłuższego czasu. Poszło jeszcze łatwiej niż myślały! Jednak czasem nie doceniały swojej inteligencji dostatecznie. Ten głupek nawet się nie zawahał przed powiedzeniem tak! Może i był wrogiem, ale obecnie nie musiała się o to martwić, gdyż to ona wyraźnie sprawowała władzę w tej relacji.
Niestety oczywiście gdy przyszli dwunożni to ten pajac od razu do nich poleciał, jak jakiś lojalny sługa. Nie podobało jej się to. Kiedyś mogło stać się to dla niej problemem… Musi zająć się tym później. 
— Szczekuszko, chodź spróbować! — zawołało Skaza, oglądając się na nie.
Z niezadowoloną miną zbliżyły się do misek, teraz napełnionych czymś, co według wielkoludów pewnie miało być jedzeniem. Westchnęły, po czym nieprzekonane spróbowały małego kawałka. Musiały coś jeść, by rosnąć w siłę. 
Zamrugały szybko. O dziwo ta potrawa nie była najgorsza. Właściwe to… nawet jej smakowała. Wzięły ogromny gryz, zaraz przełykając i biorąc następny. 
— I jak? — zapytało, oglądając się na nie z pyskiem całym pobrudzonym od pokarmu 
— Wyjątkowo da się zjeść — odburknęła dla niepoznaki. — Ale pośpiesz się z tym jedzeniem, ja mam zamiar zaraz zacząć ten trening. 

***

Wyskoczyły w kierunku mentora. Trenowali dzisiaj walkę, więc zamierzała przetestować pare ruchów bitewych, które sama zaprojektowała w myślach. 
Skaza uskoczyło w bok i wystawiło przed siebie łapę, chcąc je odepchnąć tym sposobem. Nie trafiło nią jednak tam gdzie miało, przypadkowo uderzając uczennicę w oko. 
Szczekuszka wskutek tego szczeknęła zaskoczona. Zatrzymała się i schyliła, odruchowo opuszką dotykajc powieki, pod którą znajdowało się łzawiące ślepie. 
— Przepraszam, przypadkowo! — pisnęła bura. — Nic ci nie jest?
Czarna spojrzała na nią spod jednego oka. Proszę, proszę. Na początku niby tak nieporadnie pokazywała jej tą walkę, a teraz nagle wyskoczyła z takim czymś. I po tym jeszcze niewinnie pytała się czy wszystko ze Szczekuszką w porządku. Trzeba jednak było mieć odwagę, żeby działać w tak śliski sposób… 
Intrygujące. Niby tyle mieszkali ze sobą w jednym domu, a ona nadal nie potrafiła rozgryźć jak działał ten jego wielki łeb, wyraźnie zepsuty w wielu miejscach. 

***

Drgnęły, gdy poczuły krótki dotyk czujejś łapy na swoim grzbiecie. W księżycowej poświacie stał Skaza, robiąc na nie wielkie oczy. 
Skrzywiły się, wybudzone ze snu. Jak on tutaj w ogóle wszedł? To był ich regał do odpoczynku. Specjalnie wybrały taki najwyższy i najbardziej schowany w rogu, aby nikt tutaj nie przychodził. 
— Mógłbym może spać tutaj, jedyną noc tylko? — Spuścił wzrok. — Śniły mi się niefajnie rzeczy. 
Szczekuszka zmarszczyła brwi. Pozwolić mu? Z jakiej okazji niby? Z drugiej strony było tutaj sporo miejsca, gdyby ułożyło się daleko od niej, pewnie ledwo wyczuwała by jego obecność. 
— Możesz. Minimum dwie odległości ogona ode mnie — zgodziły się, nie wiedząc czemu. — Ale jak przekroczysz tę granicę lub zaczniesz chrapać to cię stąd zrzucam — zagroziły, wcale nie zastanawiając się jakby wyglądało ciało takiego Skazy po upadku z tej wysokości. 
Bura z wdzięcznością kiwnęła głową i ułożyła się w bezpiecznym odstępie. Czarna natomiast z wetchnieniem oparła głowę na łapach, myśląc. 

***

Ostatnio, gdy próbowała upolować ryjówkę, wpadła w zaspę śnieżną. Wydostała się z niej w miarę szybko, ale potem jeszcze siedzała na mrozie szukając gryzonia w puchu, wreszcie jakimś cudem go znajdując i kawałkami połykając na miejscu. Przez to wszystko okazało się, że… odmroziła sobie pośladki. Nawet nie zorientowała się, iż to to na początku. Myślała po prostu, że ból jest spowodowany intensywnymi ćwiczeniami, a śwąd w tym samym miejscu jest przypadkowy i zaraz jej przejdzie. Natomiast kiedy straciła czucie w całym zadzie, wszyscy stało się jasne i zaczęła się martwić. Bezwłosi szybko zrozumieli, że coś jest nie tak i ponownie zawiezili srebrną do kliniki. 
Szczekuszka jednak wróciła czując się znacznie dziwniej niż zazwyczaj. Od razu po wizycie poszła spać, a gdy odzyskała przytomność odkryła, że nie ma futra na części brzucha. W dodatku z łysego fragmentu wystawały jej dwa drobne, czarne… sznurki?
— Co to ma być — syknęła na Skazę, czując jak powoli wraca jej energia. Energia do bycia agresywnym. 
— Och, też coś takiego miałom! — powiedziało jakby to coś nie stanowiło żadnego powodu do bardzo poważnego niepokoju. — Te sznurki to one zanikły po jakimś czasie i futerko też odrosło. 
— Ale po co to jest. — Obrzydzona odwróciła wzork od swojego brzucha, nie mogąc już dłużej na to patrzeć. 
— Nie wiem, nigdy nad tym się nad tym nie zastanawiałom tak właściwie. — Wzruszyło ramionami. — Ale skoro nasi właściciele o tym zdecydowali, to na pewno było to w dobrym celu! Tylko po prostu uważaj na siebie. 
Szczekuszka przewróciła oczami. Rzygać jej się chciało od tych jego przemówień. Miała tylko nadzieję, że nie wyjedzono jej czegoś ze środka, a potem zaszyto dla niepoznaki. Czuła się okropnir niekomfortowo z myślą, że ktoś mógł tam jej grzebać, a już szczególnie gdy byli to ci zbrodniarze.
Nagle postawiła prosto uszy, słysząc coś w rodzaju skrzypienia gumy. To podejrzane, dwunożni przecież przed chwilą wyjechali gdzieś swoim potworem. Ukradkiem zerknęła na Skazę, który także wydawał się zaskoczony. Zaraz doszedł nich odgłos otwierania drzwi tarasowych, a następnie ciężkich kroków, kierujących się ku wnętrzu domu.
Bura zrobiła wielkie oczy i natychmiast schowała się pod łóżkiem, wskazując ogonem, by czarna ułożyła się obok niej. Srebrna jednak ani drgnęła z miejsca. Coś po prostu… kazało im iść przed siebie. Najpierw zrobiły jeden krok, a potem puściły się pędem, zafascynowane co takiego ujrzą w miejscu przy szklanych drzwiach.
Kiedy wyszły zza rogu, ich oczami ukazał się nieznany dwunożny w czarnym stroju. Wyrzucał
rzeczy z najbliżeszej komody w błyskawicznym tempie. Szukał czegoś? Ale czego szukać, jak tutaj nic nie było? W każdym razie miała nadzieję, że coś zabierze ich „właścicielom”, tak jak oni zabrali ją z jej domu. Należało im się. 
Zamarła, gdy bezwłosy niespodziewanie się zatrzymał i wlepił w nią swoje oczyska. Nie odwracał wzroku przez kilka uderzeń serca, po czym na szczęście wrócił do poprzedniej czynności. 
Moment później Szczekuszka z satysfakcją zarejestrowała, że jej skulony współlokator stanął przy ich boku. Oczy im błysły, dostrzegając, że wyjście na taras pozostało uchylone. Od razu ruszyła w tamtym kierunku, nie zastanawiając się ani na chwilę. Przerażony arlekin pisnął coś za nimi, ale one nie zwracały na to uwagi. W końcu skoro ten dwunożny zostawił jedne drzwi otwarte, może zostawił także i drugie! 
Zimno buchnęło im w pysk, kiedy wyszły na zewnątrz. Pokryta szronem trawa zdecydowanie nie była przyjemna dla opuszek. Jednak nic teraz się nie liczyło, prócz tego co ujrzały przed sobą. Tylna furtka w ogrodzeniu była otwarta! 
Parsknęły na ten widok z niedowierzaniem. Niemożliwe, niemożliwe! Nareszcie znów będą wolne, nareszcie będą mogły powrócić do swojej rodziny! Pójdą na poszukiwania razem ze Skazą i znajdą ich wszystkich! Wszystko będzie tak jak dawniej, a one ukończą trening pod okiem swoich utalentowanych matki oraz babci. 
Uśmiechnęły się chyba najbardziej szeroko i radośnie w całym swoim życiu. Z tego ogromnego szczęścia na moment zapomniały, że powinny ukrywać emocje. Odwróciły się do współlokatora, chcąc entuzjastycznie zachęcić go do podążenia za nimi. Nie mogli przecież zmarnować takiej cudownej okazji!
Jednak gdy ujrzały wyraz pyska burego, powoli opuściły swój dotychczas wysoko uniesiony ogon. Co tym razem było nie tak? Czemu wyglądo na tak zaniepokojone? 
— Chodź ze mną! — krzyknęły do niego z nadzieją. — Jesteśmy wolni!
Aczkolwiek arlekin nadal wpatrywał się w nią osłupiały. Nawet nie zszedł z tarasu, by do nich dołączyć. Wcześniej tryskające iskrami oczy czarnej, momentalnie zasnuły się mgłą.
— Nie chcesz… nie chcesz zostać?
To pytanie było jak dostanie metalową blachą prosto w twarz.
Sapnęły, nie spodziwając się, że Skaza kiedykolwiek wywoła w nich takie… uczucie. Miały wrażenie jakby żołądek opadł im na sam dół, a wszystkie mięśnie natychmiast napięły się w defensywie.
Po prostu nie mogły w to uwierzyć. Po tym wszystkim, co przeżyli, on jeszcze śmiał proponować takie rzeczy? Szczekuszka pozwoliła mu obok siebie przebywać, pozwoliła mu nawet spać na swoim regale, powoli zaczynała znosić niektóre z jego dziwactw, a ono w zamian potraktowało je w taki sposób?! Dobrze wiedziało jak nienawidziły dwunożnych. Na samą sugestię zostania z nimi miały ochotę wymiotować. A ono tak zwyczajnie się o to zapytało? O dalszy pobyt w domu zbrodniarzy, którzy odebrali jej rodzinę? O dalsze przebywanie w niewoli, w której nigdy nie mogłaby zaznać prawdziwego szczęścia?
Powinna była wiedzieć. Powinna była wiedzieć, że zawsze wolał ich od niej. Tych cudownych właścicieli, zaradnych w każdej czynności i potrafiących zapewnić im wszystko, w przeciwieństwie do srebrnej. Może nawet to całe „bycie miłym” arlekina istniało tylko po to, żeby przypodobać się wiecznie pragnącym pokoju dwunożnym. A w ogóle nie wynikało z… jego zwykłej chęci.
Po co ona właściwie się nad tym zastanawiała? Aktualnie to i tak nie miało już żadnego znaczenia. Skoro tak bardzo ich kochał i chciał zostać z nimi na wieczność, to ona da mu to czego pragnie. Łaskawie się odczepi i ono już nigdy więcej jej nie zobaczy.
— Myślałem, że może moglibyśmy…? Czy nie? — dowiedziało zestrsowane po dłuższej chwili ciszy. — Dwunożni na pewno–
— W porządku — przerwała im, sycząc. — Gnij sobie z własnymi katami w udekorowanym więzieniu, skoro tak bardzo ci na tym zależy — warknęły. — Nie obchodzi mnie co się z tobą stanie! — wydarła się do nich na koniec, odwracając się na pięcie i zaraz potem przekraczając próg ogrodzenia. 
I tak oto skończyła. Wolna, ale nadal nieszczęśliwa.

<Skaza?>

[1489 słów]
[Przyznano 40%]

Wyleczeni: Szczekuszka


Od Wiru (Wirującej Łapy) CD Kawczej Łapy (Kawczego Serca)

*dawno temu*
Ugh! Czemu one nie mogły dać jej spokojnie posiedzieć na Kawce! To był JEJ pomysł! Ona powinna być pierwsza. Zasyczała, po czym rzuciła się w stronę Kotewki, która zaczęła całe to przepychanie się swą chęcią wyczyniania wygibasów na grzbiecie ich starszej kuzynki. Pożałuje!
— Kawka jest moja! – warknęła, usiłując zrzucić siostrę z uczennicy. Ta jednak tym razem nie dała się tak łatwo zepchnąć, a ostatecznie vanka połączyła siły z Gąską i zepchnęły pomarańczowooką z grzebitu córki Paskudy. Ta upadła na ziemię, wzniecając nieco pyłu. Wściekła zaczynając się podnosić zgromiła wzrokiem dwie kotki, które teraz walczyły z Pianką. To był dobry moment…
Zaczęła ponownie wspinać się na kotki, a gdy te już miały zwalić liliową z czarnego grzbietu, Wir ponownie wykorzystała ich nieuwagę i zepchnęła je. Jednakże wtedy właśnie Pianka skorzystała z taktyki dymnej i mimo swego miłego usposobienia zepchnęła młodą rozproszoną arlekinkę.
— AAAA! — zawarczała wściekła Wir która znalazła się przy pozostałych czarnych kotkach. — Pianka!
— Przepraszam! — miauknęła od razu biało-liliowa kicia — Kawko, szybko, w nogi! — krzyknęła od razu z entuzjazmem. O dziwo Kawcza Łapa posłuchała i wystrzeliła jak z procy z młodą kotką wczepioną w jej grzbiet. Trzy pozostałe kulki od razu zaczęły je gonić, ale nie miały szans z dorosłą uczennicą. Miały za krótkie, serdelkowate łapki.
— A niech to! — powiedziała niezadowolona Kotewka, marszcząc nos.
— Popieram — mruknęła Gąska.
— To wszystko wasza wina! — warknęła natomiast Wir, rzucając się na siostry. I tak oto rozpoczęła się walka mini futrzaków.
***
Nie mogła uwierzyć, że to był ten dzień. Że dzisiaj miały właśnie zostać uczennicami. Sroczy Lot wylizała je dokładnie, by dobrze prezentowały się na ceremonii. Gdy już były gotowe i miały wychodzić ze żłobka, Sumik podszedł do niej.
Dymna uniosła zdziwiona brwi, bo kocurek niósł coś w pyszczku.
— Hej… — zaczął niepewnie kociak, z którym była chyba najbardziej zżyta poza rodzeństwem — To dla ciebie — powiedział, po czym włożył jej kwiatek za ucho. Był fioletowy.
Lubiła fiolet.
Właśnie zaczęła się pora nowych liści. Kocur musiał mieć wyjątkowe szczęście albo dużo szukać, że znalazł kwiatek w takim właśnie kolorze.
— Dzięki — powiedziała o dziwo nie tak chłodno jak zwykle, z wdzięcznością wyczuwalną w głosie dla tych, którzy ją lepiej znali.
Kocur skinął jej głową. Nim zdążył cokolwiek dodać, choć nie zdawało się, iż miał taki zamiar, kotka podeszła do swego posłania po czym wyciągnęła coś z niego.
— A to jest dla ciebie — powiedziała. O dziwo Sumik zajmował w jej sercu miejsce specjalne. Był jedną z niewielu osób spoza rodziny do których tak się zbliżyła. Mimo ich trudnych charakterów i kłótni, jakoś się dogadywali i rzadko żywili do siebie nawzajem urazę, nawet po większych sprzeczkach. To była chyba… pierwsza przyjaźń nie rodzinna jaką Wir zawarła… huh… nawet ona nie zdawała sobie sprawy, jak ważny był w jej życiu Sumik aż do teraz.
Co dała Wir niebieskiemu kocurkowi?
Żuka. Wiedziała, że miał już zasuszoną ważkę, więc żuk może też mu się spodoba? Był on lśniący i miał niebieskie pokrywy skrzydłowe. Nie wiedziała, jak umarł. Liczyło się to, iż uznała, że będzie dobrym prezentem dla Sumika.
Kocur zdziwił się nawet bardziej niż ona, gdy dostała swój prezent. Mruknął słowa podziękowania, chwytając żuka między łapy i oglądając go dokładnie. Po chwili jednak jego matka przerwała im, mówiąc, by się pospieszyli. Na dodatek do uszu Wir doszło wołanie Sroki i reszty rodzeństwa, więc arlekinka szybko wybiegła ze żłobka.
Za nią udali się zaś synowie Wzburzonego Potoku i sama liliowa, bo mieli mieć mianowanie zaraz po czwórce sióstr.
Gdy stanęły przed obliczem ciotki, Mglistej Gwiazdy, Wir rozpierała duma oraz uczucie, które rzadko pojawiało się u niej w takiej ilości. Ekscytacja, która sprawiała, iż jej serce dudniło, a puls raz za razem przyspieszał. Tylko w jej oczach widoczne było, jak podekscytowana jest i to nie w pełnej krasie. Uniosła dumnie podbródek, czekając na słowa liderki, chcąc już, już teraz dowiedzieć się kto zostanie jej mentorem lub mentorką!
<Kawcze Serce? :3>

Od Nocnej Łapy do Pierzastej Łapy

- Przecież musi być jakiś sposób! - miauknął Pierzasta Łapa zdeterminowany.
- Nie. Nie nadaję się do tego. Nigdy nie będę walczyć. Po prostu… nie potrafię. - odpowiedziała.
- Każdy potrafi. Musimy się tylko postarać. Możesz znaleźć swój własny, oryginalny sposób na walkę. - odpowiedział dziarsko.
- Ja nie potrafię walczyć. Nie mam siły w łapach, a ćwiczenia siłowe sprawiają, że mam skurcze. - pisnęła z rozpaczą.
- Nie pozwolę Szakalej Gwieździe cię wywalić z klanu! Poza tym mam pomysł. Myślałem o tym całą noc. - odpowiedział. Nocka podniosła główkę. Wiedziała, że to nie ma sensu, ale warto było posłuchać.
- Jaki? - odpowiedziała siląc się na zainteresowany ton.
- Jesteś szybka. Mam pomysł na walkę dla ciebie, ale musisz dużo pracować. Musisz zadrapywać i uciekać, drapać i uciekać, rozumiesz? Musisz być szybka i zwinna. Jeśli cię złapie, to koniec. Już się nie wyrwiesz. Ale jeśli zadasz mu kilka głębokich ciosów osłabnie i wygrasz. Wystarczy jedna walka, a potem całe życie spędzisz na polowaniu i pomaganiu Kuniej Norce. Ale postaraj się. Obiecujesz? - zapytał.
- To nie ma sen- zaczęła.
- Przestań! Inaczej cię wygnają! - zawył. Nocka popatrzyła na niego zaskoczona.
- Okej. - powiedziała.
- Próbujemy. Pamiętaj, że to ma polegać na szybkości. Gryziesz, odskakujesz. Możesz wymyślać sobie własne manewry i triki. Na przykład… no nie wiem… przetoczysz się pod brzuchem, zadrapiesz i uciekniesz. - zaproponował brat. Nocka poczuła przypływ ciepłych uczuć do niego.
- Dziękuję! - pisnęła i znienacka skoczyła na jego grzbiet. Ten z łatwością przewrócił ją i przygwoździł do ziemi.
- Nie tak. Drap i odskakuj, a nie walcz tak, jak uczył cię Gronostajowy Taniec. - powiedział. Nocka schowała pazury, zadrapała i odskoczyła, ledwo unikając łapy brata. Przykucnęła, wystrzeliła w powietrze, w locie drasnęła go w bok i wylądowała. Jej zadrapanie było mizerne, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?
- Przepraszam! - pisnęła patrząc na zadrapanie. - W to może dać się infekcja, potrzeba… - zaczęła.
- Nieważne. W każdym razie, to już był manewr! Tylko musisz go doprecyzować. - pochwalił ją. Nocka przytuliła się do brata.
- Dziękuję, że mi pomagasz. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - pisnęła mu do ucha.
- Jesteś moją siostrzyczką. Będę ci pomagać. To co, jeszcze raz? - zapytał, a Nocka pokiwała głową.
<Pierzasta Łapo<3?>
[341 słów]
[Przyznano 13%]

Od Uroczego Księżycusia

Była coraz bliżej zwierzyny. Ptak nawet nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Zaczęła biec. Już miała wyskoczyć w powietrze, kiedy tylna łapa obsunęła się jej na korzeniu. Wygięła się pod straszliwie dziwnym kątem. Rozległ się zgrzyt, a Uroczy Księżycuś poczuła przenikliwy ból. Zacisnęła szczęki starając się nie pisnąć. Bardzo bolało! Nie wyobrażała sobie, żeby coś mogło tak boleć! Podeszli do niej członkowie patrolu. Prószący śnieg spojrzał na nią przestraszony. Otoczyli ją i rozmawiali zmartwieni. Z ich pomocą kotka podniosła się. Opierając się na barku Łaciatej Mordeczki.
- Wszystko w porządku, Księżycowy Blasku? - zapytała się jej. Lubiła ją za to, że nazywała ją normalnie, jej starym imieniem. Nie lubiła tych nowych. Uroczy Księżycuś brzmiało bez sensu.
- Tylna łapa mnie boli. - stęknęła.
- Lepiej chodźmy z tym do naszych medyczek. - odpowiedziała prowadząc ją. Doszli do obozu, a kotka zaprowadziła ją do legowiska medyczki.
- Siostrzyczko! Co ci się stało? - zawołała zmartwiona siostra.
- Tylna łapa. - pisnęła z bólem.
- Widzę. Zaraz się tym zajmę. - zniknęła na chwilę, a Uroczy Księżycuś położyła się na posłaniu. Stęknęła z bólu, kiedy Liściasta Łapusia majstrowała coś przy jej tylnej łapie.
- Skręcona. - stwierdziła.
- To źle? - zapytała.
- Będzie dobrze, ale musisz wypoczywać. Spróbuj jej nie nadwyrężać. - odpowiedziała jej Czereśniowa Gałązka. Uroczy Księżycuś pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Jasne. Dziękuje wam. - odpowiedziała. Została jeszcze chwilę w legowisku medyczki wypoczywając.

Od Listkowej Łapusi

Siedziała sobie w legowisku medyka, odpoczywając po wyprawie na zbieranie ziół. Niektóre rośliny już urosły, więc można było je zrywać. Umyła łapy i wyciągnęła się, ziewając. Gdy usłyszała kroki, odwróciła się zaciekawiona. Kroki się zbliżały i robiły głośniejsze, aż w końcu z tunelu prowadzącego do jaskini wynurzył się Dzwoneczkowy Hałasik. Na pysku kocura widać było skrzywiony grymas. Gdy zobaczył Listkową Łapusię, podszedł do niej i od razu został obdarzony przyjaznym uśmiechem.
- Cześć, Dzwoneczku! - miauknęła kotka. - Oj, no tak, nie lubisz, jak Cię tak nazywam. - za późno sobie przypomniała. - Po co przyszedłeś?
- Źle się czuję. To znaczy, tylko boli mnie brzuch, jestem tutaj dla pewności. - te słowa przypomniały uczennicy medyczki, że Dzwoneczkowy Hałasik miał niestrawność. Dobrze pamiętała, jak kazała mu przyjść, gdyby źle się poczuł.
- No dobra. Poczekaj chwilę, jagódki Ci dam. - wyjęła ze składzika jagody jałowca i podała kocurowi odpowiednią ilość. Podsunęła mu je pod łapy i nakazała zjeść bez marudzenia. Gdy pacjent to zrobił, z uśmiechem go pożegnała, chociaż była trochę zawiedziona, że już odchodzi.
***
Pluskająca Rybka weszła do legowiska, a wraz z nią pręgowany, kremowobiały kocur. Listkowa Łapusia ze zdumieniem i podziwem wzięła głęboki wdech, gdy rozpoznała pacjenta. Przed nią stał Nieśmiały Podgrzybuś. Dawniej znany jako Grzybowa Ścieżka, a jeszcze wcześniej, jako Grzybowa Gwiazda. To byłby dla niej wielki zaszczyt, wyleczyć byłego lidera Klanu Klifu.
- Co się stało? - miauknęła do Pluskającej Rybki. - Mogę pomóc?
- Tak, przydasz się. - na szczęście Listkowej Łapusi, medyczka pokiwała głową. Na pysku uczennicy pojawił się szeroki uśmiech. - Nieśmiałemu Podgrzybusiowi wbiło się szkło w łapę. Jestem zajęta, więc zostawię Cię samą. Dasz sobie radę, prawda?
- Oczywiście. - kotka pokiwała głową, odprowadziła Pluskającą Rybkę wzrokiem i odwróciła się do starszego. Podeszła do niego i omiotła wzrokiem wszystkie jego łapy. - W której jest szkło? - spytała dla pewności. Zgodnie z jej przewidywaniami kocur podniósł prawą, przednią łapę.
- W tej. - miauknął, a Listkowa Łapusia chwyciła łapę i przyjrzała się uważnie. Zobaczyła mały kawałek czegoś srebrnego. Odwróciła się i poszła do składziku po potrzebne zioła. Wróciła do byłego przywódcy i spojrzała na niego poważnie.
- Na początku będzie bolało. Ale tylko przez chwilkę. - szybkim i zdecydowanym ruchem wyciągnęła szkło. Nieśmiały Podgrzybuś skrzywił się lekko, ale nic nie powiedział. Uczennica medyczki przeżuła szybko liście dębu, które wcześniej przygotowała. Obłożyła małą ranę gęstą papką i dokładnie owinęła pajęczyną. - Musisz oszczędzać łapę. - miauknęła, gdy skończyła.
- Dobrze. - odparł starszy. - Mogę już iść?
- Tak. - pokiwała lekko głowa, odprowadzając kocura do legowiska starszych.
Wyleczeni: Nieśmiały Podgrzybuś, Dzwoneczkowy Hałasik
[400 słów]
[wyleczenie postaci NPC]
[Przyznano 21%]

Od Kawki (Kawczego Serca) CD. Nastroszonego Futra

 Makrelek przechwalał się jak to udało mu się w nocy wymknąć do ojca, gdy mama spała. Kawka poczuła zazdrość. Ona te chciała spędzić czas z tatą, ale mama cały czas za dnia pilnowała ich nie pozwalając ani na moment opuścić żłobka. Ciągle wzdychała, że źle zrobiła biorąc kocięta na wycieczkę po obozie. A Kawce się poza kociarnią podobało, w końcu spotkała tatę i chciała z nim jeszcze chwilę porozmawiać.
Dlatego, też dzisiaj w nocy położyła się obok matki tak, by nie dotykać jej ciałka swoim małym ciałkiem, tak by nie zbudzić królowej, gdy zamierzała wyjść na spotkanie z tatą. Gdy tylko upewniła się, że jej rodzina śpi, po cichu starając się stawiać bezgłośnie kroki, ruszyła w kierunku wyjścia. Niepewnie wyciągnęła łebek przez otwór oglądając poznany teren, po ciemku różnił się. Był o wiele bardziej przerażający niż za dnia. Gdy w końcu się przełamała i miała wystawić łapkę poza żłobek, do jej małych wrażliwych uszy doszedł odgłos trzasku gałęzi. Przerażone kocię w popłochu popędziło z powrotem do matki. Dopadła do jej boku, przy okazji rozbudzając królową i rodzeństwo.

***

Kolejną próbę wymknięcia się do swojego tatusia postanowiła przeprowadzić za dnia. Wykorzystała moment, gdy matka zabrała Makrelka do medyczek, bo przez swoje krzyki zdarł gardełko. Tak też nie czekając ani chwili dłużej, wymknęła się na zewnątrz zmierzając w stronę legowiska wojowników. Miała zamiar poczekać w nim na ojca. Ku jej zdziwieniu kocur, którego pragnęła zobaczyć i spędzić czas, wyszedł jej na przeciw. Na jej pyszczku zagościł uśmiech. Nie zdążyła się z ojcem przywitać, gdy ten bez słowa podniósł ją i wraz z nią udał się w głąb legowiska.
— Mama nie mówiła, że nie możesz wychodzić bez opieki? Czego tu szukasz? Ktoś cię zaczepiał? Powiedz tylko kto, a straci łapy. 
Słysząc wspomnienie o utracie łap otworzyła pyszczek zaskoczona i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ojca trwając w bezruchu.
— N-nie... N-nikt mnie nie zaczepiał — wydukała po chwili przestraszona wizją tego, że tata mógł komuś zrobić krzywdę. Nie wyglądał na złego. Był podobny w końcu do niej, czy też Kawka była podobna do niego. A Kawka by muchy nie skrzywdziła przecież. Tak też on pewnie żartował o tych łapach. Poza tym miała tak samo nastroszone futerko jak rodzic i miała takie same sterczące na koniuszkach uszu pędzelki.  — Ja... ja chciałabym z tobą s-spędzić czas tatusiu. M-my wszyscy chcemy. M-makrelek... M-morelka... — odezwała się cichutko, mając nadzieję, że tata nie odstawi jej z powrotem do żłobka. Jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę chciałaby z nim spędzić czas. — A mama nie p-pozwala nam do ciebie chodzić...
Po tych słowach podeszła pomału w stronę kocura i delikatnie otarła się o jego łapę. Chciała go udobruchać. W końcu nie wyglądał na zadowolonego z jej obecności w legowisku wojowników. A z tego powodu zrobiło jej się smutno.
— K-kedyś będę taka jak ty, t-tatusiu! B-będę dzielnym w-wojownikiem! — oznajmiła mając nadzieję, że kocur ucieszy się z jej słów, z tego jak ma ambitną córeczkę

<Tatę? w końcu odpisałam 🥺 >

Od Bławatka CD. Gwiazdnicy

Pokiwał głową, nieco zniesmaczony tym, jak wyraziła się Gwiazdnica. Bławatek przykucnął, prostując jednocześnie tylne nogi co o mało nie przypłacił piachem w oczach. Wypuścił cicho powietrze, uginając delikatnie poprzednio całkowicie wyprostowane kończyny. Zmarszczył brwi w skupieniu. Coś nadal mu nie pasowało. Czuł się nienaturalnie w tej pozycji, chyba nie powinno tak być. W międzyczasie liliowa zdążyła już powrócić do siadu i nieudolnie starała się ukrywać śmiech ogonem.
— Nawet nie wiesz jak głupio wyglądasz! — Pisnęła pomiędzy chichotaniem — Oh, Bławatku, nie sądziłam, że lubisz się wygłupiać!
— Bo nie lubię. — Spojrzał na nią spode łba.
Owocniaczka parsknęła jeszcze parę razy śmiechem.
— Opuść brzuch, tak, aby prawie dotykał ziemi. — Mruknęła nadal rozbawiona. Bławatek przewrócił oczami i wykonał polecenie. Faktycznie, od razu poczuł się o wiele stabilniej. Posłał Gwiazdnicy promienny uśmiech.
— Dobrze! Przejdź kilka kroków w tej pozycji!
Kocurek powoli wyciągnął przed siebie łapę i postawił ją na ziemi. To samo zrobił z pozostałymi trzema.
— Robię to dobrze?
— Tak! Wstawaj! Czas na walkę! Zaatakuj mnie!
— Jak mam to zrobić? — Spytał się niepewnie
— Możesz po prostu potraktować mnie jak taką duuużą zwierzynę! Wiesz, Bławatku, istnieje coś takiego jak instynkt!
Uczeń pokręcił głową z zrezygnowaniem.
— Tyle, że ja nie wiem jak atakować zwierzynę!
— Nauczysz się — Miauknęła po zastanowieniu.
— Ty masz to zrobić, to twój obowiązek. — Zauważył zniecierpliwiony.
— Niech ci będzie, Bławatku! — Poklepała go po łebku z radosnym uśmieszkiem — Więc patrz! Robisz tą pozycje i się skradasz, tak jak już to robiłeś, a potem robisz takie hop i dusisz zdobycz! — Zademonstrowała to, przyciskając zęby do młodego drzewka — Rozumiesz? To super! — Miauknęła, nie czekając na odpowiedź.
— Właściwie to niezbyt. Mam ciebie udusić?
— Oczywiście, że nie, głuptasie! Po prostu na mnie skocz! No chyba, że chcesz żebym wylądowała u Witki, to śmiało! — Ostatnie zdanie wymówiła z ironią — Bo wiesz, wolałabym na razie żyć.
<Gwiazdnico?>
[293 słów]
[Przyznano 11%]

Od Nocnej Łapy CD. Szakalej Gwiazdy

 tw myśli samobójcze
Nie było miejsca na jej ciele, które by ją nie bolało. Łapy miała opuchnięte, a całym ciałem wstrząsały spazmy. Nie chciała, żeby widział ją ktokolwiek poza Kunią Norką. Nie wiedziała, jak doszło do takiego czegoś. Odkąd Cedrowa Łapa została wygnana, ćwiczyła częściej i mocniej. Nie chciała odchodzić z Klanu Wilka. To był jej najgorszy koszmar, W dodatku Gronostajowy Taniec zalecił jej jakieś ćwiczenia siłowe. Może po prostu Nocka się do tego nie nadawała? Śmieszne. Ciągle nazywała siebie Nocką, a nie Nocną Łapą. Nie czuła się jeszcze psychicznie uczniem i nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie.
- Powinnaś sobie zrobić przerwę. - powiedziała Kunia Norka zmartwiona siadając obok niej.
- N-nie mogę. Nie mogę skończyć jak Cedrowa Łapa. - pisnęła. Bóle zaczęły ustępować. Chyba nikt poza ciocią nie wiedział, co się tak naprawdę z nią dzieje. Dodatkowym smutkiem Nocki była Szakala Gwiazda. Wciąż miała przed oczami obraz jej wielkich łap i pyska syczącego: „Wojownicy nie są nikim!”. Kiedy wyszła z legowiska medyka z lepszym humorem, napotkała złotą liderkę. Od razu schyliła pyszczek aż do ziemi, nie podnosząc go, dopóki kotka nie przeszła. Kiedy indziej praktycznie się przed nią kłaniała, a wewnątrz jej buzowała rozpacz. Jedynym przyjemną częścią życia oprócz Kuniej Norki i Piórka było polowanie. W tym Nocka była naprawdę dobra. Tropienie zdobyczy i jej chwytanie było dla niej przyjemne. Weszła do legowiska uczniów. Miała ochotę zniknąć. Przestała też jeść. Od przedwczoraj nie miała nic w pysku. Po prostu nie czuła się głodna. Tylko… mocno osłabiona. Zmusiła się do wstania i wzięła sobie nornicę ze sterty. To wszystko po prostu nie miało sensu. Zauważyła Szakalą Gwiazdę idącą do niej. Niech idzie. I tak już nie zrani Nocki bardziej. Złota usiadła obok niej.
- Widzę, że nareszcie zabrałaś się do ćwiczeń. - mruknęła kotka z aprobatą. Zabawne. Cieszy ją to, że ja tu powoli umieram. Zmusiła się do uśmiechu. Nie uśmiechała się od dawna, więc na jej pysku wyszedł jakiś grymas.
- Tak. Zabrałam się. - miauknęła. „Jednak to nigdy nie wystarczy” - dodała w myślach.
- To dobrze. Czy pogodziłaś się z tym, że nie zostałaś medyczką? - zapytała. Szakala Gwiazda miała zero wyczucia! Serio? Chciała po prostu mieć to z głowy i odejść od jakiejś uczennicy, która wygląda jak samotniczka. Może już czeka, kiedy mnie wyrzucić z klanu. Oczywiście, że się nie pogodziła. Nie mogła i nie miała jak.
- Tak. Pogodziłam się. - skłamała. Skoro i tak zaraz wylecę z klanu, to jaka to różnica, czy będę kłamać, czy nie? Poczuła pulsowanie w czaszce. Dotknęła łapką skroni.
- Świetnie. Czy… wszystko w porządku? - zapytała. Oczywiście, że nic nie jest w porządku! Nie mogło być. Zacisnęła szczęki z bólu i zabrała się do jedzenia. Pomiędzy kęsami odpowiedziała:
- Tak. Wszystko w porządku. - pisnęła. Niemożliwe, żeby Szakala Gwiazda jej uwierzyła. Wydawała się być uspokojona. Czyli albo kłamała, albo była nienormalna.
- O czymś jeszcze chcesz mi powiedzieć? - zapytała. Nocka wiedziała, że liderka próbuje być miła. Być może to były przeprosiny za to, co zrobiła wcześniej. Jednak byłaby ostatnią osobą, której chciałaby coś powiedzieć. Odkąd pamiętała, Szakali Szał budziła w niej szacunek i respekt. A teraz… czuła, że ją zawiodła. Chociaż teraz nie czuła potrzeby, żeby być lubianą. Nie czuła potrzeby na nic.
- Nie, dziękuję pani. - odpowiedziała słabym głosem. Nie chciała przy niej zemdleć. To byłoby totalne upokorzenie. Szakala Gwiazda wydawała się zdziwiona jej słowami. Może chciała jeszcze coś powiedzieć, a może wolała nie mówić nic. Patrzyła się zmęczonymi oczami w jej ślepia. Zawsze lubiła się wspinać na drzewa. Zastanawiała się, jak to by było, gdyby po prostu z jednego skoczyła. Poleciałaby w dół i napotkała nowe życie. W Klanie Gwiazdy skończyłyby się jej męczarnie. W końcu Szakala Gwiazda zaczęła mówić:
<Szakala Gwiazdo?>
[593 słów]
[Przyznano 23%]

Od Listkowej Łapusi CD. Puszystego Niedźwiadka

Sortowała zioła. To było jedno z jej ulubionych zajęć. Lubiła się zajmować roślinkami. Lepsze od tego oczywiście było używanie ziół, ale obecnie nikt nie był chory, więc musiała robić to. Usłyszała kroki na kamiennej podłodze legowiska medyków. Z tunelu wynurzył się Puszysty Niedźwiadek.
- Listkowa Łapusio! - zawołał, a następnie kiwnął głową do Pluskającej Rybki i Kumkającej Żabki. Od razu podbiegła do ojca. - Wiem, że jesteś zajęta, ale nie chciałabyś się wybrać na spacer? Siedzenie cały dzień w jaskini jest niezdrowe. Trochę słońca Ci się przyda.
- Tatuś! - zawołała najpierw, przytulając się do niego. Dopiero potem odwróciła się do mentorek, a gdy te powoli pokiwały głową, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Spacerek! To bardzo dobry pomysł, tatusiu. Chodźmy. - miauknęła i w podskokach wybiegła z tunelu. Zrównała swoje kroki z tempem Puszystego Niedźwiadka.
- Jak się masz, Listkowa Łapusio? - zapytał kocur, gdy wyszli z obozu. - Wszystko u Ciebie dobrze? - w jego głosie słychać było opiekuńczość i troskę. Kotka uśmiechnęła się zadowolona, że tata tak o nią dba.
- Oczywiście, że tak! Wszystko dobrze. - miauknęła, przysuwając się bliżej do Puszystego Niedźwiadka. - Ostatnio bardzo dobrze mi idzie z ziółkami. Już prawie w ogóle się nie mylę! Prawie. - powtórzyła nieco zmarkotniała.
- Ostatnio, jak przyszedłem w odwiedziny, to bardzo dobrze Ci szło. - stwierdził kocur, a na jego słowa Listkowa Łapusia znowu się szeroko uśmiechnęła. - Wiedziałaś, co zrobić ze zwichniętą łapą. No i zauważyłaś moją kontuzję. Masz dobre oko.
- Dzięki, tatusiu! - powiedziała radośnie. - A, właśnie, bawiłeś się już dzisiaj w berka? Bo ja jeszcze nie.
- Ja też nie. - oznajmił ojciec.
- No to, pobawmy się, jak wrócimy do obozu. Albo od razu tutaj, gdzie jesteśmy. - wskazała ogonem las, do którego doszli. - Ogólnie uważam, że nowe zasady są super! Przecież zabawa w berka jest bardzo ciekawa! A nasze nowe imiona są bardzo ładne. Uważam, że Listkowa Łapusia pięknie brzmi. Puszysty Niedźwiadek też! Nie obraź się, ale chyba jest lepsze od Niedźwiedziej Siły. Mamusia jest bardzo pomysłowa. A Ci się nowe zasady podobają? - spytała tatusia o zdanie.
<Puszysty Niedźwiadku?
[322 słowa]
[Przyznano 12%]

Od Lew CD. Rozżarzonego Płomienia

 Poczuła dumę, gdy dziadek zwrócił się do niej, tylko do niej. Nie miała zamiaru zawodzić swoich przodków, chciała pielęgnować rodziną tradycje w postaci traktowania kotów bez rudego w sierści jak zwykłe popychadła. Będzie pielęgnować dziedzictwo Piaskowej Gwiazdy starając się przypomnieć o nim każdemu rudemu kotu, który zbłądził, jak i tym którzy przez tą paskudną Kamienna Gwiazdę siedzieli samotnie w ukryciu ze swoimi poglądami, bojąc się wygnania. 
— Nie zawiodę dziadku! — oznajmiła radośnie z błyskiem w oczach — Piasek i Iskierka też nie zawiodą! — powiedziała w imieniu swojego rodzeństwa, po czym spojrzała się to na jedno, to na drugie kocię pomiędzy którymi siedziała — Prawda? — wolała usłyszeć potwierdzenie z pysków swojego rodzeństwa
— Prawda! Ja również nie zawiodę dziadku! — odezwała się radośnie Iskierka, po czym również spojrzała na kocurka, który przez dłuższą chwilę siedział cicho — Piasek?
Lew, Iskierka jak i również ich dziadek, Rozżrzarzony Płomień wpatrywali się w kremowego kocurka, który przeskakiwał wzrokiem po każdym z nich. 
Lew już miała zganić brata, pytając się na co on tak właściwie czeka, lecz w końcu z jego pyszczka padło zdanie, na które czekali.
— J-ja też nie zawiodę!
— Widzisz dziadku, możesz na naszą trójkę liczyć!  
Staruszek uradowany słowami wnucząt kontynuował opowieści o swej babce. Lew nie przeszkadzało, że czasami ten się powtarzał. To nawet lepiej. Zapamięta z dokładnością wszystkie szczegóły z życia przodkini i już się postara, by Piasek był taki sam jak ona — jak Piasek. Po skończonej opowieści, kocięta jeszcze kręciły się po legowisku starszych, zasypując pytaniami innych rudzielców, którzy nie jedno w swoim życiu widzieli. Lew od dłuższej chwili z obrzydzeniem przyglądała się czarnemu kotu, jak jej dziadek wcześniej nabąknął, matce Różanej Przełęczy. Starsza wyglądała tak żałośnie, dodatkowo to jej ohydne czarne futro! Phi. Że też z kimś takim jej dziadziuś musiał dzielić przestrzeń.
— Dziadku, dziadku — zawołała podskakując w jego kierunku. Każdy jednak jej ruch był przemyślany, by prezentowała się jak najlepiej, a nie jak głupie niezdarne kocię — Wspominałeś coś o zdrajcach krwi. Z jednym chyba miałam okazję rozmawiać wiesz. Nazwa się chyba Lisi... Ogon? Jakoś tak. Taka ruda kotka, co ma tak dziwnie rude futro rozmieszczone na ciele — wyjaśniła wskazując łapką po sobie, gdzie właśnie znaczenia u kotki są bardziej widoczne — Jak jej zwróciłam uwagę, żeby nie rozmawiała z nierudym, to patrzyła się na mnie tak dziwnie. Ten nierudy to był podobno jej brat! Ohydne mieć za brata nierudego! Bleh! Ale chyba jej przemówiłam do rozsądku, a przynajmniej mam taką nadzieję i już nie będzie się z nim zadawać. — uniosła swój pyszczek ku górze zadzierając nosa,po czym smętnie dodała — Martwię się, jednak że może komuś powiedzieć o mojej rozmowie z nią. Może nawet i liderce.  A mama powiedziała, że jeśli tak będę pokazywać publicznie niechęć względem nierudych to mnie zabiorą od niej — szepnęła starszemu, nie chcąc by jakiś wstrętny kot nie podsłuchał ich i nie wykorzystał tej informacji — Czy to prawda? Mogą to zrobić?

<Dziadek?>

Od Gęsiego Wrzasku DO Szakalej Gwiazdy

 Kunia Norka chyba od zawsze działała mu na nerwy, względem kotki czuł wręcz chorą nienawiść i na każdym kroku życzył jej jak najgorzej. Za czasów Mrocznej Gwiazdy liczył, że ten nareszcie rozwalił jej łeb o kamień, a problem się nareszcie skończy.
To jednak nie nadeszło, mimo iż kocur wesoło chodził kablować na nią za byle pierdołę. Doprowadzało go więc to do szału, aż coś drażniło go pod skórą. Pod tym względem był wściekły na teścia, chociaż rozumiał, że ten nie chciał robić sobie dodatkowych problemów z… plebsem.
Tak, bo inaczej reszty klanu wilka nie szło nazwać. Plebs, obślizgłe robaki, lisie łajna. Nic niewarta wronia strawa, która służyła jako mięso armatnie, byleby kult mógł funkcjonować dalej.
— Hm… zabawne~ — wymruczał, wbijając wzrok w leżącą u jego łap mysz. Małe zwierzątko, pozbawione życia zostało już przez kocura nadgryzione z lekka. Kawałek po kawałeczku mysz znikała, pozostawiając po sobie kości.
Gęsi Wrzask jadł, bo musiał, mięso myszy już dawno przestało mu smakować, podobnie co to, które należało do ptaków. Ledwie przechodziło mu przez gardło, dostarczając potrzebnych wartości odżywczych.
Oblizał pysk.
Dawno nie byli polować na samotników-
Eh, cóż, musiał być cierpliwy. Znudzone ślepia wodziły po kotach, które przechadzały się po obozie, czy też wymieniały najnowszymi plotkami, czyszcząc futra. Nastawił uszu, gdy niewyraźny, czarny kształt z gorzkim szlochem wpadł do obozu, niemal desperacko dopadając do Kuniej Norki, która konsumowała swój posiłek.
Obrzydlistwo.
Nocna Łapa była idealnym przykładem słabego ogniwa, które dopuszczone do ważniejszej roli, wszystko by zepsuło. Cieszył się, że jego była uczennica miała na tyle oleju w głowie, by przekonać swoją matkę, aby ta nie mianowała czarnej uczniem medyka.
No właśnie. Uczeń Medyka.
Ślepia kocura błysnęły z zadowolenia i pychy.
Klan nie miał asystenta ani ucznia medyka, może i liliowy opiekował się kultystami, lecz Kuna była… dosyć starą kotką, której w każdej chwili mógł zdarzyć się wypadek. Klan mógłby się buntować, gdyby doszło do tragedii, a nie zostałby ktoś na jej zastępstwo.
Otrzepał ciało z kurzu. Pora było naprawić to i owo.
Łapa za łapą, krok za krokiem. Szedł dumnie niczym paw przez obóz, czując na sobie kilka znienawidzonych spojrzeń. Wiedział, że pośród plebsu nie jest lubiany, acz starczyło mu uznanie członków kultu do szczęścia.
Do legowiska lidera wpadł niemalże jak do siebie, rzucając tylko “to ja” od samego progu. Pierwsze, co zobaczył, to dzieciaki Szakal, które niedawno tu przeniosła oraz… tą paskudną kocią skórę. Nie było to ani trochę ładne, wręcz wyglądało tak, jakby zdarli to w pośpiechu z jakiegoś wypłosza. Że też to przyjęli… Bleh.
— Sprawę mam — miauknął chłodno, przenosząc wzrok na liderkę. Ta jednak była przyzwyczajona do jego dosyć… paskudnego obycia, więc nawet ani drgnęła. — Więc pozwolisz, że… cupnę sobie — mówiąc to, przysiadł niedaleko wejścia, odganiając od siebie smrody, które zaciekawione, natychmiast chciały do niego przyleźć. — Weź je… ode mnie. Fuj — burknął, odsuwając jakiegoś zasmarkanego od płaczu dziecioka. Na mroczne duchy, zaraz puści bełta.
— Jaka sprawa? — Szakal uniosła brwi ku górze. Chyba ją zaciekawił, kocur wiedział, że złota nie była głupia. Dobrze wiedziała, co się dzieje w klanie a jego chęć do zrobienia czegokolwiek z burą, znała od bycia uczniem. — Czyżby chodziło o naszą medyczkę?
— Jak miło, że zgadłaś — zaśmiał się cicho, oblizując pysk z resztek kawałków jedzenia. — Nie muszę się kłopotać, heh. W każdym razie dobrze wiesz, jak ta… — przeniósł wzrok na bachory, które znowu próbowały do niego podejść. Skrzywił się. — Hm… oszczędzę sobie bluzgów przy dzieciach… Działa mi na nerwy, prawda?
— Gęsi Wrzasku, cały kult wie — kocica brzmiała rozbawiona, acz nadal zachowała powagę. No tak, w kulcie nie krył ani trochę swojej lekkiej niechęci do Kuny.
— Przychodzę więc z rozwiązaniem. Póki to coś jest na posadzie medyka, nie jesteśmy w stanie uczyć kolejnego pokolenia wiedzy medycznej. Jeszcze będzie im wciskać do łbów farmazony o tych jej uwielbionych gwiazdakch. Ponadto dobrze wiemy, jak leniwą medyczką jest. To jest przesada, że będąc wojownikiem, muszę leczyć inne koty! — warknął oburzony, uderzając ogonem o grunt. Położył uszy po głowie, odsłaniając zęby.
— Dlatego wpadłem na idealny pomysł. Zrób mnie głównym medykiem, będę miał władzę nad tym bluźniercą. Nie będzie mogła wbijać bzdur do głowy kolejnemu pokoleniu, a gdy któryś z kultystów postanowi iść tą ścieżką, będę go uczył. Śmiem nawet twierdzić, że znam się na medycynie lepiej, niż ona — zamilkł na uderzenie serca. — Ponadto, będziemy mieć pewność, że ta parszywa larwa nie zaszkodzi kultystom, podając im coś złego. No i… jakbyś chciała kogoś usunąć… Chyba nie muszę mówić, kto uczył mnie trujących mieszanek. Znam się na nich jak nikt inny… — podrapał się po swojej klatce piersiowej, oglądając przy tym ostre jak brzytwa pazury.
— Więc, jak będzie? Mamy tylko jednego medyka a Kuniej zawsze może zdarzyć się wypadek... — wymruczał, świdrując morskimi ślepiami przywódczynię. — Nie, żebym jej groził, ale... wiesz, jak jest.

< Szakal? >

Od Gęsiego Wrzasku do Chłodnego Omenu

 Pora Zielonych Liści była naprawdę piękna, jedna z jego ulubionych, do tego nie musiał babrać się w kociej krwi, którą zdecydowanie trudniej było wyczyścić. Rozbawiony, upadł na ziemię, tarzając się po trawie. Znów spędzali czas z Chłodnym Omenem, wolni od trosk czy obowiązków, które nakładał na nich teść.
Teraz mieli spokój, którym mogli się cieszyć tylko we dwoje. Daleko od spojrzeń tych, którzy im zazdrościli tak cudownej relacji.
Przyparty do gruntu, nawet nie oponował.
~*~
Wcisnął nos w ciepłe, miękkie futro, które pachniało lasem. To właśnie w nim uwielbiał. Nie ważne, jak paskudną robotę wykonywał, Chłód nadal nosił na sobie woń świeżej trawy, liści oraz żywicy płynącej po korze drzewa.
— Hm?
— Nic, nic, Chłodzie — wymruczał, przymykając ślepia. Słońce muskało mu futro na policzkach swoimi promykami. Nikt im nie przeszkadzał, byli sami — Po prostu cię kocham — szepnął, splatając razem ich ogony.
Zdecydowanie polubi wspólne noce w borsuczych norach.
~*~
Wpatrywał się w niego na tyle długo, że Chłodny Omen poruszył zaciekawiony wąsami, odwracając pysk w stronę partnera. Ten szybko odwrócił łeb, jakby nigdy nic się nie stało. Rudy nie dawał jednak za wygraną, podszedł bliżej, dotykając jego boku.
Gęś przymknął ślepia, skupiając się na marszu.
Szli zabijać, nie flirtować czy urządzać sobie romantyczne schadzki. Nie teraz.
Cichy śmiech otarł się o jego uszy. Liliowy wojownik podniósł łeb.
Ponownie wbijał w niego swojego morskie ślepia.
~*~
Zamknął ślepia, gdy ciało teścia było zasypywane piaskiem. Łzy cisnęły się do jego ślepi niczym oszalałe, wiedział jednak, że przywódca nie chciał, by ten ryczał za nim jak jakaś wątła baba.
Przycisnął się mocniej do boku Chłodu, który ani drgnął, jakby wprowadzony w trans. Otarł się o jego bark, obserwując, jak łza spływa po białym futrze.
Będzie przy nim. Do końca.
~*~
Droczył się z nim, znowu. Miał tego dosyć. Chłodny Omen dobrze wiedział, jak takie zagrywki wkurzają. Ostatnim razem nagrabił sobie za to wszystko, tym razem też mu się zbierało.
Niezadowolone warknięcie opuściło pysk pointa, lecz dla rudego nawet nie było nawet straszne. Znali się od dzieciaka niemalże, spędzali każdą wolną chwilę wspólnie. Chłód doskonale wiedział, jak pociągnąć za sznurki, by Gęś mu uległ.
— Tylko bądź ostrożny… — poprosił cicho, pozwalając partnerowi przesunąć szorstkim językiem po jego policzku. — Wiesz, jak Sosna jest na ciebie cięta…
— Będzie dobrze, nie panikuj — mówiąc to, złapał go za ucho.
Mimo wszystko kocur nie był tego taki pewien.
~*~
Pożar. Wszędzie ogień trawiący to, co znał. Głos uwiązł mu w gardle, gdy jego ukochany skoczył między czerwone języki. Miał ochotę kopnąć go za to w łeb. Niewiele myśląc, ruszył za nim.
— Uciekaj stąd! To niebezpieczne!
Kocur zamrugał ślepiami, jakby nie dosłyszał.
— Powiedział największy debil klanu! Jeśli myślisz, że poz- — urwał. Przerwano mu.
Chamsko. Brutalnie. Gwałtownie.
— Wrócę, zanim się obejrzysz, będę przy tobie — przez uderzenie serca zobaczył lekki uśmiech na tym szpetnym pysku. — Kocham cię.
— Obyś miał więcej szczęścia, niż rozumu — liznął go po pysku, nim uciekł w bezpieczne miejsce.
~*~
Byli bezpieczni. Widząc zabrudzone sadzą i popiołem futro, nawet się nie zastanowił. Ruszył przed siebie niemalże ze łzami w oczach. Przylgnął do boku kocura, rzucając bluzgami.
Ciągle i ciągle aż nie przerwał mu szorstki język przejeżdżający po jego czole.
— Ty jebany debilu… — warknął, oddychając ciężko.
Stykali się klatkami piersiowymi, wtuleni w siebie wzajemnie.
Czuł na sobie większość oczu.
I miał to w dupie.
~*~
Znowu mieli czas dla ciebie, gdy większość rzeczy wróciła do normalności. Stara, borsucza nora stała się ich azylem. Miejscem, gdzie mogli chodzić tylko we dwoje, bez obaw, że ktoś im przeszkodzi.
Gęsi Wrzask zdecydowanie mógł nazwać się szczęśliwie zakochanym. Myślał o nim, niemalże codziennie, jak będzie wyglądała ich przyszłość, jak się zestarzeją…
— Hej… znowu odpłynąłeś… — mruknął Chłód, wylizując jego futro do czysta, po spędzeniu czasu sam na sam. — Co tak cię trapi?
— Twoja szpetna morda — odparł buńczucznie, nadymając policzki. Odsunął się, uderzając partnera w pysk. Niech się broni, dziad jeden.

< Chłód? >

Od Świtu CD Poranek

 Brzask padł “martwy” niczym kłoda zaledwie po kilku ciosach. Uradowana Świt wypięła dumnie klatkę piersiową wraz z siostrą, pokazując swoją władzę nad pokonanym bratem.
— Kolejny wróg pokonany, Irgo! Kolejny jednak już się czai w cieniu! — wykrzyknęła Poranek-Mroczna Gwiazda, wypatrzywszy ich kolejny cel, który stanowiła obserwująca wszystko z boku Zmierzch.
Złota koteczka napuszyła się, niemalże z marszu dopadając do Zmierzchu, która spodziewawszy się ataku, zareagowała niemalże błyskawicznie. Świt oberwała w bok od siostry, upadając na ziemię. Dociśnięta przez niebieską do ziemi, zaczęła wierzgać łapkami, wrzeszcząc, jakby ją ze skóry obdzierano.
— P-pomocy Mroczna Gwiazdo! Pomocy! — stęknęła, próbując zrzucić z siebie najmłodszą z miotu. Na całe szczęście, Mroczna Gwiazda przybiegła na pomoc Irgowemu Nektarowi, uwalniając ją spod łap wroga.
— Nie martw się Irgo, razem nic nas nie zatrzyma!
— Ojej! Mój bohaterze! 
— Nie czas na wdzięczności, moja droga! Mamy węża do pokonania! — zawołała Poranek aka Mroczna Gwiazda, wskazując łapą na ogon Bieliczego Pióra, który poruszał się co jakiś czas przy ruchach ciała kotki. 
— Zatem do ataku! — wykrzyknęła koteczka, rzucając się na ogon przybranej matki. Bielik nawet nie zareagowała, a przynajmniej tak sądziły dzieciaki. W rzeczywistości kocica widząc, co koteczki planują, poruszyła ogonem inaczej. Tak, by swoim ruchem przypominał on właśnie rzeczonego gada. — Tylko żeby nas nie ukąsił! — pisnęła, podskakując, gdy “wąż” prawie ją dotknął. 

< Poranek? >

Od Świtu do Pierzastej Łapy

 Zakazy były zdecydowanie czymś, co młodej zdecydowanie przeszkadzało. Nie rób tego, tamtego, siamtego ble ble ble. Niezadowolona Świt obserwowała ukradkiem, jak jej matka zajęta czymś, nawet nie zwraca uwagi na najstarszą córkę.
Ta głupia Jutrzenka czasem się jednak do czegoś przydawała, swoim rykiem doskonale odwracała uwagę od złotego futra, które jak tylko nadarzyła się okazja - czmychnęło z legowiska liderki, przedzierając się szlakiem między zaspami śniegu.
Nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić, jednak wiedziała, że z pewnością nie chce wiecznie siedzieć w norze matki. No ile można było? Owszem, Brzask, Poranek i Zmierz byli idealnymi kompanami siania chaosu, jednakże Złota potrzebowała w życiu czegoś nowego. Bo na łeb można dostać.
Jej celem do dręczenia został niejaki Pierzasta Łapa, od którego matka kazała trzymać się z daleka. Dokładniej od niego, jego siostry i całej rodzinki młodego ucznia. Liderka nie wyjaśniła tego zbyt dokładnie, po prostu powiedziała, że nie są oni odpowiednim towarzystwem dla niej… że mogą wcisnąć jej brednie do głowy.
Tylko właśnie, jakie brednie?
Świt tego nie rozumiała ani trochę.
Uczeń zajęty posiłkiem, nawet nie zwrócił uwagi na małego koczkodana, który jak gdyby nigdy nic usiadł przed nim, wyczekując odpowiedniego momentu.
— Um… nie powinnaś być w legowisku matki? — czarny skrzywił się nieznacznie, przenosząc wzrok na kociaka. Świt obruszyła się na jego słowa. Była już na tyle duża, że sama o siebie umiała zadbać! — Pewnie cię szuka.
— Mama mówi, że jesteś be. A twoja siostla ciągle lycy. Dlaczego? — przechyliła główkę w zaciekawieniu. — Cemu mama was nie lubi? — powtórzyła, tak dla pewności. W razie jakby ten był głuchy albo głupi.

< Pierzasta Łapo? >

Od Mglistej Zatoki (Mglistej Gwiazdy) CD. Nastroszonego Futra

— Był, był. Nabiorą wprawy. A taki przyjacielski pojedynek jest dobry. Co tak się zamartwiasz? — Spojrzał na nią. 
— Martwię się o Wodnikową Łapę — wymiauczała w miarę ściszając ton by uczeń tego nie słyszał, był na szczęście zajęty walką. — Rozmawiałam z nim trochę. 
— No i? Co to ma wspólnego z treningiem? Boisz się, że nie da rady, popłacze się czy coś? — Nie rozumiał o co się rozchodziło siostrze, a ona dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Sposób myślenia Nastroszonego Futra był często bardzo... prostolinijny.
— Nie uważam, że nadaje się na wojownika. Chociaż jego nastawienie nieco się poprawiło nadal musi pracować nad sobą — wyjaśniła w miarę możliwości kocurowi, który wlepiał w nią swój zaciekawiony wzrok.
— Jak nie wojownikiem to kim będzie? Medycy są już za bardzo obłożeni — zauważył.
Obserwowali zmagania dwójki w skupieniu. 
— Właśnie to mu starałam się wytłumaczyć, mam wielką nadzieję że to zrozumiał. 
Tymczasem Wodnik zdążył upaść na ziemię pod uciskiem drugiego terminatora.
— Daj mu czas. Ha! Skrzecząca Łapa wygrał! Dobrze! — Nastroszony podszedł do swojego ucznia, tarmosząc go po głowie. 
Tak szybko? Aż sama się zdziwiła, szybko jednak się opamiętała i podeszła do Wodnikowej Łapy. 
— Jestem z ciebie dumna mimo wszystko, jeszcze trochę i staniesz się wojownikiem — Uśmiechnęła się do niego ciepło na co kocur odpowiedział podobnym uśmiechem. 
— To co? Teraz polowanie? — rzucił propozycję, zastanawiając się nad kolejnymi krokami w ich programie zajęć. 
— Wydaję mi się, że to dobry pomysł — Zgodziła się. Następnie wyznaczyła uczniowi zadanie. Jej brat również powiedział Skrzekowi, by coś upolował, po czym trącił swoją siostrę barkiem, odwróciła się w jego kierunku.
— I jak ci się podoba bycie mentorką? 
— A nie jest źle, spełniam się całkiem nieźle w tej roli. Aż nie mogę się doczekać jakiego ucznia dostanę w przyszłości — miauknęła pełna zafascynowania. 
— Już marzysz o kolejnym? — Zamrugał zdziwiony. — Najpierw tego skończ szkolić. 
— Czemu nie? Czasem można sobie pomarzyć, z resztą Wodnik już niedługo zostanie mianowany, nie jestem w stanie więcej go nauczyć. 
— To u mnie podobnie sprawa ma się ze Skrzeczącą Łapą. Wierzę, że niedługo będzie mianowany. Widziałaś jak walczył. To moja zasługa — pochwalił się niezbyt skromnie.
Kocica obróciła oczyma, rzucając bratu lekki uśmieszek.
— Widziałam i muszę przyznać braciszku, że jestem pod wrażeniem — Uśmiechnęła się pod nosem, następnie objęła łapą ramiona kocura i zaczęła targać mu sierść na łbie. 
Ten zaś wydał z siebie zaskoczony pisk. 
— Ał! Znowu? Już nie jestem dzieckiem, Mgiełko! — rzekł oburzony. 
Uczniowie zerknęli w ich kierunku zaciekawieni. Puściła kocura słysząc jego błagalny jęk. 
— No dobrze, dobrze — Rzuciła mu ciepłe spojrzenie. — A wy co? Mieliście polować! — zauważyła. Uczniowie aż z przerażeniem skinęli łbami widząc jej ostry wzrok i uciekli w poszukiwaniu ofiar.
Niebieski kocur otrzepał się, mierzwiąc jeszcze bardziej swoją sierść. Gdy ta zwróciła uwagę uczniom, skorzystał ze sposobności, że ci zniknęli im z widoku i sam rzucił się na srebrną, przewracając na ziemię. 
— Ha. Nie spodziewałaś się tego, co? — zaśmiał się, czując jak kącik pyska mu drży. — Tęsknie za tymi czasami... Gdy wędrowaliśmy. Świat zdawał się wtedy lepszym miejscem... 
Uśmiechnęła się lekko pod nosem, lecz jej mina szybko spoważniała. Podniosła się z ziemi i otrzepała. 
— Zdawał się, to prawda. Nigdy jednak taki nie był. — Westchnęła. 
Skinął łbem, skierowali kroki dalej, by mieć młodzież na oku. 

<Nastroszony?>

Od Sówki

Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Jej ojciec i przyjaciel zostali wygnani. Nie wiedziała, co zrobić. Nie wierzyła w wiarę w Owocowym Lesie, ale nie chciała, aby cokolwiek takiego się stało. Nie chciała walki, wylewu krwi. Gdy widziała jak Mniszek i Żbik opuszczają obóz, pod okiem wojowników, chciała za nimi biec, pójść z nimi, ale Jarząb ją zatrzymała. Albinoska wyglądała na strasznie smutną i przerażoną. Jej partner i uczeń zostali wygnani. Teraz została sama z córką. Po dniu albo dwóch Sówka dowiedziała się, że jej ojciec umarł. Nie żył. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież jeszcze kilka dniu temu z nim rozmawiała, śmiała się i cieszyła jego obecnością. A teraz? Był gdzieś, poza jej zasięgiem, był duchem. Agrest wprowadził nowe zasady, które podobno miały zwiększyć bezpieczeństwo w Owocowym Lesie. Miała po prostu dość. 
- Hej, wszystko dobrze? - zapytał czyiś głos.
- A może być dobrze? - odpowiedziała pytaniem na pytanie uczennica - Mój ojciec umarł, przyjaciel został wygnany i jeszcze zmienią mi mentora! Nic nie może być "dobrze" - syknęła. Chyba pierwszy raz w życiu zachowywała się, jakby cały czas była zła i smutna. Kot, który do niej mówił, ewidentnie nie chciał odpuścić. A tym kotem była Jarząb. Albinoska usiadła obok córki i obserwowała ciemniejące niebo. Siedziały tak w ciszy, dopóki na niebie nie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
- Może poopowiadać ci o gwiazdach? - zapytała Jarząb i zaczęła swoją historię. Gwiazd na niebie było coraz więcej. Sówka słuchała jak zaczarowana. 
- Mniszek też lubił słuchać o gwiazdach. Żbik też, a przynajmniej nie narzekał - powiedziała albinoska w pewnej chwili. Sówka pokiwała smutno głową. Nie chciała znowu o tym wszystkim słuchać. I wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Pożegnała się i pobiegła do swojego legowiska.

***

Kolejnego dnia wstała wcześniej i poszła na poszukiwanie ładnego, dużego kamienia. Oczywiście poszukiwanie odbyły się w obozie, bo sama nie mogła z niego wychodzić, przez nowe zasady panujące w Owocowym Lesie. Chciała zrobić coś, by zawsze pamiętać o Żbiku. Po znalezieniu odpowiedniego kamienia odcisnęła na nim swoją brudną łapę, tak by od tego, co znajdowało się na łapie, został ślad. Gdy to zrobiła pobiegła do Jarząb.
- Mamo! Mam pomysł - powiedziała i zaczęła tłumaczyć plan. Albinoska ucieszyła się z pomysłu córki, lecz zastanawiała się nad jednym:
- A co z Mniszkiem? 
- Mniszek żyje - oznajmiła Sówka. Miała nadzieję, że skoro żyje, jeżeli żyje, to wróci do Owocowego Lasu. Przecież to jego dom! Ma tu rodzeństwo i żył tu od początku. Z zamyślenia wyrwała Sówkę Jarząb i po chwili razem wyszły z obozu. A bardziej wyszłyby gdyby nie te nowe zasady od bezpieczeństwa. Uczeń może opuścić obóz, tylko w towarzystwie minimum dwóch mianowanych kotów. Musiały znaleźć jeszcze jednego kota. Zaczęły rozglądać się po obozie. W pobliżu kotek przechodziła Winogrono, więc Jarząb postanowiła spytać się, czy nie chce z nimi iść. Winogrono na szczęście się zgodziła i wszystkie trzy kotki wyszły z obozu. Sówka poprowadziła kotki w stronę Konającego Buku. Gdy były już blisko tego starego, zniszczonego drzewa, który robił most nad rzeką, na ich drodze pojawiło się piękne duże drzewo. Miało wiele wystających korzeni, a gałęzie były bardzo rozłożone i długie. Czekoladowa kotka uznała, że to drzewo będzie odpowiednie. Podeszła do korzeni, odgarnęła z nich śnieg, który powoli zaczynał topnieć i położyła kamień, z odciskiem swojej łapy. Po chwili ciszy pobiegła do jednej ze swoich kryjówek na liście, która była niedaleko i zabrała stamtąd jednego z ostatnich liści, które przetrwały Porę Nagich Drzew. Był czerwono-brązowy i był to liść jabłoni. Sówka położyła liść przy kamieniu i usiadła obok matki, obserwując swoją małą budowlę, która miała na celu przypominanie jej o Żbiku.

[587 słów]
[Przyznano 23%]

Od Gwiazdnicy CD. Bławatka

Gwiazdnica nie była raczej typem porannego ptaszka, więc to, że obudziła się tak wcześnie, było jakąś specjalną okazją. Takie stwierdzenie było prawdą, gdyż Mrówka wydała na świat malusieńkie dzieciusie. Była tak podekscytowana, że energia z niej wręcz buchała. Co prawda było już po porodzie, no delikatnie się spóźniła, jednak miała dobrą wymówkę. Musiała się jakoś przyszykować, za czym ma na myśli zmotywowanie się do pobudki, przeczołganie się do sterty, by nie iść z pustym żołądkiem do żłobka i przy okazji dać świeżej matce coś do schrupania. Teraz, przed wejściem do kociarni myślała, co by powiedzieć, by nie odwalić żadnej głupoty. 
Wdech, i wydech.
Wparowała energicznie do żłobka, zastając tam uśmiechniętą złotą kotkę i dwie malutkie paróweczki. Liliowa wydała z siebie ciche „Awwww!!!” podchodząc bliżej Mrówki. Położyła przed nią zdobycz, na co złota kiwnęła w podzięce, patrząc na uczennicę z uśmiechem. Do jej ucha dobiegły cieniutkie, niezadowolone piski czarno białego bąbelka. Maluszek otworzył malusieńkie patrzałki, najwyraźniej szukając czegoś. Przez chwilę stała w ciszy, zaraz niepewnie zapytała się matki malucha.
— Mogę go pogłaskać? — Na to pytanie Mrówka wybuchła śmiechem. Gwiazdnica nie do końca rozumiała, czemu kotkę to rozśmieszyło, ale posłała jej uśmiech. Złota po minucie zebrała się na odpowiedź, chociaż towarzyszył jej śmiech.
— Możesz… — odpowiedziała cicho, na co uśmiech point tylko się poszerzył. Liliową łapą delikatnie przejechała po główce dzieciśka. O mamciu był taki uroczy!
— Jak ma na imię? — spytała trochę pewniej, nie odrywając od kocurka wzroku.
— Bławatek. — Uśmiechnęła się Mrówka, również spoglądając na swoje dzieciątko. Wizyta u bobasków trwała dosyć długo. Dowiedziała się, że braciszek Bławatka nazywa się Goździk, a on był równie słodki co Bławatek. Wyszła ze żłobka z uśmiechem, pędząc do Traszki, by opowiedzieć jej wszystko.

***

Została stróżem. Szczerze nie było to takie złe. Nie musiała dużo harować, a jedynie sprzątać u starszych i w kociarni, utrzymywać porządek w obozie. Nie rozumiała, czemu każdy patrzył krzywo, jakby była jakimś odmieńcem. Nic nie rozumiała. Ta cała hierarchia według niej była bezsensu. Po co jakiś głupi podział na role, skoro miało się wojownika, który mógł pełnić kilka ról naraz? Nie było to łatwiejsze?
Jedyny fakt, z którego była szczęśliwa to z tego, że dostała swojego podopiecznego. Miała ucznia! Został nim syn Mrówki i Perkoza, Bławatek. Czarno biały szybko pochłaniał wiedzę i nie musiała powtarzać mu tysiąc razy jednej zasady. To ułatwiało jego szkolenie. Dzisiaj postanowiła trochę mu powciskać o ataku. Miała świadomość, że raczej stróżowi na nic taka umiejętność, jednak musiała zadbać, by młody mógł się obronić, racja?
Wraz z Bławatkiem udała się więc do Owocowego Lasku, gdyż po „lekcji” może mu wcisnąć jeszcze troszkę kitu na temat Wszechmatki.
Gdy dotarli na miejsce, usiadła, dając uczniowi chwilę na oddech. 
— Więc dzisiaj wpadłam na pomysł… — zaczęła, odwracając wzrok. — Nauczę cię co nieco o walce i innych duperelach związanych z polowaniem, gdyż nikt inny tego nie zrobi. — Uśmiechnęła się, na co Bławatek tylko spojrzał na nią zdezorientowany. — Zaczynając od początku, pokażę ci teraz pozycję łowiecką, zobacz. Musisz… em tak dziwnie się rozciągnąć i mocno podnieść dupę do góry, widzisz? — Podczas jej dziwnej przemowy kucnęła w charakterystyczny sposób. Czarno biały podniósł jedną brew. — Teraz twoja kolej Bławatku! — mruknęła do niego z uśmiechem, czekając, aż uczeń powtórzy to, co ona.

<Bławatku? Twoja mentorka ożyła >:)>

[525 słów] 
[Przyznano 21%]

Od Bławatka

Wciągnął do nozdrzy zimne powietrze. Bławatek nie przepadał za zimą, ale dalej starał doszukiwać się w niej piękna. Niestety, na razie bezskutecznie. Może i było romantycznie, ale na czas obecny niezbyt go to obchodziło. W większości zima zabierała członków klanu, chowała zwierzynę do norek i sprawiała, że owocniaki drgały wychudzone na patrolach łowieckich starając się znaleźć cokolwiek co mogłoby wykarmić klan. Zdecydowanie pomagała duża ilość ptaków które przylatywały na zimę, ale i tak były one małych rozmiarów i nie wystarczały nawet na młodszego ucznia. Westchnął cicho. Z jego pyszczka wydobył się biały obłoczek. Kocur odwrócił się od stosu zwierzyny, jednak zaraz po tym szybko do niego doskoczył, widząc przed sobą twarz Gwiazdnicy. Pisnął cicho.
 — Idziemy na trening — Miauknęła pogodnie, szturchając go łapą w kierunku wyjścia z obozu. 

***

Przemarznięty pomimo wczesnej pory dnia Bławatek, nieudolnie stawiał łapki na śliskich od zamarzniętej wody konarach. Gwiazdnica zdecydowanie nie była odpowiedzialną mentorką. Uśmiechnął się gorzko na tą myśl. Zazwyczaj starał się myśleć pozytywnie, ale zima wyciągała z niego wszystko co najgorsze. W zamyśleniu nieuważnie postawił krok na uginającej się pod nim gałązce. Na tyle nieuważnie, że runął całą masą ciała w dół. Kocur spadł prosto na plecy, podrywając w okół siebie biały puch. Niefortunnie łapą uderzył o wystający nad śnieżną kołdrę korzeń dębu. Kocur wykrzywił pysk z bólu i pisnął cicho. Dopiero wtedy liliowa pointka zauważyła swojego ucznia.
 — Och! Bławatku! Nie ociągaj się i wstawaj! — krzyknęła mu do ucha.
Niebieskooki jedynie pokręcił głową.
 — Boli mnie łapa.
Gwiazdnica westchnęła.
 — W takim razie wracamy — mruknęła nie kryjąc smutku. W końcu był to jeden z nielicznych treningów na które chodził Bławatek. 

[264 słowa] 
[Przyznano 10%]

30 lipca 2023

Wiosenne Dolegliwości!

  Nadeszła Pora Nowych Liści, a z nią kolejne dolegliwości!
Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Iskierka - wybicie barku
Gradowa Łapa - biegunka
Powiew - zatrucie pokarmowe
Zięba - zwichnięcie ogona


Klanu Klifu:

Wyjący Wilczek - niestrawność
Listkowy Bałaganik - skręcenie tylnej łapy
Nieśmiały Podgrzybuś - szkło w łapie
Ciemniusie Futerko - ugryzienie przez szczura
Uroczy Księżycuś - skręcenie tylnej łapy


Klanu Nocy:

Kotewka - bezsenność
Zajęcza Troska - użądlenie
Drozdowe Futro - skręcenie przedniej łapy
Poranny Ferwor - kolec w łapie


Klanu Wilka:

Różany Step - kleszcz
Błękitny Ogień - skręcenie tylnej łapy
Brzask - ból zęba
Jaszczurzy Syk - przegrzanie


Owocowego Lasu:

Kamyczek - infekcja ucha
Plusk - zranienie łapy/ogona
Brzoskwinka - szkło w łapie
Ważka - gorączka


Samotnicy i Pieszczochy:

Świetlik - skręcenie przedniej łapy
Jafar - odwodnienie


Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni :D


Klanu Klifu:

Promienista Łapa - biegunka > odwodnienie
Dzwonkowy Szmer - niestrawność > ból brzucha
Lisi Ognik - wybicie barku > sztywność kończyny
Świstakowa Łapa - skręcenie tylnej łapy > zwyrodnienie > sztywność stawu


Klanu Nocy:

Lecący Czas - gorączka > osłabienie i odwodnienie
Morelowa Łapa - wyczerpanie > zmęczenie
Szafirowy Blask - skręcenie tylnej łapy > zwyrodnienie
Błotnista Plama - kolec w łapie > infekcja
Jaskrowy Pył - użądlenie > infekcja > niemożność stawania na łapę



Klanu Wilka:

Sosnowa Igła - wybicie barku > sztywność kończyny
Jabłoniowy Sad - odwodnienie > omdlenia
Goryczkowy Korzeń - zwichnięcie ogona > zwyrodnienie > sztywność stawu




Owocowego Lasu:

Mrówka - ból głowy > osłabienie
Pasożyt - biały kaszel > zielony kaszel
Bławatek - wymioty > odwodnienie > omdlenia
Traszka - poparzenie części ciała w pożarze
Goździk - zwichnięcie ogona > zwyrodnienie > sztywność stawu



Samotnicy i Pieszczochy:

Szczekuszka - odmrożenie części ciała > brak czucia
Ryś - wybicie barku > zwyrodnienie > trudności z poruszaniem się



Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka wiosną.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu wiosny - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Wieczornej Łapy (Wieczornej Mary) CD. Chłodnego Omena

 Dlaczego jej własny ojciec myślał, że nawet odważyłaby się zaprzyjaźnić z jakimś zdrajcą? Trochę czuła się przez to urażona, nie miała pojęcia o tym jak małe zaufanie miał do niej Chłodny Omen. Naprawdę była już dojrzała a czuła się, jakby miała mu to przypominać na każdym kroku. Poza tym po co on nawet wspominał o jakichś znajomościach? Trzymała się jedynie z Sosnową Igłą dla rozrywki i gnębienia Tchórzliwego Kruka. Maksimum swojego czasu spędzała na samodoskonaleniu się a nie rozmawianiem z jakimiś dzbanami. Nikogo do niej nie garnęło, ona nie garnęła do nikogo i na tym koniec. 
- I tak się z nikim nie przyjaźnię, więc o to się nie martw.
- Dlaczego? Powinnaś poznawać koty i spędzać z nimi czas - mruknął, przyciągając ją do siebie łapą. To było dziwne jak na jej tatę, który wydawał się być nią rozczarowany na każdym kroku - No i... może zdobywać pierwsze zauroczenia?
- Zauroczenia?- prychnęła.- No chyba nie. Nie mam czasu na spędzenie czasu z innymi kotami. Są wyjątki, ale... Nie. Są ważniejsze rzeczy do roboty.
Naprawdę miałaby się lizać w wolnym czasie z jakimś kotem? Ktoś taki jak ona miałby się zniżyć do takiego poziomu? Chyba nie. Gdyby miała w tym jakiś interes to może, ale tak z własnej woli? I to jeszcze w kimś z jej klanu gdzie wszyscy tutaj potracili mózgi już w macicy? 
- Niby jakie? Szkolisz się tylko na wojownika. Później masz przecież czas na spotkania ze znajomymi.
- Z takim mentorem będę musiała się uczyć do nocy by cokolwiek zrozumieć! No i jak już mówiłam, nie mam znajomych, więc nici z tych całych spotkań.
Tak naprawdę nie było aż tak źle, racja, ćwiczyła dużo sama, lecz miała też czas na to by się zatrzymać w biegu dnia codziennego. Gdyby bardzo chciała, to mogłaby się umawiać na jakieś wyjścia z kolegami… Których nie miała.
- To czas by sobie jakichś znaleźć. I nie przesadzaj... Nauka nie jest wcale taka skomplikowana.
- Czas by znaleźć... Ta, prosto powiedzieć... Może ciebie wszyscy wokół lubią, skoro myślisz, że to takie łatwe... Z moim charakterem jest to dość trudne.
- Nie lubią, nie lubią. Zwłaszcza jak każe im się lać. - Rozciągnął się, przewracając na bok. - Mam kilku dobrych znajomych... Tyle mi starczy. Mało w jakim klanie wszyscy kogoś lubią, córeczko.
Uśmiechnęła się lekko. Tata był jakiś... Mniej obrażony. Kiedy ostatni raz powiedział do niej “córeczko”? Chyba wtedy, kiedy jeszcze była mała i nie zdążyła go zawieść. Może w końcu jej wybaczył głupoty? Byłoby fajnie, ponieważ miała już dość obserwowania jak każdy ma kija w dupie w kontakcie z nią.
- Masz rację. Nikt nie jest idealny.

<Chłód?>

Od Turkucia (Turkuciowego Skrzydła) CD. Nastroszonej Łapy (Nastroszonego Futra)

 *dawno temu*

Uśmiechnął się szeroko. Zabawy z Nastroszonym były o wiele lepsze od długiego siedzenia w żłobku. Tam nie dało się nic ciekawego robić. Mama jeszcze by była z niego niezadowolona, bo coś źle robił, a tego zbytnio nie chciał. Poza tym, Nastroszony był tysiąc razy ciekawszy niż Daliowy Pąk… On pokazywał mu różne ciekawe rzeczy, bez których na pewno by nie został wojownikiem. Ba, w ogóle by nie mógł się uważać za kota z honorem! To dzięki niemu odkrył jak być prawdziwym kocurem. 
- Jaką śmieszną minę zrobił!- zachichotał.
- Prawda. Była bardzo zabawna - przyznał mu rację, przez co był jeszcze w lepszym humorze. Potrafił już trochę myśleć jak jego idol!
- To teraz postrzelam trochę do kotów, a potem będę mógł pobić ją? Nasypię jej śniegu do mordy!- zaśmiał się, chwytając kolejną śnieżkę i celując w losowego wojownika. Nawet ich nie znał, ale patrzenie się na zdziwione koty, które dostają po łbie śnieżką, to było coś.
- Dobrze. Pozwolę ci na to. Przyda jej się takie orzeźwienie - zamruczał kocur, zaczynając wylizywać mokrą od śniegu łapę. Naprawdę nie rozumiał, czemu nie mógł już teraz być uczniem a Nastroszony jego mentorem… Codziennie by ciężko trenował przecież, więc co liderowi szkodziło już mu zrobić mianowanie? Cóż, musiał się pocieszyć zwykłymi zabawami. Jak jakaś katapulta trafiał w koty, do momentu kiedy śnieżka nie uderzyła w zastępcę. Rozdziawił pysk i schował się za Nastroszonym. Niestety jego plan, by uczeń robił za tarczę się niezbyt udał i kiedy podszedł Trzcinowa Sadzawka, szary się odsunął. Nie chciał siedzieć w żłobku przez kolejne kilka dni!
- Nie rzucajcie w koty śniegiem - powiedział tylko, mijając ich. Uf, całe szczęście, że nie kazał mu wracać do matki! Inaczej chyba by umarł z nudy. Zastępca ma chyba dużo spraw na głowie, więc dobrze, że nie zrobił im awantury, jeszcze by stracił czas… Chociaż kłótnię mógł teraz wywołać Nastroszony, który się zaczął na niego dziwnie patrzyć. No co, przecież niczego złego nie zrobił! No przecież nic takiego nie wyczynił!
- Uważaj trochę, mogłeś nas wkopać.
Położył po sobie uszy. Tak tak, dobre sobie! Po prostu strzelał śnieżkami, nikt nie powinien mieć o to pretensji! Był przecież tylko dzieckiem, racja?
- Prze-przepraszam, już nie będę w niego rzucać.
- Eh... Chodź do Paskudy - powiedział nagle, ku jego radości. Czyli mógł znowu kogoś pobić! Szkoda tylko, że znowu udawała, że uciekła.- Paskudo, wyjdź do nas. - zawołał szary.
- Paskudo, wyłaź!- krzyknął na nią, jednak kotka udawała, że jej nie było. Zasyczał wściekły. No co za gnida! Chciał zobaczyć jak kot reaguje na śnieg w buzi, a nie siedzieć tu i marznąć!
- Musimy ją wyciągnąć, chodź - westchnął uczeń wchodząc do środka i podchodząc do "śpiącej" - Paskudo, mówię coś do ciebie.
Kotka dalej leżała jak kamień, a oznaką, że żyje było lekkie poruszanie się klatki piersiowej i nerwowe drganie ogona. Z warknięciem uderzył ją w głowę, ale to nie podziałało. Czemu kociaki musiały mieć tak mało siły?! Gdyby miał trochę więcej mięśni, spuściłby jej taki łomot… Lubił przemoc i to nawet bardzo, dlatego nie mógł się doczekać tej rozrywki. Nastroszony wyciągnął kotkę z legowiska.
- Idź po śnieg - rozkazał mu, kładąc ją blisko białego puchu.
Wlepił wzrok w zaryczany pysk kotki i położył na chwilę na nim łapę. Mimo, że był młodszy, to był od niej potężniejszy! Powinna być zawstydzona tym faktem strasznie! Po chwili poszedł po śnieg i zgromadził kupkę obok kotki, którą znowu dopadła ta głupia trzęsawica.
- Dalej. Wpychaj go jej gdzie chcesz - zaśmiał się uczeń. Zachichotał i z agresją zmusił ją do otworzenia pyska. Wrzucił tam sporą ilość śniegu, a jej reakcja była... Wprost zabawna. Nagle zaczęła piszczeć i próbować pozbyć się śniegu, co niezbyt jej wychodziła. Ostatecznie skomląc zaczęła się wić, chcąc wrócić na posłanie. No jak to, tak szybko mieli kończyć? Całe szczęście Nastroszony nie miał zamiaru już sobie iść i mu pomógł. Przycisnął ją do ziemi, przez co jej ruchy już były trochę ograniczone.
- Paskudo, spokój. Bądź grzeczna, bo inaczej cię zleję.
Kotka zignorowała go i dalej się wyrywała. Korzystając z tego jak rozdziawiała paszczę, wepchał jej tam jeszcze więcej śniegu chichocząc i gapiąc się na wijącą się uczennicę. Może powinien wypróbować tą zabawę na siostrze? Z pewnością by jej się to spodobało. W końcu, to była świetna rozrywka. Nastroszony chyba też tak myślał, bo chichotał wraz z nim.
- Jedz, Paskudo, jedz - zachęcał kotkę.
Rozbawiony oblepił jej mordkę śniegiem, nie mogąc powstrzymać głośnego śmiechu. Można było sobie z nią robić to co się żywnie podoba, bez konsekwencji! To był dopiero czad!
- Patrz, wygląda jak szkarada! A jak się śnieg stopi to nie będzie widać różnicy bo i tak jest cała zapłakana!
- Prawda. Będę miał co lizać.
Ku jego zdziwieniu Nastroszony pocałował ją w policzek i zlizał śnieg ze łzami. Zaskoczony spojrzał na czyn kocura, ale jedyne co zrobił to znowu zaczął wpychać jej śnieg w mordę, słysząc jak ta dalej piszczy. Nie podobało mu się to, że się tak wyrywała... Powinna to lubić, przecież jej nie bili ani nic, a ta próbowała uciekać. Już nawet by mieć pewność, że ta gnida nie czmychnie nigdzie, szary się na niej położył i znowu pocałował.
- Nie bój się Paskudo. To fajna zabawa, doceń ją.
Trzepnął kotkę w pysk, by się nieco uspokoiła i dalej wpychał jej śnieg. Nigdy mu się to chyba nie znudzi, mógłby to robić dniami i nocami!
- Patrz jak się naje!

<Nastroszony?>

Od Stokrotki CD. Lew

Stokrotka patrzyła na dwie kotki z przerażeniem w oczach. Nie chciała nic zrobić Lew, nie chciała, aby coś się komuś stało. Myślała, że za to, że przewróciła jedną z rudych, będzie mieć karę, wymierzoną przez ich rodzinę. Po chwili strach zamienił się w zdziwienie, gdy kotki zaczęły mówić o jakiejś zabawie. Tłumaczyły zasady, które nie do końca podobały się Stokrotce. 
- Jak złamiesz tę zasadę to duchy z miejsca, gdzie brak gwiazd oderwą ci język... - powiedziała Lew i podeszła do Stokrotki, pokazując swoje małe ząbki.
- I sprawią, że przestaniesz widzieć - dodała siostra Lew, podchodząc z drugiej strony - A potem cię zabiorą do siebie. I będziesz jednym z duchów tułającym się na Martwym Szlaku. Więc lepiej się nas słuchaj, jeśli nie chcesz tak skończyć.
Stokrotka skuliła się i wysunęła kocięce pazurki. Nie chciała tak skończyć. W jej głowie pojawiło się bardzo dużo obrazów, przedstawiających jej śmierć. Starsze kotki patrzyły na nią, ze złowieszczym błyskiem w oczach. 
- A muszę się bawić..? - zapytała młodsza kotka, odsuwając się od rudych. 
- Oczywiście! Chyba nie chcesz by od razu Duchy z Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd po ciebie przyszły, prawda? - zapytała Lew. Stokrotka pokiwała szybko głową, przerażona perspektywą oderwanego języka, czy stracenia wzroku. Krzyknęła do Powiewu, że jednak nie chce się bawić i poszła za Lew i Iskierką. Usiadły obok ściany żłobka, bliżej ich legowiska. Zięby i Piaska chyba nie było, może to i lepiej? Kociak nie chciał, by znowu matka Lew i reszty jej rodzeństwa, zaczęła na nią krzyczeć. 
- Dobrze. Twoim pierwszym zadaniem będzie... - zaczęła Iskierka i rozejrzała się po żłobku. Zobaczyła kulkę mchu, należącą do jednego z rodzeństwa Stokrotki - Musisz przynieść tę kulkę mchu.
Liliowa pokiwała głową. "To nie jest takie trudne" - pomyślała i pobiegła do leżącej na ziemi kulki. Wzięła ją i wróciła do kotek. Położyła kulkę na ziemi i spojrzała za siebie, na braci. "Ta kulką należy chyba to Rumianka..." - przeszło jej przez myśl - "Później zrobię mu nową". Kolejnym zadaniem Stokrotki było zniszczenie budowli Szepta. Niechętnie zakradła się do budowli barta i zaczęła ją niszczyć. Gdy skończyła, pozostało z niej tylko kilka połamanych patyczków i listków. Szept zauważył to i zaczął krzyczeć na siostrę. Powiew natychmiast do niej podszedł i kazał przeprosić brata. Kopia Powiewu rzucała wyzwiskami i innymi niemiłymi słowami w stronę Stokrotki, a ona posłusznie przeprosiła i uciekła z powrotem do rudych kotek, które obserwowały całą sytuację z rozbawieniem. Później musiała rzucić w swojego tatę śnieżką, kolejnym zadaniem było wskoczenie w śnieg, a kolejnym wyzywanie pierwszego kota, który wjedzie do żłobka. I tak minął cały dzień, a zadnia były coraz gorsze.
- Co dziś w ciebie wstąpiło? Zniszczyłaś budowle brata, rzuciłaś w tatę śnieżką i zaczęłaś wyzywać mnie, gdy tylko przekroczyła próg żłobka! - mówiła Różana Przełęcz. Mama liliowej kotki zaczęła wygłaszać długą przemowę o tym, co jest złe, a co dobre. Opowiadała też, jak kończą złe koty. Różna Przełęcz powiedziała, że pomyśli nad karą dla kociaka, a na razie kazała mu iść. Stokrotka wykonała polecenie i poszła do Lew i Iskierki.
- Robi się późno, więc to ostatnie zadanie na dzisiaj - powiedziała Lew - Musisz wyjść w nocy ze żłobka i pokazać, że jesteś odważna! Wtedy będziesz mogła się z nami kumplować.
- Będę mogła się z wami kumplować? - zapytała nie wierząc w to co słyszy. Bardzo chciała zdobyć jakichś przyjaciół. Miała barci, ale to przecież bracia, to rodzina. 

***

Był środek nocy. Kotki podeszły do wyjścia ze żłobka. Stokrotka coraz bardziej się bała. Coś przecież może ją zaatakować w ciemnościach. Lecz nie mogła pokazać, że się boi. Drżąc, postawiła łapę na białym puchu. Nie chciała tego robić, to było dla niej zbyt straszne, ale teraz już nie mogła się poddać. Chciała mieć przyjaciół i cały czas pamiętała, co mogą zrobić z nią dychy, za niewykonanie zadania.
- No dalej, idź! - pospieszała Lew. Stokrotka zrobiła kolejny krok. Przełknęła głośno ślinę i wyszła ze żłobka. Stała sama na pustej polanie. Dookoła był tylko śnieg. 
- Musisz iść dalej! - krzyknęła Iskierka. Młodszy kociak przesunął się trochę do przodu. Obracała się na wszystkie strony, bojąc się, że zaraz coś na nią skoczy. Po chwili ciemne chmury zasłoniły księżyc i zaczął padać śnieg. Na początku był mały, lecz potem się rozkręcił. Śnieżynki były bardzo duże i zasłaniały widoczność. To był jeden z ostatnich opadów śniegu, ale i tak był dość silny.
- Mogę j..już wrócić? P...pokazałam, że jestem o...odważna! - krzyknęła przestraszona. Robiło się coraz zimniej, a ona bardzo chciała już zakończyć to zadanie.

<Lew?>

Od Diamenta

 Kociak kierował się w kierunku wysokiej, chudej kotki o białym futrze, zastanawiając się, czy ta się z nim pobawi. Jeśli dobrze pamiętał, miała na imię Sroka.
- Heeeej! - miauknął wesoło na przywitanie. Wiedział, że trzeba udawać kulturalnego i słodkiego kiciusia, żeby łatwiej przekonać dorosłe koty do zabawy. Jednak, gdy kocica przekręciła głowę i spojrzała na kocurka, zobaczył w jej żółtych oczach pogardę.
Ech. - pomyślał. - Pewnie tylko mi się wydawało. Na pewno będzie przyjaźnie nastawiona. - podbiegł do niej i uśmiechnął się.
- Cześć, Sroka! - pisnął wesoło. Gdy kotka nie odpowiedziała na przywitanie, kontynuował prowadzącą do zabawy rozmowę. - Co robisz? Coś ważnego? - w jej oczach pojawił się błysk zirytowania, ale tylko na chwilę, bo zaraz zamienił się w błysk złości, a pysk białej kocicy się skrzywił.
- Czego chcesz. - parsknęła nieprzyjemnym tonem, a wypowiedziane przez nią zdanie w ogóle nie zabrzmiało jak pytanie. I może nim nie było, ale Diament nie zauważył złości kotki i nie zwrócił uwagi na jej ton, więc grzecznie odpowiedział:
- Pobawić się! - miauknął zgodnie z prawdą i znowu się uśmiechnął. - Może zobaczymy, kto jest szybszy? Ze mną nie będzie tak łatwo, jak z innymi kociakami! - to także była prawda, bo Diament potrafił bardzo szybko biegać, jak na jego wiek. - Chociaż pewnie i tak mnie pokonasz, no bo masz dłuższe łapy. Ale ja też mam długie, jak na kociaka, prawda?
- Myślisz, że mi się chce bawić? - syknęła Sroka i mocno machnęła ogonem. - Idź do mamy, albo do rodzeństwa i daj mi nareszcie spokój. - kocurek otworzył pyszczek zdziwiony. Jeszcze nigdy nie spotkał się z tak nieprzyjemnym kotem! W dodatku ta kotka gardziła zabawą.
Ja już jej pokażę. - pomyślał i machnął gniewnie ogonem, zaczął myśleć, co jej powiedzieć, tak żeby nie mówić żadnych głupot. Przede wszystkim musiał obronić kwestię zabawek. I samego siebie.
- A co Ci się nie podoba w zabawkach? - miauknął grzecznie, ledwo powstrzymując się od niemiłych słów i przezwisk. - Albo w mojej obecności? Ja byłem miły, to ty zaczęłaś na mnie syczeć. Właściwie zachowywałaś się tak od samego początku!
- Zabawki są nudne i nie chce mi się nimi bawić. - warknęła Sroka. - A w twojej obecności co mi się nie podoba? Po prostu nie dajesz mi spokoju, za głośno chodzisz i oddychasz. A skoro jestem niemiła, to czemu nadal tu jesteś?
- Właściwie to nie wiem. - pisnął kociak roztrzęsionym tonem, odwrócił się i pobiegł do szopy. W jego oczkach pojawiły się łezki. Chciał się przytulić do mamy, do rodzeństwa i już nigdy więcej się nie zadawać z tą okropną kotką. Ona mówiła, że zabawki są nudne. Był zły, więc nie patrzył, jak biegnie i wpadł na coś. A dokładniej na kogoś. Zobaczył przed sobą kremowego, pręgowanego dziko kocura. Otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył na jego ciele pomiędzy półdługą sierścią blizny. Jedna znajdowała się na łapie, druga na karku, a pozostałe dwie obok nosa i na prawym policzku.
- Hej, uważaj, jak chodzisz! - miauknął kocur przyjaznym tonem i uśmiechnął się delikatnie. Gdy zobaczył łzy w oczach kociaka, wyraz jego pyska stał się nieco bardziej troskliwy niż przedtem. - Wszystko w porządku? Coś się stało?
 - O-ona o-ob-obraża za-zabawki! - zaszlochał kocurek i mocno przytulił się do łapy kremowego kocura. - A za-zabawki są wspaniałe! Najlepsze na świecie!
- Już dobrze. Sroka taka jest. - uspokoił go. - Nazywam się Śmieć, a ty, jeśli się nie mylę, musisz być Diament. - kociak pokiwał głową i uspokoił się nieco. Wziął kilka głębokich wdechów i spytał:
- A ty się ze mną pobawisz? - pisnął cieniutkim głosem. - Mogę przynieść zabawki, jak chcesz.
- No dobrze, to chodź, wybierzesz jakąś zabawkę i się pobawimy.

***

Długo się bawili ulubioną zabawką Diamenta, ale potem kociak zaproponował wyścigi. Wiedział, że Śmieć prawdopodobnie go prześcignie, ale i tak warto było spróbować. Stanęli obok siebie. Mieli dobiec do Gniazda Dwunożnych i z powrotem. Kocurek naprężył wszystkie miejsce i zamachał energicznie ogonem, czekając na sygnał kocura.
- Start! - miauknął kremowy i pobiegł do gniazda. Kociak biegł tuż za nim, w końcu, gdy przyspieszył, wyprzedził Śmiecia. Nie domyślił się, że dorosły kocur daje mu wygrać, myślał, że to on jest taki szybki. Gdy dotarł do białego domu, ostro zakręcił, a spod jego łap poleciał kurz zmieszany z resztkami topniejącego śniegu. Rozpędził się i biegł coraz szybciej, a gdy przekroczył linię mety, uśmiechnął się z satysfakcją.
- Wygrałem! - pisnął zadowolony. Zaraz potem na metę wbiegł Śmieć, udając sapanie i dyszenie, na które Diament oczywiście się nabrał. 

Od Uroczego Księżycusia do Aksamitnej Gwiazdeczki

 Uroczy Księżycuś! Czy to brzmiało normalnie!? Aksamitna Gwiazdeczka postradała zmysły. Była jej córką. Musiała z tym coś zrobić. Jedynymi osobami, które wydawały się być tym zadowolone to jej matka i Liściasta Łapusia. Te imiona były tak absurdalne i okropne! Jak jej matka mogła zrobić coś takiego! Nagle pomyślała o następnym zgromadzeniu i zaczęła się martwić. Trzeba koniecznie coś z tym zrobić. Co pomyślą o nas inne klany? Wszyscy chodzili niezadowoleni. Kotka szczerze wątpiła, że Klan Gwiazdy przekazał jej taką wiadomość. Kilka kotów dzieliło się zdobyczą i o czymś dyskutowało. Uroczy Księżycuś weszła do kręgu. Wojownicy spojrzeli na nią z popłochem.
- Słyszałaś o czym rozmawialiśmy? - zapytał Lśniący Księżyc.
- Nie. A o czym? - zapytała.
- Możemy jej powiedzieć. Jest godna zaufania. - stwierdziła Północny Szlak.
- Jest córką Aksamitnej Gwiazdeczki. - syknął kocur.
- I moją byłą uczennicą. - Północny Szlak stanęła obok niej.
- Niech ci będzie. Planujemy bunt przeciwko tym imionom i zabawie w berka. Taki ruch oporu. - wyjaśnił jej.
- To zrozumiałe. Nikt nie chce tych okropnych imion. Uroczy Księżycuś? - zapytała z pogardą.
- Właśnie! Łaciata Mordeczka? - pochwyciła jej była mentorka.
- Porozmawiam z matką. - oznajmiła Uroczy Księżycuś i ruszyła ku legowisku liderki. Weszła do środka.
- Tak Uroczy Księżycusiu? - zapytała matka.
- Nazywam się Księżycowy Blask. Bardzo ładne wymyśliłaś nam imiona, ale dużo kotów nie chce ich mieć. Uroczy Księżycuś to imię dla kociaka, a nie dla wojownika. Co pomyślą o nas inne klany? Możesz wprowadzić tą zasadę dla kociąt, ale nie dla wojowników. Nie zdziwiłabym się gdyby niedługo wybuchł jakiś bunt. Musisz być ostrożniejsza. - syknęła. Oblicze matki spochmurniało.
- Ale te imiona dodają nam uroczości! Ostatnio tyle kotków umiera, przydałoby się trochę wesołości w zabawi w berka! - zawołała matka.
- Zachowujesz się jak dwuksiężycowe kocię! - warknęła na nią.
- Uroczy Księżycusiu, przestań. Chyba nie chcesz obrazić mamusi? - powiedziała miłym tonem, ale spojrzenie miała gniewne. To było ostrzeżenie.
- Nie. Nie chcę. - odpowiedziała.
- A więc dobrze. Po co przyszłaś? - zapytała. Księżycowy Blask postanowiła podejść do tego inaczej.
- A tak po prostu, żeby spędzić z tobą czas! - zawołała sztucznie miłym głosem. Może zaraz uda jej się przekonać Aksamitną Gwiazdeczkę, żeby zmieniła te głupie imiona na normalne. Potarła pyskiem o bok mamy. Może się trochę podlizuję? Nagle zamarła. Naprawdę, brakowało jej bliskości matki. Odkąd opuściła żłobek, Księżycowy Blask się na nią obraziła, że ta ją zostawiła. Więc tak trwały w olbrzymim przytulasie. Zaraz się zapyta o te imiona. Musiała to zrobić dla innych i też dla siebie.

<Aksamitna Gwiazdeczko?>

Od Gronostajowej Bryzy

 Kotka szła na patrol graniczny w kierunku terytorium Klanu Klifu. Wraz z nią szli Czajkowe Zaćmienie, Owcza Pierś i Długie Rzęsy. Szylkretowa wojowniczka z rozkazu prowadzącej patrol Czajkowe Zaćmienie, sprawdzała pewne miejsce na granicy. Na początku nic nie wyczuwała, ale wtedy do jej nosa dotarł świeży zapach Klanu Klifu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ta woń była na swoim terytorium. Ale nie była, więc Gronostajowa Bryza zamierzała znaleźć intruza i wygonić go z terenów Klanu Burzy. Słowami lub siłą. Zapach się nasilał, gdy wojowniczka podążała za jego tropem. W końcu zobaczyła drobną, szarą kotkę. Końcówka długiego ogona, którym energicznie machała, była biała. Tak samo, jak drobne łapki, szyja, pierś i brzuch. Miała krótkie nogi, a na okrągłej główce znajdował się różowy nosek i małe uszy. Nie zauważyła Gronostajowej Bryzy, a nawet jeśli, to nie dawała tego po sobie poznać.
- Tralalalala. Ziółka wszystkie znam jaaaaa. - do uszu kotki dotarło ciche nucenie. Intruzka wydawała się być uczennicą lub młodą wojowniczką. Szylkretowa kotka zastąpiła jej drogę i spojrzała na nią z góry. Ta wlepiła w nią spojrzenie dużych, niebieskich oczu i przestała śpiewać.
- Hej! - miauknęła wojowniczka oskarżycielsko. - Kim jesteś i co robisz na terytorium Klanu Burzy. - to zabrzmiało bardziej, jak stwierdzenie, ale Gronostajowa Bryza nie przejmowała się tym. Jeśli młoda kotka użyje mózgu, powinna się domyślić, że to było pytanie.
- Ja, proszę pani? - miauknęła szaro biała kotka miłym głosem. Wyglądała na nieco zdziwioną. Obejrzała się za siebie na terytorium Klanu Klifu. Teraz była jeszcze bardziej zdumiona. - Oj… To ja jestem na terytorium Klanu Burzy?
- Tak. - miauknęła Gronostajowa Bryza, i podniosła dumnie głowę. Musiała pokazać, kto tu rządzi. - Ale ja tu zadaję pytania. Kim jesteś i co tutaj robisz? - powtórzyła wcześniej zadane pytanie, na które intruzka nie odpowiedziała.
- No dobrze. - zamruczała klifiaczka. W jej oczach było widać odrobinę strachu, ale więcej było skruchy i zdziwienia. - Nazywam się Liściasta Łapa. Jestem uczennicą z Klanu Klifu. Uczennicą medyczki. - dodała, a wojowniczka z Klanu Burzy westchnęła. No tak, przecież na początku śpiewała piosenkę o ziołach.
- Czyli jesteś medykiem i masz prawo przejść przez nasze terytorium? - upewniła się nieco zdezorientowana i rozczarowana. Chciała wygonić tą uczennicę i przy okazji porządnie ją zastraszyć.
- Nie, nie! - Liściasta Łapa energicznie pokręciła głową, machając przy tym ogonem. Gronostajowa Bryza ponownie westchnęła. Nie rozumiała tej kotki. - Proszę Panią, to nie tak! Kompletnie nie tak, Pani źle zrozumiała! Ja wcale nigdzie nie idę, żeby się spotkać z jakimś medykiem, ja tylko sprawdzałam, czy ziółka wyrastają…
- Na naszym terytorium!? - krzyknęła wojowniczka, jeżąc sierść na karku i odsłaniając zęby. Syknęła groźnie.
- Nie, nie! Na swoim terytorium, bo ja przez przypadek przekroczyłam granicę. Pani mnie źle zrozumiała! - miauknęła Liściasta Łapa, robiąc jeszcze większe oczy. Powoli zaczęła się wycofywać. - Pani musi mi wybaczyć. Ja naprawdę nie chciałam!
- No… Dobrze. - Gronostajowa Bryza spróbowała się uspokoić, a następnie przetrawiła słowa uczennicy. - Tylko następnym razem uważaj, proszę. Podczas wojny sprzymierzyliście się z Klanem Wilka, więc nie można powiedzieć, że jesteście naszymi sojusznikami. Mógł Ci się trafić ktoś bardziej agresywny. - pokiwała z powagą głową. Widziała, że uczennica bardzo uważnie ją słucha, a na jej pysku pojawił się mały uśmiech, gdy wojowniczka przyjęła jej przeprosiny.
- Dobrze, proszę panią! Będę uważała! - Liściasta Łapa gorliwie pokiwała głową i kontynuowała proszącym tonem. - I, proszę pani, bo ja już chyba muszę iść. Czereśniowa Gałązka kazała mi sprawdzić jeszcze kilka miejsc, gdzie mogą być ziółka i muszę się pospieszyć, żeby nie martwiła się, czemu tak długo nie wracam. Czereśniowa Gałązka to moja mentorka.
- Wiem, wiem - miauknęła Gronostajowa Bryza. - No dobrze, chodź, odprowadzę Cię. - robiła to po to, żeby upewnić się, czy uczennica na pewno wróci od razu na swoje terytorium. Mogło przecież coś ją zainteresować, na przykład jakieś zioła. Ale młoda kotka chyba się nie zorientowała, o co wojowniczce chodzi, bo uśmiech na jej pysku stał się jeszcze większy.
- Dziękuję!!! - miauknęła Liściasta Łapa radośnie, i o ile to możliwe, znowu uśmiechnęła się jeszcze bardziej. - Bardzo jest Pani miła! Już Panią lubię. Moja mentorka też jest miła i jej była mentorka też… Ale i tak mam w klanie dużo takich marudnych kotów. To jest nie do pomyślenia, jak można tylko marudzić i w ogóle się nie uśmiechać. Absurdalne!
- Tak, tak, prawda… - miauknęła Gronostajowa Bryza, chcąc uspokoić uczennicę, ale najwyraźniej coś jej nie wyszło. Liściasta Łapa mówiła przez całą drogę do granicy i potem równie długo się żegnała, mimo, że wojowniczka bardzo chciała już iść.