Był padnięty. Po wojnie i tak nie czuł się najlepiej, a walka z dużo starszym samotnikiem dodatkowo go osłabiła. Wszystkie rany piekły go, bo nie miał tyle pajęczyna by je opatrzyć. Jedynym miejscem z założonym opatrunkiem była lewa strona pyska, po całości przeryta pazurami.
Miejsce na oko po tej stronie wyglądało bardziej jak rów, aniżeli narząd kociego wzroku. Kocur nie przejmował się zbytnio jego stratą, zdążył się już przyzwyczaić. A miał też ważniejsze sprawy na głowie. Na porę nagich drzew musiał znaleźć sobie nowe legowisko, bo jego obecne - czyli opuszczona dziupla w pniu drzewa - mogło w każdej chwili zostać zasypane śniegiem. A problemem było nie tylko znalezienie dobrego miejsca, ale też i przeniesienie tam wszystkich ziół, które udało mi się uzbierać. Nie było ich co prawda wiele, ale nie mógł ich zostawić - mogą mu się przydać. A po dotarciu na miejsce na pewno nie zdążyłby uzbierać ich na nowo. Rozejrzał się po dziupli. Podczas pobytu w klanie nocy Kaczorek udzielił mu paru lekcji, i bardzo mu się to przydało. We wgłębieniach ścianek leżały poupychane medykamenty, czyli: trybula na rany, stokrotki na wzmocnienie, wrotycz maruna na ból oraz śladowe ilości pajęczyn. Westchnął. Tych ostatnich brakowało mu najbardziej, na mokradłach nie było ich za dużo. Zaczynało świtać, więc przygotował się do drogi. Zjadł pozostawioną wczoraj myszkę, i krytycznym wzrokiem popatrzył na zioła. Jak je przenieść? Chciał zastosować sposób medyków, ale w pobliżu nigdzie nie było żadnych winorośli ani bluszczu. Jego wzrok padł na skórę myszy, którą przed chwilą się posilił. Może ona się nada?
- „Nie, jest za mokra” - pomyślał.
W końcu zrezygnowany wziął roślinki w pysk i wyszedł na zewnątrz. Rzucił ostatnie spojrzenie w stronę swojego legowiska, i niechętnie ruszył do przodu. Łapy co chwilę zapadały mu się w mokrej ściółce, a w futro wplątywały liście. Słońce wyłoniło się zza chmur, oświetlając mu drogę. Pojedyncze drzewa powoli jeszcze bardziej przerzedzały się, ukazując wielką polanę. A raczej mokradła, w tym świetle wyglądające inaczej niż za dnia. Daleko po prawej i lewej stronie znowu znajdował się las. Domyślał się, że tam znajdują się obozy innych klanów. Jak na razie nie chciał do żadnego dołączać, wystarczało mu życie w samotności.
***
Było późne popołudnie, a on nadal wędrował. Zmęczyło go to, a łapy powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Odłożył zioła na pobliski kamień i rozejrzał się. Wcale nie tak daleko zauważył małe skupisko drzew, kilka z nich leżało powalone.
- „No, tam na pewno znajdę sobie miejsce do życia!” - pomyślał, wziął roślinki, ochoczo ruszając do przodu. Po niedługim czasie dotarł na miejsce. Był tam wyczuwalny zapach innego kota, ale nie miał wyboru - zaryzykował. Wszedł pomiędzy pnie, widząc jeden leżący na ziemi. Kawałek kory na jego boku był wybity, a to znacznie ułatwiało mu sprawę. Nie myśląc wszedł do środka, od razu zauważając krzątającą się tam kotkę. Ona też wyczuła jego obecność, odwracając się. Igła upuścił zioła, niepewnie wpatrując się długofutrą. W końcu przerwał ciszę.
- W-witaj. - miauknął.
<Safono?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz