BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 czerwca 2023

Od Sówki CD. Mniszka

Widziała wirujące gałęzie i kolorowe liście. Zaraz miała zginąć, zaraz miał nastąpić jej koniec. Szukała jakiejś blisko leżącej gałęzi, by się złapać, niestety na próżno. Wylądowała na ziemi. Jednak żyje - uświadomiła sobie i usłyszała krzyk przerywający ciszę. Był to krzyk Mniszka. Sówka szybko się podniosła i odsunęła. Kocur leżał na ziemi i się nie ruszał, jego niebieskie oczy były otwarte i wpatrzone w jeden punkt. Przerażona podeszła do niego.
- H-Hej wszystko dobrze? Mniszku? D-Dasz radę, chodź d-do legowiska Witki! Ona ci p-pomoże! Mniszku...? - kotka powoli zaczynała panikować. Jeśli teraz mu pomogę to nie będzie nic umiał! - pomyślała. Oczy kocura się zamknęły i przestał dawać jakiwś znaki życia. Jeśli teraz mu nie pomogę, to już nigdy nic nie zdziała, straci życie z mojej winy - uświadomiła sobie w końcu. Złapała kocura za skórę na karku i ciągnęła, mimo bólu łapy, do legowiska medyczki. W głowie miała tysiąc myśli, wszystkie tylko ją obwiniające.
- P-Pomocy! Pomocy! - krzyczała, nie wypuszczając Mniszka. Koty wbijały w nią swoje spojrzenia, niektóre przerażone, niektóre niedowierzające, a niektóre... Niektóre niewzruszone. Na szczęście po chwili podeszli do spanikownej uczennicy Borsuk, Krucha i sam lider, Agrest. Pomogli jej znieść Mniszka do Witki. Biała kotka szybko się nim zajęła, dając mu zioła i inne specyfiki, w tym czasie Sówka opowiadała Agrestowi, co się stało. Coraz bardziej zżerało ją sumienie.
- To moja wina! - krzyknęła zdenerwowana na samą siebie. Nigdy nie życzyła nikomu źle, nigdy nie chciała nikomu nic takiego zrobić. A teraz jakiś kot leżał, prawie martwy w legowisku medyczki z jej winy. Teraz pragnęła tylko schować się w legowisku uczniów i udawać, że to był tylko głupi sen.
Gdy wszystko wydawało się być w porządku Sówka, kuśtykając, poszła do legowiska uczniów. Nie chciała zawracać Witce głowy swoją łapą, w końcu miała inne rzeczy do roboty, na przykład zbieranie ziół. Usiadła na swoim posłaniu i wlepiła wzrok w mech, próbując zasnąć.
                                                                                       <Mniszku? Żyjesz czy cię zabiłam??>

[przyznano 5%]

Od Sówki CD. Brzoskwinki

Koty już wyszły z legowisk, robiąc hałas w całym obozie. Sówka niechętnie otworzyła zezowate oczy i rozejrzała się po legowisku uczniów. Była sama. Przeciągnęła się i zaczęła poranną toaletę. Łapa nie dawała jej spokoju, przez co nie mogła dobrze spać. Nagle usłyszała szelest liści, gdzieś niedaleko wejścia do legowiska. Szelest nabierał na sile, co znaczyło, że to coś, lub ten ktoś jest blisko. Sówka wyślizgnęła się szybko z legowiska i schowała na zewnątrz. Szelest był na tyle głośny, że kotka szybko zorientowała się, że ten ktoś jest przed legowiskiem. Wyjrzała zaciekawiona zza krzaków, lekko nimi szeleszcząc. Zauważyła kociaka. Jedną z najmłodszych członków Owocowego Lasu. Miała liliową, pręgowaną sierść z dodatkiem białego. Jej żółte oczy z małą ilością paniki i większą ilością rozbawienia patrzyły się w górę, na wejście do legowiska uczniów.
- Co robisz? - zapytała Sówka, trochę rozbawiona tym widokiem.
- Próbuję się ukryć! - pisnęła Brzoskwinka, po czym zerknęła na nią z nadzieją. - Pomożesz mi?
Sówka zastanawiała się chwilę. Przecież każdy musi być samodzielny, bo inaczej nikt nic w życiu nie zdziała - pomyślała i przypomniały jej się słowa ojca, Żbika, wypowiedziane gdy kazał jej sprzątać cały rozwalony stos zwierzyny.
- Sama musisz sobie poradzić. Musisz być samodzielna - oznajmiła nie wychodząc z krzaków. Usłyszała krzyk Sadzawki i Brzoskwinka chyba też to usłyszała, bo zjeżyła swoją sierść, przez co przypominała przez chwilę wystraszonego chomika. Kociak spojrzał na uczennicę, próbując coś zdziałać, lecz to nic nie dało. Po chwili Brzoskwinka wbiegła za Sówkę, zachęcając o jej ranną nogę i wylądowała w krzakach. Czekoladowa kotka skrzywiła się w bólu i właśnie w tej chwili przybiegła matka kociaka.
- Gdzie jest Brzoskwinka? - zapytała.
- Nie wiem o kim mówisz - oznajmiła Sówka, śmiejąc się cicho - Nie znam nikogo, kto nazywa się Brzoskwinka.
- Wiem, że wiesz, gdzie jest! To jeden z moich kociaków! - syknęła, tracąc cierpliwość.
- Czyli tak się nazywa jeden z kociaków! Nie miałam pojęcia, jeszcze nie odwiedziłam żłobka - wyjaśniła Sówka - Widziałam ją wcześniej, schowała się w krzakach, ale chyba gdzieś poszła dalej.
Sadzawka sprawdziła krzaki za Sówką, uczennica miała rację, kociaka tu nie było. Czarna, pręgowana kotka ruszyła przed siebie w poszukiwaniu swojej pociechy. Uczennica weszła w krzaki, serio jej tam nie było. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła kociaka pod kupą liści.
- I widzisz! Mówiłam, że sama dasz radę. Czyli jesteś Brzoskwinka, miło mi cię poznać, ja jestem Sówka!
                                                                                                    <Brzoskwinko?>

[przyznano 5%]

Od Mniszka CD. Sówki

 Znudzony przyglądał się poczynaniom uczennicy, która nie dawała za wygraną i po kilku próbach udało jej się znaleźć na drzewie. Może i niektórzy docenią jej upartość, Mniszek na pewno nie. Kocur spoglądał uważnie na to jak ostrożnie stawia kroki po gałęzi, by chwilę później zająć miejsce obok niego. Nie chcąc, by przypadkowo na niego nie wpadła, cofnął się na sam kraniec, pod jego ciężarem gałąź się nieco ugięła.
— Ja wciąż uważam, że mam takie prawo — wymamrotał, chwilę później przeniósł się na gałąź powyżej nich, sprawiając, że ta na której została Sówka lekko zakołysała się w trakcie jego skoku. — I nie zmienię zdania w tej kwestii.
Koteczka cicho pisnęła,  mocniej przywierając do gałęzi, aby nie spaść. Jedną z łap, tą rzekomo, która ją bolała miała podwinięta, to też tylko trzema kończynami się przytrzymywała. Mniszek sobie z tego nic nie zrobił, nawet nie drgnął. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że dla niej ten upadek mógłby nawet skończyć się kalectwem, gdyby źle wylądowała na ziemi. A skoro miała już jeden uraz, to było bardzo prawdopodobne, że nie uda jej się bezpiecznie wylądować. 
— Po kim ty jesteś taka uparta... — wycedził dostrzegając, że uczennica ostrożnie czołga się w stronę pnia, by móc przenieść się na ten sam poziom, na którym się znajdował. Córka Jarząb coraz bardziej go irytowała. Dlaczego zależało jej na przekonaniu go, że nie odpowiadała za krzywdy, które go spotkały, skoro przecież tak było? Może i nie zrobiła tego celowo, ale to od momentu jak się pojawiła z jego pyska znikł ponownie uśmiech.
— To nie moja wina! — powtórzyła ponownie próbując podciągnąć się do góry, jej pyszczek wykrzywił się z bólu, gdy ranną łapą spróbowała się podciągnąć na gałęzi powyżej
Były to sekundy. Sówka źle postawiła łapę i straciła równowagę. Tym razem Mniszek nie pozostał bierny. A wszystko to przez strach w pomarańczowych oczach kotki, gdy straciła grunt pod łapami. Zadziałał instynktownie. Nawet jeśli jej nie lubił, to już po chwili trzymał ją za skórę na karku, tak jak matka trzyma kocię, starając się ją wciągnąć z powrotem na gałąź. Było to jednak ciężkie, Sówka nie była już kociakiem, a Mniszek nie był wystarczająco silny.
— N-ne wercz sie — powiedział trzymając Sówkę z całej siły, nie chcąc jej puścić. 
Kotka nie słuchając go w panice zaczęła się szamotać, a z jej pyska dochodziły krzyki. Zdawał sobie sprawę w jak niekorzystnej sytuacji się właśnie znalazł. Dla każdego obserwatora z dołu wyglądałoby to, jakby zamierzał ją zrzucić, a nie ratować przed upadkiem. Nawet nie chciał myśleć o tym co pomyślałaby Jarząb, gdyby go teraz zobaczyła. Znienawidziłaby go i nie byłoby już nic co by go trzymało w Owocowym Lesie. A może teraz nawet patrzyła się na nich, ona i inne koty. Może nawet coś wołali ku nim. Jednak Mniszek był skupiony na jednej rzeczy, ignorując świat dookoła niego.
Kotka zaczęła mu ciążyć. A wszystko przez to, że źle rozłożył ciężar i również jemu groził upadek. Czuł jak jego łapy zaczynają się powoli zsuwać. 
— Podrzusze cze... Złap sze gałezy — mówiąc to, z całej siły jaka pozostała w jego chudym ciałku, podrzucił do góry kotkę, a po chwili sam zsunął się z gałęzi. Miał nadzieję, że ta złapie się czegoś, i chociaż ona nie wyląduje na ziemi.
Upadek nie należał do najprzyjemniejszych, jednak zdołał już przywyknąć i w pewnym stopniu uodpornić się na ból. Już miał podnieść się i obejrzeć, czy jego rany, jeśli jakieś ma, wymagają udania się do medyka, gdy w tem coś na niego spadło i zwaliło go z łap. Tym czymś okazała się nie kto inny jak Sówka, która zamortyzowało swój upadek lądując na plecach Mniszka. Dało się usłyszeć chrupnięcie, a z ust kocura wydobył się jęk. Nie chciał spędzić kolejnego tygodnia u Witki na leżance, ale wszystko wyglądało na to, że będzie musiał. I nie tylko mu się przyda pomoc medyczki, Sówka również powinna udać się do niej ze swoją łapą.
Widział przed swoimi pyskiem pysk innego kota, ale nie mógł stwierdzić do kogo on należał. Może to Sówka coś do niego coś mówiła? Nie był pewien. Wpatrywał się w tępo w postać, nie potrafiąc wyłapać ani jednego słowa. Przed oczami zaczęły pojawiać mu się mroczki, a później zapadła ciemność.

<Sówko? ratuj kolegę starszego, to cię może polubi>

Od Wieczornej Łapy (Wieczornej Mary) Cd Cedrowej Łapy

Wieczór nigdy nie potrafiła rozmawiać z innymi w swoim wieku, bądź nawet nawiązywać z nimi kontaktu. Po prostu nie przychodziło jej to tak prosto. Wolała dyskutować z kotami doświadczonymi, starszymi od niej. Oni mogli jej opowiedzieć ciekawe rzeczy, a o czym miała rozmawiać z rówieśnikami? Nie wiedziała, jakie tematy ich interesują, a które przyprawiają o zawrót głowy. Próbowała siebie przekonać, że nie potrzebowała kontaktów z innymi uczniami. Była samowystarczalna i nie potrzebowała przyjaciół. Chyba… Czasem czuła się jak odludek i jakiś miły kolega bądź koleżanka, z pewnością pomogliby zwalczyć nudę. Ciągłe spędzanie czasu na nauce czy głupotach z Sosnową Igłą i Upadłym Krukiem, koniec końców nie było jakieś ciekawe. Nie chciała jednak przyznawać się do tego, że potrzebuje kogoś w życiu. W szczególności, iż nie chciała zwracać uwagę na swoje emocje. Mogło to ją tylko osłabić i rozproszyć.
Spojrzała na kotkę, która na nią wpadła. Zmrużyła wściekle oczy, ale nie krzyknęła na nią. Nawet jeżeli jej głupstwo i brak rozwagi ją zdenerwował, musiała uchodzić za kogoś, kto potrafi powstrzymać się od agresji słownej. Ciągle nad tym pracowała, bo czasem już nie mogła patrzeć na te żałosne istoty. Cedrowa Łapa się do nich zaliczała, nawet jeżeli Wieczór nic nie wiedziała o jej osobowości. Praktycznie jej nie znała, nigdy nie rozmawiały i jedynie widziała ją kilka razy w legowisku uczniów oraz obozie. Kotka przybyła do klanu z rodzeństwem, niemym ojcem i… Jego przyjacielem? Dziwiła się, czemu samotnicy zdecydowali się dołączyć do klanu. Musieli tu przecież dostosować się do pewnych zasad, niejako związać ze społecznością, która najprawdopodobniej wyznawała inne zasady niż oni. Słyszała o jakimś plemieniu w którym żyła cała ich rodzina. Czy po takich kotach z niewiadomo skąd można oczekiwać lojalności? Czy w najtrudniejszym dla klanu momencie, po prostu nie odwrócą się i pójdą swoimi ścieżkami, bo tak im łatwiej? To było skomplikowane.
-Widzę. Nic się nie stało, tylko patrz przed siebie - stwierdziła, przestając mordować ją wzrokiem.- Frezjowy Płatek to twoja mentorka, racja?- zapytała się, odprowadzając wzrokiem wspomnianą kotkę, która udała się do legowiska wojowników. Uczennica kiwnęła głową.
- Tak- odpowiedziała tylko, wyraźnie ciekawa o co chodziło czarnej. Uśmiechnęła się tylko lekko, praktycznie niewidocznie. Nie olała jej na samym początku, to dobry znak.
- Zazdroszczę ci. To moja mama i jest naprawdę dobrym kotem. Z pewnością dobrze cię wyszkoli i nauczy wszystkiego co potrzebne.
- Jak na razie jest dobrze. Frezjowy Płatek jest… Miła - powiedziała niebieska, lekko zmieszana. Co się dziwić, Wieczór chyba po raz pierwszy rozmawiała z kimś w jej wieku (oczywiście odliczając Koszmara, ale gdyby nie byli rodzeństwem, nie przejmowała by się jego kłapaniem szczęką). Czarna czuła się strasznie dziwnie rozmawiając tak spokojnie o pierdołach z inną uczennicą. Nie sądziła, że to może być tak… Mało stresujące. Myślała, że każdy od razu by ją olał i poszedł w pizdu.
- Bycie miłym to nie jest klucz do dobrego wyszkolenia, ale racja. Jest naprawdę super, w przeciwieństwie do Mysikróliczego Śladu.
- A co z nim nie tak? - kotka wydawała się nieco zmieszana jej opinią. - Przecież jest zawsze dla innych przyjazny i uprzejmy.
- Nie czuję, żeby był dla mnie odpowiednim mentorem. A twoim zdaniem jakie ma niby predyspozycje to uczenia innych? - burknęła nieco skołowana. Czy tylko ona uważała Mysikróliczego Bobka za kogoś, kto nie powinien trenować uczniów? Było o wiele więcej innych, dobrych mentorów, tylko on jakoś nie pasował. Kara od dziadka była strasznie okrutna…
- Aha?... - Cedr wydawałoby się, że żałowała podjęcia rozmowy z Wieczór. Parsknęła tylko cicho. Bez sensu. Mówiła całą prawdę, a kotka zamiast normalnie prowadzić dyskusję, wlepiała w nią gały jakby zjadła ślimaka i nie chciała nawet poznać lepiej jej opinii. Zerknęła w stronę kotki po chwilowym namyśle, ale jej już tam było. Kierowała się już w stronę stosu zwierzyny, mrucząc coś, że ma rzeczy do zrobienia. Syknęła mocno na nią wkurzona. Gdyby nie oderwała od niej wzroku, na pewno by sobie nie poszła i wymusiłaby na niej jakąkolwiek trzymającą się rozmowę, ale kotka wykorzystała sytuację, że była lekko zamyślona. Właśnie dlatego nie lubiła rozmawiać z innymi. Łudziła się, że będzie dobrze, ale nie udało się. Dorośli zawsze jakoś poprowadzą konwersację, a inni w jej wieku jak temat jest niewygodny, to albo od niego uciekną albo w ogóle oleją rozmówcę. Widziała kilka razy takie zachowanie u Koszmara. Kiedy wytykała mu podstawowe błędy, najlepiej było atakować personalnie… Czy każdy tutaj taki był? Czy każdy tchórzył przed głupią rozmową? Gdyby kotka sobie nie poszła, przynajmniej by się dowiedziała w czym według niej dobry jest Mysikróliczy Ślad. Może nie dostrzegała jakiejś jego dobrej cechy?

***

Myślała, że po tym jak wygrali z Klanem Burzy i została wojowniczką, będzie żyła w spokoju. Byli lepsi od tych głupich Burzaków. Było ich dużo oraz byli bardzo dobrze wyszkoleni.. Jednak okazało się, że się przeliczyła. W ich klanie zaczęło się robić strasznie dziwnie. Koty czuły się osłabione i to było oczywiste, że te królikojady coś zmalowały. Ciężko jej było obserwować niegdyś silnych wojowników, teraz ledwo chodzących i nienadających się do niczego. Przeklinała w myślach każdego Burzaka z osobna, za znaczne osłabienie ich klanu i wprowadzenie takiego chaosu. To było wszystko ich wina, odpowiadali za to, że tak wiele kotów leżało teraz praktycznie nieżywych w legowisku medyka. Te szmaty powinny za to zapłacić, jednak były to marzenia, których nie dało się ziścić. To oni ich zaatakowali, odbijając swoich z ich łap i zabijając kilka kotów. Jednym z nich był ojciec Cedrowej Łapy. Było jej trochę przykro patrzeć na to, jak kotka była przejęta jego śmiercią. Ona też pewnie podłamałaby się, gdyby musiała się pożegnać z Chłodnym Omenem już na całe życie, bo jednak bycie duchem nie było aż takie fajne, ponieważ nikt cię nie widzi… Koszmar mógł być niewidocznym dymem, ale ojca wolała w cielesnej postaci.
Dobrym momentem jeszcze przed tym całym chaosem było włączenie jej do kultu. Z dumą nosiła na uchu znak przynależności do tej sekty, cieszyła się, że nikt nie był tak na nią obrażony, by ją wykluczyć z tego rytuału. Gdyby Koszmara dopuszczono do bycia kultystą a jej nie, byłaby wściekła do końca życia. Nie chciała, by ktoś ją odepchnął na bok ze względu na wcześniejszą niechęć do Mrocznej Gwiazdy. Była dzieckiem i Ruina po prostu podsycała w niej złe przekonania. Teraz rozumiała pewne kwestie, więc wiedziała więcej na temat życia oraz świata. Na przykład nie rzucałaby obelg w czyjąś stronę pusto w wiatr, bo można było potem za to zapłacić. Ciężko było stwierdzić jaka jest jej opinia o innych, bo gdyby głośno wyrażała do kogoś niechęć, to od razu byłaby przekreślona w jakiejś grupie w klanie. Bycie neutralną wobec innych było lepsze, nawet jeżeli skrycie nienawidziła wiele kotów. Reputacja była ważniejsza niż głupiego wyznania swoich racji.
Szczęście trochę przyćmione wojną nie trwało długo. Śmierć jej dziadka była cholernie szokująca i niespodziewana. Zwiastowało to tylko kłopoty. Taki silny i inteligentny kot od nich odchodził? Nie wierzyła, że klan będzie dobrze się trzymał z Stokrotkową Gwiazdą na czele. Za to Szakal Szał  była nawet okej, jedyne zastrzeżenie jakie wobec niej miała, to jej zmarła siostra. Wolała, żeby nie były zbyt podobne, bo jeśli by tak było, od razu pójdą na dno. Nie zapowiadało tak się jednak- wydawała się być bardziej rozważna od tej wpadki i jednego wielkiego żartu. W kulcie oczywiste było to, że to Chłodny Omen przejmie stery. W końcu, był synem Mrocznej Gwiazdy i był strasznie dobrze wyszkolony oraz mądry. Niektórzy nie byli pewni czy to dobry pomysł (jakby mieli jakiegoś innego kandydata), ale była pewna, że nikogo lepszego nie znajdą. Bo co, taki Szczurzy Cień miał zostać ojcem kultu? Chyba nie. Miała tylko nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży.

***

Powoli traciła jakiekolwiek chęci, by myśleć, że nadejdą lepsze czasy. Wszystko się sypało i tyle. Nie żeby ją to obchodziło jakoś za bardzo, ale nie można było tego zignorować. Wojna, druga wojna, odejście Mrocznej Gwiazdy a teraz… Pożar! Jakby im brakowało zmartwień o przyszłość. Było to dość niespodziewane. Akurat wracała do obozu, kiedy swąd zaczął ją strasznie drażnić. Czuła się, jakby w jednej chwili rozpoczął się wielki chaos. Dym oblatywał ich z każdej strony. Palił się las i całe szczęście, że przebywała akurat w innym miejscu na terenach Klanu Wilka, niż te, które się fajczyły, inaczej byłaby już trupem jak jej dziadek.
Stokrotkowa Gwiazda zarządziła ewakuację, gdy dym zaczął już drażnić płuca każdego kota i groziło niebezpieczeństwo, że płomienie wedrą im się do obozu. Wbiegła do legowiska starszych. Smutno jej było widzieć Sosnową Igłę w miejscu dla staruchów, ale nie mogła się tym teraz przejmować. Trzeba było pomóc "staruszkom" w opuszczeniu obozu, by się nie zaczadziły. 
- Chodźcie, trzeba iść, zarządzono ewakuację - powiedziała do nich, chociaż obstawiała, że już coś słyszały, bo kotki nie były przecież głuche. Jak Sosnowa Igła zaczęła wstawać, podeszła do niej by próbować ją asekurować, gdyby stawy zaczęły jej już szwankować.
- Nie jestem taka stara, nie musisz mi pomagać w chodzeniu - usłyszała jedynie syk niebieskiej, na co jedynie wzruszyła ramionami. Stara sknera.
- Jak sobie życzysz. Hm? - spojrzała pytająco w stronę złotej kotki. Tutaj nie spotkała się z tak niemiłą odmową. Trochę to rozumiała, Irgowy Nektar była już strasznie stara. Podeszła do babci i pomogła jej wstać. Była tuż przy niej jak jakiś cholerny anioł stróż. Kiedy ona tak się zestarzała… Aż się bała, czy jej jakiś staw nie wyskoczy albo czy nie złamie sobie kości. Gdy wyszły już z legowiska starszyzny, spojrzała na bok. Cedrowa Łapa. Niegdyś kotka, która mogłaby jej konkurować, teraz kisiła się dalej jako uczeń. Wieczór kaszlnęła, czując jak dym wkrada jej się przez nozdrza do płuc.
- Chodź, idziemy! Ruszaj się szybciej, bo za chwilę zostanie z ciebie sterta popiołu! - krzyknęła na szylkretkę, próbując ją pospieszyć. Nie mogli tutaj siedzieć i ociągać się, bo ktoś nie za bardzo chciał się spieszyć.

<Cedr?>

Od Brzoskwinki do Sówki

 O świcie w żłobku panowała spokojna cisza, przerywana od czasu do czasu jedynie szelestem opadających kolorowych liści. Leżąca tam kotka była właśnie pogrążona w głębokim śnie, tak samo jak trójka małych puchatych kociaków leżących tuż przy jej boku. Ale czy na pewno? Brzoskwinka otworzyła jedno oczko i wstrzymała oddech. Wszyscy spali! Wiedziała, że wreszcie nadarzyła odpowiednią okazja, żeby samodzielnie zwiedzić cały obóz. Nie będzie już musiała ciągle trzymać się swojego rodzeństwa i mamy. 
   Bardzo ostrożnie i powoli podniosła się z posłania nie spuszczając wzroku z pozostałych kotów. W pewnym momencie jednak zawahała się. Może to nie jest taki dobry pomysł? Mama może się przestraszyć, kiedy zobaczy, że jej nie ma. Przez chwilę chciała zrezygnować ale pomyślała, że przecież nie zajmie to zbyt długo. Tak bardzo chciała chociaż przez chwilę oglądać wszystko całkiem sama!  Postanowiła spróbować. Zaczęła cofać się w stronę wyjścia ze żłobka. Pod jej łapkami co chwilę trzeszczały przygniatane liście, a koteczka miała nadzieję, że nikogo to nie obudzi. Gdyby jej rodzeństwo wstało, popsułoby całą zabawę!
   Nareszcie udało jej się wyjść spod krzewu i rozejrzała się z ciekawością. Wiał lekki, przyjemny wiatr, a niebo było pokryte zaróżowionymi chmurami. Zapowiadał się piękny dzień. Koteczka uniosła ogonek do góry i zastrzygła uszami. Większość kotów już nie spała i chodziła po obozie rozmawiając o rzeczach, które niezbyt interesowały Brzoskwinkę. Obserwowała jednak wszystkich, próbując rozpoznać tych, których zdążyła poznać. Kilka razy okrążyła także stertę zwierzyny przypatrując się leżącym tam zdobyczom. Jeszcze nigdy żadnej nie spróbowała i zastanawiało ją to, jak smakują. 
   Próbowała przypomnieć sobie, kto mieszka w poszczególnych legowiskach, jednak było ich tak dużo, że wszystko jej się mieszało. Nie chciała zdenerwować przebywających tam kotów więc po prostu krążyła wokół topoli rozglądając się uważnie. Zastanawiała się, co w tym momencie robi jej ojciec, ponieważ nigdzie nie mogła go znaleźć. Być może wyszedł z obozu albo znajduje się w którymś legowisku? 
   Kiedy tak zwiedzała, nagle usłyszała znajomy głos, dochodzący ze strony żłobka.
- Brzoskwinko! - wołała ją głośno Sadzawka. 
Koteczka była bardzo rozczarowana, że kotka już wstała. Dlaczego powinna wracać tak szybko? To było niesprawiedliwe, nie zdążyła nawet z nikim porozmawiać! Wiedziała jednak, że mama będzie zła jeśli jej nie posłucha. Ruszyła powoli do żłobka z opuszczonym ogonkiem, wpatrując się w ziemię.
     W pewnym momencie jednak, zatrzymała się. A co by było gdyby nie posłuchała i ukryła się? Może mama nie szukałaby by jej, a ona mogłaby w tym czasie jeszcze pozwiedzać i poznać różne koty? Rozejrzała się szybko w poszukiwaniu legowiska, do którego mogłaby się wślizgnąć. Trochę się bała, ale była również bardzo podekscytowana. Dostrzegła drzewo, w którym jeśli dobrze pamiętała znajdowało się legowisko uczniów. Była pewna, że tam nikt nie będzie jej szukał! Pobiegła w tamtą stronę tak szybko, jak pozwalały jej na to małe łapki. Kiedy dotarła na miejsce próbowała się wspiąć czepiając się pazurkami kory, ale oczywiście nie była w stanie tego zrobić i nieustannie upadała na suche liście. 
   Wtem usłyszała obok siebie szelest. Obróciła się gwałtownie i ujrzała brązową kotkę przypatrującą się jej ze zdumieniem i rozbawieniem w oczach. 
- Co robisz? - zapytała kotka z ciekawością.
- Próbuję się ukryć! - pisnęła Brzoskwinka po czym zerknęła na nią z nadzieją. - Pomożesz mi? 

<Sówko?>

Od Księżycowej Łapy

 - Czuję coś! – miauknęła do Północnego Szlaku. Była na patrolu granicznym i mentorka testowała jej umiejętności.
- A co to takiego? – zapytała. Księżycowa Łapa otworzyła pysk, żeby jeszcze raz posmakować powietrza.
- Mysz! Mogę ją upolować? – zapytała z nadzieją.
- Pewnie. – odparła Północny Szlak. Księżycowa Łapa uśmiechnęła się. Mogę się wykazać przed kimś innym niż tylko Północny Szlak! Oddaliła się i zaczęła się skradać. Zachowywała odpowiednią pozycję łowiecką pilnując się, żeby nie zrobić najmniejszego błędu. Starała się stąpać cicho. Czuła na skórze wzrok innych wojowników. Trochę ją to stresowało, ale to dodawało jej energii. Na razie szło dobrze. Mysz nie była świadoma obecności młodej kotki. Tak bardzo skupiła się na trzymaniu idealnej pozycji łowieckiej, że nastąpiła na gałązkę, która z trzaskiem załamała się pod jej ciężarem. Zaalarmowana mysz uniosła główkę, a zobaczywszy Księżycową Łapę zaczęła uciekać. Uczennica rzucała się w pościg za nią, ale ta zdążyła się skryć w bezpiecznej norce. Obróciła się na wojowników. Zbłaźniła się na oczach ich wszystkich. I zawiodła Północny Szlak. Miała szansę, ale ją zmarnowała. Jak to ona.
- Lisie łajno! – przeklęła trochę głośniej niż zamierzała. Otworzyła pysk. Nie miała zamiaru zostać z niczym. Musiała się wykazać. Choćby nie wiem co. Wtedy wyczuła… Lisie łajno.
- Lisie Łajno! – powtórzyła. – Północny Szlaku, Srebrna Szadzio, Prószący Śniegu, tu jest lisie łajno! Świeże. – dodała. Trójka wojowników zbiegła się, aby obejrzeć znalezisko jakby było co najmniej jakimś historycznym obiektem. Dalej akcja potoczyła się bardzo szybko.
- Czuję też lisa! – zawołała Srebrna Szadź. – Musi gdzieś tu być. – powiedziała. Patrol ruszył, aby odszukać zwierzę.
- Tam! – szepnęła Księżycowa Łapa do swojej mentorki. Ta pokiwała głową, na znak, że widzi.
- Atakujemy na trzy. Pamiętajcie, że nie musimy zabijać, wystarczy, że przepędzimy go z naszych terenów. – pokiwali głowami.
- Jeden… dwa… trzy! – koty wystrzeliły w stronę rudego kształtu. Księżycowa Łapa poczuła ulgę. Nadal ma szansę się wykazać! Jeśli tylko będzie dobrze walczyć. Wykona manewr, który nauczyła jej niedawno Północny Szlak! Uczennica jeszcze przyśpieszyła tępa. Dotarła do lisa pierwsza. Jako pierwsza wskoczyła mu na grzbiet zatapiając pazury w jego rudym futrze. Wgryzła się u w bark, a rozwścieczony lis starał się ją zrzucić. Wtedy dotarli inni wojownicy. Lis nie miał szans przeciwko czwórce kotów. Księżycowa Łapa zeskoczyła z niego i przeturlała się pod jego brzuchem zadrapując go. W nagrodę dostała zaskoczone spojrzenie Północnego Szlaku. Walczyli, aż nagle Księżycowa Łapa znalazła się tuż pod gardłem lisa. Bez zastanowienia młoda kotka chwyciła za gardło i zacisnęła szczęki z całych sił. Nie puszczała mimo skowytu lisa i szarpania głową. Krew wyciekają z niego ją dławiła, ale nie puszczała. Ciało lisa zwiotczało i runęło na ziemię. Księżycek wypluła krew z pyska patrząc przerażona na to co zrobiła. Zabiłam go! Ja naprawdę… go zabiłam. Nie! Nie chciała zabijać niewinnych istot, po prostu tak jakoś… samo wyszło. Łapy się pod nią ugięły, ale podtrzymała ją Północny Szlak. Polizała ją po głowie.
- Brawo. Walczyłaś jak wojowniczka. Nigdy nie bój się podejmować słusznych decyzji w obronie klanu.
- Dobrze. Obiecuję. – powiedziała. Ale co, jeśli podejmowanie słusznych decyzji jest trudne? Łapy przestały już się pod nią trząść i była w stanie na nich sama ustać. Nie miała pojęcia, że tak łatwo jest pozbawić kogoś życia… Ale to przecież tylko lis. Nie powinno mi być go szkoda. Ale było. Otrząsnęła się. Czas wrócić do obozu.

***

Została obejrzana przez medyczki. Nałożyły jej trochę papki z czegoś. Siostra jej wytłumaczyła, że to pajęczyna i skrzyp. Uznały, że obrażenia nie są poważne i może iść. Spać. I dobrze. Była zmęczona.
- Dobranoc. – powiedziała leżącemu obok piórku, które dostała od Kawczej Łapy na zgromadzeniu. ,,Dobranoc” zdawało się odpowiadać. Po tym słowie Księżycek zapadła w mocny sen.

[przyznano 5%]

Od Liściastej Łapy

Stała przy Kaczym Bajorku, zrywając ostatnie łodyżki ziół i liści. W oczy rzuciła jej się wysoka i szczeciniasta roślina.
Skrzyp! – pomyślała zadowolona. – Czereśniowej Gałązce powinno się spodobać. – Zrywała łodyżki, tuż przy ziemi, zachowując ostrożność, żeby niczego nie uszkodzić. Po chwili miała obok siebie małą stertę zioła. Poczuła też zapach szczawiu. Zobaczyła roślinę z liśćmi, wyglądającymi jak szczaw. Właściwie to nie była pewna, czy to na pewno to, ale zerwała trochę. Wzięła zioła w pyszczek, a następnie obeszła bajorko w poszukiwaniu innych ziół. Spojrzała na niebo. Było już dawno po wysokim słońcu! A przecież Czereśniowa Gałązka wyraźnie kazała jej wrócić przed wysokim słońcem! Liściasta Łapa pobiegła do obozu, chociaż musiała uważać, żeby zioła nie wypadły jej z pyszczka. Dotarła do jaskini z wodospadem i od razu wbiegła do legowiska medyka. Upuściła zioła na podłogę jaskini.
- Już jestem! Przepraszam, że tak późno, ale straciłam poczucie czasu.
- No dobrze, nic się nie stało. A co znalazłaś? – spytała Czereśniowa Gałązka zaciekawiona. Liściasta Łapa pokazała mentorce zioła.
- Szczaw i trochę skrzypu. – miauknęła wskazując rośliny. Szylkretowa kotka pokiwała głową zadowolona.
- Odłóż to na miejsce i zrób sobie przerwę. – miauknęła Czereśniowa Gałązka, wracając do segregowania ziół. – Dużo się dziś napracowałaś. – Liściasta Łapa posłusznie pokiwała głową na znak akceptacji, chwyciła lecznicze rośliny i weszła do składzika ziół. Szybko znalazła właściwe sterty, odłożyła szczaw i skrzyp na miejsce i wybiegła z legowiska medyka. Postanowiła, że coś sobie zje. Podeszła do starego, ptasiego gniazda i wybrała wróbelka. Bardzo lubiła ptaszki, bo miały taki fajny dzióbek i do tego skrzydełka! Chwyciła zdobycz i udawała, że martwe zwierzątko lata. Tak naprawdę trzymała go w pyszczku i machała nim tak, żeby skrzydełka mu się ruszały. Dużo wojowników się na nią dziwnie patrzyło, gdy tak biegała po obozie, jednak zobaczyła, że Aksamitna Chmurka się uśmiechnęła. 


[przyznano 5%]

Od Liściastej Łapy

 - A co powiesz o trybuli? – spytała Czereśniowa Gałązka.
- Działa przeciwko infekcji, występuje na mokrych terenach… - miauknęła niepewnie Liściasta Łapa.
- Działa też na ból brzucha i występuje na zalesionych terenach, nie na mokrych! – poprawiła mentorka. – A jak wygląda?
- Ma duże liście… małe białe kwiaty, słodko pachnie… - uczennica gorączkowo próbowała sobie przypomnieć. Szylkretowa kotka pokiwała głową.
- Wiesz, co to skrzyp? – zadała kolejne pytanie.
- Tak! Przeżuwa się go na papkę i kładzie na ranę, w ten sposób zapobiegnie infekcji… Występuje na suchych terenach. To wysoka roślina z grubymi łodygami.
- Zapobiega też krwawieniu, poza tym występuje na bagnach. – na te słowa Liściasta Łapa ze skruchą opuściła głowę. Ciągle jej się coś plątało! Ale nawet dużo umiała i dopiero niedawno zaczęła trening. Miała prawo do pomyłek.
- A suche liście dębu?
- Też działają przeciw infekcji. No i występują wszędzie, tam, gdzie są dęby.
- Jak je zastosujesz?
- Przeżuję na papkę i położę na ranie. – miauknęła Liściasta Łapa zadowolona, że nareszcie jej się coś udało.
- Jeszcze ostatnie pytanie. Co powiesz o pajęczynie? – mruknęła Czereśniowa Gałązka.
- Występuje wszędzie, ale najczęściej na zalesionych terenach, tamuje krwawienie i przytrzymuje opatrunki. – miauknęła uśmiechnięta. Jej mentorka pokiwała głową.
- Dobrze. A może pójdziesz pozbierać zioła przed porą nagich drzew? – zasugerowała medyczka. – tylko nie zbieraj żadnych roślin, których nie znasz.
- Dobrze.

[przyznano 5%]

Od Księżycowej Łapy CD. Liściastej Łapy

 Nie mogła w to uwierzyć! Dlaczego?
- Naprawdę zostałaś medyczką? Po jakiego grzyba ci to? Obiecałaś, że pójdziemy razem na wieczorny patrol! – syczała wściekła. Jak siostra mogła ją zostawić? Wszystkie treningi z nią były super! A teraz, jej jedyna siostra której ufała stała się medyczką. Zdradziła ją. Teraz Księżycowa Łapa będzie musiała znaleźć nową przyjaciółkę, ale to nie było takie proste. Liściasta Łapa podekscytowana kręciła się w kółko dziwiąc się, że jej siostra się złości. Jak ona mogła?!? Nawet bez przeprosin?
- Po prostu chciałam być medyczką, a teraz nią jestem! Czyż to nie cudowne? – zapytała radośnie. Księżycowa Łapa poczuła, jak łzy jej napływają do oczu. Miały razem zostać wojowniczkami! Razem walczyć, polować i bronić klanów! A nie… zbierać ziółka. Najgorsze było to, że ona nie mogła być medyczką. Jeśli siostra nią była, to ona też chciała! Chciała tylko być z Liściastą Łapą. Nieważne gdzie. Wiedziała, że siostra nie odczuwa tego samego do niej. I właśnie to było w tym wszystkim najgorsze. W dodatku właściwie prawie się nie rozstawały. Były przecież nadal w tym samym klanie i tak dalej… ,,Medycy chodzą swoimi ścieżkami. Nie mogą mieć kociąt, za to mają sny, w których odwiedza ich Klan Gwiazdy… Muszą leczyć koty i zbierać zioła, a w swoim legowisku mają władzę nawet nad liderem” w jej głowie rozległ się głos matki, kiedy jeszcze jako kocię była uczona zasad i kodeksu wojownika.
- Chyba nie jesteś zła? Nadal możemy być najlepszymi siostrami! Nic się przecież nie zmieniło. – miauknęła uspokajająco, a w jej głosie wciąż krył się entuzjazm. Oj, nawet nie wiesz ile się dla mnie zmieniło. Nie chcąc się rozpłakać z tak głupiego powodu, który jednocześnie był dla niej taki ważny kotka uciekła. Jeśli siostra chciała ratować istnienia, a nie je niszczyć, to dlaczego miała psuć jej marzenia? To po prostu pewnie kolejny głupi powód jaki zalągł jej się w głowie przez zaburzenia. A ostatnio nie zrobiła prawie żadnej awantury! Zapanowała nad płaczem i wróciła do siostry.
- Jeśli takie jest twoje marzenie, to zostań medyczką. Będę… Ja będę cię wspierać. – mówiła szybko i nieszczerze przez zaciśnięte gardło. Czuła, jakby w środku siedziała jakaś mysz i drapała ją. Decyzja siostry nawet nie powinna jej obchodzić, ale oczywiście obchodziła. Kiwnęła siostrze głową. No to tak… Może ją kiedyś nauczy czegoś, co jej się przyda? Zwiesiła ogon, ale starała się nie ukazywać siostrze niezadowolenia. Pomyślała, że rozładuje napięcie przynosząc jakąś zdobycz ze sterty. Sięgnęła po mysz i zaniosła ją siostrze. Porozmawiamy i wszystko nam się wyjaśni.

***

Liściasta Łapa zgodziła się na ostatni trening. Nie potrafiła ocenić miny Czarnego Ognia, ale chyba nie cieszyło go to, że jego uczennica odchodzi. Dzisiejsze ćwiczenia odbywały się wolno i bez postępów. Nikt się nie mógł skupić. Wymach. Cios. Unik. Cios. Unik. Wymach. Wyskok. Unik. Walczyła za wolno i dostawała, mimo, że była lepsza od swojej siostry. Przynajmniej wygrała żłobkowy zakład, że stanie się lepszą wojowniczką od siostry.

***

- Chcesz mi pomóc? Czereśniowa Gałązka zgodziła się, żebyśmy razem poszły poszukać ziół. Wszystko ci wyjaśnię! – zawołała podekscytowana. Czy ona naprawdę nie wiedziała, jak bardzo ją zraniła zostając medyczką? Mysi móżdżek. Teraz prosi ją o pomoc w zbieraniu ziół. Powinnaś być wojowniczką, tak jak ja! Mimo to powoli pokiwała głową. Za każdym krokiem coraz miej lubiła siostrę, która raniła jej uczucia.
- Jasne. Chodźmy po zioła. – mruknęła.

<Liściasta Łapo?>

[przyznano 5%]

Od Szafirowego Blasku

   Ostatnie czasy dla jego klanu nie były zbyt optymistyczne. Konflikty i bitwy przyniosły im wiele nowych ofiar. On sam widział wiele śmierci na własne oczy. Gdyby był trochę młodszy i miał więcej sił niż aktualnie, najpewniej by aktywnie walczył, narażając swoje życie w imię klanu.
 Szafirowy Blask westchnął ciężko, spoglądając swoimi ślepiami na wojowników, którzy kręcili się po obozie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że robi się coraz starszy. Odczuwał to szczególnie przy polowaniach, czy innych czynnościach, które wymagały ruchu. Również więcej sypiał. 
 Był zły na siebie, za to, że nie mógł zrobić nic więcej. Był wściekły, bo jako wojownik powinien żwawo i aktywnie uczestniczyć w życiu klanu. Tymczasem teraz odpoczywał i czuł irytujący ból w okolicy  ogona, który nasilał się z każdą kolejną godziną.
 Musiał, chociaż wyleczyć jego aktualną dolegliwość, nim następne, które na pewno przybędą z jego wiekiem, go zupełnie pokonają. 
 Wstał ze swojego legowiska, kierując się prosto do medyka. Gdy tylko tam dotarł, wahał się wejść przez moment. Zebrał się jednak  w sobie. Nie mógł już więcej okazywać słabości. 
 - Mam pewien problem - zwrócił się do Strzyżykowego Promyka. 
 - Witaj, Szafirowy Blasku, co ci dolega? - spytała ze zmartwieniem w głosie. 
 Kocur powiedział jej o swoich objawach, a ta szybko zlokalizowała jego dolegliwość i poleciła mu odpowiednią mieszankę ziół oraz doradziła, by uważał na swój ogon. 
 Niebieski jej podziękował, myśląc o tym, jak bardzo stawał się słabszy. Nie mógł się szybko poddawać. Pozostanie silny dla swojego klanu. Będzie walczył za niego do ostatniej kropli krwi. 
 
Wyleczeni: Szafirowy Blask

Od Szczekuszki

*Dawno*

— Niedługo zaczniecie trening — Krokus uniosła się nad czwórką swojego potomstwa — dlatego chcę uczynić pewne sprawy jeszcze raz jasnymi. 
Szczekuszka pokiwała głową, w pełni skupiona na słowach matki. 
— Szkolenie to nie zabawa, tylko kwestia życia i śmierci. Od waszych umiejętności niedługo będzie zależeć, czy nasza rodzina będzie trwać dumnie na wieki, czy pozostanie po niej tylko popiół. — Demonstracyjnie przejechała łapą po podłożu, wzniecając kurz. — Macie więc dawać z siebie wszystko każdego dnia. Jeśli pojawi wam się myśl, iż nie dacie rady, czy że coś jest ponad wasze możliwości – pod żadnym pozorem nie słuchajcie się jej. Zawsze możecie więcej i lepiej, bez względu na to jak się czujecie. To od was wszystko zależy, zmęczenie czy ból nie jest żadną wymówką na obijanie się. 
Krokus przerwała, dostrzegając, iż Sójka zamiast słuchać wyrywała sobie osty z ogona, by zaraz włożyć je z powrotem, układając z nich jakiś dziwny kształt na swoim futrze. 
— Szykuj się już na dodatkową rozmowę w cztery oczy, Sójko — fuknęła na nieposłuszną córkę. 
Szczekuszka spojrzała na szylkretkę z pogardą. Jak można być takim bezczelnym. Ich matka dbała, by otrzymały odpowiednią edukację, a ta nawet nie raczyła choćby na chwilę posłuchać. Niewdzięczny nierób. Prychnęła głośno, na znak swojego poparcia wobec burej. 
— Ty też Szczekuszko ostatnio się nie popisałaś — wytknęła Krokus, odwracając się, na co czarna spuściła wzrok. Ta durna sytuacja ze Skazą cały czas się za nią ciągnęła. Wzdrygnęła się, czując na sobie spojrzenia wszystkich. 
— Ale wracając. Trenujecie ciężko, niezależnie czy wam to się podoba czy nie. — Pochyliła się nad kociętami, jakby chciała podkreślić ważność następnych słów. — A szczególnie macie mi nie narobić wstydu przed babcią, jasne? Ona na was liczy — zasyczała. — Pamiętajcie, że przyszliście na ten świat nie bez powodu. Noszenie tytułu wnuka Bylicy to dar i należy pokazać, że się na niego zasługuje. Udowodnijcie, że nie popełniłam błędu troszcząc się o was przez te wszystkie księżyce… 
Srebrna kiwnęła głową z determinacją. Nie sprawdziła nawet reakcji sióstr na tą wypowiedź, była zbyt zajęta opracowywaniem planu swojego przyszłego szkolenia. Pokaże Krokus na ile ją stać. Sprawi, że bura kompletnie zapomni o tej wpatce, widząc znakomite umiejętności swojej córki. Pozostałe potomstwo cętkowanej już na pierwszy rzut oka nie miało z nią szans. To ona będzie najlepsza z nich wszystkich. 
— Szczekuszko — zwróciła się do niej matka, gdy reszta ich rodzeństwa się rozeszła — masz duży potencjał, widzę go w tobie. 
Źrenice czarnej rozszerzyły się. 
— Masz jednak również spory potencjał, aby to wszystko zepsuć, dlatego lepiej się pilnuj — Srebrna zaskoczona zamrugała oczami, opuszczjąc powoli swój wcześniej zaczynający się unosić ogon. — Nie zawiedź mnie. 
Przełknęły ślinę. 
— Tak, matko. Obiecuję. 

***

— Świetnie! — zamruczała Skaza, widząc pozycję łowiecką swojej uczennicy. — Ten etap polowania masz już perfekcyjnie opanowany. 
Szczekuszka zamierzała głośno parsknąć na to, co jej mentorka mówiła. Tylko w takim aspekcie łowienia była dobra, ponieważ jedynie taki mogła normalnie ćwiczyć, będąc zamkniętą w tym betonowym więzieniu. Jednak zanim zdążyła wyrazić swoją opinię, jej uwagę odwrócił dźwięk otworzenia szkalnych drzwi. O dziwo tym razem bezwłosy pozostawił je niezamknięte i spoglądał oczekująco na dwójkę podopiecznych, jakby chciał zachęcić ich do wyjścia. Źrenice czarnej rozszerzyły się, gdy zrobiła w jego kierunku. Dwunożny nadal nie ruszył się z miejsca. Nie mogła w to uwierzyć! Czy to był sen, czy porywacz wreszcie znudził się i postanowił je uwolnić? Wyskoczyła do przodu, nie mogąc dłużej znieść niepewności. 
Po przekroczeniu progu rzeczywiście znajdowała się na świeżym powietrzu. Jedynym problemem, jaki się pojawił, była drewniana ściana, wyrastająca przed nią. Skręciła więc w prawo, chcąc zobaczyć jak szeroka jest. Niestety okazało się, że otaczała całą zieloną przestrzeń wokół budynku, tworząc dla niej kolejną klatkę.
Uszy im opadły. Przez chwilę uwierzyły w możliwość ucieczki tylko po to, żeby zaraz ich cała nadzieja została roztrzaskana na kawałki. 
— Szczekuszko, zaczekaj! — zawołało zdyszane Skaza, doganiając je. — Dwunożni tak o nas się troszczą, teraz będziemy mogli trenować za zewnątrz! 
Troszczą? Czuła, jak w reakcji na to jedno zdanie już zaczynało się w nich gotować. Nie mogły znieść jego stosunku do tych potworów. Cały czas przypominały mu, co im obu okropnego zrobili, a on nadal pozostawał jakby głuchy na to wszystko. To był czysty absurd. 
Otworzyła pysk, chcąc po raz kolejny zacząć go pouczać. Zamknęła go jednak uderzenie serca później, gdyż wpadła na pomysł, który natychmiast musiała sprawdzać. Skoczyła wysoko, zdeterminowana, by tym razem nie zawieść. Wolność była jeszcze do odzyskania. Stała tuż za rogiem, a jako że ściany przed nią już nie posiadały dachu, miała jeszcze szansę po nią sięgnąć. 
Zaraz niestety ześlizgnęła się z płotu, mimo kurczowego trzymania się go pazurami. Syknęła pod nosem i ignorując zdezorientowaną minę mentora, zmrużyła oczy na przeszkodę. Na nieszczęście płot nie tylko był strasznie wysoki, ale również znakomkcie wyszlifowany oraz zbudowany z twardego drewna, przez co przyczepność do jego powierdzchni pozostawała mocno ograniczona. 
Zagryzła zęby. Nie pozwoli, żeby taki durny wynalazek stanął jej na drodze do osiągnięcia celu. Cofnęła się, by wziąć rozpęd i rzuciła się na ścianę. W pośpiechu przebierała łapami, próbując dostać się wyżej. Nie znalazła jednak stabilnego oparcia, wskutek czego spadła znów na ziemię, tym razem obijając się mocniej. 
Gniewie waląc ogonem w ziemię, otrzepała się z kurzu i wbiła nienawistne spojrzenie w obiekt przed nią. Zaszła dalej niż poprzednio, ale nadal nie udało jej się premierzyć choćby połowy drogi. 
— Szczekuszko? — Skaza przekrzywiło głowę. — Co robisz? 
— Planuję wejść na górę, by stamtąd móc wychwalać wspaniałość naszych właścicieli. — Uśmiechnęła się przesadnie. 
— Naprawdę? — Uniosło brwi, poważnie nad tym myśląc. 
— Nie, ty głąbie — prychnęła z pogardą. — Zamierzam stąd uciec. 
— Uciec?! Ale czemu… 
Gadał coś dalej, ale srebrna przestała tego słuchać. Ponownie się odbiły i tym razem sukcesywnie przywarły do ściany. Łapy drżały im niemiłosiernie. Musiały jednak iść powoli, gdyż szybkie ruchy na tym podparciu okazały się zbyt ryzykowne. Zacisnęły mocno oczy. Dadzą radę. Zbyt wielka stawka wchodziła w grę, żeby teraz poniosły porażkę. 
Ostrożnie położyły wyżej ramię, zaraz potem podciągając się na nim trochę i dostawiając drugie. Sapnęły z wysiłku. Jeszcze tylko trochę.
Stawiały kończyny coraz wyżej, nieprędko pnąc się w górę. Już brakowało im tchu, co tylko pogarszał strach, że jeśli wypuszczą powietrze zbyt gwałtownie, spadną. Stawienie kolejnego kroku wymagało już o wiele więcej czasu. Ale wreszcie dotarły do połowy, teraz powinno być łatwiej. Chwyciły się wyżej niż zazwyczaj, zachęcone wizją końca wyprawy. Ponownie dźwigając się na łapach, wrzasnęły z bólu. Ich mięśnie nie potrafiły unieść takiego ciężaru z tej pozycji. Zaczęły trząść się bardziej niż kiedykolwiek. 
Wyszczerzyły zęby w furii. Nie pozwoli, żeby jakiś lekki ból i głupie uczucie zmęczenia, odebrało im godność. Nikt i nic nigdy nie wygasi w niej woli walki. 
Stękając głośno, poruszyła się w górę, 
wkładając w to całą pozostałą siłę. Wstrzymała nagle spanikowana oddech. Ból tym razem okazał się nie do wytrzymania, pazury mimowolnie puściły się przeszkody i z krzykiem poleciała w dół. 
Po uderzeniu ciałem w ziemię, natychmiast podniosła się, nie przestając dyszeć. Spojrzała na ścianę zdewastowana i czując przypływ desperacji, bez zastanowienia ponownie się na nią rzuciła. Tym razem od razu spadła. Nim jeszcze miała okazję się choćby złapać. 
Skaza coś mówiła w międzyczasie, chciała jej pomóc, lecz Szczekuszka miała inne plany. Z pomarańczymi ślepiami coraz bardziej opanowanymi płomieniami szału, wyrwała się do płotu i przejechała pazurami po idealnie gładkim drewnie. Powietrze przeszył zgrzyt. Zamachnęła się więc ponownie, używjąc do tego obu przedramion i ciągnąć w dół. Potem tylko lewą łapą. Następnie jedynie prawą. I ponownie. I ponownie. Byleby jak najbardziej zniszczyć obiekt przed nią. 
— Szczekuszko! — Paradę destrukcji przerwał bury. — Co się dzieje? Nic ci nie jest?
Z trwogą srebrna nagle uświadomiła sobie jak bardzo pieką ją oczy. Momentach odwróciła się tyłem do bicolora. 
— Nie idź za mną — warknąła niskim głosem i pomknęła przed siebie, byleby jak najszybciej znaleźć odosobnione miejsce. 
Schowała się za śmietnikiem jak jakiś godny politowania przedstawiciel niskiej klasy i padła na ziemię, chowając głowę w łapach. 
Wstyd. Powinna się wstydzić. Ledwo dotarła do połowy tego płotu, a już czuła się jakby przekroczyła granice swoich możliwości. 
Była kłamcą. Okłamywała siebie i Krokus. Nigdy nie nadawała się na z prawdziwą samotniczkę. Te jej słabe, żałosne łapy, ta drobna postura, to cienkie futro nieodporne na mróz, to jej durne ego jak zwykle przeceniające swoje możliwości, te idiotyczne emocje, których nie mogła nie czuć nawet w najbardziej wymagających tego momentach. Nie zasłużyła na miano wnuczki Bylicy ani nie była dzieckiem godnym Krokus. Tyle od nich nasłuchała się historii o świetnie zorganizowanych ucieczkach, legendarnie stoczonych walkach, a aktualnie sama nawet nie potrafiła wydostać się z jednego miejsca przez szmat czasu. Jej wszystkie starania były warte jedynie wyśmiania. Nigdy się stąd nie uwolni posiadając takie ciało i taki umysł. 
Otarła łapą wilgotną twarz, po czym kopnęła nią plastikowy kontemer. 
Miała stać się kimś wielkim, a tymczasem jej los przypominał bardziej dolę marnego szczura, który wpadł do ścieków i już utknął tam na resztę życia. Od początku była najlepszą z nich wszystkich, ale to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo koniec końców i tak skończyła jak Sójka. Odseparowana. 
Skuliła się na zimnym żwirze jeszcze bardziej, czując jak jej ciało drży. 
Nic już nie miało sensu. 

[Przyznano 5%]

Od Fioletowego Spojrzenia CD. Zimorodkowego Snu

 skip

Zgiełk panujący w legowisku przyprawiał ją o migrenę. Przez wszędobylską duchotę ledwo była w stanie zaczerpnąć oddech. Głośne rozmowy kotów krzątających się po medycznym legowisku irytowały ją jak nigdy. Kiedyś zapewne jednym warknięciem ustawiłaby wszystkich do pionu, lecz teraz? Jedyne co była w stanie zrobić, to wysłać w eter błagalne spojrzenie. Dochodząc do wniosku, iż żaden kot nawet nie zerkał w jej stronę, dała ciężkim powiekom opaść z powrotem na oczy i z trudem obróciła się na drugi bok. W oczekiwaniu na podejście córki, ułożyła głowę na łapach, próbując oddać się chwili spokoju. Podjęła się próby wyciszenia w głowie wszelkich dźwięków, lecz jej starania były na nic. Zirytowana, westchnęła niemal bezgłośnie. Cały pobyt w tym miejscu dłużył się jej coraz bardziej. Jej sierść przesiąkła już tym specyficznym, słodkim, ale zarazem pikantnym zapachem ziół. Frustracja wszystkimi obiektami wokół władała jej umysłem z minuty na minutę coraz bardziej. Co obchodził ją patrol Kruczego Zmierzchu? Dlaczego musiała słuchać smętnego narzekania Dzwonkowego Szmeru i tysiąca innych głupich gadanin? Prychnęła cicho, poddając się męczącej ją bezsilności. Nagłe uczucie ciężkości na ogonie zmusiło ją do ponownego otwarcia ślip. Jej oczom ukazał się średniego wzrostu kocur o śnieżnobiałej sierści i przytłaczającym, czerwonym spojrzeniu.
— Wybacz, nadepnąłem na twój ogon — mruknął machając własnym. — To nie było celowe. 
Obrzuciła go spojrzeniem pełnym widocznej irytacji, frustracji i przemęczenia, nie mogąc zebrać się na żadną konkretną odpowiedź za pomocą słów.
— Kiedyś za coś podobnego zapewne wydrapałabyś mi oczy — miauknął lekko chichocząc, po czym odwrócił się na pięcie. — Miłego dnia, Fioletowe Spojrzenie — zakończył i odszedł, ruszając w kierunku najstarszej medyczki, Morskiego Oka.
Czy rzeczywiście posunęłaby się do czegoś tak szalonego? Wątpiła. Z pewnością jednak oberwałby niezłym tekstem podanym w postaci ostrego warkotu, a przed jego oczami w moment stanęłaby szylkretka o szalonym spojrzeniu, gotowa dać mu w pysk, z futrem zjeżonym na całym swoim ciele. Ach, ileż to razy oni się kłócili... A to o kompletne bzdury, a to o Zimorodkowy Sen. Tęskniła za dawnymi czasami. Tęskniła za swym dawnym wigorem.
Gotowością do działania. Ciętym językiem. Nieokiełznanymi pokładami złości w przypadkowych momentach. Wściekłością na cały świat. Chwilowym buntem przeciwko danym jednostkom. Nieprzewidywalnymi zmianami humoru. Być może brzmiało to absurdalnie, gdyż jej dawne usposobienie sprawiało jej niemało kłopotów. W chwili obecnej zrobiłaby naprawdę wiele, by choć na chwilę stać się tym Fioletowym Spojrzeniem, co kiedyś. 
Nie dało się cofnąć w czasie, czy też go zatrzymać. Był jak jeden, prędki ptak na którego polowała, lecz nigdy nie udało jej się go złapać. Uciekający przed ostrzem kocich szponów. Nim zdążyła podjąć jakikolwiek ruch, już wzbił się w powietrze wysoko ponad wszystkie drzewa i zniknął, odlatując daleko w nieznane miejsce. Jedyne, co mogła zrobić to patrzenie, jak z sekundy na sekundę coraz bardziej się oddala, aż w końcu bezpowrotnie przepada. Pogoń za nim, chociażby najbardziej wyczerpująca, nic nie da. Czas był, jest i będzie nieuchwytny.
Szylkretka wydała z siebie bolesne westchnienie spowodowane gorzką tęsknotą. Wbiła umęczony trudem codzienności wzrok w beżową ścianę legowiska trzech medyczek. Ruszyła niechętnie zdrętwiałymi kończynami i podniosła się lekko, by móc położyć się w innej, bardziej komfortowej pozycji. Otuliła ciało swym puchatym, kolorowym ogonem i położyła po sobie uszy. Łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu. Otarła je niedbałym ruchem łapy, by za moment znów ułożyć ją pod pyskiem. Wpatrywała się w promienie zachodzącego słońca padającego tuż na wejście do legowiska. Nieustannie ktoś je odwiedzał, a kto inny opuszczał. Każdy był dla niej jedynie przypadkowym kotem z Klanu Klifu. Było tak, dopóki w wejściu nie ukazała się sylwetka wysokiej kotki o czarnobiałej sierści i pomarańczowych ślipiach. Jej futro lśniło w barwach pomarańczy i różu, falując pod wpływem lekkiego, jesiennego wietrzyku. Na  pysku wojowniczki widniał piękny uśmiech, na którego widok na sercu robiło się cieplej. Serce szylkretowej zaczęło bić ze zdwojoną siłą, a jej pysk natychmiast się rozpromienił.

< Zimorodko? >

Wyleczeni: Fioletowe Spojrzenie 

29 czerwca 2023

Od Gąski Do Mglistej Zatoki

 Nie podobało jej się to, że ich mama musiała zostawiać ją wraz z tą głupią kocicą. Czarna kotka zdecydowanie nie dogadywała się z nią, bo ta tylko na nią krzyczała. Nic więcej nie robiła. Już kocica by wolała, jakby ta wyszła gdzieś z tym swoim kochasiem, z którym co chwilę się kłóciła, i już więcej nie wróciła. Byłoby wtedy spokojniej w żłobku. Gdy tylko liliowa królowa odwróciła głowę, to Gąska wystawiła w jej stronę język.
 Nagle do jej uszu dotarł znajomy jej dźwięk. Ktoś wchodził do żłobka. Odwróciła głowę w stronę wejścia, mając nadzieje, że jest to jej mama, jednak ku jej zdziwieniu, zobaczyła niebieską kocicę. Mimo iż nie była to Sroczy Lot, to ucieszyła się bardzo na widok kocicy. Przecież jak miała się nie cieszyć z przyjścia cioci?! Szybko znalazła pod jej łapami.
 - Ciocia! Ciocia! - Krzyknęła szczęśliwa Gąska, plącząc się pod łapami Mglistej Zatoki. - Przyszłaś mnie odwiedzić? Jak miło!
 Nim zastępczyni zdążyła coś powiedzieć to mała, czarna kulka futra pognała w dalszą część żłobka, mijając Wzburzony Potok. Dotarła do pewnego miejsca, po czym stanęła. Chwyciła muszelkę, która leżała przed nią na ziemi. Pewnego dnia znalazła ją w obozie i uznała ją za idealną. Była to mała, jasna skorupka, która jakimś cudem znalazła się w ich obozie. Mimo swej niewielkiej wielkości wyglądała cudownie i nic nie mogło przebić jej cudowności. Obróciła się w stronę Mglistej Zatoki, która postanowiła podążyć za nią.
 - To dla Ciebie ciociu! - Powiedziała Gąska, podchodząc bliżej do kocicy. Położyła muszelkę przed jej łapami. - Podoba Ci się? Znalazłam to sama w obozie! Tak, sama! Jesteś dumna?

<Ciociu?>

Od Sówki

 Słońce pojawiło się na niebie, ogrzewając cały obóz. Sówka otworzyła oczy i powoli wyjrzała z legowiska uczniów, znajdującego się na kasztanowcu. Było dość ciepło, jak na porę Spadających Liści. Wyszła z legowiska i skierowała się w stronę kupy kolorowych liści. Zaczęła szukać idealnego czerwonego liścia do swojej kolekcji. Boląca łapa nie dawała spokoju od kilku dni, co bardzo denerwowało Sówkę. Minęła chwila i poszukiwania przerwała jej Krucha, wołająca na poranny patrol zwiadowców. Czekoladowa kotka trochę kuśtykając podeszła do mentorki i Gruszki, która miała iść razem z nimi. Wyszły z obozu i zaczęły wspinać się na drzewa, skąd zazwyczaj patrolują teren. Gruszka i Krucha były już na drzewie, ale Sówka znowu miała problem z wejściem. Boląca łapa bardzo utrudniała wspinaczkę, a jak to połączyć z zezem to jest tragedia. Wspinała się, spadała i znowu się wspinała... Trwało to chyba bez końca.
- Może ja będę patrolować z ziemi? - zapytała po jakimś czasie, tracąc już cierpliwość do drzew.
- Zwiadowcy muszą umieć wspinać się na drzewa mysi móżdżku - odparła Gruszka ze zniecierpliwieniem. Krucha tylko spojrzała się na kotkę z trzykolorowym futrem. Sówka westchnęła i spróbowała jeszcze raz. Łapa rozlewała ból po całym ciele uczennicy, ale ta się nie poddała. Po wielu próbach udało jej się wspiąć.
- No nareszcie - mruknęła Gruszka i poprowadziła patrol dalej w tereny Owocowego Lasu. Gdy tylko kotki przechodziły z drzewa na drzewo, Sówka krzywiła się z bólu. Ta łapa nie da mi spokoju - pomyślała zrozpaczona. Po jakimś czasie Gruszka się zatrzymała.
- Drzewny Grzyb, lepiej uważaj Sówko, albo zejdź i wejdź na kolejne drzewo - oznajmiła Krucha, przechodząc obok Gruszki.
- Drzewny Grzyb? Co to?
Krucha szybko wyjaśniła, czym jest ta roślina i zaczęła urywać mniejsze grzyby. Sówka poszła w jej ślady i szybko pozbyły się mniejszych grzybków. Przeszyły na kolejne drzewo i skierowały się w stronę Owocowego Lasku.
Po powrocie z patrolu Sówka marzyła tylko o odpoczynku. Niestety obóz już tętnił życiem, więc nie można było myśleć o chwili ciszy. Usiadła przed legowiskiem uczniów, uważając na swoją ranną łapę i zaczęła zastanawiać się nad dalszym przebiegiem dnia. Spojrzała na żłobek. Już nie jestem najmłodszym członkiem Owocowego Lasu - pomyślała - Będę musiała iść i przywitać nowe kociaki! Może nauczę je czegoś przydatnego.

[przyznano 5%]

Od Mleczyk CD. Kruchej

 Spojrzała zaskoczona na dawną uczennicę. Przybrała gniewną minę. Kotka wtrącała się w nie swoje sprawy.
- Czego?
Gwiazdnica zachichotała. Mleczyk poddenerwowana zmrużyła oczy. 
- Gadaj albo spadaj. Jestem zajęta. Nie mam czasu na twoje dziecinne zagrania. 
Krucha wyglądała na zagubioną. Pewnie było jej niezręcznie. Mleczyk miała ochotę przepołowić i wrzucić do rzeki uczennice. 
- Po prostu wyglądacie uroczo razem. - powiedziała liliowa. 
Mleczyk przez chwilę milczała. Spojrzała na Kruchą. Jej reakcja była podobna. 
- Chodźmy stąd. - warknęła.
Trąciła kremową, która odpłynęła gdzieś myślami. 
- Tak, tak. - odparła zwiadowczyni zamroczona.
Żwawym krokiem odeszły od Gwiazdnicy.
- Nie wiem co ją opętało. W końcu musiał jej mózg siąść od tego przytulania się do drzew. - wymamrotała Mleczyk.
Zauważyła, że Krucha się jej przygląda. Uniosła pytająco ogon. 
- Jesteś zła? Przez to co powiedziała? - zapytała nieśmiało kotka. 
Mleczyk nie wiedzieć czemu poczuła się nieswojo przez to pytanie. Jakby było ważniejsze niż mogło się zdawać. 
- Nie, czemu? 
Krucha odetchnęła z ulgą. 
- Nieważne. To idziemy?
Przytaknęła głową i ruszyła dalej. Zdążyły przejść w ciszy dłuższy kawałek nim się zorientowała, w którą stronę zmierzały. Mleczyk zatrzymała się.
- Chodźmy gdzie indziej. - mruknęła.
Starała się ukryć emocje w swoim głosie. Kremowe spojrzała na nią zainteresowana.
- Co? Czemu? 
Pytania były niewinne, a mimo to zrodziły w niej stres. Nie wiedziała, czy on nadal tam jest. Czy nie szwenda się w okolicy. Nie chciałaby, żeby dowiedział się o Kruchej.
- Tam tylko chodzą jakieś zakochane zasmarkańce. - fuknęła szybko.

<Krucha?>

Od Wiru CD Kawczej Łapy

*niedługo po narodzinach Sumika i Kolcolistka*
Bawiły się razem z siostrami w berka. O dziwo, nawet Wir przystąpiła do gry, gdy Gąska pacnęła ją w bark a Kotewka zaczęła przekonywać, jak to arlekinka powinna się więcej ruszać, bo to bo tamto…
Przez to Wir ledwie dostrzegła, że ktoś wchodzi do żłobka. Zatrzymała się na chwilę, by spojrzeć na nowo przybyłą – była to jej kuzynka, Kawcza Łapa. Nim zdążyła cokolwiek więcej zrobić, na przykład podejść do kotki, została powalona przez Piankę, co sprawiło, iż skupienie dymnej zostało z powrotem przekierowane na siostry i to co robiły. Razem skakały po żłobku, a większość słów jakie wypowiadały starsze od ich czwórki kotki przechodziło przez jedno ucho każdej z sióstr, a drugim ulatywało.
— Uciszcie się, głowa mi już pęka od waszych krzyków! - zawołała w stronę sióstr sprawująca nad nimi „opiekę” liliowa kocica.
Dopiero gdy w żłobku rozbrzmiał głos Wzburzonego Potoku cała czwórka zaprzestała zabawy. Kotki spojrzały na najstarszą w kociarni osobniczkę, a Wir zmrużyła oczy i zmarszczyła ledwie widocznie nosek, okazując swe niezadowolenie. Jakby karmicielka im nigdy nie przeszkadzała… poza tym, jak śmiała je uciszać! Trzy z nich były czarne i do tego należały do rodziny zastępczyni! Powinna mieć choć trochę więcej szacunku do ich czwórki, a szczególnie do niej!
— Bądź tak miła i je zabierz na zewnątrz, chciałabym mieć chwilę spokoju... — dawna członkini Klanu Wilka zwróciła się do obecnej tam uczennicy.
— Taki właśnie miałam zamiar! — odparła Kawka, po czym skierowała się w ich stronę. Wir od razu zmieniła mimikę pyska na bardziej neutralną, przyglądając się kuzynce. — Dzień dobry Pianko, Gąsko, Wirze i Kotewko... — zaczęła w większości czarna terminatorka, przyglądając się im przez krótką chwilę — Widzę, że od rana uprzykrzacie życie Wzburzonemu Potokowi. Co powiecie na to byśmy pobawiły się na zewnątrz, w obozie? Może uda się namówić waszą mamę, by z nami udała się później trochę dalej, na przykład na Kolorową Łąkę. A na razie pobawimy się tu blisko...
Czwórka kotek ochoczo przystała na propozycję, w tym Wir. Chyba wszystkie nie lubiły tego, jak Wzburzony Potok się do nich zwracała… choć co do Pianki to nie była pewna. Ona lubiła wszystkich i starała się być miła. Było to zdaniem arlekinki nawet słodkie. Gdy ich piątka wychodziła minęli się z Sarnim Tupotem.
— Oho, zaraz będą się kłócić — wypowiedziała swe myśli na głos dymna, spoglądając swymi pomarańczowymi ślepiami w stronę dwójki dorosłych.
Od razu jej siostry zaczęły dokańczać za nią temat. Wir przyzwyczaiła się, że jak jedna się odzywała, to często i cała reszta zaczynała trajkotać. Tak to już było w ich czwórce.
— Zawsze jak ON przychodzi, to się kłócą. My możemy wyjść na zewnątrz, ale szkoda tych małych kocurków...
— Biedaki podczas ich kłótni głośno kwilą...
— I kto tu komu życie uprzykrza, hm?!
— Chodźcie, idziemy — miauknęła Kawcza Łapa, opuszczając żłobek wraz z nimi. Od razu gdy wyszli kotki zaczęły łazić w około. Pianka rozpoczęła szukanie nowych kwiatków do wplecenia w futerko, Gąska poszła jej z tym pomóc a Kotewka… Kotewkowała, jak to mówiła Wir, gdy vanka rozpoczęła jakieś rozciąganie kończyn.
Dymna zaś przysiadła sobie obok córki Nastroszonego Futra. Z ich miejsca pobytu dalej było słychać kłótnię Wzburzonej i Sarniego Tupotu. Wir przewróciła oczyma na to, rozpoczynając wylizywanie swej łapy. Po chwili niebieski kocur wyszedł ze żłobka i udał się gdzieś indziej, wyraźnie zdenerwowany i niezadowolony.
— No to teraz czas poczekać do jutra, aż wróci i znowu się zacznie – burknęła arlekinka, kończąc pielęgnację futerka.
Nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, Wir zdążyła rozejrzeć się wokoło i stwierdzić, że z jej wysokości nie widać pewnie wielu rzeczy, przez stopień zarośnięcia obozu. Kotka przeniosła spojrzenie na starszą od siebie uczennicę, po czym spytała:
— Mogę na ciebie wejść? Stąd niewiele widać, a chciałabym obejrzeć obóz. — wyjaśniła powód prośby, czekając na odpowiedź.
<Kuzyneczko?>

Od Kuniej Norki

Patrzyła na ciągnięte po ziemi, jeszcze ciepłe ciało rudej kotki z nory. Kunia Norka zamarła, patrząc, jak zabierają Sarni Krok. Zostawiała za sobą płomieniście czerwony ślad, zanim nie poprowadzono jej poza obóz, by dokonać pochówku. Bez czuwania. Bez kultywowania żadnej świętej tradycji. Mierzyła wzrokiem w przerażeniu przywódcę, który chwilę temu ukazał swojej partnerce swe prawdziwe oblicze i była to ostatnia rzecz, jaką zobaczyła. Kuna skłamałaby, gdyby powiedziała, że niedowierza. Klan Wilka widział tego za dużo. Mroczna Gwiazda panował już za długo. Ten terror musiał się zakończyć!
Spotkała się wzrokiem z liderem. Pisnęła cicho i cofnęła się w odmęty własnego legowiska.

***

Próbowała opatrzeć ranę Cedrowej Łapy – na próżno, gdyż marny opatrunek prędko spadł, gdy tylko młodą kotkę powalił biały wojownik. Kuna cofnęła się w odmęty zarośli, gubiąc spadające liście nagietka, które szybko zostały rozdeptane na ziemi przez kolejnych wrogów. Próbowała się zebrać, iść pomóc współklanowiczom, ale zamiast tego obserwowała walkę, wodząc wzrokiem po obcych wojownikach spłoszona. Schowana pośród liści stawała się jednak coraz bardziej zlękniona podłą i okrutną walką. Klan Burzy był wściekły za księżyce opresji. Nie mogła się im dziwić. Nie zasługiwali na swoje upodlenie. 
Pazury przecięły parę jeżynowych liści zaraz przed nią. Cofnęła się gwałtownie, widząc czarnego burzaka, szarżującego wprost w jej stronę. Gęsta, krzewowa powłoka i wróg na froncie uniemożliwiały jej jakąkolwiek ucieczkę. Miała wrażenie, że kocur wcale nie zauważał rozsypanych ziół, które wskazywały na jej rolę i niewinność w tym wszystkim. A z każdym krokiem narastał w nim tylko gniew. Gdy kocur skoczył, by się na nią rzucić próbowała przemknąć pod nim, jednak była zbyt wolna. Złapał ją za zad, przewracając. Bura wbiła z impetem pysk w ziemię.
Próbowała się bronić. Próbowała drapać, gryźć, wszystko, byle kocur w końcu zrezygnował. Jej łapy jednak już dawno nie zaznały prawdziwej bitwy. Umysł wypełnił się wiedzą o ziołach, nie o ruchach walki. Szanse w starciu z doświadczonym, wściekłym wojownikiem były przechylone na jego korzyść.
Kolejne szarpnięcie za jej szyję spotkało się z kolejną falą bólu. Krew wytrysnęła z niej jak z rozdartego zbiornika. Pisnęła przeraźliwie. Traciła siły. Kurz wzbijał się w powietrze z każdym szybszym ruchem walczących, dostając się do jej oczu i oślepiając. Podobnie brud, który jak pijawka wgryzał się boleśnie w rany. Zauważała, że każdy jej ruch staje się wolniejszy, mniej celny, bardziej ociężały. Dyszała, cudem unikając części ciosów – inne, dobrze wymierzone, celnie trafiały w jej ciało, powodując za każdym razem kolejne wrzaski i syki. Mimo gęstwiny kotów obok, żaden nie szedł jej z odsieczą. Żaden wilczak nawet nie patrzył na jej niedolę. Słabła z każdym uderzeniem serca, kroplą krwi spływającą po nastroszonym futrze. Upadła, przymykając powieki, które nagle zaczynały ciążyć. Zostawili ją na pastwę losu. Pastwę niesprawiedliwości.
...
Usłyszała nagle głośniejsze odgłosy zażartej bitwy. Syki z bólu i furii. Nagle skierowany w jej stronę, ciepły głos:
— Idź w bezpieczniejsze miejsce, proszę — miauknął ktoś, lecz nie potrafiła rozpoznać jego głosu. Mówił szybko, zlękniony. Kotka z trudem podniosła się na słabych nogach. Otworzyła jedno oko, ale nie była w stanie zobaczyć w wirze walki i kurzu kto był jej bohaterem. Nagle przebiegł zaledwie długość kociego kroku przed nią obcy wojownik, przez co cofnęła się. Wczołgała się do pobliskiej nory, a mocny, duszący zapach ziół natychmiast dał jej poczucie bezpieczeństwa. Przetarła nieudolnie sklejone ślepia i na wpół po omacku chwyciła za garstkę pomarańczowych kwiatów i pajęczyny. W najgłębszą ranę wepchnęła sobie kawałek brudnego mchu, co przyniosło palący ból, lecz przy tym ulgę. Zamieniła wkrótce prowizoryczny opatrunek na pajęczynowy, połączony z maścią na szybsze skrzepnięcie krwi i infekcję, która zdawała się być nieuchronna. Chciała wyjść pomóc, ale jej łapy jedynie wlokły się za nią nieporadnie. Nie mogła stąd już wyjść. Miała nadzieję, że jej pobratymcy poradzą sobie bez medycznej pomocy.

***

Siedziała u brzegu jeziora, nie ruszając się nawet o długość wąsa. Gdyby tylko odwróciła głowę zobaczyłaby po raz kolejny unoszący się z wiatrem dym i popiół. Nie wiedziała, co wznieciło ten pożar. Ważne było dla niej tylko to, że Klan Wilka był bezpieczny. 
Nie wierzyła, że to wszystko przypadek. Śmierć Mrocznej Gwiazdy nastąpiła zaledwie parę dni temu, a nagle spotkała ich taka tragedia. Czy to możliwe, że to on z zaświatów na to wpłynął? Natura oburzyła się jego przedwczesnym zabójstwem? Oh, na Klan Gwiazdy...
Spojrzała na Goryczkowy Korzeń, siedzącą przy niej. Stała tuż obok, a ciepło bijące od jej sierści było odurzające. Szylkretka była całkiem nieruchoma, podobnie jak jej oczy, wbite w nieruchomą wodę. Wiedziała, że kotka przeżywała żałobę. Nie mogła jej winić. Nawet jeśli Mroczna Gwiazda nienawidził jej, mieszał z błotem, nie mając krzty szacunku, był ojcem Goryczki. Nie zamierzała lekceważyć uczuć przyjaciółki, które, nawet jeśli bolesne dla medyczki, były słuszne.
— Śmierć Mrocznej Gwiazdy jest... wielką stratą — wydukała Kuna, patrząc prosto w ciemną toń. Goryczkowy Korzeń milczała, nie odrywając wzroku od tafli jeziora. Kuna zaczęła się już bać, że powiedziała coś źle, gdy wojowniczka nagle oparła się o nią całą masą swojego ciała, skrywając pysk w jej krótkim futrze, głośno lamentując. Obie się przewróciły na jeszcze mokrą przez wcześniejszy deszcz trawę. Kuniej Norce szybciej zabiło serce. Szylkretowa kotka płakała, niezrozumiale coś bełkocząc. Bura nieśmiało polizała ją uspokajająco po czole. Tysiące myśli szybko przemykały przez jej głowę. Słowa same nasuwały się jej na język, jednak jednocześnie nie mogła wydusić z siebie nic.
— S-spo-spokojnie... — W końcu wymruczała ciepło w jej stronę. Jej łapy drżały, podobnie jak spojrzenie, które skakało po wszystkim wokół, włącznie z Goryczką, nadal szlochającą w jej pierś. — Będzie dobrze, nawet lepiej...
— Obiecujesz? — Szylkretka podniosła wzrok, pod którym Kuna ponownie zaczęła się topić. Jej pełne nadziei oczy, wypełnione bezkresnym zaufaniem i bólem straty. Bura kotka zacisnęła zęby, przysuwając bliżej swój pysk tak, że ich nosy niemal się ze sobą stykały.
— Obiecuję.

Od Skaczącej Łapy

*niedługo przed zgro, parę dni pewnie*
Nasłuchała się już trochę plotek ostatnimi czasy, więc postanowiła przyjść złożyć nowy raport Grzybowej Gwieździe. Wiedziała iż przebywał akurat w swym legowisku, skierowała się więc do niego. Miała… nie najlepsze wieści. Wiedziała, że mu się one pewnie nie spodobają. Wzięła cicho głęboki wdech, aby po chwili wypuścić z pyska powietrze i powoli zacząć wchodzić do jamy lidera, wyglądającej niczym paszcza jakiegoś wielkiego zwierza, z powodu dwóch stalaktytów zwisających z góry.
Gdy tylko przywódca usłyszał cichy chrobot spowodowany jej wejściem, uniósł na nią swe spojrzenie, co od razu pomogło jej w udawaniu bardziej spokojnej, niż była w rzeczywistości. Pod spojrzeniem była w stanie łatwiej grać, bo miała przed sobą widownię, której musiała sprostać.
— Witaj, Skacząca Łapo.
— Dzień dobry, Grzybowa Gwiazdo — przywitała się spokojnym tonem, z szacunkiem opuszczając głowę, następnie siadając. — Mam... nowe plotki.
Gdy tylko Grzyb skinął jej głową, dając zgodę na mówienie, rozpoczęła zdawanie raportu.
— Pierwsza, chyba najważniejsza plotka dotyczy... znowu ciebie. Niestety.
— Łatwo było się domyśleć. Lider zawsze jest na pyskach wielu. O co chodzi tym razem?
— O to samo co przedtem, tylko teraz to weszło na zupełnie nowy poziom. — stwierdziła — uważają, że zgromadzenie będzie tajną randką między tobą a Mroczną Gwiazdą. Kompletnie ich już pokręciło. Do tego z jakiegoś powodu cały klan o tym trajkocze. Myślałam, że im przejdzie. Zazwyczaj nawet mocne plotki po tak długim czasie wygasają. Najwyraźniej ktoś dolał oliwy do ognia tworząc tę nową teorię. — starała się mówić jak najpewniejszym głosem, w odpowiedniej tonacji i do tego brzmieć jak znawca, by Grzyb nie zakwestionował czasem jej kompetencji, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co działo się w klanie, bo jego reakcja mogłaby przecież taka być.
— Kto taki? Dowiedziałaś się kto ich tak nakręca? Są źli z tego powodu? Czy bardziej traktują tą sprawę prześmiewczo? — zaczął ją wypytywać kocur.
Cieszyła się w duchu ze swej dokładności w zdobywaniu potrzebnych informacji i tego, jak wielu kotów słuchała.
— Na pewno powtarza ją kółko naszych klanowych plotkarzy. Z tego co mi wiadomo, jako pierwsza z nich powieliła tą informację Pluskająca Krewetka. Ale nie sądzę, żeby sama to wymyśliła. Ona zazwyczaj potrzebuje do takich plotek bodźca. Jakiegoś impulsu. A ostatnio nie spotykałeś się z Mroczną Gwiazdą. Więc najpewniej ktoś jej to podsunął. Tak naprawdę by nakręcić plotę w naszym klanie wystarczy ją odpowiednio sprzedać właśnie głównemu kółku plotkarzy. Od nich informacje lecą hen na cały klan — rozłożyła łapy by pokazać zasięg plotek. — to jak ją traktują, akurat zależy od kota. Starsi, Pluskająca Krewetka i większość najbardziej rozgadanych głównie cieszą się z zakazanego romansu i wymyślają co to się dzieje, traktują to jako rozrywkę. Za to tacy jak Czarny Ogień, Wilczy Zew, Jelenia Cętka, Kruczy Zmierzch, Krucze Pióro, czy też Północny Szlak i wielu innych są dość... wkurzeni.
— Mhm... Rozumiem. Czy do twych uszu dotarło coś jeszcze?
— Podobno Lśniący Księżyc dziwnie się zachowuje odkąd do Klanu dołączyła Zakochana Mania, a szczególnie od czasu narodzin Bryzki. Też z obserwacji i rozmów dowiedziałam się, że od ostatniego zgromadzenia wielu plotkuje o relacji Srokosza z Wilczym Zewem. Spędzają podobno ze sobą dużo czasu. Ale mnie osobiście się nie wydaje, żeby to było... obustronne uczucie, jeśli cokolwiek takiego zaistniało. Srokosz nie wydaje się zadowolony. Często razem wychodzą.
— Cóż... Nie mnie wnikać w czyjeś preferencje odnośnie związków. Cieszę się, że Srokosz znalazł przyjaciela. Widziałem jak chodził podburzony na wieść, że Aksamitka spodziewa się potomstwa. To dobry kot. Dziękuję za te informacja Skacząca Łapo. Niedługo zbliża się zgromadzenie klanów. Zabiorę cię na nie, ale musisz na siebie uważać. No i liczę na to, że twoje uszy będą czujne. Nie wiadomo czy w ten dzień wróg nie zaatakuje i nie popełni błędu. Liczę na ciebie — miauknął, a zmęczenie widoczne na jego pysku tylko się pogłębiło.
Widać było, że nie sypiał nocami i musiał się martwić. Jednak mimo dostrzeżenia tego, Skacząca Łapa skupiła się bardziej na radosnej dla siebie części wypowiedzi lidera. Jej oczy zaiskrzyły, gdy tylko ta dotarła do jej uszu.
— Naprawdę? Zabierzesz mnie na zgromadzenie? — wypiszczała — Dziękuję, Grzybowa Gwiazdo — od razu poprawiła się i ukryła nadmierne emocje, skłaniając nisko głowę. — Nie zawiodę cię.
Da z siebie wszystko. Wierzyła w to, że podoła zadaniu. Przynajmniej… miała taką nadzieję.
— Możesz odejść — Grzybowa Gwiazda odprawił ją machnięciem łapy, na co kotka od razu powiedziała kilka słów pożegnania i wyszła.
Gdy już oddaliła się wystarczająco od legowiska lidera, usiadła pod jedną ze skalistych ścian obozu i odetchnęła spokojnie, nie zauważona przez resztę kotów, bo specjalnie wybrała moment, w którym nie było ich za dużo w obozie. Spojrzała na krystaliczny wodospad, wyciszając się. Starała się odegnać wszelkie wątpliwości, co po jakimś czasie w końcu zapewniło jej spokój ducha. Wiedziała, co ją tu najbardziej stresowało. To, że to mogła być jedyna szansa dla niej, aby wspiąć się wyżej w hierarchii klanu. Jeśli ją zawali… nie będzie powrotu. Więc musiała się postarać.
Na szczęście miała w sobie determinację, której podobną było obdarzonych niewiele kotów.

[przyznano 5%]

Od Lisiego Ognika

 *przed poprzednim zgromadzeniem, po odrzuceniu Traszki*


Niechętnym wręcz spojrzeniem wodziła po stosie zwierzyny, jakby jadła i egzystowała tylko z przymusu. Czuła się źle z tym, jak postąpiła na tamtym zgromadzeniu, choć nie zrobiła absolutnie nic złego. Miała prawo odmówić. A jednak, czuła się jak potwór. Czuła się jak grzesznica, która zawodzi każdego po kolei. Kiedy ostatnio rozmawiała z rodzeństwem? Z matką? Odkąd zmarł ojciec - z czym wciąż ciężko było jej się pogodzić - coś się zmieniło. Dorośli, zmienili się. A Wilczy Zew? Stał się... Inny. Był tym samym kotem, ale patrząc na brata, czuła się, jakby patrzyła na inną osobę.
Westchnęła. Zdążyła tylko wypatrzyć wzrokiem matkę. Wpatrywała się w cieknącą chłodną wodę wodospadu i zapach morskiej soli, który towarzyszył miarowym dźwiękom uderzającej o twarde skały wody. Lisi Ognik niemal jak zwierzę, od którego została nazwana podeszła bliżej i dopiero, gdy się odezwała, Wilcza ją zauważyła.
— Mamo, musimy porozmawiać.
— Zawsze mam dla was czas, skarby — uśmiechnęła się ciepło, a gdy córka usiadła koło niej, polizała ją lekko po barku.
— Czy tata wyznał ci kiedyś miłość?
Mina Wilczej Pogoni wyraźnie spochmurniała. Mimo, że kotka widocznie nie chciała o tym rozmawiać, nie zbyła córki.
— To skomplikowana sprawa. Nigdy nie planowaliśmy ciąży. Zanim się urodziliście, byliśmy tylko przyjaciółmi.
Lis przeczuwała, że matka nie mówi wszystkiego, że nie chciała jej martwić, choć cała szóstka już dawno zaczęła myśleć nad tematem, który zawsze się przemilczało. Nic dziwnego, że tak ciężko było się im związać z rodziną i pogodzić się z łatką przeklętych dzieci medyka.
— Chyba ktoś wyznał mi miłość.
Wilcza popatrzyła na nią tym rodzajem zainteresowanego wzroku, który mówił sam za siebie.
— Kim on jest? — w głosie matki nie było żadnego nachalnego żebrania o imię, po prostu chęć wsparcia córki. A mimo to, Lis poczuła ciężką do przełknięcia gulę w gardle i pot na poduszkach łap.
— Ona, tak właściwie.
Kąciki pyska Wilczej podniosły się w górę w typie zawadiackiego uśmiechu.
— Równie dobrze.
— Sęk w tym, że nie wiem, czy odwzajemniam to uczucie — westchnęła niepocieszona. — Mam wrażenie, że ona nie jest gotowa na związek. Albo ja nie jestem. To zbyt wcześnie.
Przymknęła powieki, żeby przypadkiem nie uronić łzy. Zawsze je wstrzymywała i zawsze dobrze jej to wychodziło. Ale matki okłamać się nie dało. Wilcza zbliżyła się do niej, otulając ją swoim ogonem.
— Pamiętaj, że to nic złego odmówić. Masz prawo, jeśli nie czujesz się na siłach, żeby podjąć taką decyzję. 
— Chciałabym mieć taką łatwość w relacjach romantycznych, co  Aksamitna Chmurka. Ona wydaje się, że nie ma żadnych problemów z kochaniem kogoś. Wręcz przeciwnie, kocha każdego, kogo napotka...
— A ty masz problemy?
— Kochanie kogoś, kto jeszcze niedawno był dla ciebie obcy to nie to samo, co kochanie rodziny. Z wami się wychowałam. Znam was. Ale nie wiem, czy potrafię stwierdzić, kiedy to jest miłość, a kiedy tylko jakieś przelotne uczucie, które nie ma żadnego znaczenia.
— Jestem pewna, że sama dojdziesz do takiego punktu, gdzie będziesz mogła zdecydować. Do relacji z innymi kotami trzeba cierpliwości. 

* * *
Urdzikowy Deszcz umarł. Tak po prostu, z dnia na dzień. Pochłonęło go żywcem morze, jak jakąś słabą i kruchą kupę kości i mięsa. Czuła, że wyczerpała cały zapas swoich łez. Idealny moment na to, żeby wszystko zaczęło się sypać. Kiedy już pogodziła się z Traszką, siostra objęła władzę i klan wychodził na prostą. Przypomniała sobie, co powiedziała Traszce i poczuła aż żółć na języku. Nie powinna opłakiwać straty bliskich, bo była nieunikniona. Każdy kiedyś umrze i jeszcze z wieloma osobami Lis będzie musiała się pożegnać.
A jednak, to sprawiało, że czuła się tylko odrobinę lepiej.

Od Wilczej Tajgi

Niespodziewana pożoga ogarnęła dużą część lasu. Żyła w Klanie Wilka już kilka księżyców, a zdążyła doświadczyć wielu przykrych zrządzeń losu. Mistrzyni była wśród tłumu, gdy koczując przy krystalicznej wodzie jeziora, Stokrotkowa Gwiazda ogłaszała zebranym, że przydadzą się koty, które pójdą na zwiady i ocenią straty. To była... misja ryzykowna, bo jak fałdy wody, które zgasiły płomienie sprawiły, że pogorzelisko nie stanowiło już zagrożenia w kwestii ognia i spalenia się, tak dym wciąż unosił się w powietrzu. Uduszenie się nim byłoby okropnym sposobem na śmierć.
A potem spojrzała na siostrę i znów na liderkę. Tajga zdążyła już stać się uczennicą wojowniczki-mistrzyni, która ustała na pozycji zastępcy, wyszkolić się na jednego z lepszych wojowników, w niecały księżyc ukończyć szkolenie i wstąpić w szeregi mistrzów w wieku zaledwie czternastu księżyców. Wszystko to brzmiało niewyobrażalnie i budowało jej lepszą pozycję w klanie. Do tego chciała dążyć. Do szczytu kariery i ambicji, by zapewnić sobie i rodzinie bezpieczeństwo - a w Klanie Wilka tak częste były przypadki nadużyć wobec tych zwykłych kotów, które nie wyróżniały się z tłumu.
Musiała zaryzykować.
Robiła już gorsze rzeczy. Musiała po prostu zapomnieć o śmierci, zapomnieć o tym, że jest śmiertelna, a jej ciało kruche jak lód po rozpoczęciu odwilży.
Zgłosiła się niemal bez zawahania. Widziała troskę na pysku Szakal - mimo, że ukończyła szkolenie, mentorka wciąż była dla niej ważna. Wilczej Tajdze zależało na jej uznaniu.

* * *

Wyruszyła. Już na samym początku doszło do niej, jak ryzykowna była to misja. Czołgała się po ziemi, unikając unoszącego się wokół dymu, który teraz jeszcze był dość rozrzedzony, ale wiedziała, że później nie będzie tak łatwo. Starała się wstrzymywać oddech, ale mimo to czuła smród stęchlizny i spalonych korzeni. Płuca ją rozbolały, więc wzięła niepewny wdech i zakasłała kilka razy.
Rozejrzała się po polanie. Potrafiła się już orientować w terenie - była na wschód od jeziora, a niedaleko widziała wierzchołek Potwornej Przełęczy. Wkraczała na polanę, na której to wylądował kawałek dziwnego potwora skonstruowanego przez Dwunożnych. Wokół niej wystawały z czarnej i pokrytej popiołem ziemi pnie spalonych drzew. Kilka z nich było całkowicie obalonych, Generalnie dostrzegła, że czarna, spopielona trawa była niemal wszędzie. Tylko w nielicznych miejscach cokolwiek się ostało. To, co tworzyło Potworną Przełęcz, choć było osmolone dużą ilością popiołu czy też węgla, jaki stworzył się z przypalonych drzew, zdawało się raczej zachowane. To były trwałe i twarde elementy, których ogień nie byłby zdolny pożreć. Ale to, co było najbardziej kłujące i frustrujące to fakt, że nie widziała nigdzie śladów zwierzyny. Jedyne co mówiło, że kiedykolwiek istniało tu życie, to zwietrzałe kępki pozostawionej sierści, zwęglonych odchodów i odcisków łap. Ale poza tym - pustki. Zapach dymu był intensywny, ale była pewna, że wyczułaby chociażby starą woń zwierzyny. Ale takowej nie było. Musiała przenieść się w bezpieczne miejsce po wybuchu pożaru, być może na południe, do Burzaków, lub przepłynęła przez rzekę. Część zwierzyny pewnie zginęła spalona lub uduszona dymem.
Poczuła się, jakby miała wodę w płucach. Zakaszlała raz, a potem kaszlała spazmatycznie, w nagłym ataku, biorąc łapczywe hausty powietrza. Nie powinna tak długo tu przebywać. Powinna już wracać.

I tak też zrobiła. Przedarła się przez gęstwiny spalonego lasu, pozostawione pnie drzew ogołocone z igieł. Ruszyła na północ, ku jezioru, klucząc między spalonymi drzewami. Nagle jakiś smród przebijający się przez zapach unoszącego się wyżej dymu zwrócił jej uwagę. Jakby nie było dość, że dusiła się przesiąkającym jej przez futro i płuca dymem, dołączyła do tego okropna woń zwęglonego mięsa i rozkładających się zwłok. 
I wtedy zobaczyła na trawie duże kopytne zwierzę, które było albo w późnej fazie rozkładu, albo dostało się w samo ognisko pożaru (cóż za ironiczne wyrażenie). W każdym razie, widząc wijące się wśród ciała robaki przyspieszające proces gnicia i pociemniałe mięso wraz z towarzyszącym temu zwęglonym zapachem gotowanego mięsa, gula podeszła jej do gardła, a wraz z nią żółć i kotka, czując zbierający się odruch wymiotny, zwymiotowała na ciemną trawę. Widziała czarne przypalone mięso zwierzyny. Oblizała pysk, krzywiąc się na ostry smak wymiocin.
Jak oni mają się z tego wylizać?
JAK zginął Mroczna Gwiazda?
Nie doszłoby do tego, gdyby wciąż żył. Mogli mówić, co chcieli, ale duża część Wilczaków popierała go nie bez powodu. Nie obchodziło jej, jaką był osobą, dopóki zapewniał bezpieczeństwo swoim kotom. Oby Stokrotkowa Gwiazda wiedziała, co robiła.
Skierowała się w dalszą drogę na północ, ku jezioru. Przelotnie spojrzała jeszcze na wschód, skąd wysuwały się mętne, szare fale rzeki. Pomyślała o samotniku, z którym tak często rozmawiała. Czy przeżył? Miała nadzieję, że znalazł jakąś kryjówkę. Ten pożar nie należał do małych i nieszkodliwych.
Co było jego przyczyną? Susza minęła. Nie było nic, co mogłoby podjudzić wściekłe płomienie.
Starała się nie otwierać pyska i już w ten sposób dotarła do tymczasowego obozu. W miarę jak zbliżała się do jeziora, dym ustępował i choć był wyczuwalny, nie stanowił już zagrożenia.
Gdy tylko jej sylwetka wysunęła się zza drzew, wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Była pokryta grubą warstwą popiołu, dym przeniknął przez futro i teraz nim śmierdziała, a na dodatek czuć było woń wymiocin, jaką wciąż na sobie nosiła. Dostała ataku kaszlu, krztusząc się, jakby próbowała wypluć własne płuca. Od razu podbiegła do niej Szakali Szał. Wilcza Tajga chcąwszy podnieść wzrok zakasłała jeszcze raz, wracając do poprzedniej pozycji. 
— Jak zaczynasz się dusić, nie wysilaj się do tego stopnia, by musieć walczyć o własny oddech  — powiedziała, a Tajga naprawdę zauważyła, że ta misja nie obeszła zastępczyni między uszami. Przejmowała się nią. To było... miłe.
— Pójdziemy do medyka.
— Powinnam zdać Stokrotkowej Gwieździe...
— Raport złożysz później, przekażę jej, że musisz odpocząć. Lepszy kot oddychający, niż martwy. 
Pokiwała głową, nie chcąc sprzeczać się z mentorką i ruszyła u jej boku do Kuniej Norki. Opierała się o bok zastępczyni, wydając z siebie miarowe pokasływania.

* * *
— Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fakt, że ziemia jest doszczętnie spopielona. Trawa została w większości wypalona, tylko w nielicznych miejscach się zachowała. Drzewa w większości ogołocone z igieł, powalone, przełamane na pół lub zwęglone. Zostały albo małe pniaki, albo wysokie pnie z pozostałymi gałęziami, ale już bez kolców. Potworna Przełęcz też jest pokryta popiołem i zwęglona, ale ogień nie trawi skał i innych twardych materiałów, więc nie ma tragedii. To, co najważniejsze to fakt, że brakuje zwierzyny. Widziałam dużo pozostałości, ale pouciekała. Sądząc po śladach, mogła zwiać na tereny Klanu Burzy lub niczyje. Albo na zachód, na tą część naszych terenów, która nie została dotknięta przez pożar. Ale z pewnością jest bardzo dużo padliny. Natknęłam się na sporo martwych zwierząt, już w zaawansowanym etapie rozkładu. Zwęglone i nienadające się do jedzenia. Możemy mieć problem z polowaniem w tamtym obszarze. Generalnie wszystko, co tam było stało się pogorzeliskiem. Ogień pożarł dużo roślinności, więc zwierzyna nie będzie chętna do zapuszczania się w rejony, gdzie brak jedzenia. Dym jak się utrzymywał, tak stale się utrzymuje. Jest go pełno, unosi się na górze, więc trzeba chodzić przy ziemi. Można się tam udusić, więc trzeba uważać. Również można stać się ofiarą spadających gałęzi. Marnie to wygląda w tej chwili i trochę czasu musi minąć, nim przyroda się zregeneruje.
Stokrotkowa Gwiazda skinęła głową.
— Dziękuję, Wilcza Tajgo. Możesz odejść.

Sadzawka urodziła!



28 czerwca 2023

Od Pajączka (Pajęczej Łapy) CD. Psiej Pokory (Źródlanego Dzwonka)

 Może i mama nie pozwoliła wyrwać mu kawałka mchu z jakiegoś przypadkowego legowiska, które znalazł, jednak już z ich pozwoliła. Ucieszył się bardzo, słysząc te słowa i szybko rozpoczął swe zadanie. Nie było ono proste, jednak nie miał zamiaru się poddawać. Jeśli mu się uda, to z pewnością pobawi się z mamą. Swoimi kiełkami chwycił kawałek mchu, z którego zrobione było legowisko liliowej kocicy, i rozpoczął próbę wyrwania kawałka z niego, przy okazji pomagając sobie w tym łapami. Zajęło mu to dość długo, jednak się udało! Położył kulkę mchu przed łapami mamy, chwaląc się swoją zdobyczą. Po chwili zauważył, że kocica nie przejmuje się nim.
 - Mamo! - Krzyknął czekoladowy kocur. Dopiero po chwili liliowa kocica przerzuciła na niego wzrok. Wyglądało jakby ten, swoimi słowami wyrwał ją z zamyślenia, jednak ten nie przejmował się tym. Cieszył się bardzo, że uwaga kotki wróciła na niego.
 - Brawo, udało Ci się! Jesteś bardzo silny. - Usłyszał głos mamy, a po chwili ta liznęła go po czółku. - To jak chcesz się pobawić?
 To było pytanie, nad którym kociak musiał się zastanowić. Był to dla niego trudny wybór. Po chwili wpadł na idealny plan na zabawę.
 - Ja będę silnym i dzielnym wojownikiem z Klanu Wilka, jak te koty, które nas czasem odwiedzają. A ty będziesz podstępnym wojownikiem z innego klanu, który chce ukraść naszą zwierzynę. - Wytłumaczył czekoladowy kocur, a łapą wskazał na kulkę mchu, która miała udawać zwierzynę.
 - Może pobawimy się w coś innego? - Zapytała kotka. Widać było, że pomysł kociaka na zabawę jej się nie podobał.
 - Dobrze mamo! - Powiedział tylko czekoladowy kocurek, próbując wymyślić nową grę.

****

 Minęło trochę czasu, od kiedy jego mama opuściła na zawsze obóz Klanu Wilka. Dużo od tego czasu się zmieniło. Ten został uczniem, zmieniła mu się mentorka i Klan Burzy był pod ich łapami. Chociaż polowanie na ich terenie było trudne, to ten postanowił próbować do skutku. Jak Ci burzacy mogli polować na tym terenie? Na otwartym terenie zwierzyna ich zawsze widziała z daleka.
 Westchnął, gdy następna zwierzyna uciekła mu spod łap. Gdzieś w okolicy kręciła się Olszowa Kora, z którą postanowił zapolować, jednak nie widział jej w zasięgu swego wzroku. Zrobił kilka kroków do przodu, aby po chwili zorientować się, że był blisko granicy z Klanem Nocy. Normalnie to nie byłoby to możliwe, bo Klan Wilka nie dzielił terenów z nocniakami. Podążył przez chwilę granicą, wpatrując się w dalsze tereny. Ciekawił go wygląd terenów nocniaków i to, w jaki sposób oni żyją.
 Chwilę zajęło mu zauważenie czyjejś sylwetki po drugiej stronie granicy. Potrząsnął głową, odganiając swe myśli i stanął prosto, szykując się na potencjalny atak nieznanego mu kota. Jednak nic takiego nie nadchodziło. Czekoladowy kocur postanowił przyglądnąć się dokładniej nieznanej mu osobistości. Była to liliowa kocica, która wbijała w niego swe brązowe oczy. Nie, to nie mogła być…
 - Mamo? - Zapytał czekoladowy uczeń, po długiej chwili ciszy.

<Dzwonek?>

[przyznano 5%]

Od Pajęczej Łapy

 Robił postępy i dobrze o tym wiedział. Sam uśmiech na pysku Olszowej Kory mówił sam za siebie. Niedługo przystąpi do walki i zostanie mianowany na wojownika. Nie mogło być inaczej. Wreszcie zakończy swój trening i będzie mógł skupić się na potajemnym szukaniu mamy. Niby dowiedział się na ostatnim zgromadzeniu w jakim dokładnie klanie, mogła żyć jego matka, jednak Klan Wilka nie miał granic z Klanem Nocy, więc nie mógł sprawdzić tej teorii.
 - Jeszcze chwila i będziesz gotowy, aby zawalczyć o tytuł wojownika. - Powiedziała szylkretowa kocica, kiedy wchodzili do obozu po ich udanym treningu. - I masz mnie nie zawieść. Rozumiesz?
 - Rozumiem. Nie zawiodę Cię. - Odpowiedział czekoladowy kocur, chociaż strach przed tym, że przegra towarzyszył mu cały czas. Olszowa Kora nie będzie zadowolona, jeśli ten przegra swoją pierwszą walkę.
 - No ja mam nadzieje. - Rzuciła tylko kocica, po czym spojrzała przed siebie. Ciemny dym pochłaniał większość obozu, co nie wyglądało na coś co widzieli na co dzień. Coś się działo. Długo nie trzeba było czekać, aż Stokrotkowa Gwiazda zareaguje, bo  ta po chwili ogłosiła ewakuacje z obozu.
 Czekoladowy kocur nie musiał dostawać rozkazów od starszych kotów, bo dobrze wiedział, co musiał zrobić. Szybko przeskanował obóz wzrokiem szukając pewnej kocicy. Długo nie zajęło mu znalezienie karmicielki w obozie, a po krótkiej chwili był obok niej. Pomógł Płonącej Duszy wyjść z obozu, a później dotrzeć do miejsca, w którym miał zgromadzić się cały klan.

****

 Czuł się źle, wpatrując się w płomienie, które powoli zżerały las, w którym przyszło im żyć. A oni nie mogli zrobić nic. Byli bezsilni, a raczej on się taki czuł. Nie lubił tak się czuć. Westchnął cicho, a wzrok przeniósł na koty z Klanu Wilka, które siedziały teraz przy brzegu jeziora, czekając na koniec tego wszystkiego. Czemu jakiś kot z góry pozwolił, aby do tego doszło?

[przyznano 5%]